[2] Rozdział 2 "Nic dobrego z tego nie wyniknie"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

       Już czwarty dzień z rzędu śniła mu się. Znowu biegła po dachach. Z gracją mijała kominy i pojedyncze rynny. Śpieszyła się. Raz na jakiś czas zerkała przez ramię. W oczach miała powagę, trochę złości. Uciekała. Uciekała przed nim, a on nie był w stanie jej dogonić.

- Zawiodłeś mnie.

Blondyn podniósł się do siadu, próbując złapać powietrze. Czoło lśniło mu od potu, a klatka piersiowa drżała. Miał dość tych snów.

Była godzina 5:55. Budzik miał nastawiony na ósmą. Znowu wstał za wcześnie i znowu prawie nie spał. Z wyrazem irytacji na twarzy ściągnął z siebie kołdrę, po czym opuścił łóżko. Przeciągając się, poszedł do kuchni, gdzie nalał sobie szklankę wody. Wypił pół i skrzywił się tak, jakby była zepsuta. Ostatnimi czasy stracił smak. Tego ranka nie smakowała mu nawet woda.

Potem udał się do łazienki. Nalał sobie gorącej wody do wanny, a w międzyczasie ogolił. Przypadkiem zaciął się na policzku.

- Cholera.- Wysyczał pod nosem.

Odłożył maszynkę, po czym wszedł do wanny. W pierwszej chwili woda wydała mu się w sam raz, lecz z każda sekundą czuł, że była naprawdę gorąca. Właściwie to zbyt gorąca. Trudno stwierdzić czy to ze zmęczenia, czy z przegrzania, ale Adrien zasnął w trakcie kąpieli. Obudził się z przerażeniem na twarzy. Prawie się utopił. A przynajmniej tak się czuł, kiedy gorąca woda zalała mu gardło.

Giętkimi nogami wyszedł z wanny. Serce waliło mu jak oszalałe. Skórę miał czerwoną. Chwilę leżał nieruchomo na podłodze, próbując wrócić do normalności. Z letargu wzbudził go głos kwami.

- Halo? Nic ci nie jest? Z tego, co wiem, to ludzie zwykle biorą kąpiel w wannie.

Blondyn podniósł się z podłogi, całkiem ignorując przyjaciela. Zarzucił na ramiona szlafrok, po czym wyszedł z łazienki.

- Nie możesz mnie cały czas ignorować.

- Nie ignoruję.- Powiedział, pakując torbę.

- Znowu trening? A wiesz, że żeby trenować to trzeba się wysypiać i jeść, i inne takie ludzkie rzeczy.

Adrien wzruszył ramionami.

- Czuję się dobrze.

- A ja nie lubię camemberta.- Stwierdził z przekąsem.- Rób, co chcesz.

        Przed dziewiątą był już na sali. Kiedy reszta grupy dopiero zakładała maski, on już wykonywał skomplikowane sekwencje ataku. Dawał z siebie, jak zawsze zresztą, wszystko. Poza tym w trakcie treningu nic nie zaprzątało mu głowy. Było to w zasadzie formą odpoczynku. Nawet jeżeli przez znaczną część czasu znajdował się w dziwnym stanie jakby snu. Miał wrażenie, że cały świat toczył się tuż obok niego i bez niego.

- Pamiętasz, co mi obiecałeś?- Usłyszał nagle zza siebie.

Kagami wpatrywała się w Adriena swoimi wielkimi, czarnymi oczyma, uśmiechając przy tym nieznacznie. Od niedawna trenowali w tej samej drużynie.

- Passata-sotto. Pamiętam.- Odparł, natychmiast przyjmując pozycję.- Gotowa?

Dziewczyna szybko pojęła nowy ruch. Chwilę później potrafiła wykorzystać go już w sparingu, niemal pokonując Adriena. W pewnym momencie jednak za bardzo wysunęła lewą nogą naprzód i straciła równowagę. Upadając, próbowała chwycić się ramienia przeciwnika.

Adrien zastygł. Dotyk Kagami wprawił go w dziwny stan. Nagle zrobiło mu się jakoś słabo i niedobrze. Czuł się tak, jakby znowu leżał w gorącej wodzie. Jakby stracił kontrolę nad swoim ciałem. Przez to nie był w stanie utrzymać dziewczyny i oboje upadli na ziemię.

Przed oczami zamajaczyła mu postać Biedronki.

- Moja wina.- Kagami powiedziała, wstając.- Przepraszam.

- Nic nie szkodzi.

Blondyn czuł się już lepiej. Wstał z podłogi i podniósł szpadę.

- To co? Następny?- Zapytał, przyjmując pozycję do walki.

Kagami pewnie przytaknęła głową i wykonała pierwszy ruch.

Sparing nie trwał długo. Dwie pierwsze rundy zakończyły się remisem. Trzecia nie została ukończona. Adrien w trakcie wykonywania parady nagle zachwiał się i upadł. Momentalnie stracił przytomność. Kiedy ją odzyskał, był już przy nim trener. W dłoniach trzymał zwilżony ręcznik.

- Wszystko w porządku? Co się stało?

- Wszystko dobrze?- Kagami wtrąciła.

Chłopak podniósł się do siadu.

- Tak, tak. Nic mi nie jest. Mało spałem po prostu...

- Powinieneś wrócić do domu.- Trener stwierdził.- Odpocznij sobie. Grupo, wznawiamy trening.

Zostałem oficjalnie wyrzucony z treningu, pomyślał. Ze spuszczoną głową wszedł do szatni, gdzie szybko przebrał się i zamówił taksówkę. Przyznał przed samym sobą, że faktycznie było z nim źle. Ciągle kręciło mu się w głowie.

            W domu, ignorując uwagi kwami, zrobił sobie jajecznicę.

- A nie mówiłem. Phi, ale pan Adrien Agreste zawsze wie lepiej. Pan Adrien czuje się dobrze i w ogóle nic mu nie jest.

- Tak. Rozumiem.- Powiedział, siadając przy stole.

Nie czuł smaku jajecznicy. Wydawała mu się papierowa. Zjadł ledwo pół porcji i poczuł, że brzuch miał cały zaciśnięty. Z grymasem na twarzy wstał, po czym położył się na łóżku. Jedną rękę po omacku zanurzył w komódce obok mebla. Mało zgrabnym ruchem wyciągnął swoją dzienną porcję leków, które brał już od prawie trzech miesięcy. Ku jego zdziwieniu zasnął.

        Wstał, gdy już zmierzchało. Czuł się o wiele lepiej. Wiedział jednak, że jedna rzecz z pewnością postawiłaby go do pionu. Patrol.

Uwielbiał przechadzać się po Paryżu jako Czarny Kot. Zyskiwał wtedy zupełnie inną perspektywę nie tylko na paryskie ulice, ale i na własne życie. Błądził między licznymi dachami, na niektórych przesiadując, a inne po prostu omijając. Pozwalał chłodnemu, wieczornemu powietrzu wzbudzić w nim dreszcze. Był w swoim żywiole.

Czasami jednak zatracał się. Nagle tracił kontakt z rzeczywistością i gdzieś znikał. Obraz zachodził mu mgłą, a ciało dziwnie sztywniało. Przyłapywał się na szukaniu Biedronki. Wodził nerwowo wzrokiem po całym horyzoncie, wypatrując jej sylwetki. Łudził się, że któregoś razu po prostu ją zobaczy. Że będzie na niego czekać na jednym z dachów. Że uśmiechnie się i powie mu: „Cześć, Kocie". To jednak nigdy się nie wydarzyło.

Adrien chciał znowu poczuć, że gdzieś przynależał. Czuł się, jakby odebrano mu cały świat. Nie był już ani Czarnym Kotem, ani Adrienem Agreste. Czuł się nikim. Był jak zlepka jakiś fragmentarycznych wspomnień wrzuconych w jedną, wielką nicość. A przecież próbował! Chciał odnaleźć się chociaż w jednej ze swoich wersji.

Nie mógł być Czarnym Kotem, bo Paryż przeklął superbohaterów.

Nie mógł być Adrienem, bo Adrien nie miał już żadnego powodu, by żyć.

Na wspomnienie imprezy Nino, kiedy był pełen nadziei, kiedy wierzył, że uda mu się wreszcie naprawić swoje kulejące życie, czuł ukłucie w klatce piersiowej. Tak, upatrywał ratunku w przyjaciołach. Może i w miłości. Bo na gwałt potrzebował czyjejś uwagi. Chciał spotkać się z Marinette, z osobą, które zawsze chciała przy nim być choćby nie wiem co. Ale ona też zniknęła. Adrien zrozumiał, że nie miał przy sobie ani nikogo, ani niczego.

Nagle usłyszał trzask butelki. Jak poparzony pognał w stronę dźwięku. Jego oczom ukazała się niewielka grupka pijanych mężczyzn. Niektórzy z nich mieli na sobie koszulki K.S.N.O. W dłoniach trzymali półpełne butelki po piwie i wymachiwali nimi jak bronią w kierunku drugiej, zdecydowanie spokojniejszej grupki mężczyzn.

- Jesteście idiotami! Ciekawe co powiecie, kiedy to wam zabiją kogoś z rodziny!- Krzyczał jeden w koszulce K.S.N.O.

Z drugiej grupy naprzód wysunął się krępawy mężczyzna w okularach.

- Panowie, nie ma sensu się kłócić. My mamy swoje przekonania, a wy swoje...

- Ha! Tylko, że te wasze przekonania doprowadzą jeszcze do czyjejś śmierci! Te śmiecie nie są ludźmi i mogą z nami zrobić, co chcą!

- Uratowali wiele osób.

- A Chloe Bourgeois jednak nie żyje!

Czarny Kot poczuł zimny dreszcz na plecach. Chwilowo przestał nasłuchiwać dyskusji grupek. Wyłączył się. Nie chciał tego słuchać. Wiedział doskonale, że Chloe nie żyła. Wiedział, że przez niego.

Nagle jednak usłyszał dziwne warczenie. Między grupami wywiązała się szarpanina. Musiał interweniować. Zeskoczył na dół ulicy, kocim kijem głośno uderzając o ziemię. Oczy bijących się spoczęły na nim. Jedne zionęły nienawiścią, drugie zmieszaniem.

- O proszę!- Krzyknął ten sam mężczyzna w koszulce K.S.N.O, co wcześniej.- Zabijemy cię skurwysynu!

Ruszył w stronę Kota. Blondyn przygotował się do odepchnięcia go, lecz na marne. Mężczyzna został powstrzymany przez zwolennika OS.

- Nie ma tutaj miejsca na samosądy!- Wrzasnął.

Czarny Kot napiął się.

- Przestańcie walczyć.- Powiedział ostro.- Nic dobrego z tego nie wyniknie.

Zwolennicy K.S.NO zaśmiali się gromko, po czym całą chmarą ruszyli na Kota. Non stop krzyczeli jakieś mało zrozumiałe rzeczy. Część z nich została zatrzymana przez drugą grupkę. Pozostałą część blondyn musiał odepchnąć. W samym środku akcji usłyszał:

- Ciebie tu w ogóle nie powinno być!

Był to krzyk kogoś z OS.

- Tylko ich rozjuszasz! Po co to komu?!

Czarny Kot zrozumiał aluzję. Nie był tutaj potrzebny. Czuł zresztą, że już nigdy nie był potrzebny. Nie mógł nawet zapobiec bójce.

       Wrócił na dachy i ruszył przed siebie. Musiał oddalić się od tamtego miejsca. Wiedział, że mężczyźni nie żartowali – naprawdę chcieli go zabić. Wszystkie lata bycia superbohaterem poszły na marne. Nie radził sobie z tym. Okrutnie sobie z tym nie radził.

Przełykając łzy, przysiadł na gzymsie kapliczki. Był już na obrzeżach Paryża, tuż przy cmentarzu. Wpatrywał się niemo w rozświetlony policyjnymi światłami punkt.

Grób Chloe był od kilku dni strzeżony. Zewsząd otaczali go policjanci, a wejścia na cmentarz były pilnowane przez K.S.N.O.

Adrien nie mógł nawet złożyć kwiatów. 




Mini zwiastun:

Rozdział 3 "Spodoba ci się."

"- Tak... Ale to nie jest najgorsze. Jakaś kobieta...- Alya przerwała. Głos jej drżał.- Umarła. Nie dalej niż 20m ode mnie... Zabili ją, Marinette.
Granatowowłosa poczuła zimny dreszcz na plecach.

- Kto?- Zapytała cicho."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro