| 9 |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Patryk wszedł do pokoju, zamknął za sobą drzwi i poczuł dreszcz chłodu na plecach. Zdecydowanie dni zaczynały robić się coraz chłodniejsze. Z zadowoleniem uświadomił sobie jednak, że ma przecież bluzę, którą zostawił, kiedy wychodził. Bez wahania podszedł do krzesła, ściągnął z niego ubranie i w kilku szybkich ruchach przełożył je przez głowę. W momencie, kiedy zaczerpnął więcej powietrza, zaczął tak gwałtownie kaszleć, prychać i płakać, iż myślał, że zechce zwrócić żołądek razem z zawartością. Podbiegł do okna, otworzył je na oścież i wychylił się, wciąż targany napadami kaszlu. Przetarł oczy dłonią, co dało mu opłakane skutki, bowiem błony śluzowe zaczęły go niemiłosiernie piec, pociekły też łzy. Wściekły do granic możliwości zaczął się domyślać, co tak właściwie się z nim działo i dlaczego taki stan rzeczy miał w ogóle miejsce. Błyskawicznie zdjął więc bluzę, wystawiając ją za okno, na świeże powietrze. Drapanie w gardle nie ustawało, toteż rzucił ubranie niedbale na parapet i podbiegł do biurka, na którym stała butelka wody. Bez wahania odkręcił ją i jednym haustem opróżnił całą zawartość, w końcu czując delikatną ulgę. Odchrząknął, zgniótł plastik i wyrzucił go do kosza. Potem usiadł na powrót za biurkiem, wziął do ręki długopis i swoim zwyczajem przygryzł jego końcówkę. Natychmiast pożałował swojego ruchu, bowiem okazało się, że i ten przedmiot był spryskany gazem pieprzowym. Zaklął głośno, czując nieznośne drapanie w gardle. Pędem udał się do łazienki, by doprowadzić swoje zaczerwienione oczy i podrażnione błony śluzowe do porządku. W tym celu przemył dokładnie całą twarz wodą, a następnie napił się jej prosto z kranu, nie patrząc już na nic. Był wściekły. 

I domyślał się, kto mógł za tym cyrkiem stać. 

Wychodząc z łazienki szukał wzrokiem koleżanki z zespołu. 

— Karolina, jak cię kurwa dorwę, to pożałujesz. Zadarłaś z niewłaściwą osobą — warknął pod nosem, kierując szybki krok w stronę pokoju. Miał zamiar odpłacić jej pięknym za nadobne i również użyć gazu, ale jego plany zostały pokrzyżowane przez zastępcę naczelnika, który jakimś cudem zdążył już wrócić do okupowanego przez nich pokoju. Rudzielec zatrzymał się z impetem, a potem już znacznie delikatniej domknął za sobą drzwi, przechodząc na stanowisko. Wolał nie przeszkadzać Edwardowi w pracy, bo narobiłby sobie tylko niepotrzebnych kłopotów, a tego wolał unikać. 

Miał ich już wystarczająco dużo. 

Towarzysko, zgromadzone w kuchni jej rodzinnego domu jak zwykle było głośne i wesołe. Laura uśmiechnęła się lekko, czując nostalgię, bo dokładnie z tym kojarzył jej się dom rodzinny. Świadomość tego jak bardzo za tym tęskniłam uderzyła w nią ze zdwojoną siłą i w tamtej chwili nie miała nawet grama chęci, by wrócić do zimnych czterech ścian jej obecnego miejsca zamieszkania. Nie przeszkadzało jej nawet towarzystwo brata, który wiele razy, na miliardy różnych sposobów uprzykrzał jej życie. W sumie, to gdyby w tej chwili wrzucił jej żabę do pokoju, to prawdopodobnie byłaby z tego powodu szalenie szczęśliwa.

— Chciałam wam coś powiedzieć. — odezwała się nagle, co sprawiło, że wszyscy zwrócili na nią uwagę.

— Co takiego? — spytał jej ojciec, sięgając po kolejny kawałek ciasta.

Laura uśmiechnęła się promiennie do zgromadzonych przy stole najbliższych, w środku jednak drżąc z niepewności. Niby wiedziała, jakiej reakcji ma się spodziewać, ale tak naprawdę w jej sercu wciąż tkwiło ziarno niepewności, które nie pozwalało do końca uspokoić szaleńczo bijącego serca i rozchwianych emocji. Hormony też nie pomagały w obecnej sytuacji. W końcu przełknęła ślinę, łapiąc pytające spojrzenie podekscytowanej mamy. 

— No, Laura, wyduś to w końcu z siebie! — powiedziała jej rodzicielka, zaplatając ręce nerwowym gestem. 

— Będziemy — przełknęła gulę stojącą w gardle, próbując się nie rozpłakać — będziemy z Carterem rodzicami. Właściwie… to już jesteśmy — wydukała w końcu, a oczy zaszły jej łzami. — Jestem w ciąży.  

— To cudownie! — pisnęła pani Grzesik, po czym rozkleiła się ze wzruszenia.

Płacz jej matki rozniósł się po całym pomieszczeniu, kiedy kobieta ukryła twarz w dłoniach, szepcząc raz po raz „Dobry Boże”. Laura uśmiechnęła się przez łzy, wstając od stołu niemal równocześnie z mamą i ojcem. Wpadła kolejno w ramiona każdego z rodziców, słysząc gratulacje i słowa szczęścia, wypowiadane i powtarzane jak w amoku. Wszelkie wątpliwości opuściły ją z chwilą, kiedy w oczach rodziców ujrzała bezgraniczne szczęście. Cieszyli się jej radością, tak, jak tylko rodzice potrafią cieszyć się radością dzieci. Czując drżące dłonie matki w swoich, Laura Rupińska mogła śmiało powiedzieć, że tamta chwila była jedną z piękniejszych, jakie dane jej było przeżyć. Po raz pierwszy doszła też wtedy do istoty stanu, w jakim się znajdowała, i tego, że nosiła pod sercem małe życie. Pozwoliła szczęściu wypełnić ją całą. W tamtej chwili nie pamiętała nawet o tym, że Carter nie chciał z nią tu przyjechać. 

*

— Tylkaaa… 

Janek obrócił głowę w stronę swojej towarzyszki, przeżuwając kęs hot-doga. Może nie był to pierwszorzędny obiad, ale zdecydowanie pozwolił zaspokoić doraźne potrzeby, które dręczyły tę dwójkę od dobrych kilku godzin. 

— No? — odparł zaraz po tym, jak udało mu się przełknąć. Karolina podparła brodę na rękach, spoglądając na policjanta. 

— Dałbyś się wyciągnąć na… spotkanie? — zagadnęła delikatnie, na razie jedynie badając grunt. Zdziwienie, jakie odmalowało się w jego oczach, dało jej jasno do zrozumienia, że nie może zapuścić się za daleko, bo skiepści sprawę po całości. Dlatego też zrobiła się jeszcze ostrożniejsza. 

— Spotkanie? — podjął, przyglądając jej się uważnie. — Czyli co masz dokładnie na myśli? 

Wzruszyła ramionami, wydymając delikatnie pełne usta. 

— No… zwykłe spotkanie, wiesz, jak przyjaciele, znajomi, czy jak to ty sobie tam nazwiesz — wyjaśniła, odchylając się do tyłu, aż jej plecy nie spotkały się z oparciem krzesełka. Splotła ręce na piersi, badając reakcję kolegi. 

— W sumie — podrapał się po głowie — czemu nie? Mam ochotę wypaść gdzieś z kimś innym, niż ten rudy buc — dodał, uśmiechając się krzywo. Dzielnicowa również wygięła kąciki ust ku górze, ciesząc się z osiągnięcia pierwszej połowy sukcesu. To, że się zgodził, sprawiało, że czuła się nieco pewniej. 

— Super. A gdybym powiedziała, że to spotkanie w większej ilości osób? — zapytała zgodnie ze swoim planem. Partner Nowakowskiego spojrzał na nią zaskoczony.  

— W większej ilości…?  

— No tak, ale wciąż nie aż tak dużo — rzuciła powoli. Po chwili stwierdziła, że lepiej będzie zachować się fair i całkowicie szczerze wyjawić mu wszystkie swoje zamiary. Tak byłoby najlepiej i najbezpieczniej, nie chciała przecież stracić jego zaufania. — Chodzi o wesele, poszedłbyś ze mną? Dostałam zaproszenie, a ty wydajesz się być spoko gościem, więc stwierdziłam, że czemu by nie spróbować… — dodała, obejmując rękoma filiżankę mocnej, czarnej kawy. Tylka zamyślił się, ale nie sprawiał wrażenia bardzo skonsternowanego, a już na pewno nie przerażonego. Raczej zastanawiał się nad wszystkimi możliwościami i rozważał scenariusze. 

— Mam dużo czasu na decyzję? 

— Wiesz, najlepiej byłoby dzisiaj albo jutro. Wesele jest w sobotę — mruknęła, rzucając mu spojrzenie spod rzęs. Właśnie wtedy zawibrowała komórka w kieszeni policjanta, a on sam zmuszony był odebrać. Widząc nazwisko Patryka, zrobił to bez większego strachu. Mogło chodzić o coś ważnego. 

— Czego, rudzielcu? 

— Gdzie jesteście? — Jego głos przechodził niemal w syk, co na pewno nie wróżyło niczego dobrego. 

— W barze, zaraz wychodzimy na górę i wracamy do pracy — odparł powoli, rzucając przelotne spojrzenie Karolinie. Ta jedynie uśmiechnęła się szeroko, wstając z miejsca. — A co? 

— Nic, po prostu pojawcie się szybko na górze i tyle — powiedział Patryk szybko i wyraźnie dało się słyszeć, że próbował hamować gniew. Coś musiało go naprawdę porządnie zdenerwować. Tylka na swoje nieszczęście dobrze wiedział, co to było. Pożegnał się krótko i rozłączył, spoglądając w stronę Karoliny.  

— On nas zabije — szepnął. Dziewczyna przewróciła rozbawiona oczami, idąc śmiało do wyjścia.  

— Spokojnie, prędzej mnie niż ciebie, bo ja za to w dużej mierze odpowiadam. Nie gadaj, że się go boisz — prychnęła — przecież to cienias — dokończyła, wybuchając śmiechem, kiedy zobaczyła jego przerażoną minę. — No weź już tak nie rób po gaciach, będzie dobrze — mruknęła. — A, i zastanów się do jutra nad tą propozycją. — Puściła mu oczko, po czym pognała na górę, skacząc po dwa stopnie. Janek, nie widząc lepszego wyjścia, poszedł w jej ślady, prosto na spotkanie rudowłosej, wściekłej bestii. 

*

Szli miarowym, szybkim krokiem przez zatłoczoną ulicę. Wieczorem w sobotę Sanok budził się do życia po tygodniowej wegetacji i zabieganiu. Właśnie wtedy młodzież wychodziła na ulice i rozpoczynała swoje zabawy, nie brakowało też lokalnych pijaczków, którzy już na dobre wpisali się w krajobraz miasta. Patryk gonił przed siebie, jak z procy, nie zważając na kolegę, który powoli już za nim nie nadążał.  

— Ej, czekaj! — jęknął, przystając i podpierając ręce o kolana. Dopadła go kolka i to tylko pokazało, w jak słabej formie był. Patryk nawet nie odwrócił się za siebie, a jedynie wystawił w jego stronę demonstracyjnie środkowy palec, przyśpieszając jeszcze kroku. Tylka zebrał się w sobie i podbiegł pięćdziesiąt metrów, bo dokładnie tyle zdążył się już od niego oddalić Nowakowski. — Idiota — sarknął, zrównując z nim krok. — Po co tu w ogóle przyszliśmy? 

Odpowiedziała mu cisza i miarowe uderzenie podeszw butów o podłoże.  

— Rudy, do cholery! — warknął zirytowany. — Zachowujesz się, jak księżniczka! 

— Bo mamy tutaj źródła informacji. 

— Co? 

— Gówno.  

Janek pacnął się w czoło, czując zażenowanie poziomem tej dyskusji.  

— A trochę jaśniej? 

— Trzeba było słuchać dobrze, jak mówiłem. I myć uszy.  

Skręcili gwałtownie w lewo, dochodząc do monopolowego. Patryk uśmiechnął się, widząc tam obiekt, który wyjątkowo chciał tego wieczora zobaczyć. Kiedy tylko złapał z nim kontakt wzrokowy, kiwnął głową, wyciągając z kieszeni jeansów paczkę papierosów i odpalając jednego. To był ich znak. Menel oddalił się od grupki w której stał, tłumacząc niezgrabnie, że musi „iść się odlać”. Potem zbliżył się do policjantów, wchodząc w cień, rzucany przez budynek. Wyciągnął owłosioną rękę przed siebie, chcąc się przywitać z Nowakowskim. Patryk bez wahania podał mu swoją, wydmuchując dym spomiędzy ust.  

— Mam parę pytań, Totek — zaczął, przyglądając mu się uważnie. 

— A seta gdzie? 

Policjant westchnął, pogrzebał w kieszeni i wyciągnął dwudziestozłotowy banknot, przekazując go pijaczynie.  

— Masz, i tak przepijesz, ale będę miał czyste sumienie, że dałem ci na żarcie — mruknął, wkładając wolną rękę do kieszeni. Totkowi aż zaświeciły się oczy. Czym prędzej schował pieniądze do kieszeni, skupiając całą swoją zamroczoną delikatnie alkoholem uwagę na wywiadowcy.  

— Co tym razem? 

*

Laura siedziała przy stole, sącząc powoli swój sok. Jej brat, ojciec oraz mama razem z wujostwem pili mocniejsze trunki, ona jednak, ze względu na ciążę, nie mogła sobie na to pozwolić. Przypatrywała się więc jedynie z delikatnym uśmiechem ich poczynaniom. Wszyscy byli tacy szczęśliwi, po prostu tak, jakby wszystkie problemy tego świata zniknęły. W tamtej chwili czas zwolnił, pozwalając jej cieszyć się momentami szczęścia, które spłynęło na nią niespodziewanie.  

— Zdrowie mamy i maluszka! — Jej wujek, po raz kolejny, podniósł do góry kieliszek z wódką, uśmiechając się szeroko w stronę brunetki, co ta bezzwłocznie odwzajemniła. Wznieśli toast, a potem opróżnili naczynia, w których znajdowała się przeźroczysta wódka. 

Wszyscy byli już dosyć mocno upojeni alkoholem, więc powtarzające się non stop toasty wujka, nikomu szczególnie nie przeszkadzały, a Laura obserwowała wszystkich z coraz większym rozbawieniem w oczach.

— To chłopczyk czy dziewczynka? — zagadnęła nagle ciocia, spoglądając na Laurę. 

Ciemnowłosa oderwała wzrok od brata, który nieudolnie próbował napełnić kieliszki bez rozlewania drogocennego trunku i spojrzała na ciocię, która siedziała z jej prawej strony i tak jak ona, piła jedynie sok owocowy.

— Jeszcze nie wiadomo — odparła ciepło, kładąc dłoń na coraz bardziej widocznym brzuchu.  

— A pomysł na imiona już macie z Carterem?  

Mina lekko jej zrzedła, kiedy padło to pytanie, ale postanowiła dzielnie zmierzyć się z zadaniem. Osobiście uważała, że ma jeszcze sporo czasu. Było jeszcze za wcześnie, by o tym myśleć i tak naprawdę nie miała zielonego pojęcia, czy Carter w ogóle będzie się angażował w wybieranie imienia dla dziecka.

— Chyba jeszcze nic konkretnego nie przychodzi nam do głowy, chociaż chłopczyka nazwałabym… może Gabriel? — mruknęła z zastanowieniem. 

— Nie macie pomysłów? My wam podsuniemy, prawda? — Mama Laury spojrzała na ciocię porozumiewawczo, na co ona pokiwała ochoczo głową, a po chwili młodą kobietę zasypano milionami pomysłów na imiona dla pociechy, rozwijającej się pod jej sercem. 

Laura westchnęła opierając policzek na dłoni i z lekkim uśmiechem na ustach słuchała każdej kolejnej propozycji.

Pomyślała, że decyzja o spędzeniu kilku dni w rodzinnym domu, była jedna z najlepszych w ostatnim czasie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro