17. Zuztek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Narrator: Siedmioletnia dziewczynka walczy dzielnie z większym i starszym od siebie chłopakiem, mając zaledwie pomarańczowy pas, podczas gdy on ma zielony. (Dziewczynka ma niższy poziom - dop. aut.). Mała jednak się nie poddaje, a jej mniejszość i zwinność dużo jej w tym pomaga. Włosy ma związane w dobierany warkocz od czubka głowy, a jest on dość długi, więc lata z szurgotem wokół jej głowy przy każdym zwrocie, skoku, czy uniki. Na widowni siedzą i dopingują ją rodzice i ich przyjaciele, oraz jej przyjaciele.
-Czas!- nagle krzyczy sędzia, informując o 3 minutowej przerwie. Na razie jest remis, wynik rozstrzygnie właśnie ta runda. Brunetka podchodzi spokojnie do skraju maty i uważnie słucha uwag trenerki, spokojnie pijąc wodę. Nie denerwuje się wcale. W jej roczniku jest najlepsza, jako jedyna ma pomarańczowy pas, podczas gdy reszta ma żółty, lub nawet biały.
Po jakimś czasie znów rozlega się gwizd i zawodnicy ponownie stają naprzeciw siebie. Mała jest spokojna. Wie jak wygrać i co zrobić aby ten cel osiągnąć.

KAJA POW. Znów weszłam na matę. Obserwuję Czarka uważnie. Jest ode mnie starszy o dwa lata i ma wyższy stopień, więc jest ciekawym przeciwnikiem, ale do pokonania. Jestem trochę pobijana, ale przyzwyczaiłam się już. Gdybym płakała po każdym sińcu to już dawno bym zrezygnowała z karate. Stojąc na macie cały czas słyszę w głowie opanowany, ale dumny głos mamy: "Dawaj mój mały smoku! Nikt nie zgasi twojego ognia! On płonie głęboko w tobie! Pamiętaj!" Zamknęłam oczy, wzięłam głęboki oddech, otworzyłam je i przygotowałam się do starcia. 'Zwycięstwo jest moje!'- powiedziałam sobie w duchu. Chwilę później sędzia wznowił walkę.
-Aaaaija!- pozwoliłam sobie wyzwolić część nagromadzonej energii przez krzyk. Moje uderzenia były celne i pewne, a uniki szybkie i zwinne, jak cała ja. Wzrok natomiast miałam skupiony na przeciwniku. Znów weszłam w strefę Zen. Nic do mnie nie docierało, liczył się tylko cel...
Walczyliśmy jakiś czas. Starcie zakończyło się tak, że powaliłam Czarka na ziemię i już nie wstał...
-Zwycięzcą zostaje.... Kaja!!- wykrzyknął sędzia. Zaraz potem była dekoracja, gdyż moje starcie było ostatnie. Dostałam srebro, gdyż jedna angielka była ode mnie ciut lepsza. Byłam spokojna aż do zejścia z maty, potem pobiegłam prosto do rodziców.
-Mój mały smok!!- poleciałam prosto w ramiona mamy, która płakała z dumy. Uwiesiłam jej się na szyi, a ona mnie podniosła i przytuliła.
-Mam srebro!- powiedziałam patrząc błyszczącymi oczami na oboje rodziców.
-Brawo Kiki!- tata uśmiechał się od ucha do ucha. Jego też przytuliłam, nadal siedząc u mamy na biodrze.
-Następnym razem będzie złoto!- powiedziałam szczerze.
-Zobaczymy smoku, teraz idziemy się przebrać, a potem świętować!- zaśmiała się mama, po czym, razem z nią poszłam do szatni. Tam wszyscy koledzy i koleżanki z grupy mi gratulowali. To było bardzo miłe z ich strony...
Potem faktycznie pojechaliśmy świętować ze wszystkimi ciociami i wujkami i moimi przyjaciółmi. Nie omieszkałam namówić mamy, aby poinformowała również dziadków. Byli bardzo szczęśliwi, podobnie jak ja. Bawiliśmy się do późna, a gdy szłam spać uśmiech nie schodził mi z twarzy...

3 LATA PÓŹNIEJ
NARRATOR: Jak zwykle w środowe, późne popołudnie Kaja czeka aż tata odbierze ją z treningu. Jednakże zamiast niego przyjeżdża po nią wujek Mikołaj.
-Wujek? Gdzie tata?!- spytała zdziwiona, wskakując na tylne siedzenie i przybiła z Białachem żółwika odkładając torbę na siedzenie obok.
-Twój tata... Musi załatwić parę rzeczy jeszcze...- odpowiedział niepewnie i ruszył. Reszta jazdy trwała w milszej rozmowie i Kaja ani trochę nie podejrzewała co się stało...
Czekała na powrót taty do samej nocy i już podsypiała gdy wrócił do domu...
-Kajka?! Nie śpisz jeszcze?!- spytał zdziwiony.
-Gdzie mama?!- spytała patrząc na ojca badawczo, ignorując pytanie.
-Mama... Musi trochę pobyć poza domkiem... Niedługo wróci...- powiedział przytulając ją, po czym pocałował córkę w głowę.
-A teraz hop, do wanny!- dodał i zajął się córką. Nawet on nie podejrzewał jeszcze że niezbyt pośpi tego dnia...
Wybiła 3 nad ranem, mała już spała, on też, gdy dostał telefon... Od razu się obudził, sięgnął na stolik nocny i po wzięciu go do ręki, odebrał nie patrząc na wyświetlacz.
-Niedźwiecki.... Co?!- gdy to usłyszał, w oczach stanęły mu łzy- Dobrze... Przyjadę... Dziękuję za informację...- powiedział, rozłączył się i od razu wstał z łóżka, po czym zaczął się szykować do wyjścia. Zajęło mu to niespełna 5 minut. Wyszedł z sypialni i poszedł do pokoju córki. Gdy tam wszedł Kaja jak zawsze leżała rozpłaszczona na plecach, całkiem odkryta, gdyż kołdra została przez nią skopana na ziemię. Z ciężkim westchnieniem podszedł bliżej, pochylił się aby podnieść kołdrę i opatulił nią Kaję, po czym pocałował córkę w czoło i wyszedł, a na korytarzu wybrał numer siostry.
(W- Wojtek, N- Natalia)
N: No co jest Wojtas??- odebrała po 6 sygnałach, zaspanym głosem- Czy ty wiesz która jest godzina?!- burknęła niezadowolona, że ją obudził.
W: Matalia słuchaj!- przerwał jej łamiącym się głosem. Nie miał ano humoru, ani siły na słowne przepychanki z siostrą.
N: Czekaj! Ty płaczesz?!- od razu oprzytomniała i zmienił jej się ton -Co jest?!- spytała dużo łagodniej, z troską.
W: Po prostu obudź Miłosza i mu powiedz że musisz wpaść do mnie i przyjedź zająć się Kają... - powiedział i dodał znacznie ciszej -Proszę...
N: Ok, ale straszysz mnie brat, mów co jest?!- odpowiedziała, a Wojtek usłyszał szelest pościeli po drugiej stronie słuchawki. Znak że jego siostra wstawała właśnie z łóżka.
W: Nie mówiłem ci wcześniej, ale...- i tu się zaciął.
N: Ale?- pociągnęła go za język. Jak zwykle z resztą...
W: Zuza miała wypadek... I jej się pogorszyło...- wyjaśnił, płacząc.
N: Boże...- zszokowało ją na moment, po czym dodała -Będę za 15 minut...- powiedziała i się rozłączyła. Wojtek ścisnął telefon w dłoni, spojrzał jeszcze raz na drzwi do pokoju córki i z westchnieniem poszedł do salonu, poczekać na siostrę.
Tak jak Natalia mówiła, była po 15 minutach. Gdy ją wpuścił pierwszym co zrobiła, było przytulenie brata najmocniej jak mogła.
-Ona jest silna słyszysz?! Wyjdzie z tego!- wyszeptała mu do ucha, ze łzami w oczach i dodała -Jedź do niej, do szpitala. Zajmę się Kają... - powiedziała odsuwając go na długość ramion i przekonywującym tonem dodała -Miłosz ma na oku bliźniaki...- przesłała mu słaby uśmiech.
-Nie wiem co bym bez ciebie zrobił...- powiedział, przytulił ją ponownie i pocałował ją w skroń, po czym puścił, ubrał kurtkę i wyleciał z domu, a Natalia z ciężkim westchnieniem pozbyła się swojej wierzchniej odzieży i usiadła na fotelu w salonie, a już po chwili spała ponownie, z głową na poduszce, przykryta kocykiem. Obudził ją dopiero budzik o godzinie 7. Przetarła oczy, usiadła prosto i dopiero teraz dotarło do niej że ostatnie wydarzenia to wcale nie sen...
-To się porobiło...- mruknęła, wstała i poszła zrobić bratanicy śniadanie. Mniej więcej w trakcie tego do kuchni weszła Kaja.
-Ciocia?! A gdzie tata?!- spytała zszokowana
-Tata... Musiał pojechać do twojej mamy...- wyjaśniła i dodała -Śniadanko...- postawiła przed bratanicą pełen talerz -Ja cię odwiozę do szkoły- wyjaśniła na koniec.
-Ok- zgodziła się młoda, nie pytając o nic i spałaszowała śniadanie, a potem z pomocą Natalii przygotowała się do szkoły. O 7.50 była już pod budynkiem.
-Na razie ciociu!
-Pa ninjo!- zaśmiała się w odpowiedzi Bachleda i mała poleciała na zajęcia, a Natalia udała się na komendę, aby o godzinie 9, razem z mężem rozpocząć służbę.

PARĘ GODZIN PÓŹNIEJ
Małżeństwo Bachleda siedzi w robocie. Jednakże Natalia jest na miejscu tylko ciałem i nie może się na niczym skupić. Jej myśli cały czas są przy bracie i jego żonie. Z tego namysłu wyrwał ją nie Miłosz, a dzwonek telefonu.
-Obierz, zobacz kto to...- poradził jej zmartwiony mąż.
-Już...- "ocknęła" się i sięgnęła do kieszeni po telefon. Serce jej podskoczyło gdy ujrzała numer brata. Od razu odebrała.
(W- Wojtek, N- Natalia)
N: Co tam brat?! Polepszyło jej się?!- spytała z walącym sercem.
W: Odbierz dzisiaj Kaję, ok?! Ja nie będę w stanie...
N: Ok, ale co się dzieje?!- od razu wyczuła że coś jest nie tak...
W: Zuzka, ona... Ona jest znów operowana, lekarze nie dają jej szans...
N: Boże...- Natalii zebrały się łzy w oczach -Może przyjedziemy tam do ciebie z Miłoszem, co?! Nie będziesz siedział sam...
W: Nie, dzięki... Mama tu ze mną siedzi...
N: Ok... Informuj mnie o wszystkim, a Kajką się nie martw! Zaopiekuję się nią...- uspokoiła Wojtka. Tylko tak mogła w tym momencie pomóc bratu...
W: Dzięki wielkie Matalia...
N: Nie ma za co!!- uspokoiła go, pogadali jeszcze moment, po czym się rozłączyli i Wojtek wrócił do czekania na wieści o stanie jego żony, a Natalia po opowiedzeniu wszystkiego mężowi, razem z nim na patrol. Żadne z nich nie miało dzisiaj nastroju na "śmiechy, chichy". Wszystko co robili wypełniał smutek i nostalgia oraz stres....
Po służbie Natalia z Miłoszem odebrali bliźniaki i Kaję i zawieźli całą rozchichotaną hałastrę do siebie do domu. Dzieciaki zrobiły całe zadanie domowe w szkole, więc tylko je sprawdzili, a potem zjedli kolację. Następnie dzieciaki poleciały się bawić, a Natalia z Miłoszem czekali na jakiekolwiek wieści od brata szatynki. W końcu zadzwonił. Było grubo po 23 i dzieci posnęły w pokoju. Ani Bachleda, ani jego żona nie mieli serc ich budzić...
Natalia była tą, która odebrała druzgocącą wiadomość... Niecałe 15 minut wcześniej jej bratowa odeszła z tego świata, przez komplikacje powypadkowe. Rodzeństwo pogadało dosłownie moment, a potem oboje wybuchli płaczem i się rozłączyli. Miłosz bez słowa przytulił żonę, również płacząc.
-Ona... Ona tego nie przeżyła, rozumiesz?!- wyłkała Natalia, wtulając się w niego. Miłosz nic na to nie powiedział. Popłakali trochę, po czym się uspokoili i sami przygotowali się do snu.

Następnego dnia Wojtek przyjechał po Kaję i wtedy, powiedzieli całej trójce o śmierci Zuzanny Niedźwiedzkiej. Cała trójka się popłakała, a Kaja wpadła w taki szloch, że przez godzinę nie mogli jej uspokoić. Wszyscy mieli dzisiaj wolne. W końcu musieli mieć czas aby sobie poradzić z tą tragedią...
Cały dzień spędzili razem. Kaja miała w sumie 3 napady szlochu, każdy dłuższy i żałośniejszy od poprzedniego. Ani ona, ani jej ojciec nie wcisnęli w siebie absolutnie nic do jedzenia, tylko pili... Cała rodzina nie opuściła 4 ścian domu Bachledów ani na moment... Nie byli ani w stanie, ani w humorze...

Trzy dni później był pogrzeb. Zebrała się cała komenda i trochę przyjaciół z poza, no i rodzina... Wszyscy płakali i byli załamani... Kaja w pewnej chwili zwróciła się do ojca.
-Tato... Ja nie będę więcej walczyć...- spojrzała mu w oczy, na co Wojtek kucnął przed córką.
-O czym ty mówisz kochanie?!- zdziwił się niezmiernie.
-Ja już nie chcę karate...- powiedziała poważnie -Mama za bardzo to kochała abym mogła trenować...
-Myszko, nie myśl tak.. Nie rezygnuj z tego co kochasz!- nie chciał się zgodzić.
-Ja już postanowiłam tato. Nigdy więcej karate!- stwierdziła ostro i dotrzymała słowa. Nikt nie mógł nawet jej zmusić aby pojechała do dojo... Nie postawiła tam stopy...

10 LAT PÓŹNIEJ
KAJA POW. Dzisiaj pierwszy raz od 10 lat biorę udział w zawodach karate. W NARODOWYCH zawodach karate! Jednakże panikuję, bo strasznie się boję! Boję się że już nie potrafię... Że nie potrafię walczyć tak jak kiedyś...
-Nie, ja nie mogę!- zapłakałam w ramię Amelii. Zielińska trzymała mnie mocno i pewnie.
-Dasz radę! Kaja! Kiedyś byłaś mistrzem! Tego się nie zapomina!- próbowała mnie uspokoić -A poza tym teraz nie ma już odwrotu! To są narodowe!- przypomniała mi.
-Myślisz że tego nie wiem!?- pisnęłam.
-Kajdża! Nie tak się umawiałyśmy!- spojrzała na mnie spod byka.
-Wiem! Ale ja...- chciałam się wykręcić. Po prostu spanikowałam! Na ostatnich narodowych byłam przed wypadkiem mamy...
-Co?! Co "ale"!?- prychnęła zirytowana moim dziecięcym zachowaniem.
-Czuję się jakbym... Robiła coś wbrew mamie...- spuściłam wzrok.
-Kajdża! Twoja mama przecież kochała karate! Kochała je tak samo jak ty!- przyjaciółka zmusiła mnie abym na nią spojrzała.
-Nie rozumiesz że ostatnie zawody miałam przed jej wypadkiem!! Czuję się jakbym robiła to za jej plecami!!- krzyknęłam gestykulując -Jakbym zapomniała o tym że nie żyje!!
-Pablo!!- wydarła się Mela przez ramię, ignorując moją paplaninę. Mój chłopak wszedł do pokoju.
-Co jest?!- spytał siostrę i na mnie spojrzał. Nie odpowiedziała, tylko z westchnieniem wskazała na mnie, po czym założyła ręce na piersi. Oboje mieli przed sobą płaczący, rozstrojony mentalnie kłębek nerwów.
-Kai-Kai, co jest?!- spytał smutno i dodał -Chodź do mnie!- powiedział otwierając ramiona. Z chęcią doń podeszłam i się w niego wtuliłam.
-Ja nie chcę! Nie chcę!- wyłkałam przylegając do niego całą sobą.
-Kai-Kai...- westchnął całując mnie w głowę i dodał -Boisz się?!- szepnął, delikatnie mnie kołysząc.
-Boję się że...- głos mi się łamał -Że jak tata mnie zobaczy... On też tęskni za mamą...- wyłkałam z siebie -Tak bardzo...
-Na pewno będzie z ciebie dumny i będzie się cieszył razem z tobą!- zapewnił mnie cicho -No dalej ninja! Wskakuj w kimono i pokaż im na co cię stać!- spróbował mnie namówić.
-Już dawno nie jestem ninją!- burknęłam oschle -Byłam nią jak żyła mama!- powiedziałam próbując się odsunąć, ale Zieliński przytrzymał mnie w miejscu.
-Kaja... To już 10 lat! Nie możesz nadal stać w miejscu i oddalać się od tego co kochasz!- powiedziała troskliwie, ale stanowczo Amelia, przypominając nam o swoim istnieniu.
-Nie wierzę że to mówię, ale Melita ma rację!- powiedział znajomy nam głos. Wyrwałam się Pawłowi z uścisku i odwróciłam o 180*. Stała tam, jak gdyby nigdy nic!
-Madzia!- rzuciłam się przyjaciółce na szyję. Uściskała mnie porządnie.
-Amela mnie ściągnęła. Twierdziła że będziesz potrzebować pomocy...- odpowiedziała na niezadane przeze mnie pytanie, gdy się od niej po chwili odsunęłam na długość ramienia.
-Oj Kajka...- westchnęła z dezaprobatą, wycierając moje policzki od łez -Czyli Mela miała całkowitą rację...
-Ja się po prostu boję!- załkałam.
-Dasz radę! Obudź w sobie tego smoka, którego tak kochała twoja mama! Dalej!- powiedziała Zielińska, głaszcząc moje ramiona i patrząc mi głęboko w oczy -Wiem że dasz radę, bo on nadal tam w tobie siedzi!
-Wiecie co?!...- zaczęłam i nie skończyłam gdyż znów złamał mnie płacz. Magda przytuliła mnie ponownie z westchnieniem i zaczęła głaskać po plecach. Łkałam tak chyba z 3 do 5 minut, po czym zaczęłam się uspokajać. Właśnie wtedy do szatni wpadli moi kuzyni, czyli bliźniaki Bachleda.
-Kajka! A ty co!- prychnęła Ania, na co uwolniłam się z uścisku Magdy i wzruszyłam ramionami. Anka westchnęła ciężko i mnie szybko, acz mocno przytuliła, mówiąc:
-Czekają tam na ciebie!- puściła mnie i odwróciła w stronę Piotrka.
-Odwróć się...- powiedział z prostotą. Spełniłam prośbę, podświadomie wiedząc co zamierza zrobić.
-Na szczęście!- powiedział i kopnął mnie kolanem w każdy pośladek. Uśmiechnęłam się przez łzy.
-Dzięki Bogu że was mam!- powiedziałam, mocno przytuliłam wszystkich po kolei, po czym spojrzałam na Pawła z prośbą.
-Całus na szczęście!- powiedział jakby czytając z moich oczu i pocałował mnie krótko, acz czule.
-Jestem gotowa...- uśmiechnęłam się do wszystkich.
-To idź!- Ania wypchnęła mnie z szatni. Teraz już nie ma odwrotu... Chwilka spacerkiem i weszłam na arenę. Tyle ludzi...
Nim się obejrzałam była moja kolej. Stanęłam przed przeciwnikiem, tradycyjny ukłon i... Tak jak kiedyś... Ogarnęła mnie spokojna bańka, znajoma jak nic innego strefa Zen. Walka była zacięta już od pierwszego uderzenia. Ścierałam się z takim Czechem. Spoko przeciwnik, ale zbyt prosty dla mnie. Potem była jeszcze Ukrainka i Serbka, które też pokonałam, powoli, acz metodycznie pnąc się na stopniach drabiny do zwycięstwa. Aż czekał mnie finał... Wtedy... Wtedy mnie wmroziło w ziemię i przyszło zrozumienie... Spojrzałam w bok i odnalazłam znajome twarze. Byli tam wszyscy, trzymający za mnie kciuki.... Brakowało tylko tej jednej... Tej która nie spojrzy na mnie swymi błyszczącymi, zielonymi oczami już nigdy... Mimowolnie przycisnęłam pięść do serca i pochyliłam głowę oddychając głęboko. Znów ją usłyszałam...
"Dawaj mój mały smoku! Nikt nie zgasi twojego ognia! On płonie głęboko w tobie! Pamiętaj!"
-To dla ciebie mamo!- wyszeptałam i zaczęłam decydującą walkę o złoto. Spikerzy szaleli, nie nadążali z komentowaniem, a tłum wrzał z uciechy. Jednak ja nie czułam nic... Kompletnie nic... Jakby mnie zamknęli w bańce... W bardzo znajomej bańce...
Wyszłam z niej dopiero, gdy sędzia zarządził koniec walki. Po chwili już wiedziałam... Mam złoto...
Znów działałam jak na autopilocie. Niby coś robiłam, a jednak zdawałam się nie mieć nad tym kontroli... Odebrałam medal i zeszłam z podium. Praktycznie od razu otoczyli mnie przyjaciele i rodzina. Ania i Piotrek stoczyli ze mną krótką "walkę" ze śmiechem, a bliźniaczki nie potrafiły mnie puścić. Potem, gdy już mnie wyściskały wylądowałam w ramionach Pawła. Otoczyłam jego szyję ramionami, a on mnie pocałował, kładąc dłonie na moje biodra.
-Moja ninja- wyszeptał w moje usta - Kocham cię!
-Ja ciebie też!- odpowiedziałam szczerze. Następnie, niechętnie opuszczając jego ramiona, podeszłam do taty. Jak boomerang wrócił strach, że może będzie na mnie zły...
-Tato...- spojrzałam na niego niepewnie.
-Pokaż mi to...- spojrzał na mój medal i obrócił go w dłoni -Chodź do mnie- dodał i mnie przytulił z szerokim uśmiechem. Z ulgą się w niego wtuliłam.
-Jestem z ciebie taki dumny...- wyszeptał całując mnie w głowę - Mama na pewno też...- dodał szczerze.
Nie mogłam się cieszyć bardziej...
-To dla ciebie mamo...- wyszeptałam patrząc na medal, gdy już mnie puścił, a wtedy posypały się gratulacje od wszystkich wujków i cioć. Było to naprawdę świetne i znajome uczucie... Potem świętowaliśmy.
Tego dnia jak nigdy bardziej, czułam przy sobie obecność mamy...
'Dziękuję...'- szepnęłam zasypiając po tym ciężkim, acz pozytywnym dniu- 'Dziękuję mamo...'
KONIEC

Przepraszam że uśmierciłam Zuzkę, ale musiałam! Ponownie chciałam pokazać coś z czym może borykać się więcej ludzi niż jesteśmy tego świadomi...
Przy okazji chcę zaznaczyć że nigdy nie trenowałam karate, więc nie mam bladego pojęcia czy tak właśnie wyglądają zawody z tego sportu. Trochę wzorowałam się na filmie "Karate kid" także nie bijcie jak coś się nie zgadza...
Mam nadzieję że się spodobało...
Miłego dnia! / Dobranoc!
F.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro