| 8 |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Laura z lekkim uśmiechem na ustach opuściła prywatny gabinet doktor Michalskiej, szczęśliwa z faktu, że ostatnie stresujące i niemal pozbawione snu dni nie wpłynęły źle na maleństwo, które rozwijało się prawidłowo. Była na siebie zła za to, że nie potrafiła wyrzucić z głowy podejrzeń, jakie zasiała w niej Monika, choć przecież nie znalazła żadnego dowodu na domniemaną zdradę Cartera. W jej umyśle ciągle czaiła się niepewność, którą nie zaspokoiło nawet gruntowne przeszukanie jego telefonu. 

W zasadzie powinna się cieszyć, że nic nie znalazła, ale jakoś nie do końca potrafiła. 

Uświadomienie sobie faktu, iż Carter był dla niej jedną wielką zagadką, której w żaden sposób nie potrafiła rozwiązać, nie dawał jej świętego spokoju. W dodatku po tym wszystkim zdobyła się nawet na odwagę i specjalnie czekała, pomimo zmęczenia, aż wkroczy do ich wspólnej sypialni, gdyż chciała z nim szczerze porozmawiać.  

Aż wzdrygnęła się ze złości na samo wspomnienie wyrazu jego twarzy na widok palącej się lampki i niej samej, siedzącej w białym fotelu pod oknem. 

— Nie śpisz — stwierdził krótko, po czym wszedł do sypialni, zamknął drzwi i od razu skierował się do łóżka. 

— Jakoś nie mogę — odparła, uważnie obserwując jego sylwetkę. Czekała cierpliwie na więcej słów, liczyła, że Carter rozwinie jakoś tę rozmowę. Niestety tak się nie stało. Laura westchnęła rozgoryczona, kiedy jej mąż kompletnie nie zwracając na nią uwagi położył się do łóżka i tak po prostu zgasił światło. 

— Liczyłam na to, że porozmawiamy — szepnęła pod nosem, choć nie liczyła na jakikolwiek odzew z jego strony. Niemal pisnęła, kiedy w ciemności rozległ się jego niski i wibrujący głos: 

— Interesujące... — zaczął, a Laura poczuła dziwny dreszcz, słysząc jakąś złowrogą nutę w jego tonie. — Chcesz wysnuć wnioski po gruntownym przeszukaniu mojego gabinetu, laptopa i telefonu? — spytał spokojnie, a ona poczuła się tak, jakby ktoś kopniakiem w brzuch pozbawił ją zdolności do normalnego oddychania. Wstyd wymieszany poczuciem winy uderzył w nią ze zdwojoną siłą i w tamtym momencie dziękowała Carterowi, że postanowił zgasić światło. 

Nie byłaby w stanie spojrzeć mu w oczy. 

— Skąd... 

Carter zaśmiał się cicho. 

— Stefania sprząta tam dwa razy w tygodniu — poniedziałki i piątki — nikt inny nie ma prawa tam wchodzić, a ty nie dość że się tam znalazłaś, to jeszcze przesunęłaś ramki ze zdjęciami oraz krzywo odłożyłaś kodeks karny. Klucz do gabinetu leżał trzy centymetry wyżej, poza tym zdradził cię zapach twoich perfum. To jak, chcesz się podzielić wnioskami? Chętnie cię posłucham, kochanie... 

Laura wzięła kilka głębokich oddechów, żeby się jakoś uspokoić. Zacisnęła dłonie na materiale satynowego szlafroka, gdyż te okropnie jej drżały. Nie mogła uwierzyć w to, że źle odłożyła te rzeczy. Przecież dobrze pamiętała w którym miejscu stały! Była bardzo ostrożna. Co do perfum... faktycznie to mogło ją zdradzić, ale przecież nie używała ich tego ranka. 

Była tego absolutnie pewna! 

— Przepraszam... — bąknęła w końcu, uznając, że nie ma żadnych konkretnych argumentów na swoją obronę. Postanowiła po prostu przeprosić. 

— Nic się nie stało. Dobranoc — odparł z nutą kpiącego rozbawienia, a następnie, sądząc po szeleście, odwrócił się na drugi bok i ułożył do spania. 

— Dobranoc — szepnęła. 

Ona sama jeszcze długo nie była w stanie wyjść z odrętwienia spowodowanego szokiem, który wywołała u niej ta dziwaczna rozmowa. 

Kobieta potrząsnęła gwałtownie głową, żeby pozbyć się niechcianych wspomnień, i ruszyła w stronę pasów, celem przejścia na drugą stronę ulicy, gdzie znajdowała się apteka. Po zrealizowaniu i zakupienia wszystkich leków ze swojej recepty, skierowała się do samochodu i postanowiła pojechać do pracy, gdzie pomimo późnej pory dnia miała zamiar sprawdzić, czy z jej ukochanymi kwiatami było wszystko w porządku. Nie było sensu otwierać już o tej porze, w dodatku nawet nie miała na to ochoty. 

Otworzyła więc drzwi samochodu i położyła swoją beżową torebkę na miejscu pasażera, po czym odpaliła samochód kluczykami, które wyjęła wcześniej. Ostrożnie wycofała z parkingu i włączyła się do ruchu, kierując w stronę swojej małej kwiaciarni. Droga minęła w spokoju, udało jej się również minąć zakorkowane ulice, więc na miejsce dotarła w ciągu piętnastu minut. Zaparkowała, wysiadła, zamknęła samochód i po krótkim namyśle zamiast do swojej kwiaciarni skierowała się do sklepu Moniki. Potrzebowała z kimś porozmawiać, a na Monikę zawsze mogła liczyć. Weszła do schludnego sklepu i zamknęła za sobą drzwi. Bez głębszego namysłu ruszyła w głąb pomieszczenia. 

— Dzień dobry! A... to tylko ty. — Monika posłała jej promienny uśmiech, wstając z krzesła, na którym siedziała, rozwiązując krzyżówki. — I jak? Chłopiec czy dziewczynka? — dopytywała z żywym zainteresowaniem w oczach. 

— Nie wiem jeszcze — odparła Laura, wzruszając ramionami, i zaśmiała się, słysząc jęk zawodu. — Może następnym razem się dowiem — dodała. 

— No oby! Bo ciocia się już nie może doczekać! 

Laura, lekko rozbawiona jej słowami, z szerokim uśmiechem na ustach usiadła na drugim krześle, które podsunęła jej Monika. 

— Napijesz się czegoś? — zapytała. 

— Nie, dzięki. Ja w sumie tylko tak na chwilę, może jeszcze odwiedzę dziś rodziców i powiem im, że zostaną dziadkami — wyjaśniła brunetka, patrząc w rysę na starych płytkach, którymi wyłożona była podłoga w sklepie jej przyjaciółki. 

— Ano, wypadałoby w końcu im powiedzieć. Carter wybiera się z tobą? — spytała Monika, z powrotem siadając na swoim krześle. 

Laura pokręciła przecząco głową, na co kobieta przed nią prychnęła z nieukrywaną dezaprobatą. 

— Jak to? 

— Nawet nie mam zamiaru prosić go, żeby jechał ze mną — przyznała tamta, podnosząc swoje szare spojrzenie. — Ostatnio... wściekłam się i pod wpływem emocji przeszukałam jego rzeczy — przyznała. 

Monika gwizdnęła z podziwem, a Laura westchnęła zrezygnowana. Wciąż czuła palący wstyd na samo wspomnienie tamtej nocnej rozmowy. 

— I co? — dopytywała jej przyjaciółka z żywym zainteresowaniem w głosie. — Znalazłaś coś na Pana Idealnego? 

— Właśnie o to chodzi, że nic. W dodatku domyślił się, że grzebałam mu w rzeczach i... och to takie... czuję się okropnie. Źle zrobiłam. Nigdy więcej! Słyszysz?! Choćby nie wiem co, nigdy więcej już tego nie zrobię! — zapewniła żarliwie. 

Monika przewróciła oczami. 

— Daj spokój. Uważam, że dobrze zrobiłaś. Przynajmniej masz pewność, że cię nie zdradza. 

— Wiem — mruknęła Laura, oparła się wygodniej o krzesło i wyciągnęła nogi przed siebie. Wbiła spojrzenie w złote baleriny, które miała na stopach. 

— Wciąż masz jakieś wątpliwości? — spytała Monika, obserwując uważnie zachowanie szarookiej, a widząc jej zamyślony wyraz twarzy domyśliła się, że nadal coś ją gryzło. 

— Niby nie powinnam ich mieć, bo nie znalazłam dowodu, ale ciągle coś nie daje mi spokoju. Może jestem przewrażliwiona i powinnam się wybrać na krótkie wakacje? Odpoczęłabym trochę i w ogóle… — mruknęła z namysłem. 

Monika położyła dłonie na swoich kolanach i spojrzała przez ramię na zatłoczoną ulicę. Sama miała ochotę na długie wakacje i porządny odpoczynek od codziennych obowiązków. 

— Może to nie taki zły pomysł — stwierdziła po chwili milczenia — w końcu to twoje ostatnie miesiące wolności. Niedługo będziesz tak zajęta, że nie będziesz mieć czasu na myślenie o głupotach — zaśmiała się, a Laura posłała jej ciepłe spojrzenie. 

— Racja. Może po prostu zostanę u mamy na kilka dni i odpocznę. Carter nie będzie miał nic przeciwko. 

— Tak zrób. Napisz informacje na drzwiach kwiaciarni i odpoczywaj. Zostaw mi klucze, to po pracy będę zaglądać, żeby ci podlać roślinki — zaproponowała druga z kobiet, rozciągając ramiona, gdyż od rana za wiele się nie ruszała, a większość czasu przesiedziała na krześle, rozwiązując krzyżówki i rysując wąsy wszystkim osobom w najnowszym wydaniu kolorowej prasy. 

— Jesteś kochana — stwierdziła Laura z wdzięcznością w głosie i od razu sięgnęła do torebki, aby odnaleźć klucze. 

— Nie ma problemu, przywieź mi ciasto malinowe twojej mamy i będziemy kwita! — oznajmiła jej przyjaciółka z błogim wyrazem twarzy na samą myśl o cudownym wypieku pani Grzesik. 

— Nie ma sprawy. Przywiozę Ci całą blachę — zapewniła ją brunetka. 

— Trzymam cię za słowo — powiedziała Monika, biorąc od niej klucze. — Bez ciasta się nie pokazuj — zażartowała. 

— Zapamiętam sobie — zaśmiała się Laura, po czym wstała, uznając, że na nią już pora. 

Czekała ją jeszcze droga do domu po kilka rzeczy i prawie godzina jazdy w korkach do rodzinnego domu. 

Patryk westchnął ciężko, czując narastającą złość. Zdążył już w myślach zwyzywać zastępcę naczelnika od najgorszych, ale nie dało mu to żadnego uspokojenia. Zacisnął ręce w pięści pod stołem, tak, żeby nie widział tego siedzący przed nim osiemnastolatek.  

— Kiedy ostatni raz widziałeś mamę w domu? — zapytał, wbijając zblazowany wzrok w osobę przed sobą. Blondyn nerwowo zagryzł wargę, starając się najprawdopodobniej odtworzyć ostatni taki dzień. 

— W niedzielę, około trzynastej, kiedy wychodziła z domu. Powiedziała mi, że idzie się przejść na szlak, mama bardzo lubiła trekking — bąknął. — Stwierdziłem, że nie ma sprawy, tylko żeby na siebie uważała i na tym się skończyło. Potem wyszła. 

Patryk pokiwał głową, spoglądając przelotnie na protokołującego policjanta, który nie wyrabiał z pisaniem na klawiaturze. Nowakowski postanowił dać mu choć chwilę komfortu i dla wydłużenia czasu, który tamten miał na zapisanie zeznań, przełożył pouczenia dla przesłuchiwanego na drugi koniec biurka, umieszczając je po swojej prawej stronie. Ponownie zerknął na kolegę, a widząc, że ten patrzy na niego porozumiewawczo, odchylił się do tyłu na krześle, pocierając delikatnie swoje uda, odziane w czarne jeansy.  

— Jak była ubrana? Jesteś w stanie powiedzieć nam wszystko ze szczegółami?  

— Tak — przełknął ślinę — miała na sobie fuksjowy polar, ciemnoniebieskie jeansy i czarno-różowe buty trekkingowe, włosy spięła w koka, na głowie miała przewiązaną bandanę. Wzięła na spacer Rubiego, naszego psa, więc miała też przypiętą na biodrach saszetkę na smaczki i wodę dla niego, w ręce smycz. 

— Brała telefon? 

Po chwili zamyślenia i napiętej ciszy, chłopak potwierdził. Rudy zamyślił się, zastanawiając, czy nie dałoby się jakoś wyśledzić telefonu po numerze. Doszedł do wniosku, że bez problemu udałaby się ta sztuka, gdyby tylko poprosić policjantów wydziału techniki operacyjnej z rzeszowskiej komendy wojewódzkiej.  

— Dzwoniłeś na ten numer po tym, jak zacząłeś myśleć, że coś jest nie tak? 

— Dzwoniłem. Nikt nie odebrał — odparł cicho blondyn, jeżdżąc bezbarwnym spojrzeniem po policjantach. 

— Mówiła ci, jeszcze kiedy wychodziła, że będzie szła z kimś, planuje gdzieś dojść, spotkać się z osobami, czy coś podobnego? — zapytał, kładąc ręce na blacie i splatając je ze sobą, a tym samym budując przewagę oraz poczucie wiarygodności. Musiał sprawiać pozory godnego zaufania, choć wcale się tak nie czuł. 

— Mówiła, że będzie szła sama, tak jak zawsze zrobi pętlę i wróci do domu. Z nikim nie planowała się spotkać, a przynajmniej ja nic nie wiedziałem. — Wzruszył delikatnie ramionami.  

— Przeszukaliśmy cały teren, o którym mówiłeś. Nic nie znaleźliśmy. Pies wrócił do domu?  

— Nie. Ani pies, ani mama. Obdzwoniłem wszystkich, rodzinę, znajomych, kuzynów i przyjaciół. Każdego, ale nikt jej nie widział — jęknął, chowając twarz w dłoniach. — Znajdźcie ją, błagam — poprosił, a jego oczy zaszkliły się niebezpiecznie. Patryk odetchnął cicho. 

— Robimy, co w naszej mocy.   

W głowie znudzonej ślęczeniem nad papierami Karoliny zrodził się diaboliczny plan na zemstę. Miała dość przemądrzania się Patryka oraz tego, że ciągle robił z niej słabą i nieporadną funkcjonariuszkę. Obiecała, że się zemści, więc zamierzała to zrobić. Myślała nad różnymi sposobami na utarcie mu nosa, odkąd ten tylko został wezwany na przesłuchanie. W końcu, po niecałych dwudziestu minutach, do jej głowy wpadł iście genialny pomysł, który, mimo że powszechnie znany i wykorzystywany przez policjantów wszystkich krajów świata, nigdy się nie nudził. Był również wyjątkowo bolesny w skutkach. Idealny wręcz na słodką zemstę. 

Przeniosła spojrzenie na Janka, który w skupieniu analizował coś na ekranie laptopa, i uśmiechnęła się cwaniacko. 

— Ej, pamiętaj, Tylka, jak coś, to nic tu nie widziałeś. Zaraz wpadamy do bufetu i stawiam ci obiad — rzuciła konspiracyjnie, po czym wstała, opięła kieszeń przy pasie, a następnie wyciągnęła z niej buteleczkę gazu pieprzowego z napisem „Policja”. Jan spojrzał na nią, uśmiechnął się szeroko, podszedł do okna i otworzył je na oścież, widząc, co ta dziewczyna planowała. Tymczasem Karolina podeszła do stanowiska, które razem z partnerem zajmował Nowakowski, wzięła do ręki czarną bluzę rudzielca, którą zostawił na oparciu krzesła, położyła ją na blacie biurka, potrząsnęła buteleczką, zatkała dla pewności nos i nacisnęła spust, uwalniając gaz. Spryskała dokładnie całą powierzchnię, zarówno z przodu, jak i z tyłu, a potem odskoczyła w stronę okna, kaszląc i prychając. Z oczu poleciały jej łzy, ale po chwili już wszystko było w porządku. Stojący tuż obok Tylka gruchnął śmiechem, obserwując jej dzieło. Spojrzała na niego, umieszczając środek przymusu z powrotem w kieszeni i zapinając ją. Potem podparła ręce na biodrach, uśmiechając się szeroko. — Teraz tylko pamiętaj, żeby za bardzo tamtych rejonów nie dotykać, bo mogą być psiknięte. Chodź, odłożę ją na miejsce i idziemy. 

Policjant zamknął okno, by zaraz potem je uchylić, ale nie pozostawiać otwartego na oścież, przeszedł do drzwi i poczekał na koleżankę, która pojawiła się przy jego boku zaraz po tym, jak odłożyła ubranie Patryka na miejsce dokładnie tak, jak leżało tam wcześniej. Po krótkiej wizycie w łazience oboje zadowoleni udali się na obiad.   

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro