31. Pożar

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miniaturka ma swoje miejsce sporo lat później. Policjanci są w szczęśliwych związkach małżeńskich i mają dzieci...
Nie przedłużam...
F.

KAROLINA BIAŁACH POW. Dzisiaj miałam wyśmienity humor. A miał być jeszcze lepszy, ponieważ po 1.5 roku macierzyńskiego wreszcie wracam do pracy! Mam ochotę wręcz skakać z radości! Mały zaczął cicho pochlipywać, więc pobujałam wózkiem w którym sobie spokojnie spał. Wzięłam potężny łyk kawy i spojrzałam na siebie w lustrze. Wysoka, uśmiechnięta blondynka o hipnotyzujących zielonych oczach, dosyć chuda... Nie zmieniłam się za bardzo przez czas ciąży. Ba! Po 3 tygodniach od porodu wróciłam do wagi sprzed, a po ciążowym brzuszku ani śladu! Sukces jakich mało! Ale zawsze byłam sportsmenką, więc poszło gładko...
-Dzień dobry!- powiedział Mikołaj zachodząc mnie od tyłu i przyciągając do siebie. Splotłam nasze dłonie na moim brzuchu cały czas patrząc mu w oczy w lustrze. Dostałam buziaka w ucho na co lekko się uśmiechnęłam.
-Dzień dobry!- odparłam z uśmiechem.
-Pięknie wyglądasz...- szepnął mi do ucha, ponownie je całując.
-Honia już wstała, czy mam iść ją obudzić?!- spytam go ignorując komplement skierowany w moją stronę.
-Ubiera się... Tak myślę- odpowiedział z szerokim uśmiechem.
-Mikołaj...- zaczęłam niepewnie, bo coś przyszło mi na myśl.
-Tak Słoneczko?! Coś się dzieje?- spytał, patrząc na mnie z troską w oczach.
-Niby nie... Ale znowu miałam ten koszmar..- powiedziałam smutno.
-Ten o pożarze?!- upewnił się odwracając mnie w swoją stronę.
-Tak...- westchnęłam głęboko i dodałam -Cały czas mi się śni. Czuję jakby chciał mi coś przez to powiedzieć!- powiedziałam biorąc jego twarz w dłonie. Miki bardziej zacisnął dłonie na mojej tali.
-Nie myśl o tym! To tylko sen!- spróbował mnie przekonać i dodał -Gotowa na pierwszy dzień pracy po macierzyńskim?!- spytał opierając mnie o lustro i patrząc mi w oczy.
-Tak. Nawet nie wiesz jak się cieszę że mogę wrócić! To siedzenie z małym w domu już mnie trochę dobijało! Zaczynałam gadać do siebie jak jakaś nienormalna...- powiedziałam uśmiechając się szczerze. Mikołaj nic nie powiedział tylko mnie pocałował. Oderwaliśmy się od siebie po chwili. Mały zaczął kwilić więc Miki odsunął się ode mnie, chwycił za rączkę wózka i poziuział nim chwilkę, aż mały się nie uspokoił.
-Małym zajmie się twoja mama, a Honię odwozimy do przedszkola- powiedział po chwili siadając na krześle i ciągnąc mnie na swoje kolana.
-Doskonały plan panie aspirancie- pochwaliłam biorąc do ręki kanapkę z szynką i serem. Mój mąż też wziął sobie jedną. Rozmawiając na inne tematy w wesołej atmosferze zjedliśmy śniadanie.

30 MINUT PÓŹNIEJ
-No chop mała!- powiedziałam otwierając jej drzwi. Mikołaj stał obok z Matim na rękach. Honia wyskoczyła z auta i z entuzjazmem pobiegła w stronę drzwi do budynku.
-Honorata nie biegaj!- krzyknęłam za córką z dezaprobatą.
-Nie denerwuj się już tak! I chodź tu, się przytul...- powiedział na to Miki, łapiąc mnie w tali i zdecydowanym ruchem przyciągając do siebie. Bez słowa się w niego wtuliłam. 'Ma rację, muszę przestać się tak denerwować! To siedzenie z Mateuszem w domu zmieniło trochę mój charakter...'- zganiłam samą siebie w myślach. Weszliśmy szczęśliwi do budynku i od razu znaleźliśmy córkę, która prawie całkowicie się przebrała i aktualnie walczyła ze zdjęciem apaszki z szyi. Delikatnie, aby nie obudzić śpiącego na Mikołajowym ramieniu Matiego, wyswobodziłam się z objęć męża i kucnęłam obok wzburzonej córki.
-Daj to kochanie...- powiedziałam łagodnie i z łatwością rozwiązałam córce apaszkę.
-Dzięki mamuś! To ja lecę! Pa mamo! Pa tato!- wykrzyknęła szczęśliwa i chciała pobiec do sali, ale ją zatrzymałam.
-A buzi rodzicom to co?!- spytałam retorycznie ze śmiechem. Honia wróciła do nas, dała każdemu po soczystym buziaku i jak strzała pobiegła do sali. Wstałam z kucek lekko kręcąc głową z dezaprobatą.
-Jak huragan normalnie!- skomentowałam, patrząc za biegnącą w oddali córką.
-Coś tam ma ze swoich sióstr...- zgodził się ze mną Miki.
-Anka czy Dominika?!- spytałam go z uśmiechem.
-Trochę Ania, trochę Dominika- powiedział całując mnie w czoło i dodał -No i trochę ma z mamy...
-Udam że tego nie słyszałam!- powiedziałam ze śmiechem na ustach, szturchając go lekko w ramię. Zadowoleni ruszyliśmy do wyjścia.
-Państwo Białach?!- spytała jakaś niziutka blondynka, gdy wychodziliśmy. Jakoś wcześniej jej tu nie widziałam, a mała uczęszcza do tego przedszkola już 3 rok?! Nie było jednak czasu na takie rozmyślania...
-Tak to my, o co chodzi?!- spytał Mikołaj zdziwiony.
-Proszę za mną...- powiedziała enigmatycznie, prowadząc nas w głąb budynku. Spojrzeliśmy na siebie zdziwieni, ale poszliśmy za nią.
-Przepraszam że pytam, ale gdzie nas pani prowadzi?! O co chodzi?!- spytałam, zdziwiona tą tajemniczością kobiety.
-Pewna osoba chce z państwem rozmawiać...- powiedziała i zatrzymała się przed drzwiami do jakiegoś pokoju. Spojrzeliśmy po sobie niemo się zgadzając. Stanowczo i głośno zapukałam do drzwi.
-Wejść!- krzyknął ten ktoś, chyba mężczyzna. Nacisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi. Mężczyzna stał tyłem do nas, ale i tak zawsze i wszędzie poznałabym te plecy....
-Kamil?! Czego znowu od nas chcesz?! Nie wystarczy ci że pół roku temu wyszedłeś z więzienia?!- spytałam ostro, zabierając Mikołajowi naszego syna. W ewentualnym starciu z moim ex, Mikołaj będzie miał większe szanse przez swoją posturę i siłę...
-Chciałem pogadać...- zaczął ugodowo Serocki. Miałam go po dziurki w nosie już teraz, a nawet nie powiedział czego chce...
-To czemu nie powiedziałeś tego od razu?! Po co ta cała maskarada?!- spytałam ex narzeczonego zdziwiona. Byłam lekko podejrzliwa i chyba to było uzasadnione...
-Inaczej byście nie przyszli...- powiedział odwracając się w naszą stronę. Spojrzeliśmy z Mikołajem na siebie.
-Co masz na myśli?!- spytałam go z gulą w gardle. Już w kościach czułam że coś jest nie halo, skoro ON tu jest, a do tego ten koszmar...
-Muszę was ostrzec i poprosić, abyście nie szli dzisiaj do pracy...- zaczął, tak trochę ni z gruchy, ni z pietruchy,
-A to niby dlaczego?!- odezwał się podejrzliwie, milczący do teraz Miki.
-Mam informacje że właśnie DZISIAJ ktoś chce przynieść na waszą komendę bombę... I to nie będzie atrapa..- wyjaśnił niezbyt z tego zadowolony Kamil.
-Skąd masz te informacje?!- spytałam bardzo poważnie, czując jak w środku się gotuję.
-Nie mogę powiedzieć...
-Nie możesz?! Chyba raczej nie chcesz!- prychnęłam zirytowana jego zachowaniem.
-Nie powiem, bo nie mogę!- stał przy swoim.
-Ta?! A może nie możesz dlatego że jesteś w to zamieszany, hę?!- warknęłam i miałam już coś dodać, ale poczułam uspokajającą rękę Mikołaja na moim biodrze, więc westchnęłam głęboko, zamykając oczy i dodałam -Załóżmy że ci wierzymy, o kogo chodzi?! Mów do cholery czemu chcą wysadzić akurat naszą komendę!?!- Mimo to wściekłam się.
-Ponoć chodzi o Joannę i Szymona Zielińskich, ale nie jestem na 100% pewien... To chyba jakieś porachunki z prokuratorem, czy coś...- odpowiedział spokojnie i niepewnie za razem.
-I mówisz to z takim spokojem?! Przecież to nasi przyjaciele!!- wybuchłam. Nie wierzyłam w to co słyszę... Asia i Szymon nie mogą być w niebezpieczeństwie!! Oni NIGDY, NIC nikomu nie zrobili!!
-Idę do nich zadzwonić... Powinni wiedzieć...- powiedziałam głucho i wyszłam z małym na korytarz. Wyciągnęłam z kieszeni kurtki telefon i wybrałam numer komórki przyjaciółki. Zdenerwowana przyłożyłam ją do prawego ucha.
-Aśka! Odbierz ten telefon!... Cholera, Joanna!... Odbierz ty kretynko!- mamrotałam chodząc w kółko, słuchając kolejnych sygnałów nawiązywanego połączenia i modląc się, aby za moment usłyszeć w słuchawce jej wesoły głos.
-I co?- spytał Miki w momencie gdy włączyła się poczta.
-Nie odbiera...- westchnęłam rozłączając się i dodałam -Dzwonię do Szymona, a ty wydzwoń Jaskowską, niech w razie czego wezwie saperów i ewakuuje komendę...- poleciłam Mikołajowi.
-Szymon... Zieliński?!... Szymek, geniuszu zbrodni, odbierz!?!... Cholera Zieliński odbierz ten durny telefon!!?- burczałam, znowu chodząc w kółko. Gdy nie odebrał, spróbowałam ponownie, gdyż nie od dziś wiadomo że telefon to on potrafi zostawić w dziwnych miejscach, a jego żona nie jest w tym lepsza, więc i do niej zadzwoniłam raz jeszcze...
-Ani jedno, ani drugie nie odbiera...- powiadomiłam męża po minucie gdyż również u Zielińskiej znów włączyła się sekretarka.
-Podobnie jak Jaskowska...- odparł Miki i zapadła głucha cisza, a my patrzyliśmy sobie głęboko w oczy.
-Jedziemy tam!- zdecydowaliśmy jednocześnie i pędem ruszyliśmy do samochodu, a nim na pełnym gazie na komendę. Oczywiście po drodze zrzuciliśmy młodego u moich rodziców, gdyż po pierwsze, taki był plan, a po drugie, nie chcieliśmy narażać jego bezpieczeństwa i dmuchać na zimne.... Wtedy, bez zbędnych tłumaczeń, cali w nerwach pojechaliśmy do roboty...

JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ
Gdy tam zajechaliśmy cała komenda już stała w płomieniach, wszędzie kłębił się czarny dym, roiło się od karetek i wozów strażackich, a wszyscy byli na zewnątrz. Zostawiliśmy auto gdzie popadło, po czym szybko wysiedliśmy i ruszyliśmy szukać naszych. O Alę i Jacka nie trzeba było się martwić, gdyż od przeszło 3 dni siedzą w domu chorzy na grypę, zarażeni przez własne dzieci. Za to reszta...
Pierwszych kogo znaleźliśmy to bardzo zdenerwowani Zośka i Mariusz. Blondynka aż płakała z tych nerwów.
-Hej! Nic wam nie jest?!- spytaliśmy nerwowo, witając się z nimi.
-Nam nie...- odparł Mariusz i dodał -Krzysiek razem z ratownikami wrócił się szukać mamy, oraz Szymona i Asi...- gdy to powiedział ujrzałam łzy w jego oczach. Zośka nie dawała rady być równie silna jak on. Doskonale to rozumiałam...
-Aśka i Szymon nie wyszli?!- spytał go zdenerwowany Mikołaj. Jaskowscy pokręcili przecząco głowami.
-Kurwa mać!- warknęliśmy z Mikim jednocześnie, mając w głowach same najczarniejsze scenariusze. W tym samym momencie w tłumie zamajaczyła mi zdenerwowana sylwetka Drawskiej-Zapały. Czym prędzej przeprosiłam przyjaciół i do niej podbiegłam.
-Emilka!- krzyknęłam do przyjaciółki i ją przytuliłam.
-Karolina!- odpowiedziała z ulgą oddając uścisk i dodała -Krzysiek jeszcze ich szuka...- nawet w jej głosie było słychać że jest rozdarta między chęcią pomocy przyjaciołom, a zdrowym rozsądkiem, który nakazywał zostać bezpiecznie na zewnątrz... W końcu gdyby, mam nadzieję że nie, Krzyśkowi się coś stało to zostałaby sama z dziećmi, a gdyby ona również tam weszła i jej też się coś stało, to dzieciaki zostałyby same, bez rodziców...
-Znajdą się, nie martw się o nich!- pocieszyłam ją, głaszcząc brunetkę po prawym ramieniu.
-Ale dlaczego akurat nasza komenda?!- spytała w moje włosy. Cała drżała z emocji.
-Aśka i Szymon byli celem, ot dlaczego!- odpowiedział jej smutno Miki pojawiając się przy nas i dodał -Nie łam się Em! Będzie dobrze! Musi być...- staliśmy tak dobrą chwilę w ciszy, uważnie obserwując komendę.
-Mamy komendant! Żwawiej chłopaki, żwawiej! Sami widzicie że jest z nią bardzo źle!- w tej samej chwili usłyszeliśmy krzyczącego Krzyśka, który wybiegając z komendy poganiał ratowników w szybkim tempie wiozących na noszach nieprzytomną Renatę. Zielińska miała rozwalony swój zawsze schludnie uczesany kok, twarz czarną od dymu podobnie jak ręce i cały poszarpany mundur... Nikt nie był w stanie nic powiedzieć, ogarnął nas ciężki szok... Nasza silna szefowa, której nic nie zatrzyma, ze wszystkiego wychodząca cało walczyła teraz o najdrobniejszy oddech...
-A Zielińscy?!- spytałam Zapałę zniecierpliwiona, gdy stanął przy nas na jakiś moment.
-Niestety... Jak na razie nic nie mamy...- odpowiedział wyraźnie rozgoryczony i dodał -Wracam tam, bo nadal MUSZĄ tam być! W końcu ich radiowóz stoi przed komendą!- powiedział nerwowo, wskazując na lekko przysypane kawałkami komendy auto siódemki i szybko uścisnął żonie rękę.
-Krzyś?!- zatrzymała go gdy chciał ją puścić. Zapała zatrzymał się w pół kroku i spojrzał żonie w oczy.
-Znajdź ich i uważaj na siebie. Tylko o to cię proszę...- poprosiła go Drawska i kładąc rękę na jego policzku go pocałowała.
-Obiecuję...- odpowiedział jej Krzysiek gdy się do siebie odsunęli i bezzwłocznie ruszył do wejścia. Patrzyliśmy za nim dobrą chwilkę.
-Karolcia...- zaczął Miko patrząc raz po raz, to na mnie, to na płonącą komendę, widocznie rozdarty między pozostaniem ze mną, a działaniem. Rozumiałam go, ba! Znam na wylot!
-Idź, zanim się rozmyślę, ale jest jeden warunek!- powiedziałam stanowczym tonem łącząc nasze dłonie i patrząc mężowi w oczy. Bez trudu wyczytałam w jego oczach co chce zrobić. Nie mogłam mu na to nie pozwolić, więc z ciężkim sercem go tam puściłam.
-Słucham cię słońce moje!- odparł na to, oddając spojrzenie.
-Masz wrócić cały, a nie na tych noszach!- powiedziałam kategorycznie i popchnęłam go w pierś, w stronę drzwi.
-Kocham cię- powiedział tylko, pocałował mnie w czoło i znikł za chłopakami, za drzwiami płonącej komendy.
-Znajdź ich!- krzyknęłam za nim. Załamani Mariusz i Zośka od razu pojechali z Renatą do szpitala. Spojrzałam na Emilkę. Płakała... Co gorsza ja też poczułam łzy na policzkach. Przytuliłam ją do siebie.
-Karo! Emilka!- usłyszałam znajomy krzyk, poprzedzony odgłosem koguta. Podbiegli do nas Zuza i Wojtek, patrząc przerażeni na walącą się komendę.
-Dobrze że nic wam nie jest!- od razu przytuliłyśmy przyjaciół, wzdychając z ulgą. Chociaż im się nic nie stało...
-Co tu się do cholery stało?!- spytała nas Zuzka, patrząc na komendę, gdy ją puściłam.
-Ktoś chciał się zemścić na prokuratorze Zielińskim- zaczęłam tłumaczyć -Wyczekał moment, gdy Aśka z Szymkiem wrócą z wezwania i...- dalej nie musiałam kończyć i dobrze, ponieważ nie umiałam...
-Idziemy tam!- zdecydowali Zuza z Wojtkiem jednocześnie, po wymienieniu spojrzeń.
-Ale...- chciałyśmy z Emilką zaprotestować.
-Będzie dobrze... Nic im nie będzie... Znajdziemy ich! Przyrzekam!- powiedziała poważnym tonem Zuza i dodała -Chodź Wojtek, nie traćmy czasu!- i z tymi słowami nas zostawili, aby wbiec do budynku od strony wejścia, które tylko policjanci znali, gdyż inaczej ratownicy by ich zatrzymali. Dużo ryzykowali Działając oboje i mając dzieci, ale nie mogłyśmy im tego wyperswadować.
-Miejmy nadzieję...- odparłyśmy cicho. Emilka spojrzała na mnie przez chwilę i oddała uścisk kładąc głowę na moim ramieniu, a ja nie puszczając jej skupiłam się na myśli o zatrzaśniętych gdzieś tam Zielińskich...

W TYM SAMYM CZASIE
WEWNĄTRZ KOMENDY
JOANNA ZIELIŃSKA POW.
-Nie ma bata Szymek! Nie wyjdziemy stąd! Nie ważne jak byśmy próbowali!- kaszlnęłam, krztusząc się dymem, który powoli wdzierał się przez szpary w drzwiach do naszego pokoju. Ten wybuch wzniecił ogień i zatrzasnął nas w naszym pokoju prewencyjnym. Na szczęście odwieźliśmy bliźniaczki do Kingi, zanim wróciliśmy na komendę... Mój mąż trzasnął z furią w okno. Nie drgnęło ani o milimetr. Już dawno próbowaliśmy je otworzyć, ale zamki się chyba popsuły, albo zacięły, cholera je wie!
-Dlaczego my, co?!- spytał retorycznie, również się krztusząc.
-Nie mam pojęcia Kotek... Nie mam pojęcia...- odparłam słabo. Zaczęło mi się kręcić w głowie, przez co zaczęłam osuwać się po najbliższej mi ścianie.
-Asia! Nie odpływaj mi! Zostań ze mną!- prosił zdenerwowany łapiąc mnie szybko w tali, abym nie upadła.
-Wody...- wymamrotałam, a Szymek jednym, szybkim ruchem posadził mnie na swoim biurku i praktycznie od razu podał mi otwartą butelkę z wodą. Upiłam parę łyków czując jak wracam do życia.
-Lepiej?!- spytał z troską, patrząc mi uważnie w oczy.
-Tak... Już lepiej- odparłam odkładając butelkę na blat i patrząc mu głęboko w te kochane oczy. Na całe szczęście od czasu mojej ciąży z Pawłem mamy tu minimum jedną zgrzewkę wody...
-Ogień jest coraz większy...- zauważyłam smutno, mając w głowie same czarne scenariusze, które zawsze kończyły się naszą śmiercią i tym że osierociliśmy nasze dzieci...
-Wyjdziemy z tego, słyszysz!? Wyjdziemy oboje!- zapewnił mnie, biorąc moją twarz w drżące ze zdenerwowania i strachu dłonie, jakby czytając w moich myślach. Zamknęłam oczy i złączyłam nasze czoła jednocześnie oplatając go nogami w pasie i chwytając za nadgarstki.
-Wiem...- szepnęłam głaszcząc kciukami ich wierzchy z lekkim uśmiechem i czując jak złączył nasze nosy. Gdyby nie on to na 100% bym już tu zwariowała!! Jakiś czas temu jeszcze staraliśmy się wołać o pomoc, ale teraz już brakuje nam na to sił... Siedzimy w tym ogniu już mnóstwo czasu i nie mam pojęcia kiedy stąd wyjdziemy, o ile w ogóle wyjdziemy... Tak, czy inaczej, staramy się zachować jak najwięcej sił na później, aby trzymać się jak najdłużej się da.
-Słyszałaś to?!- powiedział nagle Szymek odsuwając się odrobinę i nasłuchując. Wyraźnie coś trzasnęło, ale po chwili znów była cisza i dookoła słychać było tylko trzaskający ogień...
-To tylko komenda się wali...- mruknęłam, a po policzku spłynęła mi pojedyncza łza.
-Nie płacz kochanie! Będzie dobrze!- spróbował mnie pocieszyć, sam średnio w to wierząc. A to jak się czuje wiem stąd że od bardzo dawna jego oczy są dla mnie jak otwarta księga i dzięki nim mogę czytać z jego emocji...
-A co jak nie?! Przypominam ci że mamy 3 dzieci i najmłodsze mają 3 latka!!- jęknęłam wzburzona. Strach powoli zaglądał mi w serce i nic nie mogłam na to poradzić...
-Asia!! Będzie dobrze, słyszysz!? Ja w to wierzę!! Nasi przyjaciele prędzej czy później nas znajdą!! Musimy tylko być cierpliwi!!- próbował mnie uspokoić.
-A co jak później?! Jak wyjmą stąd nasze zwłoki zwęglone jak opał w kominku?!- nie podzielałam jego przekonań, po prostu nie dawałam już rady...
-Asia!? Proszę cię Kotek, postaraj się mi uwierzyć!!- poprosił i dodał -A skoro już jesteśmy przy dzieciach... Madzia i Amelka lada dzień będą gotowe, aby pójść do przedszkola... A w takiej sytuacji będzie trzeba im jakieś wybrać...- spróbował zwrócić moje myśli na inne tory.
-Wiem... Myślę że mogłyby iść do tego samego co wszystkie dzieciaki, Pawełek i brzdące naszych przyjaciół...- zaproponowałam, a przed oczami stanęły mi nasze pociechy. Najpierw Pawełek, a potem Madzia z Amelką... Nie mogę ich stracić... Zostawić samych... Muszę stąd wyjść... I Szymon też... Dla nich...

PRZED KOMENDĄ
NATALIA BACHLEDA POW. Właśnie zjeżdżamy z Miłoszem na komendę, gdyż nie mamy kontaktu z dyżurnym, a chcieliśmy zgłosić przerwę. Po drodze tam minęliśmy parę wozów strażackich na sygnale.
-Gdzieś się kopci!- skomentował Miłek.
-Oby nie za mocno!- dodałam od siebie, a po chwili zbliżyliśmy się do komendy na tyle że widziałam dym.
-Miłosz?! Ty chyba nie myślisz że to...- spojrzałam na męża zdezorientowana i przerażona jednocześnie.
-Oby nie!- odparł i przyśpieszając dodał -Włącz błyski!- nakazał mi. Tak też zrobiłam bez wahania. Nasze najczarniejsze scenariusze spełniły się chwilę później. To właśnie komenda stała w płomieniach... Zaparkowaliśmy najbliżej jak się dało i zaczęliśmy szukać przyjaciół, od razu myśląc o Zapałach, Białachach, Niedźwieckich i Zielińskich. Baliśmy się że coś im się stało!
-Emilka?! Asia!? Krzysiek!? / Karola!? Szymon?! Zuza!?- darliśmy się na zmianę, przeczesując tłum wzrokiem.
-Mam Emilię i Karolinę!- krzyknęłam do męża, gdy ujrzałam w tłumie znajome sylwetki przyjaciółek. Od razu do nich podbiegliśmy.
-Lola, Emi!? Co tu się stało?! Nic wam nie jest?!- spytałam je, gdy do nich podbiegliśmy.
-Była Bomba!.. Asia i Szymon nadal tam są!!- powiedziała Emilka płacząc ze strachu i bezsilności, gdy ją przytuliłam.
-Jak to?!- spytałam zszokowana, odsuwając ją na długość ramienia.
-Niedźwieccy i Krzysiek z Mikołajem nadal ich szukają!!- dodała Karolina, patrząc na mnie smutno.
-Znajdą się! Na pewno!- powiedziałam, ponownie przytulając przyjaciółki do siebie. Sytuacja naprawdę nie była łatwa...
-Natalka...- Miłosz na mnie spojrzał.
-Idź. Nie chcę cię zatrzymywać...- powiedziałam mu szczerze i uścisnęłam jego rękę.
-Będzie dobrze... Musi...- zapewnił mnie, uścisnął nasze splecione dłonie jeszcze raz, po czym znikł w trzewiach ognia, a ja mocniej przytuliłam do siebie Karolinę i Emilkę. Kolejne minuty był co najmniej jak wieczność, tyle że taka nie do zniesienia...
-Karolina!- nagle rozległ się za nami znajomy krzyk. Wszystkie 3 odwróciłyśmy się do tyłu i ujrzałyśmy biegnące w naszą stronę Dominikę z Anią, córki Mikołaja z pierwszego małżeństwa.
-Karo, gdzie tata?!- spytała Ania, gdy już zatrzymały się przy nas.
-Nic wam nie jest?!- dodała od siebie Dominika.
-Nam nie- odpowiedziałam bez uśmiechu.
-Tata razem z Miłoszem, Krzyśkiem, Zuzą i Wojtkiem oraz strażakami i ratownikami szuka Aśki i Szymona, którzy tam zostali- dokończyła moją wypowiedź Karola, głosem wypranym z emocji.
-Będzie dobrze! Na pewno wyjdą z tego cało!- zapewniły nas dziewczyny i również się przytuliły. Potem wszystkie z przejęciem, strachem, żalem, rozpaczą i wieloma innymi emocjami czekałyśmy na dalszy rozwój wypadków...
Minuty ciągnęły nam się jak godziny, albo i cała wieczność. Powoli pochłaniała nas bezsilność i strach, że może jednak coś im się stało... To bierne czekanie nas zabijało, ale nie mogłyśmy zrobić nic więcej... Dla dobra naszych dzieci, ale i nas samych...

JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ
Nadal czekamy. Jest nam z tym bardzo ciężko, serca nam walą jakby miały zaraz wyskoczyć z piersi. Tak bardzo się martwimy...
W pewnym momencie usłyszeliśmy raban przy drzwiach, a serca na moment nam stanęły ze strachu. Po chwili jednak, nasz strach nie malał, gdyż zobaczyłyśmy Mikołaja przytrzymującego drzwi, a zaraz potem Miłosza i Wojtka wychodzących z komendy ze słaniającym się na nogach, ledwo przytomnym Szymonem między nimi. Nie zdążyłyśmy nijak zareagować, gdy przysłowiowo, nogi się pod nami ugięły, gdyż ujrzałyśmy Krzyśka niosącego na rękach nieprzytomną, wiotką jak cieniutka gałązka na wietrze Asię. Oboje mieli poszarpane mundury, włosy w nieładzie, twarze lekko "przydymione"... Okropny i straszny widok...
Zaraz za nimi wyszła Zuzka, która od razu do nas podbiegła, a ratownicy ruszyli ku chłopakom, aby ratować Zielińskich.
-Gdzie byli?!- wydukała przerażona, jeszcze w szoku Emilka, za nas wszystkie.
-Zatrzasnęło ich w prewencyjnym... Mikołaj i Miłosz musieli wyważać drzwi...- odpowiedziała, a w jej oczach widziałyśmy łzy -Gdy tam wpadliśmy, Szymon... On... Ledwo się trzymając na nogach, cały czas siedząc na kolanach... Trzymał w drżących ramionach nieprzytomną Asię... Płakał... Płakał i szeptał aby się trzymała, aby walczyła do końca dla niego i dla dzieci... Powtarzał że ją bardzo kocha i że w nią wierzy...- teraz to już otwarcie płakała -Na początku w ogóle nie chciał jej puścić...- zacięła się na moment -Nie chciałybyście widzieć tego... To było...- znów się zacięła i przełknęła słone łzy -To było straszne...- wyszeptała i dała się przytulić Emilce. Wszystkie 4 płakałyśmy. Nie chciałyśmy stracić przyjaciół... Nawet słowa otuchy Dominiki i Ani nie pomagały...
W którymś momencie wrócili do nas nasi mężowie i bez słowa nas przytulili. Oni też byli rozbici. To co się stało... To przechodziło wszelkie pojęcie..!! Jaki psychol wysadza budynek pełen ludzi?!
Po chwili udało mi się uspokoić na tyle, że byłam w stanie normalnie mówić.
-Miłek... Co z nimi?!- spojrzałam mężowi w oczy, jeszcze lekko załzawionym spojrzeniem.
-Nie jest dobrze...- odpowiedział szczerze -Krótko po przejęciu ich przez ratowników Aśka przestała oddychać, a praktycznie równocześnie Szymon stracił nagle przytomność, jakby mu odcięło prąd...- zaczął opowiadać -Wyglądało to trochę jakby łączyła ich jakaś niewidzialna siła... Jak jedno padło, to drugie też...
-Wiktor i Ania mówili, że jest naprawdę nie fajnie... Zatruli się dymem i nie wiadomo co jeszcze... Może dojść do przeciążenia układów, wtórnego zaduszenia...- dodał kwaśno Krzysiek.
-Możemy do nich jechać?!- spytała cicho Zuzka, odsuwając się od Wojtka i z załzawionymi oczami i czerwonym nosem, patrząc na niego i resztę chłopaków z nadzieją.
-Najpierw wróćmy do domów i przebierzmy się z mundurów. Zaraz potem, gdy już się ogarniemy, pojedziemy- połowicznie zgodził się Mikołaj.
-Powinni już wtedy być po pierwszych badaniach...- dodała rozumiejąco Emilka, ledwo słyszalnie, cały czas tuląc się do męża.
-Czekajcie. Chcecie gdzieś jechać, a sami nie wiecie gdzie!- przerwałam im szybko.
-Oboje wzięli do Leśnej- odpowiedział na to Wojtek.
-Teraz możemy jechać- zgodziłam się, odmeldowaliśmy się strażakom i każde z nas wsiadło w samochód i pojechało do domu.
Całą drogę nie odezwaliśmy się z Miłoszem ani słowem, myślami będąc przy walczących o życie przyjaciołach...

GODZINĘ PÓŹNIEJ
Na parkingu pod szpitalem spotkaliśmy wszystkich przyjaciół.
-Rozmawiałam z Zośką... Musieli intubować Renatę... Jej stan nie jest stabilny...- powiedziała załamana Emilka, gdy szliśmy całą grupą do drzwi. Wszystkich nas to przygnębiło.
-A Zielińscy?- spytałam ją.
-Nie wie... Mariusz mówił że nadal byli na badaniach...
-Zaraz się przekonamy!- podniósł nas na duchu Wojtek i weszliśmy do środka. Razem z Emilią i Karoliną podeszłyśmy do recepcji.
-Dzień dobry... Gdzie leżą Joanna i Szymon Zielińscy?- spytała recepcjonistkę Karola.
-A kim państwo są?!- odpowiedziała zaczepnie. Byliśmy na to pytanie przygotowani, więc wszystkie 3 wyjęłyśmy odznaki z kieszeni.
-Sierżant sztabowa Emilia Drawska-Zapała- przedstawiła się.
-Podkomisarz Karolina Białach- dodała Karola.
-Starsza aspirant Natalia Bachleda- wylegitymowałam się. To co powiedziałyśmy wyraźnie zmieszało kobietę.
-To jak?! Dowiemy się gdzie leżą Joanna i Szymon Zielińscy?!- powtórzyła pytanie zniecierpliwiona i lekko rozeźlona Lola.
-Oboje leżą w sali 55 na oddziale interny. To na 2 piętrze...- wyjaśniła.
-Dziękujemy- zakończyłam i całą grupą się tam udaliśmy. Podczas tego Krzysiek dowiedział się od Zośki, że Renatę przewieźli na intensywną terapię, bo jej stan nadal się nie uspokoił... Nie poprawiało nam to humorów ani trochę..
-Idźcie do Asi i Szymka, my sprawdzimy co z komendant...- podjął decyzję Krzysiek i właśnie tak zrobili, więc się rozdzieliliśmy. Jednakże w sali 55 zastaliśmy tylko Mariusza...
-Hej- przywitaliśmy się -A gdzie...?
-Na kolejnych badaniach- odpowiedział, zanim zdarzyłam powiedzieć cokolwiek.
-Co się stało?- spytał Mikołaj.
-Szymonowi zaczęło szaleć ciśnienie, a Aśka miała nagły napad kaszlu. Musieli coś tam jeszcze sprawdzić...- wyjaśnił i na moment zapadła cisza.
-Pomyśleć że to wszystko przez to że ktoś ma problem z Janem i wydał na nich zlecenie...- powiedział załamany Wojtek. Reszta tylko przytaknęła.
-A co państwo tu robią?!- ciszę przerwała pielęgniarka.
-Czekamy na naszych przyjaciół i chcemy się dowiedzieć od lekarza jak z nimi- odpowiedziała jej do teraz milcząca Zuzka.
-Chodzi państwu o państwo Zielińskich?!
-Tak- potwierdziliśmy -Co z nimi? Coś się stało?!- od razu się wyczuliliśmy.
-Zostali przeniesieni na intensywną terapię- odparła i dodała -Więcej nie wiem. Musicie spytać doktor Latoszek...- zakończyła, po czym wyprosiła nas z sali. Zgodnie z tym, udaliśmy się na oddział intensywnej terapii. Oczywiście tam spotkaliśmy Zapałów i Zośkę.
-Co wy tu robicie?! Jak z nimi?!- zasypiali nas gradem pytań.
-Ponoć ich tutaj przenieśli, bo ich stan się pogorszył...- powiedziała za nas wszystkich Zuza.
-Trzeba znaleźć Lenę. Wtedy dowiemy się więcej...- dodał Wojtek.
-Ja i Krzyś pójdziemy...- powiedziała Emilka i dodała -Mariusz. Zadzwoń do ojca i powiedz mu o wszystkim. Będzie musiał zająć się Michałkiem sam...
-Jasne. Nie pomyślałem o tym- odpowiedział i odszedł na bok, aby zadzwonić. Za to my spojrzeliśmy na siebie.
-A Paweł, Magda i Amelka?!- przypomniałam.
-Asia mówiła że bliźniaczkami zajmuje się Kinga...- odpowiedziała Zuza.
-Do końca ich pracy!- podchwyciła mój wątek Lola -No i Pawła trzeba odebrać z przedszkola...
-My ich weźmiemy, a potem będziemy się zamieniać, aż nie wypuszczą Aśki i Szymona ze szpitala- zdecydował Miłosz. Nie pytał mnie nawet, ale nie dziwiło mnie to. Ja również byłam odpowiedzialna za naszą chrześnicę Madzię, a poza tym, z całego serca chciałam pomóc najlepszym przyjaciołom, więc jeśli nie on, to ja bym podjęła taką decyzję...
Chwilę się jeszcze przekomarzaliśmy co zrobić z dziećmi Zielińskich, aż przerwał nam mąż naszej szefowej, idący szybkim krokiem w naszą stronę. Był naprawdę przerażony.
-Dzień dobry panie prokuratorze- przywitaliśmy się z nim.
-Dzień dobry- odpowiedział chaotycznie, po czym przytulił przybitą Zośkę.
-Mama leży w sali... Nie jest z nią najlepiej...- powiedziała cicho.
-Nie martw się! Mama jest przede wszystkim wojowniczką, nigdy się nie poddaje!- spróbował pocieszyć synową Jan, jednocześnie ściskając rękę Mariusza w geście wsparcia.
-Tato... To nie wszystko...- zaczął Mariusz, a my już wiedzieliśmy o co chodzi. Jaskowski nie powiedział ojcu o Aśce i Szymonie....
-A co jeszcze?!- zdenerwował się.
-Chcieliśmy ci powiedzieć twarzą w twarz...- dodała Zośka.
-Dzieciaki, mówicie no! O co chodzi?!- coraz bardziej się denerwował.
-Asia i Szymon też ucierpieli w tym wybuchu...- powiedziała smutno Zośka, a prokurator Zieliński zbladł i wyraźnie się skurczył w sobie.
-Niech pan usiądzie...- Mikołaj z Miłoszem zareagowali automatycznie, podprowadzając seniora do najbliższego krzesła, a moment potem Krzysiek przyniósł mu kubeczek wody.
-Tato, wszystko ok?- spytała Zielińskiego seniora Zosia.
-Tak.. Potrzebuję tylko chwili...- odpowiedział i faktycznie, po chwili zszedł z niego szok i w miarę się uspokoił. Bez przeszkód daliśmy mu, w asyście Zosi i Mariusza wejść do Renaty, a sami rozdzieliliśmy się i zaczęliśmy szukać Leny. Starska-Latoszek znalazła się chwilę później, a wraz z nią, znaleźliśmy nasze "zguby" czyli nieprzytomnych Asię i Szymona.
-Hej Lena, co z nimi?!- spytała Lola za nas wszystkich.
-Lepiej wyjdźmy na zewnątrz. Tu będzie zbyt tłoczno...- odpowiedziała i wyprowadziła nas na korytarz. Ledwo to zrobiła, już stłoczyliśmy się wokół niej.
-Lena, mów! Co z nimi?!- pogoniła ją Lola. Wszyscy byliśmy nerwowi, czekając jak na szpilkach na jakiekolwiek wieści odnośnie stanu zdrowia siódemki.
-Zacznijmy od tego że nie jest najlepiej... Ich organizmy reagują bardzo agresywnie na dosłownie wszystko, przenieśliśmy ich na intensywną, gdyż ciśnienie im skacze, z resztą nie tylko ono....
-Ale co to znaczy?!
-Mają podrażnione drogi oddechowe od dymu, zadziałał on też szkodliwie na układ nerwowy zawartymi w nim substancjami. Aktualnie średnio mogą sami oddychać, ciśnienie puls i wszystko inne im skacze jak w kalejdoskopie, łącznie z tym że dostali ogromnej gorączki, trochę tak jakby przez ten dym nabawili się udaru, ale nie do końca...- wyjaśniła ze smutną miną.
-Ile to potrwa?- spytała Emilka smutno. Nikt inny nie chciał się odezwać. Musieliśmy to wszystko przetrawić i pojąć...
-Nie wiem...- przyznała nam, kręcąc przecząco głową -Cały czas ich monitorujemy, staramy się zbić gorączkę, ale działamy czysto objawowo. Nie mam pojęcia kiedy wyzdrowieją...- gdy zakończyła, patrząc na nas smutno, zapadła między nami cisza.
-Możemy do nich wejść?- spytała cicho Zuzka, przerywając ją.
-Tak. Wyjątkowo tak...- zgodziła się i dodała -Teraz mam innych pacjentów, ale jakby coś się działo, od razu mnie informujcie- poprosiła i na odchodnym powiedziała -Są silni. Wyjdą z tego...- pocieszyła nas i odeszła korytarzem, a my weszliśmy do sali. Część z nas usiadła na stojących w sali krzesełkach, czy stolikach, a reszta po prostu stanęła w bliskiej odległości od ich łóżek. Karola siedziała po lewej stronie łóżka Asi razem ze mną i ściskała brunetkę za rękę. Przez dobrą chwilę nikt z nas się nie odezwał.
-Wyjdą z tego...- powiedziała nagle Emilka, przerywając ciszę -Już z nie takich akcji wychodzili cało...
Nie powiedzieliśmy nic. Byliśmy zbyt przygnębieni, aby mówić cokolwiek. Ta bomba... Ona odebrała nam wszystkie wesołe emocje, czy chęci do czegokolwiek... Odebrała nam to co znane i kochane bezpowrotnie... Już nic nie będzie takie samo...
-A pomyśleć że to tylko zemsta na prokuratorze Zielińskim...- westchnęła ciężko Karola. Tylko jej przytaknęliśmy, nie chcąc mówić nic więcej. Znów zapadła cisza...
Po jakimś czasie dołączyli do nas pan Zieliński i Zosia, podczas gdy Mariusz został przy matce. Wytłumaczyliśmy im wtedy co i jak, w jakim stanie są, nadal nieprzytomni Zielińscy i etc. Atmosfera w pomieszczeniu była bardzo ciężka i smutna, mało kto się odzywał i jedynym nieustającym dźwiękiem był pisk aparatury monitorującej funkcje życiowe naszych przyjaciół. To było naprawdę przygnębiające...
Siedzieliśmy u nich sama nie wiem ile, dość długo. Co jakiś czas ktoś przychodził i kontrolował ich stan, a my tylko przy nich czuwaliśmy. W myślach modliliśmy się żeby szybko doszli do siebie. Bardzo ciężko nam się patrzyło na nich, zwykle tak energicznych, nie mogących usiedzieć w miejscu, wesołych, często roześmianych, teraz nieruchomych jak jakieś posągi, podpiętych do tych wszystkich aparatur, walczących o każdy, nawet najmniejszy oddech... Nie mam pojęcia jak reszcie, ale mi na pewno chciało się przez to płakać...
-To my jedziemy po dzieciaki...- powiedzieliśmy prokuratorowi i Zośce -Dajcie znać jak coś się zmieni...- poprosiliśmy ich i wszyscy się zmyliśmy, w stronę przedszkola. Nauczycielek nie zdziwiło że całą tą naszą hałastrę odbieramy za jednym razem, a i o wypadku Zielińskich wiedziały od Emilki przez telefon, więc wydały nam Pawła bez problemu. Mały też na początku niczego nie podejrzewał, zagadany z Anią i Piotrkiem....

OKOŁO GODZINY 20
-Ciocia..?! A kiedy mama z tatą po nas przyjadą?!- spytał mnie nagle Paweł. Zamarłam na moment i spojrzałam szybko na męża. Miłosz uspokoił mnie zaledwie jednym spojrzeniem.
-Bo Mela już zasypia, a Madzia też ledwo...- niecierpliwił się młody.
-Pawełku... Usiądź na moment...- zaczęłam, a 5-latek uczynił tak jak mu kazałam.
-Mama z tatą... Zrobili sobie dzisiaj krzywdę w pracy...- zaczęłam mu tłumaczyć powoli.
-Ale nic im nie jest?!- od razu się przejął -Wszystko jest w porządku?!
-Tak kochanie, wszystko jest ok, ale musieli niestety jechać do szpitala...- ciężko mi się tłumaczyło synkowi przyjaciół że jego rodzice zbyt szybko do nich nie wrócą...
-Ile tam będą?!
-Parę dni skarbie, dlatego zostaniecie na razie z nami, a potem może pójdziecie do cioci Karoliny i wujka Mikołaja...
-Ok- tylko tyle od niego usłyszałam. Zdziwiło nas to trochę, myśleliśmy że będzie płakać, albo co, a tu tylko "ok"...
-Ok?- powtórzyłam jak jakieś echo.
-No tak- potwierdził i spojrzał na mnie oczami Szymona -Potrzebują wyzdrowieć, dlatego muszą zostać w szpitalu, a przez ten czas wy będziecie mieć na oku mnie i moje siostry- wspominałam już że to bardzo mądre dziecko jak na swój wiek?!
-Chodź tu do mnie...- powiedziałam na to i przytuliłam małego do siebie. Mimo że udawał dzielnego, bardzo dobrze wiedziałam że ogromnie się martwi i tęskni za rodzicami...

PARĘ DNI PÓŹNIEJ
ASIA POW. W końcu ta czarna przestrzeń mnie "wypuściła"! A mówiąc po ludzku, obudziłam się. Od razu dotarła do mnie biel sali i to że leżę w szpitalu. Mimo lekkiego bólu głowy, to czułam się w 100% ok. Ciężko westchnęłam i przetarłam twarz dłońmi. Sama nawet nie wiem ile byłam nieprzytomna?!
Instynktownie spojrzałam w prawo i trochę ode mnie, na łóżku obok, dostrzegłam Szymona. Mój plus od razu przyśpieszył, a do świadomości wróciły ostatnie wspomnienia. Bomba, ogień, komenda... Jednakże teraz najważniejszy dla mnie był Szymon. Sprawdziłam czy nie mam nic podpiętego, a jak tak było, to wypięłam te kabelki, wstałam z łóżka, przeszłam te może 5 kroków i usiadłam na krańcu łóżka męża. Był nieprzytomny, albo spał, sama już nie wiem... Na jego stoliku leżały nasze telefony, więc sprawdziłam godzinę i datę. Minęły 3 dni od wybuchu... Zmartwiło mnie to dość mocno...
Odłożyłam telefon na stolik i skupiłam całą swoją uwagę na leżącym przede mną brunecie.
-Szymek...- powiedziałam średnio cicho, delikatnie kładąc prawą rękę na jego policzku -Szymek, Kochanie... Ocknij się... poprosiłam go, drżącym głosem. Czułam jak do oczu napływają mi łzy -Skarbie...- odezwałam się raz jeszcze, jednostajnie głaszcząc go po policzku. Zwykle to działało i Szymon się budził... Niestety tym razem nie zareagował. Lewą ręką złapałam go za dłoń i ją ścisnęłam.
-Kochanie obudź się...- poprosiłam jeszcze raz, po czym pochyliłam się do przodu i zetknęłam nasze czoła -Kocham cię, słyszysz?!- powiedziałam już ciszej -Kocham cię i nasze dzieci też cię kochają...- zanim powiedziałam coś więcej, ktoś wszedł do pomieszczenia.
-Cholera Aśka! Nie powinnaś wstawać!- okazało się że to Lena. Podniosłam się i na nią spojrzałam. Widząc moje oczy, nie powiedziała nic więcej, tylko ciężko westchnęła.
-Wróć do łóżka...- poprosiła mnie cierpliwie -Zobaczę co z nim i w razie co wyznaczę nowe badania...- średnio mnie tym uspokoiła, ale jak mus to mus, musiałam jej posłuchać.
-Asia... Ty też byłaś nieprzytomna, dopiero od doby leżycie na internie, wcześniej musieliśmy was położyć na intensywnej terapii, uszanuj swoje zdrowie i się kładź- tym razem była bardziej stanowcza. Odwróciłam wzrok w stronę męża, pochyliłam się ponownie i pocałowałam go czule w czoło, po czym puściłam jego rękę i wróciłam do łóżka.
Kolejne minuty minęły nam obu na badaniach. Wydawało mi się że ciągną się w nieskończoność, ale w końcu wróciłam ponownie do sali.
-Jak będą wasze wyniki to przyjdę i wszystko ci powiem- Latoszek posłała mi pocieszający uśmiech, po czym wyszła, więc zostałam sama. Jednakże nie na długo, gdyż po chwili do naszej sali wpadły z ogromnym hukiem moje dzieciaki w asyście Natalii i Górala!
-Mama!!- krzyknęła cała trójka i wszyscy się na mnie rzucili, a mi napłynęły łzy do oczu.
-Moje skarby!- powiedziałam tylko i ignorując zakaz Leny wciągnęłam całą trójkę na moje łóżko i ich bardzo mocno przytuliłam. Dopiero teraz poczułam że strasznie za nimi tęskniłam i jak bardzo mi ich brakowało...
-Juz nidy nas nie zostafiaj mama...- powiedziała nagle Madzia, tuląc się do mnie co najmniej jak miś koala. Coraz bardziej czułam że będę płakać. Moja dwuletnia córeczka myślała że ją zostawiłam!
-Oczywiście że was nie zostawię!- zapewniłam córkę i dałam całej trójce czułe całusy w czoło. Wtedy spojrzałam na przyjaciół.
-Dziękuję...- powiedziałam ruchem warg. Oni tylko skinęli mi głowami, a Natalia w dodatku położyła rękę na sercu. Cieszę się że mam takich przyjaciół...
Chwila euforii po chwili opadła. Dzieciaki jednak nie chciały mnie puścić. Z resztą ja ich też. Tak się bałam że nie wyjdziemy z tego pożaru... Bałam się że je osierocimy...
-Jak z wami, Asia?!- spytała mnie Natalia, gdy z Góralem usiedli na krzesełkach obok mojego łóżka. Miała w oczach nic, tylko troskę.
-Jest lepiej... Już prawie wyniki wstępne mam w normie, z Szymkiem trochę gorzej, ale też idzie ku dobremu... Tak myślę...- powiedziałam i dodałam -W każdym razie czuję się zdecydowanie lepiej. Jeszcze nie wiem ile nas Lena przetrzyma na oddziale, ale nie sądzę żeby to jakoś długo trwało...- opowiedziałam im wszystko co wiedziałam, cały czas tuląc dzieci do siebie.
-To dobrze...- widać że odetchnęli z ulgą.
-A dzieciaki?! Te małe brzdące wam nie przeszkadzają?!- spytałam ich sceptyczna -Dajecie sobie radę z piątką?
-Tak, spokojnie- uspokoił mnie Miłosz -Wszystko jest pod kontrolą- zapewnił mnie.
-Naprawdę dzięki. Za to że ich pilnujecie...- spojrzałam na nich z wdzięcznością.
-Nie masz za co- zaprzeczyła Natalia i przelotnie uścisnęła moją dłoń. Potem wywiązała nam się luźna rozmowa, w trakcie które przyszła Lena z wynikami. Tak jak sądziłam, były dobre, tylko lekko podwyższone, no i gorączka spadła praktycznie do zera, więc jest ok...
Latoszek chwilę posiedziała, po czym wyszła, a my wróciliśmy do rozmowy. Nie zauważyłam nawet jak Amelka mnie puściła, zsunęła się z łóżka i podeszła do łóżka Szymona, wdrapała się na nie i przytuliła do niego. Dopiero to zauważyliśmy, gdy usłyszeliśmy jak zaczęła do niego mówić:
-Tatuś... Nie śpij...- powiedziała poważnym głosem -Budź się zalaz! Ale jusz!- rozkazała mu stanowczo. Całą 4 na nią spojrzeliśmy.
-Amela, zostaw tatę...- zaczął Pawełek, również mnie puszczając i schodząc z łóżka -Tata musi odpocząć...
-Ale tata śpi jusz dłudo...- nie chciała się zgodzić, nadal patrząc na ojca niecierpliwie -Tatuś...- w jej głosie usłyszałam że zbiera się na płacz, więc ucałowałam Madzię w czółko, dałam ją na ręce Natalii i sama zeszłam z materaca. Wtedy już Pawełek siedział przy siostrze.
-Tata chciał ratować mamę i zrobił sobie trochę większe ała, wiesz?!- powiedział jej bardzo poważnym tonem -Musimy dać mu pospać, rozumiesz?! Potrzebuje odpocząć...- gdy tak go słuchałam, zaczęłam się zastanawiać, skąd ten mój synek taki mądry i rozumny jak na swój wiek... Bądź co bądź, sam ma 5 lat i jest jeszcze dzieckiem... Z westchnieniem usiadłam obok nich i wzięłam oboje na kolana.
-Pawełek ma rację, Melu...- zaczęłam, ze ściśniętym sercem -Tatuś potrzebuje jeszcze jakiś czas, aby wyzdrowieć...- gdy to powiedziałam, Amelka wtuliła się we mnie bardzo mocno i wyburczała:
-Ja ce by jusz wstał! Blakuje mi go...- ledwo to powiedziała, już zalała się łzami. Ja sama miałam łzy w oczach, ale starałam się tego nie pokazywać.
-Wiem... Wiem Melciu, wiem...- westchnęłam, tuląc do siebie córkę i głaszcząc ją po główce -Nam też, ale trzeba tacie dać trochę czasu...- ledwo to powiedziałam mała ścisnęła mnie mocniej. Spojrzałam na Natalię. Szatynka przytulała do siebie Madzię, która z całych sił próbowała nie płakać, widziałam to po niej...
-Ej, Melcia...- powiedział nagle znajomy, ale jednak inny głos -Nie płacz Księżniczko...- powiedział cicho, ale słyszalnie i dobitnie, a właśnie wtedy moja ręka (zaczęłam ją głaskać również po plecach) zetknęła się z inną... Oboje z Pawciem spojrzeliśmy w tamtą stronę i aż oniemieliśmy. Moje spojrzenie spotkało się z tak znajomym, pochodzącym od ukochanych przeze mnie czekoladowych tęczówek, tak niespodziewanie że aż mnie zamurowało.
-Tata!- wykrzyknął Pawcio i "rzucił" się zmartwionemu Szymkowi na szyję, a na moją twarz wkradł się uśmiech.
-Patrz Amelka... Tata się obudził...- powiedziałam odsuwając od siebie córkę. Mała spojrzała na ojca niepewnie, po czym uśmiechnęła się szeroko przez łzy.
-TATA!- Wykrzyknęła uradowana, jeszcze trochę płaczliwym głosem i puszczając mnie, również przytuliła się do Szymka, a on ściskał nasze brzdące bardzo mocno. Zanim jakkolwiek zareagowałam, do uścisku dołączyła Madzia, a Natalia, stając obok mnie, po prostu mnie przytuliła.
-Cała komenda w was wierzyła... Cały czas o was myśleliśmy... Bardzo się martwiliśmy...- szepnęła mi do ucha.
-Przepraszam...- odpowiedziałam, oddając uścisk. Chwilę tak trwałyśmy, a potem Bachleda mnie puściła i spojrzałam na moją rodzinkę. Szymek teraz półsiedząc, szczęśliwy tulił całą trójkę, a ani Amelka, ani Madzia już nie myślały o płakaniu... Moi kochani...
Po chwili dzieciaki dały mu tyle przestrzeni że usiadł.
-Szymek, leż!- od razu go skarciłam -Dopiero co się obudziłeś kochanie!- jednakże nie powiedziałam nic więcej, gdyż mąż zamknął mi usta namiętnym pocałunkiem, który oddałam. Oboje się uśmiechnęliśmy, gdy usłyszeliśmy komentarze naszych dzieci:
-Nie patrzę na to w ogóle!- powiedział Pawcio, na bank zakrywając sobie oczy rączkami.
-Fuj!- skomentowały krótko, chórem, bliźniaczki, na 100% robiąc skrzywione miny. Daliśmy sobie chwilę, po czym się przytuliliśmy. Gdy objęłam go za szyję, czując jego silne ramiona wokół mnie, dotarło do mnie w pełni że już wszystko jest dobrze i teraz już będzie dobrze...
-Mówiłem ci że będzie dobrze!- szepnął mi do ucha i pocałował mnie w policzek.
-Kocham cię- odpowiedziałam tylko, wtulając się w niego mocniej.
-Ja was też- potwierdził szczerze, odsunęliśmy się od siebie odrobinę i ponownie czule pocałowaliśmy.
A potem spędziliśmy kolejne parę godzin z Bachledami i naszymi dziećmi, tuląc je do siebie praktycznie cały czas. A gdy poszli, przyszła Lena i wzięła nas oboje na kontrolne badania. Oboje wiedzieliśmy że będzie już tylko dobrze...

PARĘ TYGODNI PÓŹNIEJ
Wszystko się dobrze skończyło. Mężczyzna odpowiedzialny za wybuch poszedł siedzieć, dostał niepodważalne zarzuty... Zarówno Zielińscy jak i komendant Jaskowska-Zielińska zdołali już wyjść ze szpitala i nawet wrócić do pracy. A jeśli chodzi o komendę, to musieli niestety się przemieścić, gdyż stara spłonęła doszczętnie... Najważniejsze jest jednak to, że w tamtym wybuchu nikt nie zginął, ani poważnie i nieodwracalnie ucierpiał. A Asia i Szymon?! Cieszą się życiem, spędzają z dziećmi każdą wolną chwilę i kochają się chyba jeszcze mocniej niż kiedykolwiek. Czyli mimo wszystko, z tego tragicznego przeżycia są jakieś plusy?! Miejmy tylko nadzieję że nic równie strasznego już im się nie przytrafi i wszyscy będą sobie żyć w szczęściu i spokoju...
KONIEC

Tym razem również taki życiowy...
Mam nadzieję że się podoba...
Miłego dnia! / Dobranoc!
F.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro