| 4 |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziała w uroczej kawiarni, w której unosił się cudowny aromat kawy i słodki zapach kruchych ciasteczek, które były specjalnością tego miejsca. Laura, pomimo przyjemnego otoczenia, zaczynała odczuwać zniecierpliwienie, co objawiało się nerwowym stukaniem o stolik. Prawdopodobnie irytowała tym mężczyznę, który siedział w sąsiednim stoliku nad filiżanką cappuccino, pochylony nad służbowym laptopem, ale... szczerze? Miała to w nosie.

Czuła się odrobinę rozbita emocjonalnie, na co duży wpływ miały zapewne szalejące w jej ciele hormony. Czekała na Monikę, ale ta była już spóźniona. Ciemnowłosa spojrzała na swoją filiżankę, w której znajdowała się jej ulubiona zielona herbata. Dziś wyjątkowo jej nie smakowała.

W końcu drgnęła, gdy za szybą dostrzegła znajomą sylwetkę swojej przyjaciółki. Lekko zdyszana Monika weszła do wnętrza kawiarni i pomachała Laurze, kierując się w stronę niewielkiego baru, gdzie najpierw postanowiła zamówić dla siebie kawę.

— Spóźniłaś się — mruknęła z cieniem wyrzutu w głosie, gdy dziewczyna wreszcie opadła na wolne krzesło przy jej stoliku.

— Wybacz, ale uciekł mi autobus, a na piechotę dojście tutaj trwa zdecydowanie dłużej — wyjaśniła z przepraszającym uśmiechem. — To co to za pilna sprawa? Zadzwoniłaś wczoraj i brzmiałaś strasznie dziwnie. Stało się coś?

Laura, westchnęła zła na siebie, że nawet przez telefon nie udało jej się do końca ukryć tego, co działo się w jej głowie. A działo się zdecydowanie zbyt wiele. Sprzeczne ze sobą emocje postanowiły rozegrać bitwę, a ona nie wiedziała po której ze stron się opowiedzieć.

— Nie no, nic się nie stało. Rozumiem. Przepraszam, że wyciągnęłam cię z domu w niedzielę.

Monika machnęła ręką i zaśmiała się wesoło.

— No co ty! Z wielką chęcią spędzę czas z dala od domu. Naprawdę dobrze mi to zrobi, bo czasem mam ochotę zdetonować w nim bombę i zrównać to miejsce z ziemią. Nie żebym chciała to zrobić, ale wiesz wyobraźnia potrafi posunąć szalenie barwne rozwiązania.

— Ostro — zaśmiała się Laura, upijając łyk herbaty. — Czyli w sumie nasze spotkanie to trochę dobry pomysł.

— Oczywiście! Za dużo mam teraz na głowie. Takie są później tego efekty. Paskudny stres się kumuluje, a potem bam! Dziękuję. — Monika zamilkła na chwilę, gdy obok niej pojawiła się młoda kelnerka z jej ulubioną kawą. — No mam już kawę, więc mogę słuchać gorzkich żali. — Upiła łyk karmelowego latte i uśmiechnęła się z zadowoleniem. — Tak dobra kawa zdecydowanie potrafi poprawić humor — stwierdziła.

Laura uśmiechnęła się lekko i oparła policzek na zaciśniętej pięści.

— Powiedziałam mu — oznajmiła prosto z mostu. Stwierdziła, że nie ma co owijać w bawełnę. Monika od razu uniosła brwi i wypiła kolejny łyk kawy. Laura domyśliła się, że jej umysł zaczął właśnie pracować na wyższych obrotach. — Wbrew pozorom, nie poszło nawet tak źle — kontynuowała, wolną dłonią obrysowując krawędź białej filiżanki.

— Ale? — rzuciła podejrzliwie Monika. — Wyraźnie czuję, że jest jakieś „ale".

Laura westchnęła ciężko, próbując w swojej głowie ułożyć jakieś sensowne zdanie, w którym mogłaby opisać istotę swojego problemu, ale wszystkie słowa wydawały jej się dziwne, a ona sama miała wrażenie, że na siłę szuka problemu tam, gdzie go nie ma.

— No właśnie... Powiedział tylko, że nie ma nic przeciwko — zaczęła niepewnie, a jej głos z każdym kolejnym słowem tracił na sile.

Monika przez chwilę patrzyła na nią z lekko otwartymi ustami, jakby czekając na ciąg dalszy opowieści, ale z ust Laury nie padło ani jedno słowo więcej, a całe to zdanie brzmiało nad wyraz dziwnie.

— I tyle? Nie był zaskoczony czy coś? Nie cieszył się? Kurde, przecież ukrywałaś to bardzo długo.

— Właśnie — westchnęła. — Ukrywałam to, ale okazuje się, że on o wszystkim wiedział. Nie mam pojęcia skąd, bo nie powiedziałam o tym nawet własnej matce!

— Kurde...

— Myślam, że to inaczej będzie wyglądać. Ta rozmowa i w ogóle — przyznała z nieco zbolałą miną.

Monika podrapała się po policzku, nie bardzo wiedząc, co powinna jej odpowiedzieć. Zdecydowanie w swojej głowie stworzyła zupełnie inny scenariusz tej wyjątkowej chwili. Miało być romantycznie, miały się polać łzy, a chłodny Carter miał zasypać Laurę potokiem ckliwych wyznań i dosłownie nosić ją na rękach do końca dnia. Tak! Zdecydowanie tak jak w tej nowej telenoweli, którą namiętnie ogląda jej teściowa.

Jak widać, grubo się pomyliła.

— Nie bardzo wiem, co o tym myśleć, ani co powiedzieć — przyznała w końcu Monika, sięgając po kruchego rogalika obficie posypanego cukrem pudrem. Uświadomiła sobie, że życie bogaczy wcale nie jest takie cudowne, jak myślała na początku.

— Mam dokładnie tak samo — przyznała Laura. — Z jednej strony wydaje mi się to dziwne, niezbyt normalne, a z drugiej mam wrażenie, że na siłę szukam problemu tam, gdzie go nie ma. Dotknęło mnie to, jak bezuczuciowo potraktował ten fakt.

— Kiepsko, ale z drugiej strony to nie pierwszy raz — stwierdziła rzeczowo jej przyjaciółka.

— Co masz na myśli? — spytała brunetką, marszcząc brwi.

Monika przewróciła oczami, a w jej umyśle na nowo pojawiła się myśl, że Carter od początku był dziwny. Od pierwszego spotkania. Oczywiście, widywała go rzadko, jedynie wtedy, gdy postanowił pojawić się w kwiaciarni Laury, mając do niej jakąś pilną sprawę. Zdecydowanie był człowiekiem z którym nie potrafiłaby normalnie porozmawiać, bo już na kilometr biła od niego arogancja i pewien specyficzny rodzaj wyrachowania.

Na swój sposób wydawał się jej przerażający.

— Wiesz — zaczęła ostrożnie zwracając na siebie szare spojrzenie Laury — może on ma kochankę czy coś w tym stylu?

— Zwariowałaś?! — pisnęła zupełnie zaskoczona. Gwałtownie opuściła dłoń na stolik o mało co nie wylewając swojej herbaty. — Przecież to niemożliwe!

— Nie? — zapytała Monika zaplatając ramiona na piersi i opierając się o swoje krzesło. — Dla mnie to zachowanie jest okropnie dziwne. To dziecko! Rodzic, a zwłaszcza ojciec, zazwyczaj cieszy się na taką informację, a ty mówisz, że jemu to nie przeszkadza. Jak dla mnie to coś tutaj okropnie śmierdzi. Nie chcę cię martwić czy coś... Nie, może nie powinnam ci tego mówić...? Może bogaci już tak mają? Nie wiem, jestem z tych biednych. Przepraszam, o rany... za dużo gadam.

— Nie, spokojnie - zaprzeczyła Laura unosząc odrobinę dłonie. — Nie mam ci tego za złe, w końcu spotkałyśmy się żeby porozmawiać — powiedziała z lekkim uśmiechem, choć w głębi niej zapaliła się czerwona lampka. Obudziły się podejrzenia, bo w zasadzie nigdy nie pomyślała o tej teorii, a faktem było, że Carter często znikał, tłumacząc się później pracą.

— Nie, po prostu zapomnij, co powiedziałam. Naprawdę mam za długi język i zbyt bujną wyobraźnię. Spokojnie mogłabym pisać scenariusze do telenoweli — oznajmiła skruszona Monika, kładąc swoją dłoń na chłodnej dłoni przyjaciółki. — Kochana, myślę, że powinniście po prostu poważnie porozmawiać. Nie ma co zwlekać.

Laura przywołała na twarz uśmiech.

— Masz rację — przyznała. — Poważna rozmowa to zdecydowanie priorytet na liście moich zadań na dziś.

— I to rozumiem. — Monika otoczyła dłońmi szklankę i pochyliła głowę w bok. — Jestem pewna, że jakoś się to rozwiąże. Może faktycznie szukamy problemu tam, gdzie go nie ma? Być może twój mąż ma po prostu taki styl bycia, a to raczej się chyba nie zmienia? Ech, znowu zaczynam.

Laura zachichotała. Zupełnie nie przeszkadzało jej gadulstwo przyjaciółki. Lubiła z nią rozmawiać i słuchać jej teorii, czasem naprawdę niesamowicie oderwanych od rzeczywistości. W dodatku dzieliła się z nią wszystkimi problemami, dzięki czemu czuła, że nie siedzi w tym bagnie sama. Z matką nie umiałaby tak porozmawiać. Bała się, że gdyby opowiedziała jej o wszystkich swoich problemach, tylko niepotrzebnie by ją martwiła, a tego chciała za wszelką cenę uniknąć.

— Nie wiem jak ty, ale ja zamawiam sernik — oznajmiła znienacka Monika. — Życie jest za krótkie, żeby sobie odmawiać takich przyjemnych drobnostek. Chcesz też? — zapytała, wstając.

— Chętnie — odparła i w zamyśleniu patrzyła, jak jej przyjaciółka powoli oddala się od stolika. Nie miała wprawdzie ochoty na ciasto, ale chciała z nią spędzić jak najwięcej czasu.

*

— Jasiek, rany, spójrz na nią! Ej, słuchasz mnie? — szepnął Patryk do swojego partnera, gdy siedzieli przy jednym biurku, czekając na pojawienie się szefa ich zespołu.

— Słucham! Zostaw moje ramię — warknął, a zaraz potem sapnął nieco zirytowany zachowaniem kumpla, ale ostatecznie uniósł głowę i spojrzał na ich nową koleżankę, Karolinę, bo to właśnie ona wzbudziła tak żywe zainteresowanie u jego partnera. Niemal siłą powstrzymał ochotę na wywrócenie oczami i z powrotem wbił wzrok w otwartą teczkę akt, która leżała na biurku przed nim.

— I co?

— I nic — syknął Jan. — Stary, jeśli ona ci się podoba czy coś, to uderzaj, a nie maltretuj mojego ramienia i nie szeptaj mi do ucha. To obrzydliwie niezręczne.

Patryk, zdając sobie sprawę, że słowa jego partnera były prawdą, z grymasem na swojej przystojnej twarzy odsunął się na odległość ramienia.

— W życiu — mruknął pod nosem. — Gdyby nie to że ma długie włosy i cycki serio myślałbym, że to facet.

— Nie przesadzaj — burknął jego partner. — Może nie ma figury modelki, ale buźkę ma całkiem ładną. W dodatku ponoć jest dobra w tej robocie, a to się teraz liczy. Skuteczność, stary! Mamy poważną sprawę.

— Przecież wiem.

— To zachowuj się poważnie — odburknął sucho Janek, ale po chwili na jego ustach pojawił się lekko złośliwy uśmiech. — A tak w ogóle, to ty, rudy pryku, weź pod uwagę to, że mało która kobieta planuje wyjść za rudego faceta. Nawet to, że nosisz mundur, nie sprawi, że twoje szanse jakoś oszałamiająco wystrzelą w górę. Reasumując, patrz na siebie, Nowakowski, a potem oceniaj innych.

Patryk prychnął pod nosem, przeklinając każdego, kto brał udział w parowaniu go z tym gościem.

— Spokojnie, Tylka, z moją klatą nie grozi mi bycie singlem do końca życia — oznajmił z bezczelnym uśmiechem i zamilkł, gdy obiekt ich rozmowy z zatrważającą siłą zrzucił kilka segregatorów na biurko, przy którym siedzieli.

— Koniec obgadywania — oznajmiła kobieta. Była niewysoką, przeciętnie szczupłą szatynką dość krępej postury. Jej włosy, związane w wysokiego kucyka, opadały falami na plecy, a roziskrzone oczy tylko dodawały energii tej i tak już żywiołowej dziewczynie. — Brać się do roboty, gruchać sobie będziecie później, po pracy. Zaraz przyjdzie pan podkomisarz Edziu i się skończy — zironizowała, wywracając oczami na wspomnienie o zastępcy naczelnika wydziału kryminalnego.

— Nie obgadujemy — zaprzeczył Nowakowski, choć niemal od razu poczuł, jak zapiekły go uszy. Uświadomił sobie, że jego kłamstewko nie miało sensu i przy okazji zauważył jedną bardzo istotną rzecz.

Ta kobieta miała oczy Terminatora.

Natychmiast poczuł się głupio, co spotęgował fakt, że Janek kopnął go w kostkę, gdyż ten zdecydowanie zbyt długo przyglądał się nowej współpracowniczce. Przeklął swój brak taktu i podniósł się, uznając, że faktycznie należy się zapoznać się ze sprawą. Ukrył twarz w papierach do czasu, aż do sali wszedł starszy, niski i łysy na czubku głowy mężczyzna, który miał dowodzić ich zespołem.

— Dobra, mówcie, co mamy, bo nie zamierzam tu ślęczeć do zasranej północy — burknął, gwałtownie odsuwając krzesło i zasiadając na swoim miejscu. Komendant wydzielił im specjalny pokój, w którym mogli spokojnie pracować, i choć nie było tam za wiele miejsca, to jednak mieścili się jakoś w czwórkę. Kiedy Patryk i Janek zajęli jedno biurko, Karolina przysiadła przy stoliku, a podkomisarz usadowił się na najlepszym i najwygodniejszym miejscu przy największym biurku, w pomieszczeniu pozostawało jeszcze wystarczająco dużo miejsca na jedną dodatkową osobę.

— Na tę chwilę nic nie mamy, panie podkomisarzu — rzucił zaczepnie rudzielec, z kpiarskim uśmiechem odchylając się na oparcie krzesła. Edward Sadz obrzucił go posępnym, przepełnionym nieukrywaną niechęcią spojrzeniem.

— A więc jeżeli nic nie masz, Patryk, łaskawie się nie odzywaj.

— Tak jest, panie podkomisarzu — rzucił Nowakowski, podkreślając ostatnie słowo. Wiedział, że doprowadzi tym przełożonego do szewskiej pasji. Edward prychnął i odwrócił wzrok od aroganckiego sierżanta, w zamian skupiając go na dziewczynie, która sprawiała jego zdaniem wrażenie bardziej opanowanej.

— Karolina, mów.

— Dotychczas zaginęły bez śladów cztery osoby, kobiety, w przedziale wiekowym od dwudziestu do pięćdziesięciu lat, cztery to mieszkanki Sanoka, jedna jest przyjezdna — wyrecytowała Karolina, opierając się biodrem o biurko i patrząc wyzywająco w oczy podkomisarza. Ten już miał coś jej odpowiadać, ale jego telefon rozdzwonił się gwałtownie. Zdezorientowany i zły, że ktoś przeszkadza mu w pracy, odebrał połączenie, nawet nie patrząc na to, kto dzwonił.

— Edward Sadz, słucham — burknął do słuchawki.

— Werbuj kogoś i wysyłaj na czerwony szlak do lasu. Dokładniejsze informacje poda dyżurny na stację. Mamy kolejne zgłoszenie zaginięcia. Kobieta, lokalna, trzydzieści lat — poinformował szybko naczelnik. Podkomisarz aż uchylił z wrażenia usta, by zaraz potem przecisnąć przez zęby szpetne przekleństwo.

— Zaraz kogoś wyślę.

Połączenie zakończyło się, a Edward z furią odłożył telefon na biurko. Potem omiótł spojrzeniem swój zespół. Banda szczeniaków — pomyślał wściekle.

— Patryk i Karolina, pojedziecie na poszukiwania. Lolka, robisz w patrolu więc poprowadzicie razem z nim rozpytania miejscowych, zrozumiano?

Karolina sapnęła zirytowana, zaczynając zbierać ze stolika swoje rzeczy.

— Tak — rzuciła. Podkomisarz uśmiechnął się delikatnie. Chociaż ona jedna chciała współpracować.

— Nowakowski? — Uniósł brwi, patrząc wyczekująco na rudowłosego. Ten podniósł się i z wyraźnym niezadowoleniem potwierdził, że przyjął komunikat. Niedługo później dwójka policjantów opuszczała budynek komendy powiatowej, kierując kroki w stronę parkingu, na którym znajdowały się radiowozy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro