𝚅𝙸

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

𝚊 𝚝𝚛𝚊𝚌𝚎 𝚘𝚏 𝚝𝚛𝚞𝚝𝚑 𝚞𝚗𝚍𝚎𝚛 𝚝𝚑𝚎 𝚖𝚊𝚜𝚚𝚞𝚎𝚛𝚊𝚍𝚎 - 𝚓𝚞𝚜𝚝 𝚝𝚘 𝚖𝚊𝚔𝚎 𝚢𝚘𝚞 𝚕𝚘𝚟𝚎 𝚝𝚑𝚎 𝚕𝚒𝚎𝚜.
~ 𝚜𝚔𝚒𝚕𝚕𝚎𝚝𝚜𝚘𝚕𝚍𝚒𝚎𝚛

Czy kiedykolwiek zaznam chociaż jednej małej chwili bez stresu i nerwów? Tak. Być może po śmierci.

Być może.

Na ten moment nie jest mi to pisane w żaden sposób. Nie, kiedy jestem członkiem grupy Avengers. Oczywiście nie mogę narzekać na małe zarobki, niespełnianie się czy brak poczucia powołania. Gdyż przeciwstawne do nich czynniki są właśnie częścią mojego życia. I to w mocno odczuwalnym stopniu.

Ale istnieje taki Barnes. Który oczywiście musi wszystko popsuć. Bo czemu by nie zatruć komuś życia, nie? Tak przecież najlepiej.

Cały czas od rozmowy ze Steve'em oraz konfrontacji z wielmożnym panem brunetem przesiedziałam w swoim pokoju na dywanie i wpatrywałam się w Nowy Jork. Fakt, w międzyczasie odwiedził mnie Tony, za co jestem mu dozgonnie wdzięczna. Doceniałam go za te chwile, w których część swojego ego wkładał do kieszeni, na rzecz innej sprawy - ważnej w jego odczuciu.

Nie dało się go nie kochać.

Wpatrując się w miasto obserwowałam przeróżne punkty i zatapiałam w nich wzrok. Tak po prostu. Jednak zaczynało mi się już dłużyć i moje myśli dotyczące przeróżnych tematów zaczęły się nawarstwiać. Uznałam w takim razie, że nie ma sensu siedzieć i dalej pogrążać się w coraz bardziej uciążliwym natłoku myśli. Postanowiłam wyruszyć na pieszą wędrówkę w kierunku siłowni oraz sali treningowej. Była to jedna z najlepszych decyzji, jakie podjęłam tego dnia.

Nie ma to jak ból i pot.

Będąc już w docelowym miejscu, zaczęłam od biegu na bieżni. Włożyłam słuchawki do uszu, po czym odcięłam się od świata zewnętrznego.

Liczyło się aktualnie tylko tu i teraz - w trakcie ćwiczeń.

Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu i niedowierzaniu, ktoś postanowił zakłócić mój spokój. Sięgnęłam po telefon, gdyż okazało się, że otrzymałam wiadomość.

Adresatem był dyrektor Fury. Ustalił zebranie dziś o piątej po południu w sali konferencyjnej.

W porządku. Zostało jeszcze kilka godzin do nudnego słuchania raportów. Mam więc sporo czasu na psychiczne nastawienie się do tego, dokończenie ćwiczeń i wypicie podwójnego espresso... conajmniej dwa razy.

Ta, zaczęło się.

Siedziałam przy stole, podpierając głowę i czekając na niektórych, jeszcze nieprzybyłych. W sali konferencyjnej znajdowałam się ja wraz z Natashą, Clint'em, Bruce'em, a także Tony'm. Nie rozmawialiśmy. Dołączyć mieli do nas już tylko Steve, Wilson, pan Barnes oraz sam dyrektor Fury. Thor nadal pozostawał w Asgardzie. Nie zapowiada się narazie, aby wracał.

Ciszę w pomieszczeniu przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Oczom nas wszystkich ukazał się Sam, który uniósł rękę na powitanie. Zaraz za nim wszedł Steve. Blondyn, kiedy nasz kontakt wzrokowy został nawiązany, uśmiechnął się do mnie. Moim zdaniem był to smutny uśmiech.

Starał się coś zatuszować?

Tylko co?

Coś związanego z ich ostatnią misją?

Wspominał mi, że wszystko wyjaśni w trakcie zebrania. Nie zdradzał praktycznie żadnych szczegółów.

Tylko o co mogło chodzić?

Nie wiem. Moje przemyślenia na ten temat nie trwały długo, gdyż do pomieszczenia niedługo po Steve'ie wszedł nikt inny, jak oczywiście Barnes. Kiedy tylko nasze spojrzenia się spotkały, mój wzrok momentalnie stał się znużony. Nie wysilałam się nawet na nienawistny wyraz twarzy. Nie miałam na to najmniejszej ochoty. Nie miałam także nerwów, cierpliwości ani szczerze mówiąc czasu, gdyż jestem tu z innego powodu, niż skupianie się na tym kretynie. Sam fakt, że Barnes bardzo mnie irytował, zaczynał mnie już męczyć i nudzić. Stąd właśnie moje beznamiętnie, znużone spojrzenie, które uraczyło go tylko na kilka sekund.

Nie rozwodziłam się nad jego wyrazem twarzy, który wydawał się być, na pierwszy rzut oka, dość poważny lub po prostu nienawistny, to bardziej prawdopodobne. Jego wzrok... sama nie wiem. Był nieco inny. Czułam go jeszcze przez krótki moment na sobie, gdy już się od niego odwróciłam i usiadłam w mojej poprzedniej pozycji.

Było mu głupio?

Nie wiem. Może tak. A może nie.

Osobiście myślę, że powinno. Ale to jest już jego sprawa jak się czuje i czy się obwinia, czy jednak nie ma w nim krzty empatii. Nie interesuje mnie to nawet w najmniejszym stopniu.

W końcu do sali wszedł Fury. Niektórzy skinęli mu głową na przywitanie, co zostało przez niego odwzajemnione, inni z kolei - to znaczy ja i Tony - nie drgnęli. Oczywiście nie, że go nie szanujemy. Nic z tych rzeczy. Nasz dyrektor jest człowiekiem honorowym, wspaniałym oraz specyficznym, co nadaje mu wyjątkowości - mówiąc ogólnie: to gość pierwszej klasy.

No i mogę się z nim podrażnić. To też ważna kwestia.

- Dobrze, Kapitanie, co nowego? - zapytał Fury, siadając na swoim dyrektorskim krześle.

Spojrzałam na blondyna, który krążył przy stole konferencyjnym. Wydawał się być niespokojny. Zaczęło mi się to nie podobać.

Cała reszta zajęła swoje miejsca. Niefortunnie się złożyło, że akurat Barnes usiadł na wprost mnie. Uznałam natomiast, że oleję to ciepłym moczem. Sory za bezpośredniość.

- Miałem nadzieję, że wspólnie z Sam'em, Bruce'em i Clint'em wrócimy tylko z dobrymi wieściami. - zaczął Steve, drapiąc się po karku - Ale sprawy mają się trochę inaczej. Więc mamy i dobrą, i złą wiadomość.

- Wybaczcie, że nic na ten temat nie mówiliśmy. - wtrącił Bruce, patrząc po nas wszystkich - Chodzi o troskę. Steve nie chciał siać przedwczesnej paniki, prosił, żebyśmy zadbali o wasz jak najdłuższy spokój ducha.

Zaraz, zaraz, zaraz...

Zaraz.

Ale czyj spokój ducha? Przecież nasza psychika znosi już tak dużo, że to bez różnicy czy dowiemy się o czymś teraz, czy za kilka godzin. Jesteśmy Avengers'ami, halo! Gdzie tu spokój ducha?

- Więc jeśli mielibyście nam to za złe, to nie wińcie chłopaków. - Rogers skinął na swoich kompanów z ostatniej misji - To był mój pomysł. Ewentualne zarzuty kierujcie do mnie.

To było... bardzo szlachetne. Te słowa. Mimo, że wolałabym wiedzieć o wszystkim od razu.

Steve jest naprawdę kochany.

To kolejny człowiek pierwszej klasy.

Troszkę jestem jeszcze przez niego nadąsana po naszej ostatniej rozmowie, ale można mu to wybaczyć.

Wracając natomiast do tematu misji - zaczęłam się niepokoić dużo bardziej, niż wtedy, kiedy usłyszałam, że po prostu istnieją złe wieści. Skoro utrzymywali nas w niewiedzy jak najdłużej się dało, musi być to czymś potężnym. Bez wątpienia. Co jednak nastąpiło, że jest aż tak źle?

Wyprostowałam się na fotelu, po czym jedną rękę ułożyłam sobie na udzie, a dłonią drugiej krążyłam po swojej szyi, co jakiś czas drapiąc skórę i bawiąc się nią. Robię tak szczególnie wtedy, kiedy albo się nudzę, albo jestem skupiona, albo zestresowana, albo wszystko z powyższych. Nie wiem czemu. Nie pytaj.

Zerknęłam po siedzących przy stole, po czym zatrzymałam się dłużej na Barnes'ie, gdy uświadomiłam sobie, że i on na mnie patrzy. Nie ukrywam, że coś w mojej klatce piersiowej mnie nieco zakłuło. Nie wiem, jak długo już się na mnie lampił, ale nie spodobało mi się to. Zmarszczyłam więc brwi, dając mu do zrozumienia, że za Chiny nie rozumiem jaki był jego powód, żeby mnie obserwować. Patrzył na mnie spod półprzymkniętych powiek. Jakby był znudzony. I z jednej strony mu się nie dziwię - ja też nie lubię tych zebrań. Ale z drugiej strony nie mam zamiaru być jego punktem zaczepienia, gdy nie ma co ze sobą zrobić. Niech więc sam idzie do lustra i...

Oh, rany. Na samą myśl przez mój kręgosłup przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

Wracając, niech idzie gdziekolwiek i popatrzy w cokolwiek lub w kogokolwiek, byle by nie było to mną.

Mierzyłam go wzrokiem. Nieustannie. Nie zamierzałam przestać i pozwolić mu się dalej na mnie patrzeć. Zmrużyłam oczy czując, jak narasta we mnie zirytowanie.

W pewnym momencie byłam świadkiem, jak Barnes wywrócił oczami i beznamiętnie odwrócił się w stronę Steve'a, aby skupić na nim uwagę.

Właśnie miałam przechodzić ze stanu zirytowania na stan wrzenia z racji tego, co teraz zrobił, gdyż to on zaczął tę dziwną sytuację, po czym nagle wyraził swoje znużenie nią. I serio, myślałam, że jeszcze chwila, a wręcz wystrzelę. Ale w ostatnim momencie uznałam, że to nie ma najmniejszego sensu. Po co mam się wściekać? Bo on tak chciał?

No, już lecę.

Przymknęłam oczy, wzięłam głęboki wdech i uśmiechnęłam się w duchu. Na siłę, co prawda. Ale liczy się efekt, nie? Mój duchowy uśmiech jest teraz bardzo szeroki i intensywny.

- W porządku, Kapitanie, w razie czegoś wąty kierujemy do ciebie, choć wydaje mi się, że jesteśmy na tyle dorośli, że nie będzie żadnego problemu z odczytaniem intencji. - Fury spojrzał po nas wszystkich.

- Dobrze. - odparł poważnie Steve, kiwając głową - Wracając... - zacisnął usta - Dobrą wieścią jest to, że w Bułgarii, w tej samej bazie, w której Natasha założyła kiedyś podsłuch, rozprawiliśmy się z tą grupą. Niektórzy polegli w walce. Ci, którzy przeżyli zostali aresztowani. Policja przeczesuje i bada budynek, jednak wnoszę o dokonanie tego samego przez T.A.R.C.Z.Ę. - patrzył na Fury'ego, a ten skinął mu głową - I tutaj kończy się dobra wiadomość. - przygryzł wargę.

Naprawdę mi się to nie podoba. Poczułam nieprzyjemne ciarki na plecach.

- Chcesz, żebym to ja zabrał głos? - Wilson szepnął do Steve'a. Zrobił to bardzo troskliwie. A Rogers? Wydawał się być przybity. Dosyć porządnie.

Obserwowałam ich naprzemiennie z niezrozumieniem.

Co tu się, do cholery, dzieje?

- Nie, w porządku. Dzięki. - odparł Steve zerkając na Sam'a, po czym wzrokiem zeskanował nas wszystkich siedzących w sali - Gdy zakończyliśmy indywidualne misje i nie byliśmy już dłużej rozdzieleni, spotkaliśmy się naszym zespołem na korytarzu i sprawdzaliśmy wszystkie pomieszczenia, by w razie czegoś nie przeoczyć jakiegoś członka tamtej grupy. Wspomagaliśmy się także kamerą termowizyjną.

Im dłużej słuchałam Steve'a, tym bardziej nie mogłam usiedzieć na miejscu.

Zaczęłam się stresować. I to bardzo. Irytował mnie fakt, że nie wiem o co tutaj chodzi. A Rogers wyglądał na tak zakłopotanego i przybitego, że wcale mi to nie pomagało.

Co takiego tam ujrzał lub usłyszał, skoro aż tak to na niego podziałało?

I jakim cudem nie dał tego po sobie poznać wcześniej za dnia?

Teraz wygląda diametralnie inaczej.

I niepokojąco.

- W jednym z pomieszczeń, coś jakby magazynek, ale składający się z papierów, akt i tak dalej... - kontynuował blondyn - Przez małą szybę w drzwiach nie widać było czy ktoś tam jest, ale dzięki kamerze termowizyjnej zobaczyliśmy, że wewnątrz znajdował się jakiś człowiek. Przez samą szybę ledwo dało się cokolwiek dostrzec, ale to nieistotne. - machnął ręką - Wyważyliśmy drzwi i wparowaliśmy tam. Zasłaniałem nas tarczą, ale okazało się, że niepotrzebnie, bo tamten człowiek był nieuzbrojony. - zacisnął szczękę.

Jego wzrok był nieobecny. Bardzo nieobecny. Myślami był w tamtym miejscu, wiem to. Widać było po nim strapienie. Udrękę. I rozsadzało mnie w środku poczucie jednocześnie niewiedzy i niemocy (jeśli chodzi o pomoc Steve'owi). Zaczynała towarzyszyć mi także frustracja.

Sam, Clint oraz Bruce również byli przybici, ale nie wyglądali aż tak tragicznie, jak Rogers w tej chwili.

Naprawdę, mówię to z ręką na sercu, zaczynałam czuć strach.

- Co było dalej? - spytał zaintrygowany i wydaje mi się, że także nieco zaniepokojony Fury.

- Zapytałem go czy jest ich więcej. - kontynuował Steve - Ale on tylko pokręcił gwałtownie głową. Był dość wystraszony. - zacisnął usta - I wtedy Bruce... to znaczy, Hulk, warknął, by odpowiedział na pytanie. Wtedy tamten człowiek się przeraził i przyznał, że jeśli nam powie, to spotkają go straszne rzeczy. Powiedział, że nie może nam tego zdradzić. Zapytałem go o imię, ale nie chciał powiedzieć. Dodałem, że dostaje ostatnią szansę. Po moich słowach Hulk ponownie warknął, tylko że tym razem dużo głośniej. To nie była dla niego codzienna sytuacja. Ze strachu prawie płakał.

Steve też wyglądał, jakby niekoniecznie gruba granica dzieliła go od rozpłakania się.

Atmosfera w sali była bardzo napięta.

Wydaje mi się, że wszyscy czuliśmy ten niepokój i adrenalinę. Ci, którzy natomiast byli na misji z Kapitanem, wyglądali na bardzo poważnych, poniekąd zrezygnowanych. Co mnie mocno niepokoiło.

Gdyż świadczyło to o tym, iż coś się stało. Coś się wydarzyło. Coś nastąpiło i nie ma drogi powrotnej.

Z sekundy na sekundę coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że po usłyszeniu tych ostatecznych słów wyjaśnienia, życie moje, a także całej reszty, zmieni się nieodwracalnie.

- Widziałem w jego oczach, że strasznie ze sobą walczy. - kontynuował Steve - Że jest na skraju załamania. W końcu drżącym głosem odrzekł, że nam powie, ale musimy go zaraz po tym zabić. Powiedział, że nie chce cierpieć.

O nie...

Pewnie Steve podjął się jego prośby. Pewnie ma go na sumieniu. Wcale mu się nie dziwię. To nie jest prosty wybór. A konsekwencje takich decyzji niosą za sobą nieprzespane noce i dużo, dużo gorsze kwestie, jak chociażby niesamowicie ciężkie poczucie winy.

Ale...

Czy ja wiem... czy widziałam w jego oczach skruchę? Był przybity, to fakt. Ale...

To nie to.

- Nie pokiwałem mu głową. - mówił dalej - Po prostu na niego patrzyłem. Zapytałem po chwili czy jest ich więcej. Czy istnieją inne powiązane z nimi grupy przestępcze. On nerwowo spojrzał na papiery na biurku, przy których pracował. To była sugestia, żebym w nie później zerknął. Nie chciał wypowiadać tego słownie, być może bał się, że ma gdzieś założony podsłuch. Utkwił we mnie wzrok. I pokiwał głową na moje pytanie. - westchnął ciężko - Zapytałem kto im wszystkim przewodzi. I czy jest to Nikita Sidorov. I wtedy on zaprzeczył. Pokręcił głową. - zastopował. Wydawał się w tej chwili tak bardzo nieobecny - Kontynuowałem. Ciągnąłem go dalej za język. Zapytałem, kto w takim razie im przewodzi. Jego grupie i ewentualnie innym. - opuścił nieco wzrok - Odrzekł bardzo drżącym głosem, że... Friedrich Vinogradov.

Chwilowe napięcie. Które pękło. To imię i nazwisko nic mi nie mówiło. Nawet nie wiem czy powinno.

Zerknęłam po reszcie, ale oni także zdawali się być zdezorientowani.

Nie ukrywam, że mój stres minął.

Choć instynktownie czułam, że cios dopiero nastąpi.

- Zapytałem go, kim są ci ludzie, kim jest ten dowodzący i co to za grupa. O co z tym chodzi. - kontynuował bardzo spokojnym, bezradnym głosem, a następnie utkwił wzrok w Barnes'ie. Brunet siedział ze zmarszczonymi brwiami, uważnie słuchając przyjaciela. I dopiero po kilku chwilach uświadomiłam sobie, czemu Steve tak strasznie ze sobą walczył, by wypowiedzieć te słowa, które miały wywrócić nasze życie do góry nogami - Powiedział, że Vinogradov... - zacisnął usta - Vinogradov dowodzi Hydrą.

Początkowo... jakby w ogóle nie uderzyły we mnie te słowa. Nie dotarły do mnie.

Wpatrywałam się w Steve'a, obserwowałam mimikę jego twarzy. Wyrażała ona ogromy ból. Żal, że to wszystko w ogóle ma miejsce. Byłam święcie przekonana, że oddałby wiele, aby tego uniknąć. Miał zatargi z Hydrą, niejednokrotnie mi o tym opowiadał. Jednak to nie on zarobił od życia tak traumatyczne doświadczenia.

Mój wzrok powędrował na osobę, w którą boleśnie wpatrywał się blondyn.

Barnes siedział w bezruchu. Jego wyraz twarzy nie zdradzał za wiele. Jednak jego postawa... wydawał się być spięty. Jego szczęka była mocno zaciśnięta, gdyż wyraźnie uwidoczniła kości żuchwy.

A oczy?

Oczy były nieobecne.

Stalowo-niebieskie tęczówki bruneta nie miały w sobie tej jasności, pewności siebie. Poszarzały. I to zdecydowanie.

Z kolei wzrok, który dotychczas miał w sobie ten błysk irytującej mnie wredoty, jakby nagle zgasł.

Poczułam dziwne ukłucie w klatce piersiowej. Wiedziałam, że to dla niego traumatyczne przeżycie. Cała ta Hydra. Steve niejednokrotnie mi o tym opowiadał...

Zaraz. Stop. I nagle obudziło się we mnie współczucie? Po tym, co mi wczoraj zrobił? Naprawdę, świetne wyczucie. Co prawda, fakt, świadczy to o tym, że posiadam swego rodzaju człowieczeństwo i empatię. Ale w tym przypadku odzywa się moja gorsza strona, która wcale nie chce mu współczuć. Przynajmniej chcę, żeby się odzywała. Byłam na niego wściekła. Nie chciałam się litować, nawet teraz. Nawet jeśli wmawiałam to sobie na siłę. Po prostu nie.

Patrzyłam na Barnes'a. Tak zwyczajnie. Zmarszczyłam brwi, zacisnęłam zęby. Zaczęłam nakręcać sama siebie, przez co ponownie napłynęła do mnie złość i żywienie urazy.

Chciałam być nieugięta. Choć równie dobrze mogłabym odpuścić, zważywszy na powagę sytuacji.

Mogłabym. Ale po co?

- Nie chcieliśmy go zabić, choć bardzo, ale to bardzo nalegał. - ponowił Steve słabym głosem - Nie zgodziliśmy się. - westchnął - Pod naszą chwilową nieuwagę wyjął pistolet z biurka i strzelił sobie w skroń. - zacisnął usta.

Matko, jak bardzo groził mu ten Vinogradov, skoro wolał umrzeć, niż żyć...

W pewnym momencie dostrzegłam, jak Steve do niego podszedł. Barnes drgnął dopiero wtedy, gdy blondyn położył mu swoją dłoń na ramieniu. Wyglądało to poniekąd jak powrót do rzeczywistości, choć jego wzrok nadal był jakby nieobecny. Może nawet wystraszony. Sama nie wiem. Ogólnie dość nieźle to kamuflował, jednak tak nie wyglądał codzienny Barnes. Nie, żebym go dobrze znała. Każdy z nas mógł to przyznać. Wyglądał i zachowywał się w tej chwili całkowicie inaczej, niż zazwyczaj.

Brunet uniósł wzrok na Steve'a. Po prostu na niego patrzył. To było dosyć dziwne.

- Buck... Wszystko okej? - zapytał delikatnie blondyn.

On jednak nie odpowiedział od razu. Kilka chwil minęło, zanim zabrał głos.

- Tak, tak. - mruknął lekko zachrypnięty. Następnie znów wyprostował się na krześle, uśmiechając pod nosem - Zapowiadają się milutkie spotkania. - dodał z przekąsem.

Co?

Nie rozumiem.

Zachowuje się jakby nic się nie stało.

Naprawdę, przysięgam ci, że przestaję go ogarniać jakąkolwiek cząstką mojego umysłu. Kiedy wydawał się być trochę przejęty, okazuje się, że lata mu to koło dupska. Czyżby tak szybko wyleczył się z przeszłości?

A z resztą, co mnie to interesuje.

W pewnym momencie Barnes uniósł wzrok i utkwił go we mnie, co automatycznie ucięło moje rozmyślania na jego temat. Zmarszczyłam w niezrozumieniu brwi i przypatrywałam mu się, by wyczytać z niego coś sensownego.

Na nic się to jednak nie zdało.

Barnes wydawał się być zarówno niedostępny, jak i na powrót obojętny, zirytowany i... nie wiem. Po prostu znów siedział tutaj stary Barnes.

Patrzyłam na niego podejrzliwie i jednocześnie ze zirytowaniem i złością, która we mnie narastała. On natomiast podniósł wyżej głowę, przez co zdawało się, że patrzy na mnie z wyższością. Następnie uniósł jedną brew, wyglądając przy tym bardzo prowokująco. Nie wiem, w co pogrywał, ale miałam go po dziurki w nosie.

Zmrużyłam oczy i po prostu czekałam.

Nasz kontakt wzrokowy był nad wyraz intensywny. Ale nie zamierzałam rezygnować z zabawy.

On też nie.

Zapomnieliśmy nawet, że nie znajdujemy się tu sami. Nie miało to jednak najmniejszego znaczenia.

Ponownie nawiązaliśmy między sobą tę nienawistną nić, która naprężała się coraz bardziej z sekundy na sekundę.

Miałam wrażenie, że lada moment i po prostu strzeli.

- Spocznijcie. - usłyszeliśmy nagle Fury'ego, który wyrwał nas z tej dziwnej sytuacji. Wszystkie oczy powędrowały na niego - Poza Kapitanem. Przejdziemy do mojego gabinetu. Tam opowiesz szczegóły.

Blondyn skinął głową, po czym znów spojrzał na przyjaciela.

Nie powiedział nic. Żadnego słowa. Wzmocnił jedynie uścisk na ramieniu Barnes'a, po czym skierował się wraz z Fury'm do wyjścia z sali.

Z jednej strony mały gest. Z drugiej - sygnał, komunikat o tym, że nie jest sam. I nie chodzi mi teraz o Barnes'a. Mam go w nosie, mówiąc delikatnie. Bardziej mam na myśli Steve'a i jego czułość. I to, jak bardzo taktownym jest człowiekiem. Wie, kiedy użyć słów, a kiedy po prostu być obok poprzez gesty. I pewnie dostrzegł w brunecie coś, co go zaniepokoiło. Być może nałożył na siebie maskę? Może to wcale nie było szczere zachowanie - mam na myśli tę jego wręcz wylewającą się na mnie kpinę. Może Steve wciąż widział, jak bardzo go to trapi?

Z resztą, pierdolenie. Barnes od tak się nie zmieni. Nikt się nie zmienia. Jego lekceważenie i wredota względem mnie jest normą. Nie ma się czego spodziewać, że nagle nastąpi magiczny cud i pan brunet okaże skruchę czy innego czorta. Nie dbam o to. Tak jak nie dbam o niego - oczywiście zapewne z ogromną wzajemnością.

Co niektórzy wyszli z sali. W końcu i Barnes zaczął się podnosić z krzesła.

Kierując się do wyjścia, rzucił mi ostatnie spojrzenie, którego za cholerę nie potrafiłam rozszyfrować, a następnie zniknął za drzwiami prowadzącymi na korytarz. Z pozoru wyglądał na znużonego moją osobą, ale... ah, kurwa, nie wiem. Nie będę zawracać sobie tym głowy, do cholery. Narazie na głowie mojej i każdego innego znajduje się cykl powieści Hydra i dalsze przygody.

Czułam się dziwnie.

Nie wiedziałam czego powinnam się spodziewać w dalszej kolejności.

W każdym razie to, co miało się wydarzyć, mijało się z jakimikolwiek naszymi przypuszczeniami.

Ale na ten moment, w taki właśnie sposób, z takimi rozważaniami, zostałam tu - wraz z Tony'm i Natashą, którzy tak jak ja pogrążyli się w myślach - odczuwając niemałą złość, irytację, niewiedzę i niepewność, a także niezrozumienie dotyczące zarówno Barnes'a, jak i sprawy z Hydrą.

I z jednej strony nasze charaktery nie pozwalały przyjąć takiego stanu rzeczy, byliśmy spragnieni informacji, prawdy. Bez żadnych ogródek. Nawet ciężkiej prawdy, ale jednak.

A z drugiej strony...

Życie nas chyba jeszcze dobitnie nie nauczyło, że czasem warto kochać kłamstwa.

Bo dzięki nim spalibyśmy spokojniej.

Ale my oczywiście chcemy drążyć.

Zdejmować maskę kłamstwom, tajemnicom.

I zbierać żniwa cierpienia.

Witajcie! 💙 jestem mega podekscytowana, że akcja idzie do przodu i swoim tempem powoli się rozkręca. Nie mogę się doczekać Waszej reakcji w rozdziałach późniejszych (tych już niebawem oraz tych w nieco dalszej przyszłości) 💙
Zapewniam, że nie będzie brakowało zwrotów akcji, absurdalnych i zaskakujących momentów oraz napięcia 💙
Z tym komentarzem zostawiam Was, życząc dobrego tygodnia. Widzimy się za tydzień! Buźka 💙😙

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro