42. Rachwałach

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przed tą miniaturką powinniście wiedzieć parę rzeczy: 

1. Mikołaj był w wojsku zanim przeniósł się do policji; 

2. Zrobił to po tym jak handlarz narkotyków zabił mu żonę i córkę, gdy on był na misji w Iraku; 

3. Ania nigdy się nie urodziła, miał tylko Dominikę;

4. Od śmierci Kamili i Dominiki minęło 10 lat; 

5. Karolina i Mikołaj poznali się w 3 lata po śmierci dziewczyn i dogadali się praktycznie od razu, a od 4 lat są małżeństwem; 

To chyba wszystko, życzę miłego czytania! 

F.

KAROLINA POW. I znów przyszła jesień... Długie noce, krótkie dni... Jedyny pozytyw jak na razie to to że nadal jest raczej ciepło... Dla przykładu, dzisiaj jest słońce, optymalne zachmurzenie i aż 17*C na termometrach! Brzmi jak fajny dzień?! Otóż do końca taki nie jest... Od paru dni Mikołaj znów chodzi przygaszony, smutny, na nic nie ma ochoty, jest jakiś apatyczny... A ja dokładnie znam powód tej apatii i sama nie jestem szczęśliwa... Mianowicie dzisiaj jest kolejna rocznica... Kolejna, dziesiąta już rocznica śmierci pierwszej żony Mikołaja i jego córki... Mimo że mija dziesięć lat, on i tak nadal się po tym tak do końca nie pozbierał... Nie dziwię mu się, gdyby ktoś mnie nagle odebrał moją rodzinę w tak brutalny i bezpowrotny sposób, to też bym tak zareagowała... Sam Mikołaj opowiedział mi tą historię dopiero po 2 latach od tego jak zaczęliśmy razem pracować. Zawsze wtedy bierze wolne, a od kiedy wiem, ja również... Boli mnie widzieć go w takim bólu, ale co ja mogę?! Nie zwrócę mu przecież żony i córki!? Mogę jedynie go wspierać i postarać się aby nie cierpiał z tego powodu aż tak bardzo... 'Apropo Mikołaja... Gdzie go wcięło?!'- pomyślałam, rozglądając się dookoła. Siedziałam w salonie przy kominku z książką, a mąż mi towarzyszył, ale go nie ma?! Rano byliśmy na cmentarzu zapalić nowe znicze, posprzątać i posadzić nowe kwiaty, oraz się pomodlić. Byłam przy nim cały czas, ściskając lekko jego rękę i raz po raz patrząc to na niego, to na grób przed nami. Był naprawdę piękny w swej prostocie, ale też pełen smutku... Tak bardzo że aż udziela się on i mi, ilekroć tam jesteśmy, szczególnie w rocznicę, jak dzisiaj...

Chwilę jeszcze tak siedziałam, z tycią nadzieją że może zaraz wróci i znów obok mnie usiądzie, ale tak się nie stało. Wobec tego wygrzebałam się z koca, odłożyłam książkę na stolik do kawy i wstałam z kanapy aby go poszukać. Na dolnym piętrze naszego domu go nie zastałam, gdyż kuchnia, korytarz, łazienka, salon i spiżarnia były puste. Wobec tego udałam się schodami na górę, sprawdzić czy tam go nie ma. Z takim samym skutkiem jak poprzednio. W domu było tak cicho, że byłam już pewna iż w budynku go nie ma. Z westchnieniem narzuciłam na siebie jego bluzę, która przyjemnie mnie otuliła, będąc na mnie trochę za duża i zdecydowałam się poszukać poza domem. Na dole jeszcze weszłam tylko na moment do salonu, aby wziąć ze sobą telefon, po czym wyszłam przez drzwi balkonowe z Zarą u boku. Wierna psina towarzyszy nam już od niespełna 2 lat i też się martwiła o swojego pana... Nie wzięłam jej smyczy, bo i po co?! Mam wrażenie że Zara zna te tereny o wiele lepiej niż ja, a poza tym była psem policyjnym, więc szkolenie przeszła...
-Zara szukaj! Szukaj!- poleciłam suce, a ta poleciała gdzieś w krzaki. Pokręciłam głową z dezaprobatą i zaczęłam się rozglądać.
-Mikołaj?! Kochanie, gdzie jesteś?! MIKOŁAJ?!- krzyczałam raz po raz. Na tarasie i w ogrodzie go nie było, a garażu i stajni też nie. Zajrzałam na padok, ale tam też go nie było, a Stokrotka i Henio spokojnie sobie stały, więc wiedziałam że musi być gdzieś tutaj... Szczególnie że samochód stoi na podjeździe, a gdyby szedł na spacer do lasu to wziąłby ze sobą Zarę... A nawet gdyby nie wziął, to psina i tak by z nim poszła...
Nerwowo zaczęłam obchodzić całą naszą posesję, z chwili na chwilę coraz bardziej się o niego martwiąc. Dzisiaj, podobnie jak w ostatnią rocznicę nie przyjął tego najlepiej... Wolałabym z nim szczerze pogadać, ale on tego nie chce, tylko dusi to w sobie. A ja nie naciskam, gdyż wiem że odniosłabym tym skutek odwrotny do zamierzonego... Za dobrze go znam...
W końcu, z ZUPEŁNEGO braku pomysłów, postanowiłam sprawdzić na polu niedaleko. I go znalazłam... Siedział na dużym kamieniu pod lasem, przy płocie od pastwiska koni i mierzył w siebie bronią. ZNOWU... Z bólem w sercu pokręciłam głową z dezaprobatą i podeszłam bliżej, tak na odległość mniej, więcej 20 kroków. Mimo tego że trawa i żwir chrzęściły pod moimi stopami, on i tak się nie ruszył... Tak jakby wcale nie zauważył mojej obecności, a ja wiem że jest inaczej...
-Mikołaj!- zawołałam. Nie spojrzał na mnie więc powtórzyłam -Kochanie!- znów nic, więc podeszłam trochę bliżej, na dwa kroki -Mikołaj...- ponownie powiedziałam łagodnie, a gdy znów nie zareagował podeszłam do męża jeszcze bliżej -Mikołaj...!- powtórzyłam stając nad nim, a on nadal na mnie nie patrzył -Kochanie odłóż broń...- położyłam dłoń na pistolecie.
-Dałem im zginąć... Nie było mnie, gdy mnie najbardziej potrzebowały...- powiedział nie ruszając się wcale, a ja wiedziałam że wspomnienia wróciły i znów targają nim po nocach, powodując okropne wyrzuty sumienia. Już raz z nimi walczył, ale teraz dosięgły go ze zdwojoną siłą. Westchnęłam ciężko i przed nim kucnęłam.
-Kochanie...- spojrzałam mu w oczy i chwyciłam go za nadgarstki, mimo iż nadal trzymał wcelowaną w siebie broń -To nie twoja wina... Nie mogłeś temu zapobiec...- zaczęłam łagodnie.
-A powinienem Karolina! To była moja rodzina, powinienem był je chronić!- krzyknął przez łzy, a dłonie mu się zatrzęsły, mimo to jednak, nadal trzymał broń pewnie. 'Stare nauki nie rdzewieją...'- pomyślałam z goryczą, ale nie powiedziałam tego na głos. To nie był czas na to...
-To nie twoja wina...- powtórzyłam łagodnie, niezmordowana. Najważniejsze było teraz zabrać mu tą broń i go uspokoić, nie ważne jakim kosztem -Mikołaj byłeś na innym kontynencie, nie miałeś na to wpływu! Zrozum to!- w jego oczach widziałam że ma żal do samego siebie i jest naprawdę rozdarty.
-To ja powinienem zginąć na tej pieprzonej wojnie, a nie one! Dominika... Moja mała Dominisia! Ona miała całe życie przed sobą! A Kamila?! Ona była wtedy w ciąży!
-Wiem...- westchnęłam czując jego ból i żal. Naprawdę go czułam, tak z niego promieniował... Mimo że nie raz już słyszałam tą historię z jego ust, i tym razem wywołała u mnie łzy.
-Nie powinienem w ogóle żyć skoro nie mogłem im pomóc!- krzyknął i zacisnął ręce na broni, odbezpieczywszy ją. Teraz kulminacyjny, a za razem najgorszy i najtrudniejszy moment. Ugadać go tak, aby nie postrzelił ani siebie, ani przez przypadek mnie... Gdyby to się stało, miał by jeszcze większe wyrzuty sumienia, a jeśli to pierwsze, to nie wybaczyłabym sobie ja...
-Nie waż się tak mówić!- zakazałam mu ostro -To że żyjesz jest darem od losu! Mówiłeś przecież że o mało co nie zginąłeś!?- tu mi przerwał:
-I powinienem! To przekleństwo nie szczęście!- smutek i żal go zaślepiły, nie myślał racjonalnie...
-Mówiłam ci że nie masz tak mówić!- warknęłam ostro, pozornie tracąc cierpliwość -To jest czyste szczęście! To że żyjesz znaczy że masz jeszcze coś do zrobienia na tym świecie! Że jesteś tu potrzebny Mikołaj! JA cię tu potrzebuję!- powiedziałam łagodnie, ale dosadnie. Chyba słuchał, bo trochę obniżył lufę pistoletu. To był ten moment, teraz albo nigdy...
-Kochanie, spójrz na mnie! Nie na tą broń! Na mnie!- rozkazałam delikatnie. Po chwili zawahania to uczynił i teraz w pełni mogłam spojrzeć w te ukochane i tak znajome niebieskie tęczówki -Już ok... Już spokojnie...- powiedziałam łagodnie, delikatnie głaszcząc jego nadgarstek.
-To tak boli, Karo...- wyszeptał, jakby nie usłyszał moich słów, ale też nie odwrócił wzroku.
-Wiem Kochanie...- westchnęłam i czując że zwalnia uścisk na broni podjęłam wątek -Zabieram ci broń, ok?!- mówiąc to nadal patrzyłam mu w oczy, aby w pełni do niego to dotarło. Teraz nie myślał racjonalnie i tylko ja mogłam zostać jego kotwicą rozsądku... Tylko ja byłam gwarancją że w tamtej chwili nikt nie ucierpi i oboje wyjdziemy z tego cało...
-Okej...- wyszeptał i pozwolił mi ją zabrać. Od razu ją położyłam na ziemi o krok od nas, po czym złapałam go za obie dłonie, mówiąc:
-Skarbie... Te demony są i będą cię ścigać... Wiem o tym bardzo dobrze z własnego doświadczenia...- powiedziałam, a przez myśl przebiegły mi wspomnienia o Kamilu i bliznach które po sobie pozostawił. Może nie koniecznie fizycznych, ale jednak bliznach... -Ale nie możesz pozwolić aby to one kierowały twoim życiem! Są, oczywiście, ale to TYLKO i WYŁĄCZNIE przeszłość, rozumiesz? Nie odwrócisz biegu wydarzeń, nie ważne jak bardzo byś tego chciał. Teraz możesz tylko i wyłącznie ruszyć dalej... Zostawić za sobą to co złe, a zabrać tylko to co było dobre, szczęśliwe i zacząć tworzyć nowe wspomnienia... Z innymi ludźmi, to fakt, ale też mogą być szczęśliwe!- mówiłam cały czas głaszcząc kciukami wierzchy jego dłoni i patrząc mu z nieukrywaną miłością w oczy -Ty też możesz być szczęśliwy Mikołaj! Musisz tylko sobie na to pozwolić...- dodałam łagodnie -Masz nas kochanie... Nie jesteś z tym wszystkim sam...- zakończyłam ze słabym uśmiechem, puszczając jego jedną dłoń i kładąc moją w symbolicznym geście, na brzuchu. W końcu od 4 miesięcy rozwija się w nim maleńka istotka...
-Masz rację...- westchnął ciężko, ale jakby z ulgą -Ten ból nie może mi przysłaniać życia, szczęścia... Nie może mi zabrać miłości do ciebie- Też się uśmiechnął -Do was...- poprawił się i dodał -Wstań i chodź tu...- powiedział ciągnąc moją rękę. Podniosłam się w górę i od razu zostałam pociągnięta na jego kolana.
-Kocham cię. Pamiętaj o tym- spojrzałam mu w oczy, uwolniłam dłoń i wzięłam jego twarz w lekko drżące ręce -Jestem przy tobie i nigdzie się nie wybieram...- powiedziałam z psotnym uśmiechem -Raczej za szybko się mnie nie pozbędziesz!- rzekłam i dodałam -A raczej nas...!- poprawiłam się.
-Nie zamierzam- odpowiedział ze szczerym uśmiechem, obejmując mnie ramionami w pasie -Kocham was- powiedział z uczuciem i mnie pocałował. Oddałam ten pocałunek z uśmiechem. Całowaliśmy się aż do utarty tchu, a potem po prostu siedzieliśmy jeszcze chwilę, przytulając się i myśląc o czymś głęboko. Przez jakiś czas trwała przyjemna cisza, a ja w ramionach Mikołaja czułam się bezpiecznie jak nigdy i nigdzie indziej. Jak w domu...
-Wracamy do domu?- spytałam go w pewnym momencie, odsuwając się odrobinę i patrząc mu w oczy.
-Okej- odpowiedział krótko i pocałował mnie w skroń, po czym oboje wstaliśmy na nogi. Chciałam go złapać za rękę, ale mnie uprzedził i chwytając za szlówkę moich dżinsów objął mnie ramieniem w tali. Z lekkim uśmiechem sięgnęłam jeszcze po porzuconą na ziemi broń, schowałam ją za pasek spodni i wtuliłam się w niego. Tak przytuleni wróciliśmy spacerkiem do domu, po drodze zgarniając ganiającą po polu Zarę. Do końca dnia już nie ruszyliśmy się z domu, a broń Mikołaj schował do sejfu, obok mojej. (Tak, mają pozwolenie na prywatną broń - dop. aut.)

.....
Gdy już leżeliśmy wieczorem w łóżku, Mikołaj na plecach z prawą ręką dookoła mnie, a ja na boku z głową i prawą ręką na jego piersi, mój mąż się odezwał, przerywając przyjemną ciszę:
-Cieszę się że cię mam, Karolcia...- szepnął, na co ja uniosłam głowę odrobinę i na niego spojrzałam.
-Ja też się cieszę że cię mam...- mówiąc to pochyliłam się odrobinę i krótko go pocałowałam, po czym położyłam się ponownie na swoim miejscu. Intencjonalnie zignorowałam to jak skrócił moje imię, gdyż było to po prostu słodkie...
-Dobranoc Kochanie- wyszeptał prawie niesłyszalnie i pocałował mnie w czubek głowy, delikatnie masując moje plecy wzdłuż kręgosłupa.
-Branoc Skarbie- odpowiedziałam sennie i chwilę później odpłynęłam w krainę Morfeusza, a Mikołaj parę chwil po mnie. Zasnęliśmy snem odżywczym i spokojnym, w chwilę zapominając o smutkach dzisiejszego dnia... Mam nadzieję że kolejne dni będą zgoła odmienne i pełne radości...
KONIEC

Taka inna wersja Rachwałach przyszła mi na myśl...

Mam nadzieję że się podoba... 

Miłego dnia! / Dobranoc! 

F.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro