Rozdział Czternasty. BED

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy obudziliśmy się rano z Nashem, początkowo byliśmy sobą kompletnie zażenowani i nie potrafiliśmy do końca spojrzeć sobie prosto w oczy. Śniadanie zjedliśmy w ciszy, szybko przeżuwając kolejne fragmenty tostów i popijając je wyjątkowo niesmacznym, w mojej opinii, sokiem z marchwi. Miałam nawet plan, by skomentować to, że sok jest paskudny, ale powstrzymałam się, wiedząc, że to raczej nie najlepszy sposób na ocieplenie naszej relacji po nocnej sytuacji.

Kiedy jednak wsiedliśmy do samochodu, powstrzymywanie się szło mi coraz gorzej. Poza tym już naprawdę nie mogłam znieść tej niezręczności między nami.

- Przysięgam, że ten samochód to najbrzydsze, co w życiu widziałam – odezwałam się od razu, gdy wyjechaliśmy na ulicę.

Chłopak mocno zaciskał palce na kierownicy, w skupieniu wpatrując się w drogę przed nami, chociaż nie sądziłam, by aż takie skupienie było mu w tamtym momencie potrzebne, zważając na to, że z jakiegoś powodu wokół nas nie było innych pojazdów.

Pewnie też nie chciałabym dzielić jezdni z multiplą.

- Co cię w ogóle podkusiło, żeby to kupować? – zapytałam złośliwie, widząc, że nie reaguje.

- Możesz, proszę, przestać? – wysyczał zdenerwowany.

Rzecz w tym, że odkąd dowiedziałam się o multipli, nie potrafiłam przestać w imię zasady nabijaj się z multipli tak często, jak tylko możesz.

- Hej, ale nie przejmuj się – poklepałam go pokrzepiająco po ramieniu. Sama siebie nienawidziłabym za te komentarze. – Przynajmniej masz pewność, że nikt ci jej nie ukradnie.

Posłał mi wściekłe spojrzenie, a ja zaśmiałam się histerycznie i przesunęłam swoje oparcie całkowicie do tyłu, by w pełni zrelaksować się w trakcie naszej podróży, która nie miała trwać długo, ale zapowiadała się jako intensywne i wycieńczające doświadczenie, bo, oprócz tego, że, znajdowaliśmy się wewnątrz najwstrętniejszego pojazdu, jaki kiedykolwiek powstał, Nash postanowił katować mnie, i siebie też, bo podobno na co dzień nie słucha takiej muzyki, gangsterskim rapem. Miałam nadzieję na to, że uda mi się zasnąć i odciąć od tego zawodzenia, ale, niestety, nie było mi to pisane.

Usłyszałam dźwięk mojego telefonu, więc sięgnęłam do kieszeni i, nie skupiając swojej uwagi na tym, kto właściwie do mnie dzwoni, przeciągnęłam palcem po ekranie.

- Halo? – mruknęłam, przysuwając urządzenie do ucha.

- Toya, błagam, przyjedź po mnie – po drugiej stronie przyciszonym głosem odezwała się moja przyjaciółka. – Jestem w domu jakiegoś kompletnego psychola, nie wiem nawet, jak się tu znalazłam, ale on wyobraża sobie naszą wspólną przyszłość i chce mnie zaraz przedstawić swojej babci. Nie chce mnie wypuścić.

- Co takiego? – pisnęłam rozbawiona, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. Kto inny mógł wkopać się w taką sytuację? –  Gdzie jesteś?

- Wysłałam ci lokalizację – szepnęła. – Walker Drive 94. Proszę, postaraj się być jak najszybciej. I wymyśl coś, żeby mnie stąd wyciągnąć.

- Jasne, zaraz będę – powiedziałam, po czym rozłączyłam się i zwróciłam w stronę chłopaka, jakby zapominając o tym, jak żartowałam z niego jeszcze chwilę wcześniej. – Nash, możemy zahaczyć o Walker Drive?

- Nie wiem, czy moja multipla podoła temu zadaniu – odgryzł się, na co jedynie wywróciłam oczami. - Po co chcesz tam jechać?

- Musimy coś odebrać – uśmiechnęłam się tajemniczo.

Okazało się, że Walker Drive znajdowało się zaledwie kilka przecznic od miejsca, w którym znajdowaliśmy się, gdy otrzymałam telefon od Delly. Sprawnie odnaleźliśmy odpowiedni dom i wysiedliśmy z samochodu, a ja nawet nie zdążyłam niczego wytłumaczyć Nashowi, więc szedł za mną, całkowicie zdezorientowany. Wspięłam się po schodach i stanowczo zapukałam do drzwi, przed którymi stałam, przyjmując pozę niezależnej i pewnej siebie kobiety. Jeszcze nie miałam żadnego planu, jedynie nadzieję na to, że tego po mnie nie widać. Obok mnie wyrósł Ravin, nerwowo rozczochrując swoje włosy ręką i wpatrując się we mnie przerażonym wzrokiem.

- To nie wygląda dobrze, Toya – westchnął.

Rzeczywiście, dom nie wyglądał dobrze. Był to stary, zaniedbany budynek z wybrakowaną elewacją i małymi, brudnymi oknami. Choć wcześniej cała sytuacja powodowała we mnie raczej rozbawienie, niż jakiekolwiek negatywne emocje, teraz zaczęłam się martwić.

Drzwi otworzyły się i ujrzałam w nich wysokiego, szczupłego prawie mężczyznę w białej, wyprasowanej koszuli i ciemnych spodniach od garnituru. Przez moje myśli przebiegały tysiące scenariuszy tego, jak mogłabym odpowiednio rozegrać tę misję, by zakończyła się sukcesem, ale żadna nie wydawała mi się sensowna.

- Przykro mi, ale nie chcę zostać Jehowym – powiedział, a ja dostrzegłam, jak Nash z trudem powstrzymuje się od wybuchnięcia śmiechem na jego komentarz.

- Nie da się zostać Jehowym – spojrzałam na niego jak na kosmitę, którym, swoją drogą, w tamtym momencie mi się wydawał. – Co to w ogóle za pomysł?

- Kim jesteście? – spytał, mrużąc oczy i skanując nas swoim spojrzeniem. Kompletnie zignorował moje pytanie, a ja miałam ochotę go za to uderzyć.

- Jestem dziewczyną Delly – wydusiłam pierwsze, co przyszło mi do głowy. – A to mój brat. Przyjechaliśmy po nią.

Nie miałam pojęcia, dlaczego fałszywe związki zawsze były moim pomysłem na ratowanie przyjaciół z opresji, a tym bardziej nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego, do cholery, to nigdy mnie nie zawiodło.

Kochanie, wszędzie Cię szukałam.
Poznałeś już mojego chłopaka, Josha?
Jestem tu z chłopakiem, wybacz.

- Nie ma tu nikogo oprócz mnie – odparł zmieszany, ale oczywistym było to, że kłamał.

Dobrze, że ja nie kłamię.

- Nie pierdol – syknęłam, starając się udawać groźną i zazdrosną, ponieważ zaczynałam się już niecierpliwić. – Wiem, że tu jest, przypadkowo wysłała mi lokalizację. Zabieram ją do domu.

- Nikogo tu nie ma – powtórzył, a zza niego wyłoniła się drobna sylwetka mojej przyjaciółki. Na jej twarzy malowała się wyraźna ulga, ale gdy chłopak obrócił się w jej stronę, wydawała się być całkiem przestraszona. Miałam nadzieję, że niczego jej nie zrobił, bo wtedy naprawdę musiałabym go uderzyć i, choć nie znałam Nasha długo, byłam pewna, że nie pozwoliłby mi zrobić tego samodzielnie. – Mówiłem ci, żebyś została na górze i na mnie poczekała.

- Zostaw ją – warknęłam stanowczo, na co oderwał swoje palce od jej przedramienia. – Nie jest tobą zainteresowana, woli dziewczyny.

Szatynka spojrzała na mnie z politowaniem, ale byłam pewna, że nie obchodziło ją, w jaki sposób się stąd wydostanie, po prostu chciała to zrobić jak najszybciej, więc była gotowa pociągnąć tę szopkę. Nic tak nie zniechęca napalonych facetów, jak lesbijka, choć, oczywiście, zdarzały się wyjątki. On zdecydowanie na taki nie wyglądał.

- Wydawało mi się, że jest inaczej, gdy w nocy krzyczała moje imię – uśmiechnął się triumfalnie, a ja nie mogłam uwierzyć w to co, usłyszałam.

- Jesteś obrzydliwy – Nash obrzucił go zażenowanym wzrokiem, na co ten tylko wyszczerzył się do niego bezczelnie.

- Daj spokój – ułożyłam dłoń na ramieniu przyjaciela, widząc, jak prawie się na niego rzuca, a następnie zwróciłam się w stronę Delly, siląc się na pretensjonalnie seksowny ton – Zabieram cię do domu, mała, tam przekonamy się, czyje imię będziesz krzyczeć.

Z ogromnym trudem powstrzymywałam się przy tym od śmiechu. Coraz bardziej podobało mi się to całe przedstawienie, szczególnie przez to, że mogłam obserwować, jak chłopak stopniowo stawał się coraz bardziej niepewny swoich łóżkowych umiejętności.

- Chyba z nią teraz nie wyjdziesz, co? – zapytał przez zaciśnięte zęby, a, czując strużkę jego śliny na moim policzku, miałam pewność, że jest tylko jakimś nieszkodliwym nerdem, który ubzdurał sobie w swojej głowie jakąś ruchającą alternatywną wersję siebie.

- Oczywiście, że z nią wyjdę – orzekła. – To moja dziewczyna.

- Nie mówiłaś nic o swojej dziewczynie – brzmiał na zawiedzionego. – Nie wierzę ci. Udowodnij.

Delilah westchnęła, ale wykonała krok w moją stronę. Delikatnie ułożyła dłonie na moich ramionach, moje znalazły się na jej talii. Spojrzałyśmy na siebie, co nie było dobrym ruchem, bo zaczęłyśmy się histerycznie śmiać, ale, aby choć trochę to zamaskować, szybko przycisnęłyśmy do siebie nasze wargi, inicjując możliwie najbardziej wiarygodny pocałunek.

Nie to, że nie robiłyśmy tego nigdy wcześniej.

- Już wierzysz? – niemal ryknęłam, kiedy odsunęłam się od przyjaciółki.

Głośno przełknął ślinę, ale poza tym zmusił się tylko do kiwnięcia głową. Zaczęłam wycofywać się sprzed jego domu, ciągnąć za sobą dwójkę moich towarzyszy. Odetchnęliśmy dopiero w samochodzie, gdy na dobre opuściliśmy Walker Drive.

- Jak mogłaś w ogóle dotknąć kogoś takiego? – wykrzywiłam się, z irytacją przeskakując po stacjach radiowych, bo nie mogłam dłużej znieść tej zaproponowanej przez Nasha.

- Było ciemno – wzruszyła ramionami, jakby zupełnie nic się nie stało. I w gruncie rzeczy rzeczywiście nic się nie stało. – Nie sądziłam, że to taki kretyn.

- Ale już naprawdę, kurwa, kretyn kretynem, tylko powiedzcie mi, jak można nie chcieć zostać Jehowym? – uniosłam się. – To najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałam. Jak można być takim ignorantem? Tak trudno coś na ten temat poczytać? Nie ma czegoś takiego, jak jebane zostanie Jehowym!

- Uwierz mi, że to i tak jedna z mądrzejszych rzeczy, jakie powiedział na przestrzeni tego poranka – stwierdziła, po czym wyciągnęła dłoń w kierunku chłopaka, na co ten uśmiechnął się do niej w lusterku. – Delilah.

- Nash – mruknął, lekko ściskając jej rękę. – Czy to źle, że podniecił mnie wasz pocałunek? 

- Nie najlepiej – potwierdziła Delilah, opierając głowę o szybę. – Nie umawiamy się z chłopakami. Tym bardziej z takimi, którzy jeżdżą multiplą.

- Co wy macie z tą multiplą?! – krzyknął, a my rozpoczęłyśmy nasz obszerny maraton żabiego rechotu, którego przez dłuższy czas nie byłyśmy w stanie przerwać.

Szatynka zamknęła oczy, a my po chwili usłyszeliśmy, jak zaczęła cicho pochrapywać. Nash uznał to za urocze, a ja zastanawiałam się tylko, czy gdyby jechał obok nas jakiś traktor, bylibyśmy w stanie wychwycić różnice między wydawanym przez niego warczeniem a dźwiękami wydobywającymi się z mojej przyjaciółki. A potem uznałam za urocze to, że Nash uznał to za urocze.

***

Po tym, jak odwieźliśmy Delly do domu, chłopak wysadził mnie pod hospicjum, do którego wpadłam, mając perspektywę spędzenia tam całego dnia, ponieważ musiałam odpracować jeszcze kilka zaległych godzin z powodu mojego wyjazdu do Włoch. Nie miałam na to najmniejszej ochoty, bo odezwał się mój poalkoholowy ból głowy, zrobiło mi się niedobrze i byłam naprawdę zmęczona. Już nie zwracałam uwagi na to, że pomiędzy tymi wszystkimi objawami bycia kompletną spierdoliną, pojawił się kolejny, wizualny aspekt - miałam na sobie prawdziwie gigantyczną koszulkę Nasha i jakieś wstrętne spodnie, które wygrzebał z dna szafy swojej mamy. Nawet fakt, iż robiłam to wszystko dla mojego brata, nie dodawał mi dziś otuchy – chciałam po prostu zrzucić z siebie ten fartuch i zatańczyć na nim, kurwa, jakiś skoczny taniec, gniotąc go moimi butami. Twista lub gawot. Lub cokolwiek.

Niestety, nie mogłam i nie było to zależne od moich raczej skromnych umiejętności tanecznych. Początkowo, w oczekiwaniu na zakończenie obchodu lekarzy, przy którym nie mogłam przeszkadzać, jedynie przechadzałam się bezcelowo korytarzami, zbierając pojedyncze śmieci z podłogi lub dosuwając nierówno stojące krzesła. Kiedy zorientowałam się, że nie ma już niczego, co mogłabym zebrać lub dosunąć, skierowałam się do pokoju pielęgniarek, by tam zaparzyć sobie herbatę i spędzić resztę czasu. Zastałam tam Dolly, która siedziała przy oknie i z zaangażowaniem wypełniała sudoku, przygryzając gumkę swojego ołówka.

Zupełnie obrzydliwe.

- Cześć, Toya – przywitała się entuzjastycznie, kiedy ostrożnie podchodziłam do czajnika, mając nadzieję, że uda mi się to zrobić niepostrzeżenie.

Dolly miała dwadzieścia trzy lata i była naprawdę ładną dziewczyną – taką, która podoba się mężczyznom. Studiowała medycynę w Londynie, a hospicjum w Holmes Chapel wybrała jedynie na miejsce odbębnienia swoich obowiązkowych praktyk, bo chciała spędzić trochę czasu z daleka od wielkomiejskiego zgiełku. Była bardzo miła, radziła sobie świetnie, dzieci ją lubiły, lekarze chwalili, a z jej twarzy nawet na moment nie schodził uśmiech. Miała wszystko, czego ja nie miałam. I miała coś jeszcze, czego ja nie miałam.

Nie była tu za karę.

Ale, cóż, nie powinnam się tak zamartwiać, bo ja też miałam coś, czego ona nie miała.

Kaca.

- Cześć – rzuciłam, mechanicznie wykonując wszystkie czynności niezbędne do zrobienia herbaty. – Chcesz też?

- Meliskę, proszę – powiedziała, nie wyjmując ołówka z ust, na co prawie zwymiotowałam. – Jestem dziś tak, wiesz, pobudzona.

Melisę, kurwa. M e l i s ę. Tam nie ma ka. 
I nie, nie wiem.

Oczywistym było, że dążyła do nawiązania rozmowy o swoim życiu, ale w tym momencie nie mogłoby mnie to mniej obchodzić, więc nie zamierzałam zadawać żadnych pytań. Chciałam tylko wyjść stąd z kubkiem herbaty, zostawiając ją z jej własnym kubkiem herbaty, żebyśmy nie musiały dłużej na siebie patrzeć i żebym nie musiała dłużej tkwić zawieszona w tej niepotrzebnej wymianie zdań.

- Wiesz – zaczęła, a ja poczułam, jak rośnie mi ciśnienie. Nie miałam pojęcia, dlaczego reaguję aż tak gwałtownie. – Spędziłam świetną noc z chłopakiem i niby powinnam być padnięta czy coś, wiesz, ale nie jestem. Strasznie mnie podniecił. I dzisiaj czeka nas powtórka, już nie mogę się doczekać.

Nie musiałam tego wiedzieć.

- Brzmi świetnie – wyszczerzyłam się do niej tak sztucznie, że nie potrafiłam uwierzyć w to, że tego nie zauważyła. A ewidentnie nie zauważyła.

- Prawda, że tak? – trajkotała dalej, więc błagałam w duchu, by woda gotowała się trochę szybciej, mając świadomość, że dziewczyna zamknie się chociaż na chwilę, gdy będzie połykać tę swoją meliskę.

To musi być powód, dla którego ten chłopak rzeczywiście chce uprawiać z nią seks.
Gdy połyka, jest cicho.

Przestałam jej słuchać, skupiając się na obserwowaniu, jak para ulatnia się spod pokrywy. Blondynka ciągle mówiła o swoim wybranku i, gdy nieco dokładniej opisywała mi poszczególne etapy ich wczorajszej nocy, z jakiegoś powodu, nieznanego nikomu, stwierdzając, że zapewne bardzo chcę je poznać, myślałam o Nashu i o tym, co zaszło między nami. To nic dla mnie nie znaczyło i nie zmieniło naszej relacji, to było jasne, ale z jakiegoś powodu zaczęłam czuć się skrajnie źle, jakbym dokonała zdrady. Jakbym zdradziła Harry'ego. Nie w ten sposób, w jaki dziewczyna zdradza swojego chłopaka, bo nie byliśmy w żadnym związku i nie zamierzaliśmy być, kompletnie nie patrzyłam na niego w takich kategoriach. Ale w ten sposób, w jaki przyjaciel zdradza przyjaciela, jakbym zawiodła go tym, co zrobiłam, jakby on oczekiwał ode mnie więcej. Albo jakbym ja sama w którymś momencie zaczęła oczekiwać od siebie więcej.

- Spalisz tę wodę – Dolly przecisnęła się między mną a szafkami, by zdjąć czajnik z podstawki i zręcznie zalała materiałowe torebki.

Swoją przytrzymałam w kubku stanowczo za długo, przez co wytworzył się naprawdę mocny ekstrakt i krzywiłam się z każdym kolejnym łykiem, czując nieprzyjemną gorycz na języku. Długo walczyłam ze sobą, czy może nie powinnam przypadkiem jej posłodzić, ale, widząc cukierniczkę na stoliku tuż obok dłoni mojej rozochoconej towarzyszki, definitywnie zrezygnowałam z tego pomysłu i wyszłam z powrotem na korytarz, nawet się nie żegnając.

Tego dnia nienawidziłam się kompletnie i prawdziwie.

Poczułam wibracje mojego telefonu, więc odłożyłam herbatę na parapet i wygrzebałam urządzenie z kieszeni wstrętnych spodni z dna szafy mamy Nasha, które niebezpiecznie opinały mój tyłek, jakby grożąc mi przy tym, że zaraz pękną. Na wyświetlaczu zauważyłam zdjęcie Harry'ego, wyjątkowo kiepskie, swoją drogą, więc wcisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam urządzenie do ucha.

- Dzień dobry, Toya – usłyszałam i uśmiechnęłam się lekko, chociaż w ogóle nie powinnam.

- Dzień dobry, Harry – odpowiedziałam. – Co cię do mnie sprowadza?

- O której dziś kończysz w szpitalu? – zapytał od razu.

- Koło ósmej – mruknęłam, spoglądając na zegarek i uświadamiając sobie, jak dużo czasu jeszcze do koło ósmej.

- Chcesz spędzić ze mną czas koło ósmej? – spytał. – W sensie, um, po prostu dawno się nie widzieliśmy.

- Jasne, czemu nie? – stwierdziłam. – Ale jestem naprawdę zmęczona, więc możemy posiedzieć u mnie w domu?

- Jasne, czemu nie? – powtórzył ze śmiechem. – Odbiorę cię koło ósmej.

- Odbierzesz mnie czym? – zażartowałam.

- Moją limuzyną – prychnął. – To do zobaczenia.

- Do zobaczenia – rozłączyłam się, po czym wróciłam do picia herbaty.

Nienawidząc się przy tym kompletniej i prawdziwiej.

***

Harry rzeczywiście odebrał mnie koło ósmej, bez limuzyny, co prawda, ale dzięki temu mogliśmy zrobić sobie długi spacer. Całą drogę rozmawialiśmy bardzo luźno, co zdecydowanie poprawiło mój humor i sprawiło, że nie czułam się już aż tak zmęczona. Kiedy weszliśmy do mojego domu, od razu otoczyły nas głośne rozmowy dobiegające z jadalni. Nie spodziewałam się, że będziemy mieli dziś jakichkolwiek gości, ale równocześnie nie byłam specjalnie zdziwiona, bo przecież moja rodzina słynęła z ponadprzeciętnych skłonności do biesiadowania. Zdjęliśmy buty i ruszyliśmy w głąb mieszkania, by po chwili dostrzec moich rodziców w towarzystwie wujka Wilhelma i cioci Evy, którzy, niemalże płacząc ze śmiechu, wlewali w siebie whisky.

- Cześć – powiedziałam jedynie, a wszystkie twarze skierowały się w naszą stronę.

- Toya! – zakrzyknął wujek, wyrzucając swoje ręce do góry, prawdopodobnie pragnąc zachęcić mnie do uścisku, jednak po chwili dostrzegł, że raczej nie jestem specjalnie chętna i pozwolił opaść im z powrotem na miejsce.

- Dobry wieczór – Styles przywitał się delikatnym skinięciem głowy, na co wszyscy pomachali mu niezdarnie.

- Świetnie cię widzieć, Harry – wybełkotał mój tata, ale nie byłam pewna, czy po tym, co wypił, faktycznie widzi Harry'ego.

Albo cokolwiek innego.

Zajęliśmy wolne miejsca przy stole, a ja od razu rzuciłam się na sałatkę z tuńczykiem, którą dostrzegłam na środku. Mój przyjaciel mierzył mnie skoncentrowanym spojrzeniem, śledząc dokładnie każdy mój ruch, ale ewidentnie nie zamierzał również się poczęstować, a ja nie chciałam zaczynać z nim jakiejkolwiek kłótni, więc po prostu wmówiliśmy mojej mamie, że jadł przed chwilą w domu. Oczywiście, doskonale wiedziała, że nie jadł, ale nie była wystarczająco trzeźwa, by na to reagować, więc tego wieczoru mógł odetchnąć z ulgą.

Yoda, spoczywający dotychczas na kolanach swojej rodzicielki, momentalnie z nich zeskoczył, a po chwili, przy niewielkiej pomocy Harry'ego, wdrapał się na jego plecy i stamtąd obserwował całe zamieszanie.

- Czemu jeszcze nie śpisz, maluchu? – zwróciłam się do chłopca, przyjaźnie, być może nawet zbyt przyjaźnie, jak na mnie, szturchając go w bok.

- Nie chcę jeszcze spać – stwierdził, wzruszając ramionami. – Czekam na mamę.

- Mama jeszcze długo nie będzie spała – uznałam, zerkając na kobietę, która właśnie dolewała wszystkim trunku do pustych już szklanek. – Możesz położyć się w pokoju Wendy'ego.

- Tam jest straszny pan na ścianie – usta czterolatka wygięły się w grymasie, a ja tylko uśmiechnęłam się na tę obserwację, ponieważ, zupełnie szczerze, nie sądziłam, że przeraża kogoś oprócz mnie.

Cóż, sypialnia Wendy'ego, ogólnie rzecz biorąc, była naprawdę bardzo przyjemnym i przytulnym miejscem, w którym można było potencjalnie miło spędzić czas, z czego mój brat niewątpliwie korzystał, podejmując najróżniejsze aktywności. Jedyny problem całego wystroju stanowił plakat rozpięty nad jego łóżkiem, przedstawiający niemalże nagiego mężczyznę z fanatycznie wykrzywioną twarzą i czaszką byka umieszczoną na wysokości jego przyrodzenia. Nie rozumiałam, skąd wziął ten plakat, tym bardziej, skąd wziął pomysł, by go zawiesić, ale nigdy nie pozwalał go stamtąd zdejmować, już po pierwszym dniu twierdząc, że przyzwyczaił się do Mike'a i nie chce się z nim rozstawać. Przez moment nawet rozważał, czy nie zabrać go ze sobą do akademika, ale w porę się opamiętał, uznając późniejszą powszechną niechęć do jego osoby za prawdopodobną z powodu tego wizerunku.

Yoda, jakby zaprzeczając swoim własnym słowom o tym, że wcale nie jest zmęczony, oparł swoje czoło o czubek głowy Harry'ego i przymknął oczy, a mnie ten widok po prostu rozczulił, więc, jedząc sałatkę, zastanawiałam się nad tym, czy widziałam kiedyś coś bardziej rozkosznego.

- Mam do ciebie prośbę, Toya – Eva odezwała się, podpierając się łokciem o ramię swojego męża.

- Jasne, zaniesiemy go na górę – wyprzedziłam ją, jednak wkrótce okazało się, że, niestety, błędnie, bo, gdy poderwałam się z miejsca, by ściągnąć chłopca z pleców szatyna, poprosiła mnie, bym ponownie usiadła.

- Nie o to chodzi – wyznała. – W ostatniej dostawie do antykwariatu znalazłam skrzypce.

Zaczyna się.

Wywróciłam oczami, nie mając ochoty po raz kolejny wysłuchiwać o tym, że powinnam do tego wrócić i nie poddawać się pierwszą lepszą porażką. Rzecz w tym, że, według mnie, to nie była pierwsza lepsza porażka. Całą moją przygodę z tym instrumentem uważałam za moją życiową klęskę  i nienawidziłam, gdy ktoś w moim towarzystwie poruszał ten temat, chcąc przekonać mnie do ponownego odkrycia w sobie tej pasji.

- Nie zrozum mnie źle – zaczęła ostrożnie przechodzić do rzeczy. – Po prostu pomyśleliśmy, że Leia mogłaby zacząć uczyć się grać.

- Zapisaliśmy ją do szkoły muzycznej - wtrącił się Wilhelm, bawiąc się swoim podkręconym wąsem. –Ma przesłuchania na początku września i chyba dobrze byłoby, gdyby cokolwiek potrafiła. Na razie załatwiliśmy jej prywatną nauczycielkę do tego czasu, ale chyba się nie dogadują. Więc może ty pokazałabyś jej, co i jak?

- Problem w tym, że ja nie wiem, co i jak – mruknęłam lekceważąco, po czym znowu wstałam i odczepiłam ciało Yody, który ledwie utrzymywał się już przyklejony do Harry'ego, aby przetransportować chłopca do łóżka, gdzie, według wszelkiego prawdopodobieństwa, miało być mu wygodniej. 

- Oczywiście, że wiesz! – oburzyła się moja mama, a ja zgromiłam ją wzrokiem, czując na sobie zaciekawione spojrzenie Stylesa.

- Tak – ciocia przytaknęła i ją też miałam ochotę udusić, by przypadkiem nie powiedziała zbyt dużo. – Ciężko nam wyobrazić sobie kogoś, kto byłby w stanie nauczyć ją lepiej.

- Dajcie mi spokój – machnęłam wolną ręką, drugą kurczowo zaciskając wokół maleńkiej sylwetki mojego kuzyna. – Wyjdźcie przed dom, zaczepcie przypadkową osobę na ulicy i gwarantuję wam, że ta właśnie osoba nauczy ją lepiej, niż ja.

- Ale Toya – orszak wzbogacił się również o mojego ojca i to zdecydowanie przeważyło szalę.

- Nie ma mowy – zaprotestowałam stanowczo, nim zdążył dokończyć. – A teraz wybaczcie, idę odnieść dziecko. Chodź, Harry.

Chłopak podążył za mną na górę, gdzie wspólnie ułożyliśmy Yodę w sypialni Wendy'ego, a następnie także zasłoniliśmy plakat jakimś kocem w obawie, że chłopiec mógłby doznać uszczerbku na swoim zdrowiu psychicznym, gdyby zaraz po przebudzeniu jego oczom ukazał się taki widok.

Następnie, stwierdzając, ja to stwierdziłam, nie on, rzecz jasna, że nie mamy ochoty na ponową konfrontację z moją rodziną, zasiedliśmy w moim pokoju – ja na łóżku, Harry w fotelu. Siedzieliśmy w ciszy, którą po chwili przerwał jego śmiech.

- Co się stało? – spytałam, ponieważ bardzo chciałam do niego dołączyć, a nie mogłam tego zrobić, nie znając powodu takiego wybuchu.

- Nic – zarechotał. – Śmieję się z sytuacji. Otoczyli cię na dole, a ty powiedziałaś, że idziesz odnieść dziecko. To zabawne. A teraz wybaczcie, idę odnieść dziecko.

- To dam ci lepszą sytuację do śmiania – zaproponowałam, a on automatycznie zamilkł, czekając na moją opowieść. – Kiedyś bawiliśmy się z Wendym w szopkę, miałam jakieś pięć lat. I bardzo chciałam być Józefem, ale Wendy mi nie pozwolił, bo wtedy musiałby być Maryją. I kłóciliśmy się o to przez jakieś pół godziny, poważnie, jest nagranie z tego przedstawienia. I na końcu tego nagrania jest zbliżenie na małą, obrażoną mnie, gdy mówię To ja się nie bawię. Po czym wyrywam mu lalkę, wykonuję dramatyczne wyjście i krzyczę, że zabieram też Jezucha.

Harry złapał się za brzuch i zaczął się trząść, wyjąc jeszcze głośniej niż wcześniej, a ja mogłam jedynie mu zawtórować, co też zrobiłam. Nieco ciszej i bez efektu drgawek, bo przecież znałam już tę historię, więc nie była dla mnie żadnym zaskoczeniem.

Usłyszeliśmy pukanie do drzwi, a osobą pukającą, okazała się być moja kuzynka, Leia, przyszła wielka skrzypaczka. Stała w progu, mając na sobie granatowe polo z logo sklepu swojego ojca, pod którym umiejscowiony był napis to bike or not to bike that is the question, mający w dowcipny sposób zachęcić potencjalnych klientów do rowerowych przejażdżek, oraz krótkie, odrobinę zbyt ciasne, dżinsowe ogrodniczki. Kochałam to, jak stylową byliśmy rodziną, słowo daję.

- Nauczysz mnie grać na skrzypcach? – spytała, uśmiechając się szeroko i, cóż, chyba właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że nie uda mi się jej odmówić i jestem na przegranej pozycji, ale pozostawało we mnie jeszcze trochę nadziei.

- Leia, to naprawdę nie jest dobry pomysł – jęknęłam.

W zasadzie ciężko było mi wymyślić jakikolwiek gorszy.

- Proszę, Toya – rzuciła się na ziemię w stanowczo zbyt dramatycznej reakcji. – Zupełnie sobie z tym nie radzę. Nie chcę być złą skrzypaczką.

Też nie chciałam.

Miałam wrażenie, że dziewczynka klęcząca przede mną zaraz się rozpłacze, a Harry wydrąży we mnie dziurę swoim ciekawskim wzrokiem, więc westchnęłam ciężko, nie wierząc w to, że zaraz powiem to, co zamierzałam.

- Przynieś te skrzypce – mruknęłam boleściwie, a ona prędko podniosła się z ziemi i puściła się biegiem w kierunku drzwi z jakimś dziecięcym, radosnym okrzykiem.

Wróciła po krótkiej chwili, pospiesznie otwierając futerał i wyjmując z niego instrument, by wkrótce znalazł się w jej rękach. Przy okazji wytrzepała ze środka pudełko z zapasowymi strunami, jakby kiedykolwiek miały być jej potrzebne i kalafonię, której prawdopodobnie nie potrafiła nawet używać.

- Poczekaj, bo źle trzymasz smyczek – rzuciłam na początku, niemal dostając zawału ze względu na jej aparat techniczny.

Przyszła wielka skrzypaczka.

- Dobrze przecież – spojrzała na mnie z wyrzutem, nie zmieniając chwytu.

- Wiesz, co możesz tak trzymać? – spytałam, wskazując na jej krzywo ułożone palce. – Penisa.

Harry parsknął śmiechem.

- W sensie nie możesz, bo masz zero lat – sprostowałam, widząc, jak się zarumieniła – ale skoro nie możesz nic tak trzymać, to nie trzymaj tak, tylko trzymaj dobrze, na litość boską.

- Ale co jest nie tak? – zapytała zdezorientowana.

- Wzięłaś go w pięść – wyjaśniłam. – Nie wolno trzymać smyczka w pięści.

- A jak wolno? – zainteresowała się.

- A jak szybko? – przedrzeźniłam ją. – Podaj mi to.

Gdy instrument znalazł się w moich rękach, musiałam wziąć głębszy oddech i na chwilę oderwałam się od rzeczywistości. Nie na długo, to nie był żaden magiczny moment, podczas którego przez moją głowę przewinęły się setki retrospekcyjnych ujęć z mojego życia, powodujących we mnie jakieś mistyczne uniesienie. Wcale tak nie było, przynajmniej nie na długo. Szybko udało mi się opanować i przyjąć odpowiednią pozycję, będącą niegdyś ­uznawaną przeze mnie za najbardziej naturalne ustawienie mojego ciała.

- Zrób to w ten sposób – poradziłam. – Widzisz?

Przebiegłam palcami po gryfie i przesunęłam smyczkiem po strunach, by zaprezentować jej, jak powinna brzmieć poprawna gama. Uśmiechnęłam się zwycięsko, kiedy okazało się, że udało mi się to osiągnąć i nie zapomniałam jeszcze podstaw.

- Zobacz, jak trzymam smyczek – poprosiłam, powtarzając wszystkie moje gesty, tym razem powoli, by mogła się dokładnie przyjrzeć. – Nie ma tu żadnej pięści. Kciuk naprzeciwko środkowego, żeby stworzyć oś gry. Reszta w ten sposób, ale wszystkie muszą być lekko zaokrąglone. Spróbuj zrobić tak samo.

Od razu oddałam jej skrzypce, czując się tak, jakby zaraz miały zapłonąć pod wpływem mojego dotyku. Dziewięciolatka zaczęła wydawać z instrumentu wyjątkowo skrzeczące dźwięki, na co twarz Harry'ego wykrzywiła się w grymasie, ale moja pozostała niewzruszona. Stałam naprzeciwko niej, uważnie skanując wzrokiem jej ruchy.

Powiedzenie, że Leia nie miała najmniejszego talentu do muzyki, z jednej strony stanowiło być może zbyt poważną deklarację, biorąc pod uwagę to, jak krótko się tym zajmowała, ale miałam wrażenie, że nie w tym tkwił problem. Zwyczajnie nie była do tego stworzona. To jakby wcisnąć moich dziadków w cekinowe kombinezony i kazać im startować w zawodach rock and rolla akrobatycznego, z którym nigdy nie mieli nic wspólnego.

Zawsze bawili mnie ludzie, pchający się w coś, do czego absolutnie nie byli przeznaczeni. Na przykład moja mama, która poszła na prawo, mając nadzieję na pracę marzeń i ogromne pieniądze za minimum wysiłku, a teraz budzi się codziennie rano sfrustrowana i skrycie obrażona na cały świat, bo pieniędzy nie ma, marzeń tym bardziej, a klient niby w całej sprawie wybroniony, ale też nie do końca szczęśliwy, skoro uwiązał się kontraktem z jakąś korporacją, prawdopodobnie również licząc na pracę marzeń i ogromne pieniądze za minimum wysiłku, także Laura Sheppard nigdy nie usłyszy od niego, że jest wdzięczny albo że odwaliła kawał dobrej roboty. Nie odwaliła, swoją drogą, żadnej dobrej roboty, ponieważ prawdziwie dobra robota czeka na nią w innym miejscu, a ona najprawdopodobniej nigdy tam nie dotrze.

- Leia, nie baw się, proszę, w moją mamę – powiedziałam, nim zdążyłam się nad tym dokładniej zastanowić, w mojej głowie bowiem pojawiła się wizja mojej kuzynki, która za kilkanaście lat ląduje w jakiejś kiepskiej orkiestrze, fałszując tam niesamowicie wśród innych fałszujących grajków, którzy z pewnością radziliby sobie lepiej jako chirurdzy, dietetycy lub koordynatorzy sprzedaży.

- Co? – spojrzała na mnie, mrużąc oczy. – Nie chcę się w nią bawić.

- To dobrze – kiwnęłam głową z ulgą, choć wiedziałam, że nie miała pojęcia, co miałam na myśli. – W takim razie graj dalej.

Tak też zrobiła, ale tym razem nie powstrzymywałam się od krzywienia się na zgrzytanie i piszczenie, które wydawała z instrumentu. Harry wpatrywał się we mnie intensywnie, marszcząc czoło, więc wiedziałam, że nie ucieknę od tej rozmowy.

***

Zadecydowaliśmy, że Harry zostanie u mnie na noc, więc, kiedy dochodziła pierwsza, a Leia już dawno oddała się w objęcia Morfeusza, przemęczona ciągłym kontrolowaniem swojej dłoni, by nie zaciskała się w pięść na uchwycie smyczka, byliśmy w trakcie szykowania się do snu. Chłopak brał prysznic, a ja zajęłam się zmianą pościeli, ponieważ zauważyłam na niej kilka pojedynczych plam po czekoladzie i absolutnie nie chciałam gościć go w taki sposób. Wszedł do pokoju, gdy próbowałam wygodnie ułożyć się na łóżku. Przecierał mokre włosy białym ręcznikiem i uśmiechał się szeroko, wyglądając po prostu naprawdę uroczo.

- Więc skrzypce, huh? – zapytał, odwieszając materiał na oparciu krzesła.

- Skrzypce – przytaknęłam, wzdychając głęboko. Czułam, jak ulatuje ze mnie cała pewność siebie. Wolałam, gdy o niczym nie wiedział.

- Opowiesz mi o tym? – poprosił.

- Kiedyś – przyznałam, ciesząc się w duchu, że nie zasugerował tego bardziej stanowczo, wtedy bowiem musiałabym mu to opowiadać, a on dołączyłby do grona ludzi bombardujących mnie ze wszystkich stron tymi beznadziejnie motywującymi tekstami w stylu świetnie Ci idzie, Toya, nie powinnaś z tego rezygnować, to prawdziwy talent.

- Teraz? – zaproponował, siadając po turecku.

- Teraz nie – mruknęłam błagalnie i mocniej przytuliłam się do poduszki. Zmęczenie, które ciągnęło się za mną wcześniej, nagle wróciło, a fakt tak skrajnej niechęci do przeprowadzania teraz tej rozmowy, jedynie je potęgował.

- Jak wolisz – wzruszył ramionami i opadł na materac, przykrywając się kołdrą.

- Śpij dobrze, Harry – uśmiechnęłam się słabo i odwróciłam przodem w jego stronę, ponieważ, o zgrozo, właśnie tak było mi wygodnie.

Nim zdążyłam zamknąć oczy, poczułam jego delikatne usta na swoim czole, czym mnie zaskoczył, ale nawet nie drgnęłam na ten gest. Przeciwnie do niego.

- Przepraszam – burknął, odsuwając się ode mnie na odległość, której nie podejrzewałam o możliwą do osiągnięcia na moim stosunkowo nieszerokim łóżku.

- Harry, pocałowałeś mnie w czoło – zauważyłam lekko rozbawiona. – To nie tak, że w jakikolwiek sposób mnie to skrzywdziło.

- Tak, ale nie powinienem – uznał. Był tak niewiarygodnie speszony.

- Niby czemu? – zdziwiłam się. Za dużo o wszystkim myślał. – Co w tym złego?

- Sam nie wiem, pewnie tego nie chciałaś – wybełkotał.

Nie chciałam.

- Daj spokój – przybliżyłam się do niego i też pocałowałam go w czoło. – Dobranoc.

Nie usłyszałam odpowiedzi.

______

cześć,
to rozdział, nie da się ukryć
jest w sumie całkiem długi i całkiem nic się w nim nie dzieje
spektakularnego,
ale może wam to nie przeszkadza,
bo mi całkiem nie.
dajcie znać, czy przeszkadza,
dajcie znać, co sądzicie,
dajcie znać po prostu.
tęskno

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro