Miniaturka 15. Tajemniczy opiekun cz.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Miłego czytania Wam życzę, zwłaszcza kredenss, dla której ta miniaturka została napisana! <3

_________________________________________

Londyn rok 1998. Całe miasto spowija szara mgła i roznoszący się w powietrzu odór wojny. Nikt nie jest bezpieczny, śmierciożercy z każdym dniem przejmują coraz większą część mugolskich dzielnic. Za każdym rogiem można spodziewać się ich obecności, spotykać się z ich okrucieństwem i barbarzyństwem. Na ulicach nie da się już wyczuć wesołego, wiecznie tętniącego życiem gwaru. To już nie było to samo piękne miasto, co jeszcze parę miesięcy temu. Wszystko się zmieniło, gdy Lord Voldemort wraz ze swoimi poplecznikami odważyli się wyjść na światło dzienne i zacząć podbijać świat. Nie było już Albusa Dumbledore'a, który był skuteczną tarczą przed złem. Nie było nikogo, kto miałby powstrzymać chodzącą śmierć. Ja również byłam w niebezpieczeństwie, o czym kilkakrotnie poinformowali mnie moi przyjaciele. Czułam się taka samotna, oszukana i zraniona...

Myślałam, że jestem dla nich ważna, potrzebna, a oni mnie tak po prostu zostawili samą, żegnając się krótkim, niewiele wnoszącym listem. Właśnie tak. Harry wraz z Ronem wyruszyli samotnie na poszukiwanie horkruksów, zostawiając mnie w domu. Dlaczego? Otóż oboje zgodnie stwierdzili, że to jest niebezpieczna misja, a śmierciożercom bardzo zależy na schwytaniu mnie. Dobrze wiedziałam, że jestem w niebezpieczeństwie, ale nie tylko ja. Każdy, kto nie pochodził z magicznych rodzin był w takiej samej sytuacji.

Nie chciałam tutaj być, choć zapewniali mnie, że mam doskonałą ochronę, a oni niedługo wrócą. Nie mam pojęcia jak oni sobie to wyobrażali. To prawda, może inteligencją nie grzeszą, ale naprawdę myśleli, że będę grzecznie siedziała w domu i popijała herbatkę, gdy oni nadstawiali karku? Nie. Jestem Hermiona Granger i jestem Gryfonką. Gryfonką, która ma swoje zasady. Cechuje nas odwaga, a także potrzeba sprawiedliwości. Nie mam zamiaru się poddać. Skoro oni pomagali światu gdzieś daleko, ja będę robić to tutaj. W centrum Londynu, w samym środku Piekła.

A jeżeli śmierciożercy naprawdę chcą mnie dopaść, to na nich czekam. Będę walczyła. Do końca.

~~*~~

Okrucieństwo teraźniejszego życia mnie przerażało. Przechadzałam się ulicami Londynu prawie codziennie i ciągle spotykałam nowe przeszkody, nowe sposoby na bestialstwo. Czym zasłużyli sobie ci wszyscy mugole na takie cierpienie? Nie byli przecież niczemu winni. Nie wiedzieli nawet co się wokół nich działo, dlatego ulice z dnia na dzień stawały się coraz bardziej opustoszałe.

Pewnego razu wracałam do domu z wieczornego obchodu jak co dzień, gdy niezmąconą ciszę przerwał potworny krzyk, który spowodował nieprzyjemne ciarki na moim ciele. Krzyk dziecka. Rozejrzałam się niespokojnie wokół siebie i pobiegłam w kierunku z którego się wydobywał. Biegłam ile sił w nogach i próbowałam nie zwracać uwagi na duszności i powoli zamierający oddech. Złapałam się za klatkę piersiową ciężko oddychając, ale całe zmęczenie przeminęło, gdy mój wzrok spoczął na małym chłopczyku przyciśniętym do pnia drzewa i pochylającym się nad nim zamaskowanym mężczyźnie ze srebrzystą maską na twarzy. Śmierciożerca.

Niewiele myśląc, wyciągnęłam z kieszeni różdżkę i cisnęłam ku niemu zaklęciem oszałamiającym. Mężczyzna odwrócił się w moją stronę blokując atak i posyłając we mnie następny. Walka między nami trwała krótszą chwilę, ale przeciwnik nie miał szans. Zgrabnie odbiłam i uniknęłam wszystkie jego ataki, aż w końcu dzięki zaklęciu tarczy, sam wpadł w swoją pułapkę.

Uśmiechnęłam się triumfująco i podbiegłam szybko do przestraszonego chłopca, który skulił się pod drzewem. Chwyciłam go delikatnie za dłonie prosząco, aby na mnie spojrzał.

-Nic ci się nie stało, kochanie? -zapytałam z troską, a on pokręcił głową nadal lekko wystraszony. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, ale on wyciągnął rączkę i spojrzał ponad moje ramię krzycząc.

Nie zdążyłam się odwrócić, a poczułam jak zaklęcie huknęło tuż nad moją głową. Po chwili następne i kolejne. Usłyszałam też wiele tupot stóp, co oznaczało, że przeciwników jest więcej. Chciałam się odwrócić i przystąpić do kolejnej walki, ale poczułam, jak jakieś ramiona ściskają mnie mocno i ciągną za drzewo. Nim się spostrzegłam, stałam przyciśnięta do jego pnia, a nade mną pochylał się jakiś mężczyzna. Również miał na sobie maskę i ciemną pelerynę, ale nie była to maska śmierciożerców. Zniknął na chwilę sprzed moich oczu, aby rozprawić się z przeciwnikami, ale po zaledwie paru sekundach pojawił się przede mną ponownie.

-Zgłupiałaś, Granger?! Nie wiesz, że to Londyn i roi się tu od śmierciożerców?! Myślisz, że to mądre, aby choć na chwilę tracić czujność?!

-Ja... ja... -zaczęłam się jąkać. Kim do cholery jest ten facet i skąd zna moje nazwisko?! I ten głos... Skądś go znam, ale nie mam pojęcia skąd.

-Jesteś naprawdę naiwna. Odbiło ci, po prostu ci odbiło! Nie mogłaś siedzieć w ciepłym domu i nie wychylać się zanadto?!

-Kim... kim ty jesteś? -wykrztusiłam w końcu z siebie.

-Kimś, kim nie chciałabyś wiedzieć, że jestem. -odpowiedział chłodno.

Nie zapytałam o nic więcej, bo tajemniczy mężczyzna odwrócił się i podszedł do mugolskiego chłopca pomagając mu wstać i uklęknął przy nim, sprawdzając, czy nic sobie nie zrobił­­­­. Nie miałam pojęcia kim on jest, choć jego głos znałam na pewno. Najdziwniejsze jest to, że wcale nie kojarzył mi się z czymś dobrym, a wręcz z jakimś bólem i cierpieniem. Dziwne połączenie jak na kogoś, kto właśnie uratował mi życie.

-Wracaj do domu, Granger. I nie wyłaź już stamtąd. Wszyscy od razu cię rozpoznają. -zwrócił się ponownie do mnie.

-Ale... powiedz kim jesteś i skąd mnie znasz!

Mimo, że nie widziałam jego twarzy, to czułam, że się uśmiecha. Bezczelnie sobie ze mnie kpił i doskonale wiedziałam, że nie zdradzi mi swojej tożsamości. Po raz kolejny miałam rację, bo po paru sekundach teleportował się z trzaskiem, zostawiając w mojej głowie mętlik...

~~*~~

Przez kolejne dni nie mogłam pozbyć się z głowy myśli o tajemniczym bohaterze. Uratował mi życie, a ja nawet nie wiem kim był. W uszach dźwięczał mi jego głos, ale nie mogłam dopasować go do nikogo z moich przyjaciół. Czy był to ktoś z Gryffindoru albo z Zakonu Feniksa? Raczej nie, bo nie mieliby powodu, aby nie pokazać swojej twarzy. Więc co mogło się skrywać pod maską?

Mimo jego ostrzeżeń, nie zamierzałam zostawać w domu po prawie porażce. Oczywiście, przez parę dni faktycznie siedziałam grzecznie w ciepłym gniazdku, ale po dłuższym czasie miałam dosyć. Przecież ostatecznie nic mi się nie stało, a tak jak wspominałam na samym początku, to nie mam zamiaru się poddawać. Miałam gdzieś ze sobą eliksir Wielosokowy i uważam, że to była idealna sytuacja żeby się przemienić w jakiegoś anonimowego czarodzieja.

Jak uważałam, tak zrobiłam. Zdobyłam jakiś czas temu po kryjomu włos jakiejś czarownicy, ot tak, na wszelki wypadek i pod jej przebraniem teleportowałam się na ulicę Pokątną. W końcu nie tylko mugolski świat był zagrożony. Chciałam także wiedzieć co się dzieje w czarodziejskiej części Londynu. Ulica Pokątna była do tego doskonałym miejscem.

Na szczęście nie wyglądałam na biedną, dobrą czarownicę, tylko na okrutną wiedźmę, która najlepiej czuła się na ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Tym lepiej, bo tam na pewno dowiem się czegoś ciekawego. Ulica Pokątna nie była zbytnio zaludniona, większość sklepów miała wystawy pozabijane deskami. Postanowiłam więc ruszyć na Nokturn. Stałam chwilę w przejściu między dwoma ulicami wahając się, gdy za sobą usłyszałam ponownie ten głos.

-Nie miałaś przypadkiem zostać w domu, Granger?

Odwróciłam się gwałtownie i spojrzałam na swojego wcześniejszego wybawiciela. Nie mogłam wyczuć czy jego ton był w tej chwili bardziej gniewny czy bardziej rozbawiony.

-Jak mnie rozpoznałeś? -zapytałam zaskoczona.

-Tylko ty byś się wahała, aby tam wejść.

-Nie prawda! Właśnie chciałam to zrobić! A właściwie co ty tutaj robisz?! Śledzisz mnie?! -oburzyłam się nie na żarty. Jeżeli faktycznie tak było, to wcale nie było w porządku.

-To brzydkie słowo, Granger. Wolę stanowczo określenie „opiekuję".

-Opiekujesz? -prychnęłam. -Kto ci niby kazał mną się opiekować? Jestem dużą dziewczynką, potrafię sobie radzić.

-Nie wątpię. Najpierw dajesz się zajść od tyłu gromadzie śmierciożerców, bo chcesz ratować mugolskiego dzieciaka, potem przemieniasz się w kobietę, która niedawno została zabita przez popleczników Czarnego Pana i próbujesz wejść na Nokturn, gdzie większość osób wie o „twojej" śmierci. Nie ma co, potrafisz sobie świetnie radzić.

Czy mi się wydaje, czy usłyszałam w jego głosie drwinę? Zarumieniłam się jednak soczyście na swoją wpadkę. Rzeczywiście, gdyby ktoś mnie rozpoznał, mogłabym mieć problemy. Duże problemy.

-Okej. Może nie przemyślałam niektórych spraw, ale nie musisz mną się... opiekować.

-Spłacam dług wobec jednej osoby, więc się nie ekscytuj.

-Wobec jednej osoby? Kogo?

Moja ciekawość była jak zawsze nienaganna, ale nie miałam czasu jej hamować. Ktoś kazał mną się opiekować jakiemuś obcemu (a może nie?) mężczyźnie. Czy to mógł być Harry lub Ron?

-Myślę, że to nie twoja sprawa.

-Nie moja sprawa?! -wybuchłam. –Tutaj chodzi o mnie! A dowiem się w końcu kim jesteś? Chyba powinnam wiedzieć komu zawdzięczam życie, prawda?

-Niezły ruch, ale to nie przejdzie. Wracaj do domu i tym razem bądź grzeczna. Nikt nie potrzebuje twojej śmierci.

Cofnęłam się o krok, gdy do mnie podszedł i kolejny raz pochylił się w moją stronę, zatrzymując twarz w masce przed moją twarzą. Udało mi się zobaczyć niezwykle szare oczy, których również nie potrafiłam zidentyfikować.

-Tym razem nie wpakuj się w kłopoty, dobrze? -szepnął w moje ucho, po czym ponownie zniknął zostawiając mnie samą.

~~*~~

Cholernie tajemniczy imbecyl! Kim on niby jest, żeby mnie śledzić i na dodatek prosić o coś takiego?! Potrafię sobie poradzić ze śmierciożercami, walczyłam z nimi nie jeden raz!

I co on sobie wyobraża?! Pojawia się nagle znikąd, ratuje mnie, nie mówi kim jest i bez słowa znika! Jest niewychowanym i niekulturalnym draniem, który na dodatek sobie ze mnie bezczelnie kpi! Chyba nie ma pojęcia tak naprawdę kim jestem!

Tak. Boczyłam się tak na niego i wyzywałam go przez cały następny tydzień. Nie dość, że siedziałam w domu i nic nie robiłam, nie miałam żadnych wieści, to do tego wszystkiego jego osoba nie dawała mi spokoju! Nie mogłam za nic w świecie dopasować tych tęczówek i głosu do nikogo znajomego. To wszystko pogorszał fakt, że ja czegoś nie wiem! Nie dawało mi to spokoju, a niestety nie mogłam zająć się szukaniem o tym w książkach, bo to było wręcz niemożliwe.

Czasami dodatkowo jak na złość mi się śnił. We śnie zdejmował maskę, ale zawsze ten kulminacyjny moment, gdy już był bez niej, robił się zamazany, jakby ktoś wklejał w to miejsce cenzurę. Oczywiście, nie było możliwe, abym zobaczyła wtedy jego twarz. Mój mózg nie wiedział kim ten człowiek jest. To było wręcz nie do wytrzymania.

Robiłam sobie właśnie herbatę na uspokojenie zastanawiając się, czy go jeszcze zobaczę i będę miała okazję żeby nakłonić do ściągnięcia maski, gdy drugi raz usłyszałam za sobą TEN dręczący mnie od tygodnia głos.

-Czy ty w ogóle jadasz? Wyglądasz jak śmierć.

Chwyciłam w dłoń widelec niczym broń i obróciłam się z prędkością światła, mierząc nim w siedzącego sobie luzacko na krześle mężczyznę. Jak zwykle ubrany w nieodłączną maskę.

-Skąd się wziąłeś w moim domu?! -syknęłam z lekkim niepokojem.

-Nudziło mi się, poza tym chciałem sprawdzić czy wszystko w porządku, bo za długo się nie wpakowałaś w kłopoty. -odpowiedział obojętnie, ale ja już dobrze wiedziałam, że ze mnie drwi.

-Jak widzisz, wszystko dobrze! Kto dał ci pozwolenie na wejście do mojego domu?!

-Tłumaczyłem ci, Granger, że jestem twoim swojego rodzaju opiekunem. Nie potrzebuję na to twojej zgody. -powiedział znudzony. -Zrób sobie coś do jedzenia dziewczyno, bo jeszcze padniesz zanim cię Czarny Pan dopadnie.

-Nie obchodzi mnie to. -warknęłam, ale mimo wszystko zaczęłam posłusznie robić kanapkę. -Nie podoba mi się to, że sobie tutaj wchodzisz. Czuję się osaczona i podglądana. Jak często to robisz?!

-Hej, nie jestem zboczeńcem. Nie unoś się tak, bo ci zaraz żyłka pęknie.

-To może w końcu mi powiesz kim jesteś, co?!

Mężczyzna zacmokał rozbawiony.

-Widzę, że nie daje ci to spokoju. Kto wie, może kiedyś się dowiesz. A tymczasem... dzięki za kanapkę, Granger. Zrób sobie drugą, bo nie żartowałem, że wyglądasz mizernie.

Podszedł do mnie i wziął sobie po prostu kanapkę, znikając z mojej kuchni.

-Jak ja nienawidzę, gdy to robisz... -syknęłam w pustkę, patrząc z irytacją na talerzyk, na którym przed chwilą widniała moja kanapka.

~~*~~

Po ostatniej rewelacji pojawienia się jego osoby w moim domu, czułam się naprawdę niepewnie. Cały czas miałam wrażenie, że jestem obserwowana, że czai się gdzieś w pokoju i dokładnie widzi co robię. Wiedziałam, że powoli popadam w paranoję, ale jak mogłam być spokojna, wiedząc, że mężczyzna, który tak naprawdę nie wiem kim jest, może sobie bezkarnie pojawić się w moim domu w każdej chwili? Może był wrogiem, który tylko udawał przyjaciela? To wszystko było takie niemoralne!

Moje paranoje chyba do końca nie były jednak takie bezpodstawne, gdyż od czasu do czasu zdarzało się, że pojawiał się gdzieś za mną w najmniej oczekiwanym momencie. Na początku okropnie mnie to drażniło, ale w końcu odkryłam też plusy. Przynosił mi najświeższe informacje o tym, co działo się w magicznym i niemagicznym świecie. Okazał się całkiem przydatnym informatorem.

Musiałam też przyznać, ale bardzo cicho, że jego obecność mnie w jakiś sposób uspokajała. Polubiłam jego wizyty, choć nie były szczególnie wylewne. Lubiłam jego tajemniczy i zadziorny charakter, choć wcale nie widziałam jego twarzy. No właśnie. Nasza każda, dosłownie każda rozmowa kończyła się tak samo. Za każdym razem przewijał się przez nas identyczny dialog.

-Kim jesteś?

-Nie twoja sprawa.

A następnie znikał, aby przy kolejnym spotkaniu zrobić zupełnie to samo. Jego postać naprawdę zaczęła mnie intrygować, teraz dodatkowo w ten pozytywny sposób.

Pewnego ciepłego wieczora postanowiłam wyjść na taras przed domem i pooddychać wiosennym, przyjemnym powietrzem. Zamknęłam oczy i wciągnęłam delikatnie aromatyczne zapachy rozkwitających kwiatów. Tym razem nie odwróciłam się już gwałtownie, gdy usłyszałam za sobą jego głos. Co prawda, wzdrygnęłam się lekko, ale pod moim nosem pojawił się delikatny uśmieszek. Czekałam na niego.

-Ciężki dzień? -zapytał z lekką nutką drwiny.

-Jakoś twoja osoba nie daje mi odpocząć. -odpyskowałam z uśmiechem i odwróciłam się powoli w jego stronę. Stał oparty nonszalancko o balustradę z założonymi rękoma. -Twój chyba też do prostszych nie należał, co?

-No właśnie nie bardzo. -przyznał zmęczonym głosem. Ja w tym czasie umieściłam się na bujanym fotelu niedaleko niego i podkuliłam nogi pod brodę.-Sporo zabójstw i ataków niedaleko stąd. Mugole padają jak muchy. Miałem dość na dzisiaj tego całego napięcia, a mimo wszystko miałem ochotę przyjść do ciebie, by cię zobaczyć.

Zrobiło mi się gorąco na jego ostatnie słowa. Delikatne kołatanie serca i przekręcanie się żołądka były bardzo specyficznymi uczuciami. Miałam wrażenie, że policzki zapłonęły mi żywym ogniem.

-Też chciałam cię zobaczyć. Przecież jesteś moim opiekunem, więc mam czuć się bezpieczna. -wyszeptałam i spojrzałam na ogród. -Ale jak tutaj mówić o bezpieczeństwie, skoro nawet nie chcesz mi powiedzieć kim jesteś? Jak mam do końca ci zaufać?

-Błagam, Granger. Nie zaczynaj chociaż dzisiaj. Uwierz mi, nie spodobałoby ci się to, co byś ujrzała pod maską.

-Uratowałeś mnie. -przerwałam mu gniewnie i powoli wstałam z fotela zmierzając w jego stronę. -Nie może być przecież tak źle... Skoro nie chcesz mi powiedzieć, to... pozwól zobaczyć.

Zbliżałam się coraz bardziej do niego, czując się jak w transie. Nie ruszył się z miejsca, co bardzo mnie zadowoliło. Gdy już stałam bardzo blisko niego, wyciągnęłam niepewnie dłoń w jego stronę. Wzdrygnął się, gdy dotknęłam jego twarzy przez maskę i poczułam przyspieszający niespokojnie oddech. Złapałam jej koniec i delikatnym ruchem zaczęłam podnosić do góry. Moim oczom ukazały się pełne, blade wargi. Chciałam pociągnąć ją dalej, ale w tym momencie mężczyzna złapał mój nadgarstek pewnym ruchem, unieruchamiając go. Wiedziałam, że nie pozwoli mi na więcej. Niepewnie jednak się do mnie zbliżył i dotknął chłodnymi wargami moich warg. Czułam, że robi to z lekkim niepokojem, ale również naparłam swoimi ustami na jego, pogłębiając pocałunek. Robił to delikatnie i niespiesznie, jakby chciał to robić jak najdłużej. Po paru minutach rozkoszy, jakby nagle wyrwał się z transu, wstał gwałtownie.

-Nie. Nie mogę ci pokazać kim jestem. Żegnaj, Granger.

~~*~~

Jeżeli miałam jakiekolwiek nadzieje, że mój tajemniczy opiekun się pojawi, to bardzo się zawiodłam. Czekałam na niego przez kolejne dni, naprawdę chciałam, aby pojawił się gdzieś za mną, nawet w nieodpowiedniej chwili. Brakowało mi jego drwiącego głosu i denerwującego mnie charakteru. A tamten pocałunek... muszę przyznać, że do teraz mam przyjemne dreszcze na samo wspomnienie. Chciałabym z nim o tym porozmawiać, wszystko wyjaśnić, lecz on najwidoczniej nie miał takiego zamiaru.

Nie wiem ile dni już minęło mi na samotności, ale miało się to skończyć szybciej niż myślałam...

W ciągu nocy obudził mnie ogromny hałas jakiegoś wybuchu. Rozejrzałam się z paniką, ale jedyne co widziałam, to czarny dym zaczynający roznosić się po moim pokoju. Automatycznie zakryłam usta dłonią, zaczynając kaszleć. Wstałam szybko z łóżka próbując dostać się do drzwi. Dym był tak dławiący, że czułam jak moje oczy pieką, a całe gardło zaczyna płonąć w dusznościach. Nie wiem jak, ale udało mi się jakimś cudem po omacku wyjść z pokoju i powoli zmierzać po schodach do wyjścia. Widok z każdą chwilą zaczął mi się zamazywać. Wiedziałam, że już niedaleko, ale moje płuca miały dosyć. Zanim straciłam przytomność, poczułam, jak jakieś ręce chwytają mnie brutalnie w pasie, a następnie poznałam już tylko charakterystyczne uczucie towarzyszące teleportacji...

~~*~~

Boli. To wszystko tak bardzo boli. Gdzie jestem? Co się stało? Dlaczego mam wrażenie, że cały czas ktoś mną brutalnie szarpie? I te krzyki... Dlaczego tutaj jest tak głośno?

-Wstawaj! Obudź się, brudna szlamo!

Gdy zaczęłam łapać ostrość tego, co się wokół mnie dzieje, poczułam szarpnięcie za włosy i gwałtowne uderzenie w twarz. Zapiekło. Syknęłam z bólu, gdy przede mną pojawiły się czarne niczym smoła oczy Bellatriks Lestrange. Uśmiechnęła się kpiąco, gdy tylko zobaczyła, że patrzę na nią przerażona. Skąd ja się tu wzięłam?!

-Niespodzianka! Panie, obudziła się!

Kobieta ponownie złapała moje włosy i dźwignęła do góry, by po chwili pchnąć pod stopy Lorda Voldemorta. Bałam się na niego spojrzeć. Skrzywiłam się tylko z bólu i skuliłam w sobie na zimnej posadzce.

-Podnieś ją, Bella. Chcę patrzeć na jej brudną twarzyczkę. -syknął, a moim ciałem wstrząsnęły dreszcze. Po raz kolejny zostałam potraktowana jak szmaciana lalka, która trzymana dwoma silnymi uściskami, wpatrywała się w szkarłatne ślepia Czarnego Pana. Bellatriks trzymała pewnie jedną dłonią moje nadgarstki za plecami, a drugą rękę miała wplecioną w moje włosy, abym nie mogła odwrócić głowy.

-Witaj, panno Granger. Zapewne zastanawiasz się co tutaj robisz. Otóż... widzisz, bardzo chciałem się z tobą spotkać, gdyż mam do ciebie parę pytań.

-Niczego się ode mnie nie dowiesz, potworze.

Zawyłam, gdy Czarny Pan uśmiechnął się podle, a stojąca za mną śmierciożerczyni wykręciła moimi rękoma. Miałam wrażenie, że jeszcze parę milimetrów, a połamie mi obie ręce.

-Gdzie jest Harry Potter? -zadał mi pytanie, jakby ignorując moją wcześniejszą odpowiedź.

-Nie mam pojęcia. -odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Gdy tylko padła moja odpowiedź, poczułam trzask łamanej kości i promieniujący ból, przez który zakręciło mi się w głowie.

-Powtórzę pytanie, bo chyba się nie zrozumieliśmy. Gdzie poleciał Potter? Dobrze wiem, że razem ze swoim zdradliwym przyjacielem cię zostawili i zniknęli.

-Nie mam pojęcia gdzie są. -warknęłam, zaciskając z bólu zęby.

-Bella, nasza koleżanka czuje niedosyt.

Kobieta zaśmiała się szaleńczo i wbiła w mój bok coś ostrego. Nie wytrzymałam i osunęłam się na ziemię, chwytając za krwawiącą ranę.

-Czego szuka? -kolejne pytanie, kolejny brak odpowiedzi.

-Nie wiem.

Następny atak ostrego narzędzia zaatakowało drugi bok, a ja miałam wrażenie, że powoli odpływam w ciemność.

-Jest z nim ktoś jeszcze?

-Nie... nie wiem.

-Crucio!

Zanim Bellatriks zdążyła wykonać ruch, Voldemort wycelował we mnie zaklęciem. Mój krzyk rozległ się w całym pomieszczeniu. Tak, to było o wiele gorsze od tortur Bellatriks. Miałam wrażenie, że całe życie przepływa przed moimi oczami, że już nigdy nie mam być szczęśliwa. Mam dosyć tych katuszy. Wolałabym teraz zginąć niż czuć to wszystko. Tak bardzo boli... Jeszcze trochę, a to będzie koniec... Jeszcze tylko chwila... Moje oczy zachodzą już mgłą... Tak...

-Wzywałeś, Panie?

Miałam wrażenie, że wszystkie moje mięśnie w jednej chwili zaczynają odżywać w euforii. Cały ból i zmęczenie chwilowo minęło, gdy usłyszałam tak bardzo mi znany głos. Nadzieja powróciła. Przybył po mnie. Uratuje mnie.

Odwróciłam się z ulgą na twarzy, ale momentalnie zamarłam w bezruchu, nie zwracając nawet uwagi na to, że zaklęcie ustało. Wpatrzyłam się z niedowierzaniem w twarz osoby, która ostatnimi tygodniami ukrywała się pod maską. W usta, które mnie pocałowały i nie dawały o sobie zapomnieć.

...Srebro zlało się z brązem...

Tak. To był Draco Malfoy. Mój tajemniczy opiekun.

CDN.

____________________________________________________

To tyle kochanie na teraz, na resztę musisz poczekać :* Mam nadzieję, że chociaż trochę wbiłam się w oczekiwania i tym razem nie będziesz chciała mi zasadzić kopa :D

Chciałabym także podziękować wszystkim, którzy doceniają moje wypociny i proszą mnie, czy to w prywatnych wiadomościach, komentarzach i fb żebym nie kończyła z miniaturkami. Cieszę się, że Wam się podobają. ♥ Będą się pojawiały tak długo, jak będziecie podrzucać jakieś pomysły... Coś typu: świąteczna, po szkole, w pracy itp, itd. :) (nie bierzcie tylko przykładu z CocoJoko, bo ona jest wręcz MISTRZEM w wymyślaniu miniaturkowych pomysłów xD Pozdrawiam, słońce! :*)

A, chciałabym dodać, że miniaturki będą się pojawiać co CZWARTEK. Mam dosyć dużo na głowie, kolokwia, pisanie kolejnego opowiadania... Musicie mi wybaczyć :(

Za to Historia Oczami Śmierciożercy pojawiać się będzie w PONIEDZIAŁKI.

Całuski! :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro