Rozdział 56 „To wszystko"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

       Powoli tracił cierpliwość do korzystania z pralni i wiecznych zakupów. Owszem, może i miał pieniądze na ciągle nowe ubrania, ale brakowało mu do tego głowy. Wiedział, że prędzej czy później będzie musiał zabrać chociaż część rzeczy z domu. Musiał jedynie poczekać na odpowiedni moment, ponieważ konfrontacja z Marinette na samą myśl wprawiała go na nowo w rozdzierający smutek i wściekłość.

Znalezienie odpowiedniego momentu wymagało współpracy z Pierrem. Mężczyzna skontaktował się więc ze swoim pracownikiem i poprosił go o informację, kiedy Marinette będzie poza domem. Wkrótce stało się jasne, że kobieta chodzi do pracy dość nieregularnie, więc sprawa była nieco skomplikowana.

Lecz tego ranka Adrienowi wyrwało się z ust głośne: "wreszcie!". Pierre zadzwonił do niego, informując pracodawcę, że panienka sama dała mu znać o swoim wyjściu.

– Rozumie pan, akurat przywiozłem panience jakieś projekty, o które prosiła. Swoją drogą nie ma tego w mojej umowie coś kojarzę, hehe – mówił, kiedy wiózł już Adriena na miejsce. – No, ale żem przywiózł i ona wtedy. Oj panie Pierre jest pan taki dobry i uprzejmy, zasługuje pan na podwyżkę. Proszę powiedzieć mojemu małżonkowi, że ma panu dać przynajmniej 1000 euro premii.

– Pierre – Adrien upomniał mężczyznę nieudolnie naśladującego Marinette.

Szofer zaśmiał się.

– To tylko takie żarciki, proszę pana. W każdym razie dała mi znać, żebym jej dzisiaj rano nie odbierał, bo zanim pójdzie do biura, musi sprawdzić jakość materiałów w magazynie niedaleko i idzie tam pieszo. Czyli domek pusty, można balować!

Adrien nie odpowiedział.

– Już dawno pan nie przyjeżdżał do domu – Pierre słusznie zauważył.

Jednak Adrien znów nie odpowiedział. Wbił jedynie wzrok w szybę, półprzytomnie przyglądając się Paryżowi.

       Gdy był na miejscu, ogarnął go żal. Z trudem patrzył na dom, nad którym oboje pracowali. Przecież teraz był mu okrutnie obcy. Na dodatek skąpany w śniegu wydał się dziwnie zimny. Zupełnie jakby celowo odpychał mężczyznę z tego miejsca.

Szybko okazało się, że wszystkie słowa Pierre'a trzeba filtrować przez własną intuicję. Szofer pomylił godziny, przez co oczom Adriena, gdy tylko otworzył drzwi, ukazała się nieco zdziwiona Marinette.

Zmieszanie było jednak tylko chwilowe. Mężczyznę od razu uderzyło jej całkowicie obojętne oblicze. Nie widział u niej takiego wyrazu twarzy jeszcze nigdy. Na dodatek ton jej głosu w pewnym sensie przeraził Adriena. Brzmiała jak inna osoba.

– Część rzeczy jest już spakowana – odparła, kiedy Adrien chciał powiedzieć, że wróci, kiedy jej nie będzie. – Po resztę możesz przyjechać we wtorek.

Przygotowała się już, przebiegło przez skołatane myśli mężczyzny.

Zrobiło mu się niedobrze. Nie sądził, że kobieta tak szybko zechce się go pozbyć. Ba, spakowała jego rzeczy jak gdyby nigdy nic. Zirytował się, bo przecież było to swoistym sygnałem: nie chcę mieć nic z tobą wspólnego, wynoś się z mojego życia.

Adrien chciał cokolwiek jeszcze powiedzieć, lecz Marinette po prostu wróciła do swoich spraw. Zaczęła się krzątać między kuchnią, a przedpokojem, szykując do wyjścia. Mężczyznę opuściły wszystkie siły. Poszedł więc do salonu, skąd zabrał swoje walizki. Po drodze zauważył tylko, że zewsząd zniknęły już ich wspólne zdjęcia. Skwitował to gorzkim zaciśnięciem ust.

Kiedy stał już w przedpokoju, Marinette raz jeszcze dorzuciła oliwy do ognia.

– Jakbyś coś chciał załatwić, to zadzwoń najpierw do Pierre'a.

Adrien odniósł wrażenie, że nie znaczy już absolutnie nic dla kobiety, z którą miał przecież spędzić resztę swojego życia. Zdenerwował się.

– Tak teraz będzie wyglądała nasza relacja? Przez Pierre'a?

Marinette zupełnie nie wzięła do siebie słów Adriena.

– To wszystko – odparła tylko.

Mężczyzna wzburzył się. Nie uważał, że zasługiwał sobie na takie traktowanie. Mimo wszystko kochał tę kobietę i potrafiłby oddać za nią życie. Tymczasem nie mógł liczyć nawet na normalną wymianę zdań, bo przyszło im kontaktować się przez Pierre'a. Uważał to za chore, toksyczne. Język już go palił od słów, które chciał z siebie wyrzucić, lecz nagle kątem oka zauważył obcą mu męską kurtkę na wieszaku. Zawiesił na niej wzrok, aby ukradkiem spojrzeć też na małżonkę. Jej obojętne oczy mówiły to, czego usta nie musiały wypowiadać. Kurtka należała do Ethana.

Marinette obróciła się i poszła na górę.

Adrien przez chwilę stał jeszcze w progu, próbując zrozumieć, jakim cudem Marinette w tak krótkim czasie stała się dla niego nieznajomą. Dodatkowo wyjątkowo okrutną nieznajomą. Gdzieś w środku rozumiał jej postępowanie, lecz nie mógł wyzbyć się wrażenia, że kobieta źle to wszystko rozgrywała. Zupełnie jakby Adrien nie miał sobie nic do zarzucenia, a przecież przyjmował na klatę wszystkie winy i z trudem próbował się nimi nie dusić. Marinette nie musiała mu nic dodatkowo dorzucać.

       Kiedy wyszedł z domu i znowu usiadł w samochodzie, nie omieszkał nie zapytać Pierre'a o częstotliwość wizyt Ethana.

– Wiesz może, czy Ethan często odwiedza Marinette?

Pierre momentalnie spoważniał. Zupełnie jakby Adrien poruszył temat, którego szofer wcale nie chciał tykać.

– Panie Agresto – przemówił wreszcie. – Pan mnie znasz. Ja osobiście bym go, wie pan, złapał za wszarz i na kopach na lotnisko posłał! Byle z dala od mojej Ani tam w tej Ameryce! On już mję pokazał, że nie powinien się imać kobiet, bo za grosz wyczucia w nim. A tfu! No, ale co zrobić. Panienka tu rządzi.

– Więc? – Adrien wtrącił, widząc, że Pierre próbował uniknąć odpowiedzi.

– Denerwują mnie te jego kudły. Muszę go wozić prawie codziennie, a wie pan, waha to kosztuje! I to niemało, co to to nieee. Ja to nawet myślałem nad instalacją gazu. Co pan na to?

Adrien nie udzielił odpowiedzi od razu.

– Zawieź moją walizkę proszę do hotelu, a mnie wysadź pod mieszkaniem na Rue Montalivet.

Szofer zamilkł. Zupełnie jakby zabrakło mu słów. Adrien nie miał prawa tego wiedzieć, lecz Pierre przeżywał rozwód państwa Agreste zupełnie jak ich nieślubne dziecko. Oglądał rozkwit ich małżeństwa na własne oczy. To jego dopuszczono do najważniejszych tajemnic. A teraz? Teraz oglądał rozpad czegoś, co wydawało mu się niezniszczalne. Nie umiał się w tym odnaleźć.

       Adrien znowu był przybity. Brakowało mu już nawet określeń na swoją głupotę. Ciągle gdzieś w środku nie mógł uwierzyć, że to wszystko było tylko pomyłką. Pamiętał wszystkie nieprzespane noce z powodu miłości do Niej, do jego Pani, Biedronsi. Teraz wydało mu się to głupie. Nie wiedział czy to on, czy może to los się gdzieś pomylił, ale czuł, że najprawdopodobniej nie było już dla niego ratunku. W tamtym momencie nie widział żadnych alternatyw. Nie potrafił sobie wyobrazić życia bez Marinette. Nie umiał tak żyć. Co mu pozostało, jeśli nie udawać, że jakoś się w tym jednak odnajduje?

I nie wiedział, czy oszukał samego siebie, czy była to prawda, ale kiedy Mei otworzyła mu drzwi, jeszcze nim zdążył wejść po schodach, na jego twarzy pojawił się uśmiech.

– Widziałam przez okno, że idziesz – rzuciła wesoło. – Chodź, zrobię herbaty! – i otworzyła drzwi szerzej.

Cieszyła się na jego widok. Chciała przy nim być i go wspierać. Nie witała go z obojętnością. W tym momencie Adrien lepiej niż kiedykolwiek zrozumiał, że Mei na nim zależy i... ucieszyło go to.

Kiedy wszedł do środka, pomyślał sobie, że to może właśnie ta alternatywa. Może to jest to jego życie bez Marinette. Na dodatek wcale nie było takie złe – pachniało jaśminową herbatą i karmelową skórą Mei.



Mini zwiastun:

Rozdział 57 „Musisz na siebie uważać"


"Mógł zapewnić Marinette komfort psychiczny, ale z bezpieczeństwem było zupełnie inaczej.

I tutaj pojawiał się problem. Ethan czuł, że któregoś dnia będzie musiał powierzyć bezpieczeństwo Marinette w ręce Adriena. "

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro