| 10 |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Półtora miesiąca. 

Dokładnie tyle czasu mijało pomiędzy kolejnymi tajemniczymi zaginięciami na pięknych szlakach, jakimi mogły się poszczycić Bieszczady. Malownicze krajobrazy i towarzystwo dzikiej przyrody zachęcały do wielogodzinnych pieszych wędrówek nie tylko turystów, ale i miejscowych. Trudno było się dziwić. Po całych, nierzadko bardzo stresujących dniach spędzonych w pracy, każdy szukał odrobiny wolności i chwili tylko dla siebie, a zielone otoczenie koiło ludzką naturę. Dawało niepowtarzalną szansę na wyciszenie się i zintegrowanie z przyrodą. 

Niestety, w ostatnich dniach zapanował istny chaos, a tajemnicze zaginięcia kobiet stały się tematem numer jeden wśród miejscowej ludności. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że zaczynały powstawać różne barwne teorie, które nieraz zupełnie odbiegały od realnej rzeczywistości. Stado wilków, które pojawiało się najczęściej w takich opowieściach, odpadało już na starcie, ponieważ podczas przeczesywania terenów policja natrafiłaby na chociażby szczątki ludzkie czy fragmenty rozszarpanych ubrań. 

Wybranie się na zakupy z matką okazało się idealną sposobnością, by przysłuchać się temu, co ludzie sądzili o całej tej sprawie. Kilka razy aż swędział ją język, ale oczywiście Karolina nie wychylała się za bardzo, zresztą brak munduru umożliwiał jej idealne wtopienie się w tłum rozlany po małych bazarkach na niewielkim placu. W milczeniu podążała za matką, która wpadła w istny szał zakupowy i wcale nie zamierzała szybko wracać do domu. Dzięki temu zdołała jeszcze usłyszeć o rzekomym kochanku jednej z zaginionych i tym, że prawdopodobnie była już z nim we Francji. Oczywiście policjantka nie bardzo wierzyła w tę teorię, ale zanotowała sobie w pamięci, iż powinni to sprawdzić, tak dla pewności. Pani Klimczak po dokładnym uzupełnieniu domowej spiżarni miała zamiar zmusić Karolinę do tego, by kupiła sobie w końcu sukienkę na nadchodzące wesele. Koniecznie musiała ją widzieć, ponieważ nie chciała, żeby Karolina wypadła źle, w końcu na tym przyjęciu miała być obecna cała rodzina. Zanim jednak miało to nastąpić, jej córka o mało co nie udławiła się śmiechem, gdyż słowa starszego sprzedawcy o rzekomym statku kosmicznym, który był ponoć widziany w okolicy w dniu zaginięcia ostatniej ofiary, brzmiały nad wyraz absurdalnie. Młoda policjantka musiała użyć wszystkich pokładów silnej woli, aby utrzymać kamienny wyraz twarzy i nie dać po sobie niczego poznać, ale było to szalenie trudne, gdyż poczciwy sprzedawca warzyw był niezwykle upraty i usilnie próbował przekonać jej matkę, że ta teoria to najprawdziwsza prawda.

— Toż to absurd — prychnęła oburzona pani Klimczak. — Weź pan daj mi te pomidory, bo nie mam za dużo czasu, a już zwłaszcza na słuchanie takich głupot — dodała zniecierpliwiona i przewróciła oczami, gdy ten na nowo zaczął wymieniać swoje argumenty.

— Pani! Ja mówię, jak było. W lesie pełno świateł i dziwne odgłosy, hałas... no przecież to UFO, jak nic. Przylecieli, porwali i nie ma kobiety, znaczy się kobiet. 

— Świat normalnie oszalał. Ile płacę?

— Już podliczam...

Karolina westchnęła i obrzuciła starszego sprzedawcę cierpliwym spojrzeniem. Być może ktoś widział dalekie światła latarek policjantów, którzy prowadzili na tym terenie poszukiwania, zanim zabroniono mu wejść dalej w las. W końcu ona również przeczesywała te krzaki razem z innymi, próbując natrafić na jakikolwiek ślad zaginionej kobiety. Wszystkie te działania nie przyniosły jednak żadnego przełomu ani nie dostarczyły nowych informacji. Jedyne, co zdołali zrobić do tej pory, to zebrać wszystkie dotychczasowe informacje razem, wypisując je na tablicy, która na początku wydawała jej się dobrym rozwiązaniem, by jasno przedstawić najistotniejsze informacje i ogólne wyniki przesłuchań oraz rozpytan wszystkich ludzi, którzy mogli coś widzieć. Reszta, o wiele bardziej precyzyjna, znajdowała się w aktach, które ona sama porządkowała bite dwa dni. Właśnie przy tego typu czynnościach Karolina bardzo często miewała chwile, kiedy sama zaczynała odczuwać obezwładniającą bezsilność. Patrząc na zdjęcia zaginionych kobiet, można było odnieść wrażenie, iż faktycznie rozpłynęły się w powietrzu, znikając bez żadnego śladu. 

Minęły trzy tygodnie, a oni nie mieli nic. Stali w miejscu i rozglądali się na boki, jak dziecko, które zgubiło swoją mamę na ulicy. To było niesamowicie frustrujące i, co gorsza, nie zbliżyli się do rozwiązania tej zagadki nawet o milimetr. 

Nic więc dziwnego, że ludzie zaczęli komentować działania funkcjonariuszy, ponieważ ta sytuacja budziła realny niepokój. Nie było w tym nic dziwnego, każdy mieszkaniec tego spokojnego miasteczka ostatnimi czasy miał podstawy we wrodzonych ludzkich odruchach, by zacząć poważnie obawiać się o życie swoje i swoich bliskich.

— Co też ci ludzie nie wymyślą... — burknęła Anna, kiedy odeszły już od stoiska starszego pana i powoli kierowały się w stronę parkingu, żeby zostawić produkty i udać się w poszukiwania stroju na zbliżającą się rodzinną imprezę. Oczywiście Karolina próbowała się wymigać od tego zakupu, ponieważ w jej szafie wisiała jakaś czarna sukienka jeszcze z czasów szkoły średniej, ale pani Klimczak była uparta jak osioł i, chcąc czy nie, dziewczyna musiała w końcu odpuścić. — I co jeszcze? Może jakiś smok zamieszkał w jednej z jaskiń?

Wzruszyła obojętnie ramionami, nie komentując złośliwych słów swojej matki. Nie miała zamiaru rozmawiać na ten temat i to nie tylko z powodów czysto zawodowych. Nie spała całą noc, usilnie próbując znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia, ale niestety jej starania nie przyniosły żadnych rezultatów. Intuicja podpowiadała jej, że mają do czynienia z kimś doświadczonym. Kimś, kto starannie planuje każde porwanie. Być może ofiary nawet go znały? A może wzbudzał zaufanie, albo jakimś sposobem wymuszał na nich posłuszeństwo? Opcji było wiele. 

— Słuchasz mnie w ogóle? — fuknęła starsza z kobiet, obrzucając córkę oburzonym spojrzeniem. — Karolina! Mówię do ciebie! 

— Tak — wypaliła automatycznie, orientując się, że stoją już przy samochodzie. Tak bardzo się zamyśliła, iż kompletnie nie pamiętała, jakim sposobem pokonała tę drogę, i teraz lekko zdezorientowana patrzyła na matkę, która czekała przy otwartym bagażniku z wyciągniętą dłonią. — Co? — zapytała, wciąż jeszcze błądząc w gęstej plątaninie własnych myśli. 

— Daj mi w końcu te zakupy, nie mamy za dużo czasu, muszę wracać, bo trzeba nakrywać salę do kolacji. Mamy dziś grupę, Lolka!

— Ach, tak. Przepraszam — bąknęła zmieszana Karolina i posłusznie podała matce siatkę z warzywami, których nie udało im się wyhodować we własnym ogródku.

— Ostatnio ciągle jesteś nieobecna. W dodatku masz okropne wory pod oczami, wyglądasz okropnie. Spałaś w ogóle?

— Niewiele — przyznała, starając się, by w jej głos brzmiał naturalnie, choć tak naprawdę zaczynała już odczuwać irytację i zmęczenie zbyt długim przebywaniem w obecności swojej matki.

— Mówiłam, że nie nadajesz się do tej pracy — burknęła sucho. — Kobiety powinny zajmować się czymś delikatnym. Trzeba było zostać tym weterynarzem, to już umiałabym jakoś tolerować. Policji ci się zachciało...

— Idziemy po tę sukienkę? — spytała mechanicznie Karolina, chcąc natychmiast zakończyć kolejny poemat matki na temat jej życiowych porażek, z którymi starsza kobieta nie umiała się pogodzić. — Mówiłaś, że ci się okropnie śpieszy.

— Bo tak jest. Idziemy, ale wrócimy jeszcze do tego tematu, bo ostatnio ciągle nie ma cię w domu. Jak można siedzieć w pracy aż tyle godzin! 

Młoda policjantka westchnęła, wznosząc oczy w stronę błękitnego nieba, błagając tym samym Boga o więcej cierpliwości. Jednak, chcąc czy nie, musiała przyznać, że Anna miała trochę racji, faktycznie praca ostatnio pochłaniała ją niemal w całości, a dodatkowo to była pierwsza naprawdę poważna sprawa w jej życiu, więc nie chciała nawalić. Zwłaszcza, że atmosfera w na komendzie stopniowo robiła się napięta i momentami ciężko było wytrzymać. Miało się wrażenie, iż cała jednostka stała się tykającą bombą z opóźnionym zapłonem. Nie mogła niestety porozmawiać o tym z matką, ponieważ nie znalazłaby u niej ani odrobiny zrozumienia, a raczej kolejną dobrą radę typu : „Powinnaś natychmiast rzucić tę robotę". Dlatego właśnie wolała to przemilczeć. Powlekła się za Anną, zastanawiając, jak powiedzieć jej o tym, iż sobotniego spotkania integracyjnego z jej udziałem nie będzie, ponieważ wybierała się do pracy. 

Tak, celowo zamieniła się z kolegą po fachu, by uniknąć utonięcia w morzu żenady.

*

Kolejny dzień przyniósł sporo deszczu i Karolinie również udzielił się ten melancholijny nastrój. Ziewając, wysiadła z samochodu i powoli powlekła się w stronę budynku komendy. 

Weszła do środka i niemal natychmiast skierowała kroki w stronę sali odpraw, gdzie już gromadziła się reszta funkcjonariuszy. Oficer kontrolny przechadzał się to w jedną, to w drugą stronę, czekając, aż wszyscy wreszcie zbiorą się na miejscu. Chwilę później już rozpoczynał odprawę, a niecałe piętnaście następnych minut minęło, nim Karolina została skierowana do swoich zadań. 

Calutką noc spędziła nad własnymi notatkami, które sporządziła podczas długich bezsennych godzin, próbując połączyć każdą z ofiar. Jedyną podobną cechę stanowił kolor włosów, ale to nie było jakieś przełomowe odkrycie. Różniły się wiekiem, statusem społecznym, nawet miejscem zamieszkania, ponieważ druga zaginiona pochodziła z Krakowa. Każda z nich wybrała się na szlak samotnie, ewentualnie w towarzystwie psa, i każda zaginęła mniej więcej w podobnej okolicy. 

Ziewnęła ponownie, kiedy naciskała klamkę pokoju, w którym pracowała razem ze swoim uroczym towarzystwem i pisnęła głośno, gdy zaraz po otwarciu drzwi ktoś nieźle ją wystarszył, łapiąc za ramię i wciągając nieco brutalnie do wnętrza pomieszczenia. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a Karolina po złapaniu równowagi, wyprostowała się i obejrzała przez ramię, po czym zbladła, gdy zdała sobie sprawę z tego, że jest tutaj sama z Nowakowskim. W dodatku bardzo wściekłym Nowakowskim, który patrzył na nią tak, jakby zamierzał pozbawić kobietę życia samym wzrokiem. Policjantka doskonale zdawała sobie sprawę, dlaczego był taki wściekły. I tak długo udawało jej się unikać konfrontacji z nim, gdyż albo umknęła do toalety, a później zakopała się w papierach, starannie udając, iż zupełnie nie dostrzega jego obecności, albo mijali się na służbach. 

— Masz przegwizdane — oznajmił chłodno, robiąc krok w jej stronę, a Karolina wyprostowała się automatycznie. Dopiero w takiej chwili uświadomiła sobie, że ich różnica wzrostu była znacząca. Sięgała mu zaledwie do ramienia, więc dodatkowo zadarła brodę w górę, by zyskać choć kilka centymetrów więcej.

— O jejku, nie podobała ci się niespodzianka? — zakpiła, po czym zasłoniła usta dłonią i udała zmartwienie. — Tak mi przykro. Starłam się, uwierz mi.

— W to nie wątpię — syknął, mrużąc groźnie oczy. — Też przygotowałem dla ciebie niespodzinkę — oznajmił, unosząc kącik ust w kpiarskim uśmiechu. — Myślę, że ci się spodoba.

— O nie, nie trzeba było. Szkoda się kłopotać — powiedziałą słodko, klepiąc go po ramieniu, po czym ruszyła, chcąc wyminąć rudego, ale złapał ją za ramię i stanowczym ruchem przesunął z powrotem w poprzednie miejsce. 

— Nalegam.

— Nie chcę! 

— Było nie zaczynać, Lolka — mruknął, a kobieta przewróciła ostentacyjnie oczami i wyrwała swoje ramię z jego uścisku. 

— Nie mów tak do mnie — syknęła. — Nienawidzę tego zdrobnienia. Poza tym, to ty zacząłeś — dodała. — Nie mamy na to czasu, trzeba się wziąć do roboty.

— Ja zacząłem? 

— Przestań już — warknęła, kierując kroki do swojego biurka, żeby zabrać się do pracy, a raczej przygotować do tego, by ogłosić im swój genialny plan, na który wpadła zupełnie przypadkiem, oglądając odcinek jednego z tych koreańskich seriali medycznych, do których miała słabość. — Mam pomysł, jak złapać naszego porywacza.

Patryk natychmiast zapomniał o przygotowanym dla niej kubku kawy z iście szalonymi dodatkami, nie będącymi ani cynamonem, ani miodem, i zmarszczył brwi, patrząc na policjantkę patrolu z lekkim niedowierzaniem.

— Nie patrz tak na mnie — fuknęła, gdy na moment uniosła spojrzenie znad góry papierów, które zaśmiecały jej miejsce pracy. — Skoro porywa mniej więcej co półtora miesiąca, to znaczy, że trzeba na niego zastawić pułapkę.

Natychmiast zmarszczył brwi, myśląc, że ta idea jest absurdalna. Mimo że zdarzały się przypadki, kiedy wystawiano przynętę w postaci któregoś z niebieskich, prawie zawsze nie kończyły się one najlepiej. Wiedział, że do tego dążyła, w końcu był kryminalnym, znał większość sztuczek, jakie się stosowało. Wolał jednak najpierw pomyśleć nad czymś mniej odważnym, a dopiero potem przejść do ostateczności, którą było zasadzenie się na przeciwnika. 

— Nie uważam tego za dobry pomysł.

— A masz jakiś lepszy? Przecież nie będę tam sama. Przejdę się kilka razy tam i z powrotem... może to pozwoli w końcu na jakiś konkretny przełom w tej sprawie...

— Ty? Ty miałabyś tam iść? 

— A co? Masz zamiar się przebrać za kobietę, Nowakowski? W sumie wyglądałbyś uroczo...

— Z tego nie wyjdzie nic dobrego. To zbyt nieprzemyślane — uciął stanowczo, swoim stwierdzeniem denerwując szatynkę. Spuściła wzrok na notatkę służbową, którą miała do napisania z ubiegłego dnia, i zacisnęła zęby, czując narastającą coraz bardziej frustrację. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro