| 5 |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miejsce zdarzenia na pewno nie zaskoczyło żadnego z nich. Z tego, co już wiedzieli, kobiety ginęły w okolicach szlaków turystycznych, biegnących przez mniej zaludnione okolice. Ten nie różnił się wiele od innych — ot, zwykła ścieżka, oznaczenia na drzewach, a dookoła las. Sanok był małymi wrotami Bieszczadów, nic więc dziwnego, że już tutaj zaczynało się powoli robić gęsto od szlaków turystycznych.

Patryk rozejrzał się po okolicy, próbując znaleźć coś, co pomogłoby mu w późniejszym dojściu do zaginionej. Nic takiego jednak nie zauważył, ścieżka pięła się delikatnie pod górę, wciąż w dość monotonnym otoczeniu. Sapnął zirytowany.

— Kurwa, i co my tu mamy niby znaleźć? — burknął bardziej do siebie niż do swojej towarzyszki, która szła obok niego dokładnie od momentu, w którym wysiedli z radiowozu. Powoli zaczynała go irytować ta dziewczyna — najpierw bowiem uparła się, że pojadą oznakowanym radiowozem, a potem nie omieszkała mu wypomnieć, że nie powinien się tak zachowywać w stosunku do zastępcy naczelnika, jeżeli chce uniknąć bliskiego spotkania z komendantem. Nowakowski starał się puszczać to wszystko mimo uszu, jednak jej złośliwe uwagi i przytyki niesamowicie go drażniły.

Cała ona go drażniła.

— Przestań kląć — warknęła, obrzucając go krytycznym spojrzeniem. — Wy w tym kryminalnym jesteście strasznymi bucami — dodała jeszcze, poprawiając szelkę kamizelki taktycznej. Rudy przewrócił oczami.

— A ty przestań mnie umoralniać — odburknął. — Nie potrzebuję twoich rad — rzucił złośliwie. Karolina prychnęła, wkładając ręce do kieszeni. Następnie przyśpieszyła kroku, zauważając na ścieżce służbowego partnera, którego chwilowo z nią rozdzielono. Patryk, widząc do kogo zmierza jego koleżanka, jeszcze bardziej zwolnił kroku, pogwizdując i włócząc butami po ziemi. Nie chciało mu się rozpoczynać tu poszukiwań, w dodatku z nią. Już wolałby odbyć ten przymusowy spacer w towarzystwie Janka, z którym dałoby się porozmawiać normalniej, niż z Karoliną. Nowakowski miał przeświadczenie, że zastępca naczelnika, a zarazem jego przełożony, doskonale się bawił, wysyłając ich razem na akcję.

Cóż, jemu do śmiechu nie było.

Słysząc szczekanie psa, przyśpieszył nieco kroku, wiedział bowiem, że zbliża się już powoli do celu. Gdzieś tam, na tej górce, była cała ekipa, która miała się zająć poszukiwaniami. Na parkingu zauważył aż pięć radiowozów, oni byli szóstym, więc wnioskował, że przyjechała całkiem zacna grupa. Miał nadzieję spotkać kogoś, kogo znał i przede wszystkim lubił.

Kiedy tylko znalazł się w miejscu, w którym zgromadziła się cała gromada policjantów, pożałował, że tak szybko tam wchodził. Może i zobaczył kilku dobrych kumpli, ale widoku samego komendanta wolałby sobie oszczędzić. Wiedział, co się święciło, jeżeli ten stary gbur opuszczał swoją norę. Patryk postanowił unikać go więc, jak ognia, toteż nie zbliżył się zanadto do kolegów. Zamiast tego był zmuszony wybrać drugie zło, objawiające się w postaci Karoliny. Szczerze mówiąc wolał już ją, niż Teraszewskiego. Przykleił do twarzy krzywy uśmiech, podchodząc do dziewczyny z rękami w kieszeniach. Ta tylko obrzuciła go pogardliwym spojrzeniem, zanim sama uśmiechnęła się podobnie do niego, przechylając głowę lekko w lewo.

— Wróciłeś — zauważyła, wciąż bezczelnie się do niego szczerząc. Westchnął.

— Wolę już łazić z tobą, niż zbierać baty od starego — warknął cicho. Karolina roześmiała się czysto, irytując go tym jeszcze bardziej.

— Wiedziałam, że się tu jeszcze zakręcisz. No dobra, do roboty, rudzielcu, bo czas ucieka, a zaginionej jak nie było, tak nie ma — rzuciła beztrosko, zakładając nogę o nogę.

— I nie będzie — burknął pod nosem. — Znając życie gdzieś tu leży i gnije.

— Pies by ją wyczuł — rzekła trafnie. Nowakowski nie odezwał się już więcej, wchodząc prosto w las i rozglądając się dookoła. Kiedy jednak usłyszał za sobą wołanie nie kogo innego, jak komendanta, zmielił w ustach przekleństwo, odwrócił się na pięcie i podszedł do przełożonego.

— Sierżant sztabowy Patryk Nowakowski melduje się — wyrecytował, stając na baczność przed otyłym mężczyzną w mundurze galowym. Ten tylko skinął na niego głową.

— Spocznij, sierżancie — wymruczał pod nosem, a kiedy Patryk wykonał polecenie, dodał: — Dość tych formalności. Mam dla was zadanie. Razem z Karoliną pójdziecie i rozpytacie okolicznych mieszkańców. Nieopodal szlaku znajduje się kilka domów, może ktoś coś widział.

Patryk pokonał ochotę na zgrzytnięcie zębami, kątem oka zerkając na stojącą tuż obok Karolinę. Rozciągnęła pełne, pociągnięte malinową pomadką usta w uśmiechu, patrząc prosto w oczy komendanta. Skubana, wie, że ją dziad lubi — pomyślał. Po chwili jednak został brutalnie wyrwany z rozmyślań i już musiał schodzić w dół ścieżki, mając po swojej prawej tymczasową partnerkę.

— Wolisz prawą czy lewą stronę? — zapytała lekko, jakby w ogóle nie przejmowała się tym, że musieli chodzić raz w jedną, raz w drugą stronę, oraz tym, że na poszukiwania przyjechał komendant, a także, że dostali do rozwikłania wyjątkowo brudną i nieprzyjemną sprawę. Patryk miał tyle opcji do narzekania, że nie mógł sobie wyobrazić jakim cudem ta kobieta wciąż zachowuje jeszcze jakąś pogodę ducha.

Może tylko udawała...

— Prawą — bąknął bez zastanowienia.

— Głupi wybór — roześmiała się. — Pierwsza na naszej drodze willa najlepszego prawnika w mieście. Buc, obrzydliwie bogaty, wycofany i w dodatku pedancik. Ale sam wybrałeś — dodała, dziarsko schodząc w dół ścieżki. W pierwszej chwili pomyślał, że buty taktyczne zdecydowanie ułatwiają jej zejście, w następnej zaczął zastanawiać się, skąd Karolina tyle wie o okolicznych mieszkańcach. Już miał zadawać pytanie, ale w porę ugryzł się w język, gdyż zrozumiał, że przecież była dzielnicową. W dodatku wyglądało na to, że znajdowali się akurat na jej rewirze. A o swoich rewirach dzielnicowi wiedzieli najwięcej.

— Bywa. — Wzruszył obojętnie ramionami. — Najwyżej go wyjaśnię, jak nie będzie chciał gadać. Mamy broń, gaz, możemy wziąć gumę* z radiowozu — wyliczył.

— Nie bądź taki do przodu, to tylko rozpytanie, nic mu nie możesz zrobić — rzuciła, poprawiając zapięcie kieszeni na gaz pieprzowy. Spuścił wzrok na swoje buty. Zagięła go. Chciał zabłysnąć, a właśnie jeszcze bardziej się pogrążył. Cwaniactwo jednak nie popłacało. Widząc jego reakcję, Karolina roześmiała się. Potem zapadła cisza i w niej doszli aż do końca ścieżki. Kilka metrów dalej i znaleźli się przy drodze wjazdowej do posiadłości. Szli asfaltem kilka minut, ostatecznie dochodząc do bramy. Stanęli przed furtką, zauważając domofon i kamerkę.

— Dzwonisz? — zapytał z nadzieją w głosie. Obrzuciła go ironicznym spojrzeniem.

— Niby dlaczego ja?

Wzruszył ramionami.

— Nie wiem, może jesteś tutaj dzielnicową i ciebie już zna, a ja jestem po cywilu i nie zechce obcego faceta wpuścić na podwórko? — rzucił, tym razem z namacalną wręcz kpiną.

— Co za problem się wylegitymować? Blachy** nie masz? — odparła. Poczuł irytację. Co takiego się z nim dzisiaj działo, że błaźnił się niemal na każdym kroku? Nie odpowiedział jej, jedynie podszedł do domofonu i nacisnął przycisk, czekając na odbiór połączenia.

— Słucham? — rozległ się podejrzanie znajomy głos. Nowakowski zmarszczył brwi, ale wyciągnął identyfikator służbowy, nie mogąc póki co dojść do właścicielki tegoż głosu. Był pewien, że gdzieś już go słyszał. I był na tyle znajomy, że aż go to przerażało.

— Sierżant sztabowy Patryk Nowakowski, wydział kryminalny komendy powiatowej policji w Sanoku, razem z młodszą aspirant Karoliną Klimczak, z wydziału prewencji. Chcielibyśmy porozmawiać — rzucił chłodno, wciąż nie mogąc ustalić, kto stał po drugiej stronie. Kimkolwiek był, zdecydowanie za długo zbierał się na odpowiedź.

— O-oczywiście, już otwieram, proszę popchnąć furtkę — odparła w końcu kobieta. Furtka cicho zabzyczała, dając policjantom znak, że mogą bez problemu wejść. Puścił koleżankę przodem, a sam wszedł za nią, zauważając, że furtka domyka się sama. Szli w stronę domu chodnikiem, mając z prawej strony przepiękny ogród, w którym wszystko ułożone zostało kolorystycznie w idealnie równej kompozycji. Po lewej natomiast, zaraz za wybrukowanym podjazdem, soczyście zielenił się równo przystrzyżony trawnik. Między kostką brukową na chodniku nie było ani jednego źdźbła trawy czy chwastu, nie leżał ani jeden śmieć, kamyk lub coś podobnego. Patryk poczuł się przytłoczony już samym widokiem otoczenia. A kiedy spojrzał na willę... Cóż, poczuł się przytłoczony jeszcze bardziej. Biała elewacja, przełamana od spodu wyrazistą szarością, robiła wrażenie. Okna były duże i było ich sporo, dach pokryto dachówką w tym samym kolorze, co dolną część willi. Cały budynek prezentował się wręcz nienagannie i policjant poczuł się co najmniej nieswojo.

Ale dopiero kiedy zobaczył, kto stanął w drzwiach, zaniemówił. Bowiem spodziewał się każdego, ale nie Laury. Wpatrywała się w nich lekko przerażona. Jej ciemne włosy opadały falami na plecy, od czasu do czasu podwiewał je delikatny wiatr. Była ubrana w delikatną, prostą sukienkę, która idealnie podkreślała jej figurę i zgrabne nogi. Nie mógł nie zawiesić na nich wzroku na dłużej. Kiedy poczuł na sobie zszokowane spojrzenie, uśmiechnął się zwycięsko. Uwielbiał wyprowadzać ją z równowagi, a to niewątpliwie zrobił samym pojawieniem się tutaj. I już wiedział, że zdenerwuje tym jej męża, a to jeszcze bardziej go satysfakcjonowało. Karolina znalazła się przy brunetce nieco szybciej niż on i już wyjaśniała całą sprawę. Żałował, że to nie jemu przypadła ta czynność. Mimo że był na służbie, nie chciał przepuścić takiej okazji, która właśnie mu się przydarzyła. Posłał więc Laurze krzywy uśmieszek, na co ona momentalnie odwróciła wzrok, skupiając go na policjantce przed sobą. Rudy roześmiał się — właśnie takiej reakcji oczekiwał.

Tymczasem Laura Rupińska, po rozmowie z Karoliną, zaprosiła parę policjantów do domu. Po chwili zostali wprowadzeni do nowocześnie urządzonego salonu, który również był idealnie czysty. Patryk przez chwilę wahał się, czy w ogóle siadać na eleganckiej kanapie, ale widząc, że jego koleżanka zrobiła to bez większych oporów, sam przysiadł obok, ale tak, żeby jak najbardziej się od niej dystansować. Karolina przewróciła oczami, widząc jego zachowanie, ale zaraz przeniosła spojrzenie na Laurę, która sprawiała wrażenie naprawdę podenerwowanej. Była blada jak ściana, nerwowo przebierała palcami i co rusz wygładzała materiał sukienki, jakby w obawie, że jakiekolwiek jej zagięcie może zostać źle odebrane. Pewnie już przywykła do zwyczajów mężusia — pomyślał z przekąsem rudowłosy policjant, podciągając nieco wyżej służbowy pas z przymocowaną do niego kaburą na broń.

— Chcieliśmy zapytać panią o kilka rzeczy, nie zajmiemy długo — wyjaśniła Karolina, bacznie obserwując zachowanie gospodyni. Kobieta przeniosła na nią wzrok, wzięła głębszy oddech i splotła razem dłonie.

— Oczywiście. Jeśli mogę wiedzieć, o co chodzi i dlaczego akurat mnie?

— Działania operacyjne, proszę pani — mruknął Nowakowski, uśmiechając się krzywo. Patrzył wyzywająco w jej oczy, rzucając brunetce nieme wzywanie. Dobrze wiedział przecież, jak na nią oddziaływał. — Chodzi o kolejny przypadek zaginięcia, miał on miejsce niedaleko tej posiadłości, stąd też nasza wizyta — dodał po chwili, kiedy zobaczył, jak jej policzki pokrywa nieznaczny rumieniec. — Widziała pani może coś niepokojącego ostatnimi czasy? Może pani coś słyszała? Wszystko jest dla nas ważne — zaczął rozpytanie, wiedząc, że liczyły się dosłownie sekundy. I mimo że zdążył już znienawidzić śledztwo, którego stał się częścią, to jednak zależało mu na jego zakończeniu. Najlepiej jak najszybszym.

— Nic nie słyszałam, mało kiedy wychodzę z domu, a jeżeli już to nie zapuszczam się daleko. Częściej przebywam w Sanoku, gdzie pracuję — wyjaśniła powoli, nie patrząc mu nawet w oczy. Kontakt wzrokowy ją dezorientował i wyprowadzał z jakiegoś nikłego poczucia wewnętrznej równowagi.

— Rozumiem — Karolina postanowiła przejąć stery — a czy nie kręcił się w okolicy domu ktoś podejrzany, czy nie widziała pani żadnych śladów czyjejś niepożądanej obecności?

Laura zamyśliła się na chwilę, by zaraz podnieść spojrzenie na policjantkę.

— Nic niepokojącego ostatnio się nie działo... — mruknęła.

— A moglibyśmy porozmawiać z innymi domownikami? Zdaje się, że mieszka pani z mężem — zapytał bez ogródek Nowakowski. Był z policji, miał prawo dociekać wszystkiego, co potrzebne mu było do pracy.

— Męża nie ma w domu — niemal warknęła Laura, na moment sztyletując rudzielca spojrzeniem. Uśmiechnął się kpiąco w odpowiedzi.

— A skarżył się może pani na to, że ktoś coś zniszczył w okolicach domu, że widział kogoś podejrzanego?

— N...

— Nie, w okolicy domu wszystko było w jak najlepszym porządku. Niczego podejrzanego nie zauważyłem. — Chłodny, lodowaty wręcz głos rozniósł się po pomieszczeniu, kierując dwie pary oczu na swojego właściciela, który stał w eleganckim, na pewno też cholernie drogim garniturze przy wejściu do salonu i z niebywałym skupieniem jeździł po twarzach policjantów wzrokiem. Laura znieruchomiała na moment, by zaraz potem również spojrzeć na męża. Ten obojętnym spojrzeniem zjechał jej sylwetkę, by zaraz potem powrócić do bitwy na wzrok toczonej z rudowłosym, niewątpliwie przystojnym mężczyzną. Nie podobała mu się obecność funkcjonariuszy. Po pierwsze nie zdjęli butów i na pewno nanieśli gdzieś piasku, po drugie czuli się zdecydowanie zbyt pewnie w tym domu.

Jego domu.

W dodatku rudy wyrażał za duże zainteresowanie jego żoną i Carter nie mógł już dłużej przysłuchiwać się tej dyskusji. A przysłuchiwał się jej praktycznie odkąd tylko wrócił do domu.

— Pan Carter Rupiński, jak zakładam — rzucił chłodno Patryk, wstając z zajmowanego miejsca. — Świetnie się składa, że jednak jest pan w domu. — Posłał sekundowe, pogardliwe spojrzenie Laurze. A kiedy się odwrócił, dostrzegł żywy gniew, płonący w ciemnych oczach prawnika. — Jeżeli mówi pan, że nic podejrzanego się nie działo, niczego takiego pan nie widział i wszystko było w jak najlepszym porządku, to dziękujemy. Poprosimy tylko o PESEL pana i pańskiej partnerki. Koleżanka wpisze państwa jako osobowe źródła informacji, to standardowy zabieg — dodał, zanim odwrócił się w stronę Karoliny, która czekała już z wyciągniętym notatnikiem służbowym. Po wszystkich formalnościach, policjantka uprzejmie podziękowała, dołączyła do kolegi i razem opuścili mieszkanie, odprowadzani przez parę do samych drzwi. Idąc ścieżką, do samego końca czuli na sobie ich spojrzenia.

*

*guma - pałka gumowa
**blacha - identyfikator służbowy

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro