11- Będę Cie chronił

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Adrien siedział przy biurku i patrzył jak jego Kwami zajada Camemberta. 'Cholera, jak to śmierdzi' zaklął pod nosem. Plagg, słysząc to, powiedział z pełną buzią:

-Rzuciłbym Cie za to kawałkiem sera, ale nie jesteś nawet tego wart

-Możesz tym rzucić tego Wild Wolfa -odpowiedział posępnie chłopak

-Trochę Cie dziś zdenerwował, co?

-Żeby tylko trochę! -podniósł głos

Przez kilka kolejnych minut, Adrien wpatrywał się w jedzącego Plagga, rozmyślając o Marinette. Chciał jej wyznać miłość, powiedzieć co już od dłuższego czasu nim siedzi. Było tak blisko. Tak blisko. Wszystko zepsuł niespodziewany gość. Wilk, o którym nikt nigdy nie słyszał. Jego zachowanie w stosunku do Mari i Adriena było, jak sam sądził, skandaliczne. 'Jak on śmiał ją dotknąć' pomyślał, przypominając sobie tamten moment. Był tak wściekły, że nie chciał wchodzić do domu Mari. Martwił się, że jego złość się na niej odbije. Wolał więc szybko się wycofać. Wtedy myślał, że jest to najlepszy pomysł, jednak teraz- niekoniecznie. Złapał Plagga za jego ogon i odciągając go od sterty sera powiedział:

-Muszę coś załatwić. Wysuwaj pazury!

Adrien, pod postacią Czarnego Kota, wyskoczył z okna swojego pokoju i w podskokach zmierzał do domu Marinette, którą wcześniej zostawił samą. Teraz, gdy jego złość prawie przeszła, uznał, że nie było to grzeczne. Chciał ją więc przeprosić i może powiedzieć to, czego dzisiaj nie zdążył. Może i było późno, ale co z tego. Już nie raz i nie dwa przychodził do niej o takich porach. Była pełnia, księżyc lekko oświetlał paryskie uliczki, którymi, a raczej, nad którymi podążał Chat. Po chwili, widział już dom Marinette. Światło się nie paliło, więc przyszło mu na myśl, że śpi. Kto jak kto, ale kocur musiał to sprawdzić. Dzięki jego wzrokowi widział perfekcyjnie w ciemności, więc to dla niego żaden problem. Wskoczył na balkon dziewczyny najciszej jak to możliwe, aby ewentualnie jej nie zbudzić. Szukając jakiegoś otwartego okna w tle zauważył coś dziwnego. 'To nie jest Marinette' szepnął sam do siebie. Wszedł do pokoju przez przymknięte okno i spojrzał na łóżko dziewczyny. Widział męską posturę. Na ciemnych włosach znajdowały się uszka. Jego kombinezon przypominał mu kogoś. 'Wild Wolf' pomyślał zdenerwowany. Spojrzał na jego ręce, które ewidentnie coś podtrzymywały.. Przechylił się lekko, by dostrzec co. Wtedy zauważył ją. Całą zapłakaną i bezbronną. Jej tusz spłynął wraz ze łzami po policzkach. Mniej niż sekundę później, poczuł jej wzrok na sobie. Pojawiła się w nim iskierka nadziei. Jego piękna i kochana księżniczka.

-Chat!- krzyknęła, dławiąc się łzami

Jej głos, brzmiał strasznie.. tak boleśnie.. cały drżał ze strachu. Ledwo mogła nabrać oddechu. 'Ile to już trwa, cholera' zaklął chłopak. Niedobrze mu na samą myśl, że Wild ją dotknął wbrew jej własnej woli. Jego plecy się napięły. Musiał coś zrobić, nie może tego tak zostawić. Nim ten pies odwrócił się w stronę Chata, on pociągnął go za barki i wywrócił na ziemie. Naparł na niego całym impetem swojego ciała. Wszystko trwało ułamek sekundy. Złość Adriena chciała z niego ujść. Nie czekając długo zacisnął pięści i oddał pierwszy cios na twarzy tego kundla, krzycząc:

-Jak śmiałeś ją dotknąć psie?!

Cios za ciosem. Na dywanie Mari pojawiła się krew. Chat wpadł w szał. Wszytko działo się tak szybko. Uderzenie za uderzeniem. Jego oczy zaszły łzami. 'Łzy?' pomyślał. Nie potrafił przestać, tak bardzo go nienawidził. Przed oczami pojawiła mu się wcześniejsza scena. Płacząca i przestraszona Marinette. Okładał wilka jeszcze mocniej, czując mokrą ciecz na swoich rękach. Był pewny, że to krew, ale przecież.. kogo to obchodzi. 'Zasłużył na to. Zasłużył.' powtarzał w głowie 'Niech umrze. Zasłużył na to'. Przez łzy nie widział już nic, bił na oślep i nawet dobrze mu to wychodziło. Przy ostatku sił, uderzył w podłogę. Poczuł czyjąś ciepłą i delikatną dłoń na swoim ramieniu. Nie musiał patrzeć, by wiedzieć do kogo należała. Nawet nie chciał. Nie chciał pokazać jej po raz kolejny swoich łez. Zszedł z leżącego, ledwo przytomnego wilka i obsunął się na ziemie. Łzy kapały z jego oczu, policzków i brody. Czuł się jak dziecko, któremu coś nie wyszło. Czuł się strasznie. Czuł, że przesadził. Przetarł twarz lewą ręką i podniósł się z podłogi, przytulając Marinette. Ściskał ją tak, jakby za chwile miała zniknąć, rozpłynąć się. Jakby miał mu ją ktoś ukraść. Nie chciał tego. Kochał ją. Pragnął być jej wsparciem, rycerzem, bohaterem. Osobom, na której zawsze będzie mogła polegać. Odsunął się, by widzieć jej piękną twarz. Zauważył jej uśmiech. Kochał go. Uwielbiał w niej to, że potrafiła się cieszyć w nawet najgorszych momentach. Dusiła w sobie cierpienie przez wzgląd na innych. 'Ty moja altruistko' szepnął, kładąc dłoń na jej policzku. Powoli przybliżał się, by w końcu oddać na jej ustach soczysty i gorący pocałunek. Matinette bez wahania odwzajemniła gest Chata. Chłopak przed nią przybył jej na ratunek. Ocalił ją. Pokonał smoka i uratował swoją księżniczkę. Dziękowała Bogu, że jej rycerz się zjawił, chociaż wiedziała, że powinna podziękować jemu. Odrywając się od jego miękkich ust, przywarła do jego czoła swoim i szepnęła dusząc płacz:

-Dziękuję

Chociaż było ciemno, Kot zauważył kilka łez, które spływały po jej pięknych, zarumienionych policzkach. Tak bardzo pragnął je zlizać i poczuć ich słony smak, tak jak ona kiedyś. Było to dziwaczne zachowanie, tym bardziej, że się nawet nie znali, ale przecież, nie mogła patrzeć jak jej gość płacze. Chciała go rozbawić. Chat zrobił to, co przed chwilką przyszło mu na myśl. Dziewczyna wzdrygnęła się, czując jego mokry język. Pomimo tego, że próbowała udawać niewzruszoną, to i tak wybuchła śmiechem przypominając sobie sytuację z pierwszego wieczoru. 'Tyle pięknych chwil' pomyślała. Przymknęła oczy, znowu łącząc ich czoła.

-Mari -zaczął Chat -muszę Ci coś powiedzieć. Tym razem nikt mi nie przeszkodzi

Dziewczyna podejrzewała co Czarny Kot chce jej wyznać. Nie zamierzała mu przeszkadzać. Czekała na te słowa, pragnęła je usłyszeć.. jak nigdy dotąd.

-Jesteś dla mnie wszystkim Marinette. Chcę Cie chronić, chcę być Twoim oparciem. Osobom, do której zawsze będziesz mogła przyjść z problemami. Chcę, żebyś mi bezgranicznie zaufała, żebyś zawsze wołała moje imię, będąc w opałach. Zawsze przybędę Ci na ratunek. Zawsze przy Tobie będę -przerwał łapiąc za jej delikatną dłoń- Kocham Cie księżniczko

Usłyszawszy te słowa, dziewczyna uśmiechnęła się, a ostatnie łzy, które znajdowały się jeszcze w jej oczach, spłynęły po jej policzkach. Nie zwlekała długo z odpowiedzią. Co jej kotek mógłby pomyśleć, słysząc jej wahanie? Otworzyła lekko usta i powiedziała:

-Też Cie kocham Chat. Tak bardzo Cie kocham. Już od dawna wołam Twoje imię, nawet jeśli tego nie słyszysz- tak jest.

Ich usta złączył kolejny pocałunek. Jednak nie dziki, jak to zwykle bywało, tym razem był on spokojny, pełen uczuć. Pełen zaufania, smutku, strachu. Pełen miłości, której oboje tak bardzo potrzebowali. Niby nic nadzwyczajnego, ponieważ robili to już setki razy, jednak teraz.. wszystko było inne. Oboje poczuli ciepło rozchodzące się stopniowo po ich ciałach. Motylki w brzuchu dawały się we znaki. 'Jak w bajce' pomyślała Mari. Adrien wyczuł mu znajomy smak czekolady, już kiedyś go czuł. Był tego pewien. Tak intensywny smak czekoladowych croissant'ów.

-Śmieszni jesteście. Absurdalnie śmieszni-przerwał im, zachrypiały, niski głos

Chat obrócił się w kierunku Wild Wolfa, który właśnie podnosił się z podłogi. Jego twarz była cała we krwi, pewnie złamał mu nos. Pobity chłopak stanął na równe nogi, chociaż widać było, że zrobił to z trudnością. Przetarł twarz i krzyknął do kocura:

-Myślisz, że ona Cie kocha? Nic bardziej mylnego! -przerwał i wskazał na plakaty, wiszące na ścianie- ona kocha Adriena Agresta, synalka popularnego projektanta. Zobaczysz. Wykiwa Cie jeszcze

Nim się obejrzeli, Wild wyskoczył z okna, uciekając w stronę wieży Eiffla. Chat, jak na jednej nodze, podszedł do miejsca, w którym przed chwilką był wilk. Przyjrzał się plakatom. To był on. Jego zdjęcia z sesji, ze szkoły, te z gazet. Było ich przynajmniej 10. Jak on mógł tego wcześniej nie zauważyć, przecież były na widoku. Czyżby Marinette go kochała? Właśnie mu to wyznała, ale przecież nie do końca mu. Adrien i Chat Noir to były dwie różnie osoby. Nawet charakterem się lekko różnili. Będąc Czarnym Kotem, blondyn mógł pokazać swoją prawdziwą naturę. Mógł być taki, jaki chciał, a nie mógł w prawdziwym życiu. Jeśli więc Mari pokochała go takiego, to nic nie znaczy jej zauroczenie do prawdziwej postaci Chata.. prawda? 'A co jeśli nie kocha mnie, ale tego drugiego mnie? Co jeśli nie jest to prawdziwe uczucie z jej strony? Niby to też jestem ja.. ale..' pomyślał chłopak. W jego głowie huczało. Miał za dużo teorii i scenariuszy, nie mógł się skupić i wymyślić racjonalnego rozwiązania. Przecież kochała kota, po co są jej te plakaty? A jeśli jest tylko zamiennikiem, dla swojej popularnej wersji? Za dużo pytań, za mało odpowiedzi. Spojrzał na siedzącą przy łóżku Marinette. Czekał aż się jakoś odezwie.

-Kochałam go. O ile można to tak nazwać. -zaczęła -Wiele się zmieniło od kiedy Cie poznałam. Adrien to przeszłość

Kamień spadł mu z serca. Jest już tylko jego. 'Ale chwila, przecież to też jestem ja' pomyślał. Pewnego dnia i tak będzie musiał wyznać jej kim naprawdę jest. Czy nie poczuje się dziwnie, że jej teraźniejsza sympatia jest też poprzednią? To wszystko było zbyt pokręcone jak na jeden dzień. Tyle rzeczy się wydarzyło, że Chat postanowił pomyśleć o tym później. 'Na razie nic jej nie powiem' obiecał sobie. Podszedł do Marinette i podniósł ją z ziemi. Bała się, że jest zły. Przecież nikt normalny nie ma na ścianach plakatów przypadkowych osób. Jego gest ją zadziwił. Złapał ją jak księżniczkę i zaniósł do łóżka. Nic nie mówili, aż przykrył ją szczelnie ciepłą, różową kołdrą i pocałował w czoło. Wtedy Mari odezwała się:

-Dziękuje, że do mnie przyszedłeś. Gdyby nie Ty to..

-Nic już nie mów, zamknij oczy i idź spać -przerwał jej chłopak

Marinette zamknęła oczy tak jak zażyczył sobie jej wybawca. Usłyszała szelest jakiegoś opakowania, chyba jej chusteczek higienicznych, które miała przy łóżku. Poczuła jak coś mokrego przylega do jej polików. Po kilku pociągnięciach zniknęło. Adrien wyrzucił, czarną od tuszu dziewczyny, chusteczkę do śmietnika i pocałował swoją księżniczkę na pożegnanie w jej piękne, pomalowane pomarańczową pomadką, usta. Kochał ten smak. Ten jak i czekoladowych croissant'ów, który już kiedyś czuł. Nie mógł sobie tylko przypomnieć gdzie.


NO I KONIEC ROZDZIAŁU 11. MAM NADZIEJE ŻE WAM SIĘ PODOBAŁO! CHCECIE WIĘCEJ?

100 GWIAZDEK +40 KOMENTARZY=NEXT

DZIĘKUJE ZA PRZECZYTANIE KOCHAM WAS WSZYSTKICH NAPRAWDĘ 

PS. ZAPRASZAMY NA OFICJALNA GRUPE MLB, LINK W POPRZEDNIM ROZDZIALE


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro