𝚇𝚇𝚅𝙸𝙸𝙸

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

𝚌𝚊𝚗'𝚝 𝚌𝚑𝚊𝚗𝚐𝚎 𝚝𝚑𝚎 𝚠𝚊𝚢 𝚠𝚎 𝚊𝚛𝚎
𝚘𝚗𝚎 𝚔𝚒𝚜𝚜 𝚊𝚠𝚊𝚢 𝚏𝚛𝚘𝚖 𝚔𝚒𝚕𝚕𝚒𝚗𝚐.
~ '𝚁𝚒𝚟𝚎𝚛' 𝚋𝚢 𝙱𝚁𝙺𝙽 𝙻𝙾𝚅𝙴

Zaczynało się ściemniać.

Mimo mojego zmęczenia, czułem, że mogę jeszcze prowadzić. 

Stark dał nam znać - jakieś kilkanaście minut po tym, jak razem z Berget ulotniliśmy się z miasta - że udało im się odciąć ogon i jadą już w tym samym celu.

Po około dwóch godzinach, jak podejrzewałem, musieliśmy zatankować. Właściciel auta trzymał w schowku trochę pieniędzy, także poszczęściło nam się. I to nawet bardzo. Począwszy przede wszystkim od znalezienia zapasowych kluczyków w tym aucie.

W trakcie krótkiego postoju na stacji zdjąłem tablice rejestracyjne i wyrzuciłem je zgniecione do pobliskiego kosza. Miejsce, w którym się wówczas zatrzymaliśmy to maleńka prywatna stacyjka, mówiąc kolokwialnie, na odludziu. Nie zauważyłem tu żadnych kamer, a sam właściciel, u którego płaciłem za paliwo, był do mnie bardzo sympatycznie nastawiony i nawet oferował pomoc w formie opatrzenia moich ran. Podziękowałem jednak i odmówiłem. Są naprawdę znikome. Bardziej niepokoi mnie Berget. Ale ona akurat nie wychodziła z auta, a usadowiła się w sposób, iż prawie leżała na siedzeniu, co sprawiało, że była niewidoczna z zewnątrz.

I całe szczęście.

Bo jej wygląd mógłby o wiele bardziej przykuć uwagę tego właściciela. Jej bluzka była zakrwawiona. A widoczne na rękach szwy także nie były czymś, co mogłoby mu umknąć.

W każdym nie zobaczył jej, a na mnie nie naciskał. Szybko się stąd zwinęliśmy. Jechaliśmy dalej trasą. Wszystko, na ten moment, szło dobrze.

Byliśmy spokojni. Mówiąc bardzo ogólnie.

Z tyłu głowy, co prawda, siedziały te pieprzone obawy dotyczące naszej ucieczki. Jednakże zostały one zdominowane wspólną rozmową.

Gadaliśmy jeszcze trochę o żarciu - okazało się, że ten temat nie został zakończony. Jeśli chodzi o film, nie wybraliśmy konkretnego. Wciąż jednak zostaliśmy przy romantykach. Chciałem udowodnić Berget, że są maślane.

Bo są.

Mieliśmy jednak zrobić losowanie i obejrzeć jakiś w ciemno.

W dodatku stwierdziliśmy, że najlepiej byłoby obejrzeć film i zjeść wymarzone danie w zwykłym pokoju, rozkładając wokół poduszki i koce. Najlepiej o wieczornej porze.

Gadaliśmy tak jeszcze o innych pierdołach, przy czym Berget stopniowo stawała się cichsza. Aż w końcu usnęła. Śpi do tej pory.

Prowadząc auto, zerknąłem na nią kontrolnie. Patrzyłem jak oddycha.

Jak w końcu jest znośna.

Prychnąłem pod nosem na tę myśl.

Ponownie na nią spojrzałem. Tym razem na dłużej. I tym razem już poważniej.

Na powrót jednak skupiłem się na drodze. Niepotrzebny był nam wypadek czy inne cholerstwo. Musiałem się skupić.

Do celu pozostały nam jeszcze jakieś dwie godziny. Reszcie akurat dwie i pół. W każdym razie przebyliśmy już większość trasy, chwała Bogu.

Jechałem aktualnie drogą, która prowadziła przez las. Na ogół nie rozczulałem się nad naturą, ale tym razem zwróciła moją uwagę. Było tu naprawdę bardzo ładnie. Drzewa, na które padało światło zachodzącego słońca nadawały przyjemnego, nieco rozmarzonego klimatu.

Nie wiem, co wpłynęło na moje dziwne nastawienie, ale było dosyć przyjemnie.

Może nie „co", a „kto"?

Zmarszczyłem brwi.

Chyba robiłem się śpiący, nachodziły mnie jakieś niestworzone myśli.

Przetarłem twarz metalową dłonią czując, że oczy mi się schodzą. Zmęczenie brało górę. Zimno mojej bionicznej ręki w zetknięciu ze skórą na policzkach i czole nie pomogło na długo. Dało jedynie chwilowe orzeźwienie.

Za dwa kilometry wyskakiwał nam w nawigacji zajazd przy lesie. Uznałem, że najbezpieczniej będzie się tam zatrzymać i chwilę odpocząć.

Zakomunikowałem Stark'owi, że się tam zatrzymamy i w razie gdyby spotkały nas jakieś komplikacje, będę dawał znać.

Będąc już na miejscu, zaparkowałem na kamiennym placu tuż przy lesie. Był to zwykły, pusty obszar, zapewne imitujący parking. Nie było tu żadnego sklepu, żadnej żywej duży. Tylko natura.

Zgasiłem silnik samochodu, po czym zerkając chwilowo na nadal śpiącą Berget, wyszedłem bezszelestnie z auta. Nie zamykałem drzwi, żeby jej nie obudzić.

Przeszedłem na przód samochodu, a następnie oparłem się o jego maskę. Począłem wpatrywać się w las, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Obserwowałem drzewa, które powiewał delikatny wiatr. Wsłuchiwałem się w ciszę, jaka panowała wokół. Zero ludzi. Całkowity spokój.

Było dziwnie. Mogę nawet rzec, że niekomfortowo. Bo mimo, że pięknie... to jednocześnie tak obco.

Tak bardzo obco.

Nie pamiętam, kiedy ostatnio dane mi było przeżyć spokojny, bezstresowy dzień.

Wszystkie te rozmyślania były jednak stopniowo przygaszane moją sennością. Oczy nieustannie mi się schodziły.

Rany. Dawno nie byłem tak wymęczony.

Wymęczony i jakby... zamroczony. Sam nie wiem.

- Wszystko gra? - usłyszałem nagle obok, toteż wzdrygnąłem się.

Spojrzałem na Berget, która - nie wiedzieć kiedy - wyszła z auta. Nie spodziewałem jej się tu teraz, myślałem, że będzie dalej spała. Nie słyszałem nawet kiedy otworzyła drzwi. Podeszła do mnie i także oparła się o maskę samochodu.

Dopiero teraz dotarło do mnie, jak łagodnie brzmiał jej głos, który o dziwo nie był zaspany.

- Tak. - mruknąłem - Obudziłem cię?

- Nie. Sama wstałam. - odrzekła, wzruszając ramionami - Drzemanie lub fazę płytkiego snu nie nazywam typowo snem. - zaczęła drapać się po szyi.

Po tej cholernej szyi.

Opuściłem wzrok, zaciskając usta.

- Czemu? - zapytałem obojętnym tonem.

- Bo mam kontakt z rzeczywistością. Mogę to kontrolować. No i nie zapadam w typowy, głęboki sen. - westchnęła - Takie są najgorsze.

Nie bardzo wiedziałem co na to odpowiedzieć.

Bo sytuacja wyglądała u mnie podobnie. I sam nie wiedziałem, co chciałbym usłyszeć, gdyby ktoś zaczął ze mną ten temat.

- Racja. - mruknąłem.

Zaraz po tym poczułem, że dziewczyna utkwiła we mnie wzrok.

- Rozumiem, że brzmi znajomo? - podsunęła.

- No. - prychnąłem pod nosem, nie zerkając na nią.

Po chwili byłem świadkiem, jak zaczęła się śmiać. Wręcz histerycznie śmiać. Tylko nie wiem, co było powodem.

Przyglądałem jej się badawczo, nie kryjąc zdezorientowania jej nagłą reakcją.

Gdy już się uspokoiła, odchrząknęła i pokręciła głową, jakby z niedowierzania.

- Hydra, tortury, zdrada przyjaciela i to wszystko na jednych barkach. - powiedziała w końcu - Przysięgam, że gdy ktoś beztroski spyta mnie czemu nie mogę spać w nocy, to jesteś mi świadkiem, że mu przypierdolę. - westchnęła, a następnie skierowała się na tył samochodu, do bagażnika.

Otworzyła go i zaczęła za czymś szperać.

- Szukasz szczęścia? - prychnąłem.

Berget wyprostowała się i spojrzała na mnie ze zmrużonymi oczami.

- Ale jesteś zabawny. - skomentowała - Odpowiedziałabym, że ręczników, ale tak się składa, że nie są mi do niczego potrzebne. - zamknęła bagażnik, przez co ukazało mi się, jak trzyma dwie butelki wody.

Zaraz potem rzuciła jedną z nich w moją stronę. Złapałem ją i odkręciłem.

- Dzięki. - mruknąłem.

- Pózniej wystawię paragon. - odrzekła jakby nigdy nic, upijając swoją wodę.

- Mam dziwne przeczucie, że kwota będzie nie do zapłacenia. - zerknąłem na nią uważnie, kiedy wróciła i znów oparła się o maskę auta.

- Oczywiście, że nie będzie. - parsknęła, zaraz po upiciu kilku łyków wody - Nie wiem czy posiadasz takie zdolności kredytowe. - znów poczęła pić.

Nie spuszczałem z niej wzroku.

- Na pewno kredytowe? - spytałem.

Berget zakrztusiła się wodą, wypluwając trochę na swoją bluzkę, przez co ta delikatnie przemokła, przyklejając się do jej dekoltu.

Uśmiechnąłem się pod nosem. Lubiłem ją drażnić.

Utkwiła we mnie swój wzrok. Ona także zaczęła mi się przyglądać. Wydawała się, jakby chciała coś wyczytać z mojej twarzy.

Po chwili jej mina, z mocno zdezorientowanej zmieniła się na... dosyć pewną siebie.

- A o jakich innych myślisz, Barnes? - spytała trochę niższym tonem, nieco prowokacyjnie.

Mój uśmiech się powiększył.

Patrzyłem na nią. Skanowałem jej twarz.

Następnie oblizałem powoli wargi, czym przyciągnąłem na nie jej wzrok.

- A jakie byś chciała wziąć pod uwagę? - drążyłem widząc, jak jej cierpliwość powoli się kończy. Znów spojrzała w moje oczy, mrużąc nieco swoje.

- Te, które masz do zaoferowania. - mruknęła.

Odepchnęła się od samochodu i postawiła kilka powolnych kroków, ostatecznie stając tuż przede mną i wlepiając we mnie swój przenikliwy wzrok.

- Nie wiem czy jest w mojej ofercie coś, co może ci się spodobać. - wzruszyłem ramionami, wypowiadając te słowa półgłosem.

- W takim razie możesz zrobić małą prezentację. - uniosła brew - Może coś się jednak znajdzie.

- Wątpię. - uśmiechnąłem się rozbawiony. Widziałem, jak zaczynała się irytować. Bawiło mnie to, muszę przyznać.

- Skąd ta pewność? - drążyła.

Uparta jest.

Zaśmiałem się pod nosem.

Nagle naszła mnie myśl, aby nie zmieniać samego tematu, a jego wydźwięk. Nie wiem czemu. Po prostu poczułem taką potrzebę.

Spoważniałem trochę, nie spuszczając wzroku z jej błyszczących, błękitnych oczu.

- A co twoim zdaniem może mieć do zaoferowania wrak człowieka? - uniosłem brew. Mój ton był lekki, ale Berget chyba nie do końca odebrała to jako pół-żart.

Poprawka. Zupełnie tak tego nie odebrała.

- Kawałek gruzu? Jakiś popiół może? - kontynuowałem szturchając nogą jej udo, ale nie udało mi się ją tym rozchmurzyć.

- Czemu mówisz o tym w taki sposób? - odezwała się w końcu, dosyć przybitym głosem.

- Jaki?

- Spokojny. - sprecyzowała.

- Przywykłem. - wzruszyłem ramionami.

- Nie boli cię to, że gdy wstajesz każdego dnia, po prostu jesteś-

- Tym samym człowiekiem, z ranami, bliznami, traumą i że nie mogę tego zmienić? Tak. Boli mnie. - dokończyłem za nią.

Dziwnie to było przyznawać. Bo w końcu nasza relacja krążyła wokół skakania sobie do gardeł. Ale... rozumieliśmy się.

Nawet bardzo.

- I nic z tym nie robisz? - mruknęła.

- Raz próbowałem. Ale to był błąd. - chyba domyśliła się, o co mi chodziło - Później uznałem, że jednak żyję po coś. I do tej pory uważam, że zawsze jest co ratować.

- Nie mów tak. - szepnęła z udawanym śmiechem.

Odeszła ode mnie i skierowała się ponownie w stronę bagażnika.

- A co jeśli naprawdę tak jest? - kontynuowałem, idąc za nią.

- Jeśli ludzie to poczuli, super. Gratulacje dla nich. Gratulacje dla ciebie, Barnes. Ale nie u każdego jest co ratować. Z resztą, mówiłam ci już. - wyjaśniła nie patrząc na mnie, a następnie wyjęła butelkę wódki - Ktoś nie rozpakował porządnie auta. - rzuciła ją w moją stronę. Złapałem niedbale alkohol jakby to były zaledwie kluczyki - Miałeś ochotę na czystą. - dodała zamykając bagażnik.

- Ta. - mruknąłem, przypominając sobie, że rzeczywiście jej o tym wspomniałem, gdy rozpoczynaliśmy trasę.

Po chwili Berget zatrzymała się w miejscu i spojrzała na mnie ze zmarszczonymi brwiami.

- Nie, oddawaj to. - wyciągnęła rękę - Ty przecież prowadzisz.

- Chyba zapomniałaś o specyfice serum, które w sobie mam. - gdy Berget do mnie podeszła, uniosłem dłoń wyżej w taki sposób, aby nie dosięgnęła butelki.

- Nie pieprz, Barnes. Oddawaj to. - powiedziała stanowczym głosem.

- Wydaje mi się, że w takim wypadku nie pozostaje ci nic innego, jak wspięcie się na mnie. - poruszyłem brwią.

Byłem teraz świadkiem, jak dziewczyna próbowała przyswoić i przetworzyć moje słowa. Wpatrywała się we mnie intensywnie, zapewne nie wiedząc co powiedzieć.

Uniosłem kąciki ust. Nie ukrywam, że mocno mnie to śmieszyło.

- Chciałbyś. - prychnęła po dłuższej chwili - Nie podpuścisz mnie.

- To nie dostaniesz wódki. - wzruszyłem obojętnie ramionami.

- Za to ty zaraz dostaniesz.

- Nie podskakuj. - puściłem jej oko, akcentując ostatnie słowo.

Jej mina momentalnie spoważniała, a irytacja napłynęła do niej pełną parą.

Po chwili - przyznaję, że jednak nie bardzo się tego spodziewałem - wskoczyła na moje biodra, oplatając je nogami, toteż aby się nie zsunęła, szybko chwyciłem od spodu jej udo, tuż przy pośladku. Czułem, jak cała spięła się na mój dotyk. Zacisnęła na mnie nogi nieco mocniej, co także nie pozostawiło mnie bez reakcji.

Wstrzymując chwilowo powietrze, podtrzymywałem ją podczas gdy ona przechwyciła butelkę alkoholu. Dosięgnęła ją w tym momencie bez trudu. Asekurowała się dłonią, układając ją na moim ramieniu, jednak zaraz po zdobyciu wódki, oplotła moją szyję obiema rękami i spojrzała na mnie prowokacyjnie oraz zwycięsko zarazem.

- A ty mi nie rozkazuj. - mruknęła, świdrując mnie wzrokiem.

- Wiesz, że właśnie dałaś się podpuścić? - parsknąłem, układając sobie drugą dłoń pod jej udem, na wskutek czego czułem jej każde, nawet najmniejsze spięcie.

- Wiesz, że mam w nosie to, co do mnie mówisz? - sarknęła niezwłocznie.

- Czyli już nie w czterech literach? Awansowałem? - przechyliłem głowę, a ona wywróciła oczami.

- Dzielimy się po połowie. - zarządziła, zmieniając temat.

- Nie wiem czy to przeżyjesz, Berget. - prychnąłem.

- Ah, tak? - mruknęła.

- Weźmie cię już po kilku pierwszych łykach.

- Jasne. Bo doskonale znasz mój organizm. - zironizowała.

- Doskonale pamiętam twoje zachowanie wtedy w kuchni, gdy piłaś whisky. - przypomniałem jej, na co ona zacisnęła szczękę.

- Chcę przypomnieć, że sam zacząłeś się do mnie przystawiać. - tyknęła mnie palcem w tors.

- Ale pozwalałaś mi na to.

- Nie pozwalałam. - zaprzeczyła - Byłam zbyt zszokowana, żeby ci odmówić.

- Ah, tak? - mruknąłem - I tą samą odmową było założenie mi nóg na biodra kolejnego dnia? - drążyłem, zacisnąwszy palce na jej nogach.

- Musiałam się zemścić. - broniła się niewinnie, biorąc głębszy wdech.

- Jasne. - obliczałem dolną wargę, co podziałało na nią jak zaklęcie, gdyż momentalnie przeniosła wzrok na moje usta.

- Okej. - odchrząknęła, poruszając się nieco na mnie, przez co przyłapałem się na tym, że tym razem to ja złapałem większy oddech - Idę zobaczyć, czy nie mają tam jakichś nakrętek, kubeczków czy innych pieronów, w które nalejemy wódkę. Weź ręce, muszę się puścić.

- To propozycja czy rozkaz, Berget? Nie znałem cię jeszcze z tak bezpośredniej strony. - parsknąłem, na co ona zmrużyła wściekle oczy, a następnie zeskoczyła ze mnie. Moje dłonie mimowolnie osunęły się z jej ud, a zaraz po tym wsadziłem je do kieszeni.

- Goń się, Barnes. - warknęła, idąc w stronę bagażnika.

Uśmiechnąłem się pod nosem, po czym otworzyłem przednie drzwi auta, aby całościowo wsunąć oba fotele i zrobić więcej miejsca na tylnich siedzeniach.

Usadowiłem się na jednym z nich, zamykając za sobą drzwi. Oparłem się wygodnie, chowając twarz w dłoniach. Następnie przetarłem nią nimi, wzdychając ciężko. Chciało mi się spać. Musiałem to przyznać.

- Rozumiem, że dłuższy postój? - usłyszałem obok, po czym do moich uszu dobiegł dźwięk zamykanych drzwi.

- Chyba nie mamy wyjścia. - mruknąłem, zerkając na Berget - Nie chcę zasnąć za kółkiem. Odpocznijmy chociaż piętnaście minut. - ponownie się wyprostowałem i zamknąłem oczy.

- Przecież ja mogę prowadzić. - prychnęła.

- Nie, nie możesz.

- Goń się. - mruknęła, otwierając butelkę.

- Powtarzasz się. - parsknąłem.

- Nie cierpię cię. - westchnęła - Dam znać Tony'emu i reszcie, że robimy postój.

- Okej.

Nie czekaliśmy długo, aż udało jej się połączyć ze Stark'iem.

- Trzymacie się? - spytała z troską w głosie.

- W sensie, że za ręce? Nic z tych rzeczy. Ale zrobiliśmy sobie postój. - odrzekł Tony - Wiem, że do celu już niedaleko, ale chyba potrzeba nam trochę odpoczynku.

- My też właśnie przystanęliśmy. Co prawda, nie na jakoś długo, ale-

- A powinniście na dłużej. Może zostańcie na noc tam, gdzie jesteście. - zaproponował - Rano wrócimy do trasy i spotkamy się już wypoczęci. Sporo się przecież działo, nie jesteśmy maszynami, żeby nienagannie funkcjonować.

- Z resztą nawet i maszyny szwankują. - zaśmiała się - Więc my wszyscy tym bardziej.

- No, tak. Dobra, Berget. Sory, ale chce mi się spać. - mruknął sugestywnie.

- Jasne.

- Tylko nie rozwalcie auta, żebyście mieli czym dojechać. - usłyszeliśmy Wilson'a, któremu towarzyszył śmiech Clint'a.

- A ty, Sam, zajmij się własnym samochodem. Nara. - powiedziała ze zirytowaniem, po czym rozłączyła się.

- Nara. - parsknąłem - Ostro, Berget.

Miałem zamknięte oczy, ale dam sobie uciąć drugą rękę, że spojrzała na mnie pobłażliwie i wywróciła po chwili oczami.

Usłyszałem w pewnym momencie, że otwarła butelkę wódki i zaczęła ją do czegoś nalewać.

- Trzymaj. - powiedziała.

Zerknąłem na nią, a następnie na jej dłoń, w której trzymała plastikowy kubeczek z alkoholem.

- Dzięki. - mruknąłem. Podniosłem się do pozycji mniej śpiącej i czekałem, aż Berget zaleje swoje naczynie.

- Niestety nie mam nic na popitkę, musisz sobie poradzić, Barnes. - rzuciła, zerkając na mnie prowokacyjnie.

- Ja to się bardziej o ciebie martwię. - dodałem z kpiną.

- Nie musisz się martwić. - prychnęła, jakby trochę niezadowolona.

Po chwili natomiast byłem świadkiem, jak jej twarz wygląda na przybitą.

Odstawiła butelkę i uniosła swój kubeczek w moją stronę. Ja także wystawiłem dłoń i stuknęliśmy się naczyniami, po czym wyzerowaliśmy ich zawartość.

Alkohol palił nas oboje w gardło, bo zarówno ja, jak i Berget, skrzywiliśmy się.

- Co jest? - spytałem, kiedy palenie ustało.

Dziewczyna spojrzała na mnie z lekkim niezrozumieniem.

- Co? - wydusiła.

- Widzę, że coś nie tak. O co chodzi?

Zacisnęła usta, a następnie opuściła wzrok.

- Nie potrafię zrozumieć, jak się z tym pogodziłeś. - parsknęła udawanym śmiechem, kręcąc przy tym głową.

- Z czym? - spytałem.

- Dobrze wiesz, Barnes. - zniecierpliwiła się - Mówisz o tym, co cię spotkało z tak stoickim spokojem, że to jest aż straszne.

- Czyli twoim zdaniem mam się wściekać i krzyczeć?

- Nie. - przetarła twarz dłonią - Ale nie wiem. Pokazać jakiekolwiek emocje. Złość. Nie chodzi mi o to, żebyś przewracał stoły. Ale... - urwała, po czym machnęła ręką - Nie wiem. Po prostu nie potrafię tego pojąć, że zdajesz sobie sprawę, że jesteś wrakiem i jednocześnie masz siłę to wszystko dalej ciągnąć.

- Skoro ty też to dalej ciągniesz i wstajesz rano z łóżka, to też masz tę siłę. - odparłem.

- Wstaję, bo muszę. - mruknęła ponuro - I z szacunku do waszego trudu, który włożyliście w tę ucieczkę. Inaczej już dawno bym to pierdolnęła.

- Ale nie pierdolnęłaś. - zaznaczyłem dobitnie, przez co spojrzała na mnie uważnie - Z tego wynika, że warto trzymać się życia.

- Lepiej odpuścić, niż trzymać w taki sposób. - westchnęła - Naprawdę cieszę się, że uważasz, że masz co ratować i że ze sobą jednak nie skończyłeś. Ale nie każdy tak ma. Wybacz.

- To kwestia czasu, aż rany się trochę podgoją. - mruknąłem.

- Nie uwierzę, że twoje się zagoiły. - zaśmiała się chwilowo, patrząc mi uważnie w oczy.

Zacisnąłem szczękę.

Nie odpowiedziałem jej na to. A nie przyznam przecież, że mnie prześwietliła.

- I nie uwierzę, że jesteś w stanie wypełnić w sobie tę pustkę i wyrwane z ciebie elementy. - dodała.

Patrzyłem uważnie w jej tęczówki, mając wrażenie, że trochę się w nich zatapiam. Nie wiem jak to lepiej określić. Cynk w tym, że nie wiedzieć czemu, nie mogłem oderwać od niej wzroku.

- Masz rację. - powiedziałem półgłosem - Może nie jestem w stanie. Może właśnie nie ja.

Zmrużyła niepewnie oczy. Przyglądała mi się nieustannie. Skanowała moją twarz z uwagą i skupieniem.

Nasz kontakt wzrokowy znacznie się wzmocnił.

- Nie ma co przesądzać, Berget. - dodałem łagodnie - I nie ma co upierać się, że nic nikt nie wskóra. Życie lubi zaskakiwać.

I to jeszcze jak.

- I to jeszcze jak. - westchnęła, nieświadomie powtarzając moją myśl i ostatecznie opuszczając wzrok na butelkę wódki.

Niezwłocznie ją chwyciła i ponownie napełniła nasze kubeczki.

- Do dna. - mruknęła.

Opróżniliśmy naczynia, krzywiąc się przy tym.

- Szkoda, że nie zostawili tam żarcia. - prychnęła po chwili.

- Zawsze można iść do lasu po jagody. - odparłem niewzruszony.

- Z naszym szczęściem jedyne, co byśmy znaleźli, to mech. - mruknęła lekko rozbawiona. Osunęła się nieco na siedzeniu, układając wygodniej głowę.

- W ostateczności i mech można zjeść. - stwierdziłem.

- Mech. - powtórzyła, śmiejąc się pod nosem.

Zerknąłem na nią na trochę dłużej. Chyba zaczynało ją brać, skoro śmieszyła ją zwykła zielenina.

- Trzymasz się? - spytałem prowokacyjnie.

- Jeszcze jak. - machnęła ręką.

- Właśnie widzę. - przyznałem, patrząc na nią pobłażliwie.

- Czy ty mi tu coś insynuujesz? - wycelowała we mnie palcem.

- Ja? Skądże. - parsknąłem.

- Ja myślę. - mruknęła ostrzegawczo - Bo inaczej bym tak tego nie zostawiła.

- Jak zostawiła? - zaśmiałem się rozbawiony.

- Bez konsekwencji. - spojrzała na mnie chwilowo, po czym znów sięgnęła po butelkę.

- Cholera. - mruknąłem, podstawiając kubeczek - Mam się bać?

- Powinieneś. - zastrzegła, a następnie nam nalała i znów stuknęliśmy się naczyniami, opróżniając je.

- Jasne. Cały się trzęsę. - prychnąłem z kpiną, podpuszczając ją.

Spojrzała na mnie poważnym, przenikliwym wzrokiem.

Zadarłem lekko głowę, unosząc kąciki ust. Całkiem przypadkiem pomyślałem o tym, że chyba chciała udowodnić swoje racje.

Odstawiła kubeczek, a następnie przysunęła się do mnie.

Obserwowałem ją uważnie. Chłonąłem każdy detal jej twarzy, ruchów, zachowania.

Wszystko, dosłownie wszystko.

Nagle byłem świadkiem, jak chwyciła za moją rękę i odsunęła ją, aby zrobić sobie przestrzeń i po chwili przełożyć nogę przez moje uda, żeby na mnie usiąść. Poruszała nieco biodrami, by wygodniej się umiejscowić - ocierając swoim kroczem o moje - co sprawiło, że nabrałem więcej powietrza do płuc.

Zaraz po tym wzięła swój kubeczek i butelkę, po czym zaczęła nalewać nam wódkę.

- Co ty wyprawiasz, Berget? - zapytałem nisko i spokojnie, nie spuszczając z niej wzroku.

- Nie rozumiem, o co panu chodzi, sierżancie Barnes. - stuknęła swoim naczyniem o moje, po czym wyzerowała alkohol, odchylając przy tym mocno głowę.

Spojrzałem na jej żuchwę i szyję, które miałem okazję i przyjemność bezwstydnie kosztować. Zmrużyłem nieco oczy, zaciskając szczękę. Ani nie wypiłem wódki, ani nie oderwałem od niej wzroku.

Musiałem przyznać, że mocno testowała w tej chwili moje granice.

Bardzo mocno.

- Doskonale rozumiesz. - mruknąłem, patrząc na nią uważnie i z powagą.

- To czemu nie jestem w stanie tego wyjaśnić? - uniosła brwi. Jej głos brzmiał niewinnie.

Prychnąłem, kręcąc głową z dezaprobatą.

- Bo się opiłaś. - stwierdziłem krótko.

- Jasne. - zaśmiała się, sięgając po butelkę.

- Odłóż to już. - chwyciłem delikatnie za jej nadgarstek, przyciągając go do siebie - Żebyś nie haftowała za autem. Albo co gorsza, w aucie. Albo co najgorsze, na mnie.

- Ta. Tyś widział moje haftowanie. - być może chciała poklepać mnie po ramieniu, ale jej ręka wylądowała bardziej w okolicach mojej klatki piersiowej.

- Nie i nie chcę widzieć. - stwierdziłem.

- I nie zobaczysz. Przecież się trzymam. - rozłożyła ręce.

- Mhm. - mruknąłem nieprzekonany, układając sobie metalowe przedramię na jej udzie, z kolei dłoń zacisnąłem nieco wyżej, na biodrze.

Czułem, jak spięła się na wskutek mojego dotyku. Dzięki pozostałemu światłu słońca, które zaszło zaledwie przed chwilą, dostrzegłem także czerwień wstępującą na jej policzki.

- No. - odchrząknęła trochę zakłopotana, po czym znów zaczęła sięgać po butelkę.

- Berget. - westchnąłem trochę zniecierpliwiony.

- Co? - oburzyła się - Nie będę już pić. Chcę ci przemyć te rany. - zerknęła na moją brew i wargę.

- Co? - zaśmiałem się - Nie ma co przemywać. - dodałem, naprawdę nie kryjąc rozbawienia.

- Zamknij się. Siedź cicho. - rozkazała, a następnie wylała trochę alkoholu na swoje palce.

Zrobiła to dosyć nieudolnie, bo rozlała go także po mojej bluzce. Ale zdawała się tym zbytnio nie przejmować. Nawet nie wiem czy to zauważyła.

Gdy już namoczyła palce w roztworze, uniosła dłoń i poczęła delikatnie, powolnymi ruchami przecierać mój łuk brwiowy. Poczułem drobne szczypanie w miejscu rozcięcia. Ale nie przeszkadzało mi to. Zatopiła w nim wzrok. Była bardzo skupiona na aktualnie wykonywanej czynności.

- Wiesz, że aby coś odkazić, nie powinno się używać do tego własnych rąk? - podsunąłem cicho, żeby ją trochę podrażnić - Albo sam odkażacz, albo jakiś gazik.

- Ty jesteś gazik. - mruknęła niewzruszona - Nawet jeśli moje dłonie chcą dobrze? To i tak nie mogę? - spytała oburzona.

Nie uwierzę, że nie wiedziała co robić w razie skaleczeń, zadrapań, złamań i tak dalej. Była po prostu wstawiona. I chciała się pobawić.

To drugie przede wszystkim.

- No, chyba, że tak. - mruknąłem, chwytając delikatnie palcami za kosmyk jej miękkich włosów, po czym założyłem go za jej ucho.

Widziałem, jak uśmiechnęła się pod nosem i przygryzła wargę, ale nie spojrzała w moje oczy. Ponownie nalała wódkę na swoją dłoń i znów zaczęła gładzić subtelnie i powoli palcami moją brew.

- To ja powinienem opatrzeć twoje rany. - rozmyślałem na głos, już poważniej.

- Bruce to zrobił, jak wróciłam od Hydry. - prychnęła - Przecież mam szwy.

- Które się rozeszły. - wytknąłem.

- Ale dramatyzujesz. - pokręciła głową.

- Berget, nie udawaj, że nic się nie dzieje.

- Ale, no, powiedz mi. Czy coś się dzieje? - spojrzała mi w oczy, zaprzestając swoich czynności - Czy tracę przytomność? Umieram? Odchodzę od zmysłów?

- To ostatnie, zdecydowanie. - pokiwałem stanowczo głową, na co ona się roześmiała - Co w tym takiego zabawnego?

- Wszystko. - stwierdziła, nalewając ponownie wódkę na palce, ale tym razem zostawiła już moją brew w spokoju.

Opuszkami palców dotknęła delikatnie mojej wargi, naciskając na nią nieco. Uchyliłem usta, by dać jej lepsze pole manewru. Zaraz po tym zaczęła przemierzać swoją miękką skórą moje przecięte miejsce.

Było to całkowicie nowe doświadczenie, ale równie elektryzujące, gdy czułem miły dotyk jej palców i jednocześnie smak alkoholu w ustach.

Przez cały ten czas nie spuszczałem z niej wzroku. Obserwowałem jej twarz, oczy, tak zawzięcie wpatrzone w moje wargi.

W czasie, kiedy ponownie nalewała alkohol na swoją dłoń, przeniosła spojrzenie na moje tęczówki, świdrując je przenikliwie.

Następnie wróciła do poprzedniej czynności.

Wykonywała to z taką pasją, skupieniem.

Nie wiem, jakich słów użyć, by oddać ruch jej palcy, przyjemny dotyk, który wprowadzał mnie w zupełnie inny wymiar. W dodatku otoczenie - znacznie przyciemnione przez porę na granicy wieczoru i nocy, gdzie niebo barwne było jeszcze w kolorach fioletu i różu, ale nie jaśniało już tak mocno, jak za dnia.

Znów oblała swoje palce wódką, a przy okazji i mój tors.

Uniosła dłoń na powrót do brwi.

- Boli cię? - spytała jakby z troską w głosie - Albo szczypie?

- Troszeczkę. - odparłem półgłosem, patrząc w jej oczy.

Po chwili i ona na mnie spojrzała. Dosyć poważnie.

Zaraz po tym nachyliła się do mojej twarzy, kierując usta w miejsce mojego łuku brwiowego. Ucałowała je, zasysając na nim bardzo delikatnie swoje wargi. Poczułem, jak w trakcie tego dotknęła językiem mojej brwi. Była przy tym niebywale subtelna, co niezwykle koiło i przez co poczułem przyjemne ciarki na karku oraz ścisk w brzuchu. Jednocześnie biła od jej pocałunków pasja, która mnie mocno nakręcała. Która zabraniała się wycofać.

Która już dawno przekroczyła granice.

Dziewczyna odsunęła się ode mnie, patrząc mi w oczy.

- A teraz? - spytała.

- Teraz już nie. - odrzekłem po chwili ciszy.

Przyglądała mi się jeszcze chwilę, po czym chwyciła za butelkę i ostatni raz wylała alkohol na swoje palce.

Następnie skierowała je na moją wargę, muskając ją delikatnie.

Popatrzyła w moje tęczówki, uchylając usta. Jej źrenice były rozszerzone. W oczach natomiast widniał jakiś szaleńczy, trudny do określenia błysk.

I założę się, że w moich dostrzegała to samo.

- A tu cię boli? - zapytała powoli półgłosem - Albo szczypie?

Opuściłem chwilowo wzrok na jej usta, by później znów wrócić do tych jasnych, hipnotyzujących tęczówek.

- Tu szczególnie. - szepnąłem.

Poprzestała w swoich ruchach palcami, kierując dłoń na mój tors. Nachyliła się do mnie, tym razem w stronę ust.

Popatrzyła mi ostatni raz w oczy, po czym zbliżyła się do mojej uchylonej wargi, muskając ją ustami.

To, co zalało mój umysł i ciało było nie do opisania. Rozpłynęło się po mnie gorąco wymieszane z dziwnym do sprecyzowania uniesieniem. Poddałem się tej chwili całkowicie.

Pozwalałem jej jeszcze przez chwilę robić swoje, lecząc moją rozciętą wargę.

Jednak w momencie, gdy dotknęła jej czubkiem swojego języka, chwyciłem za jej twarz, układając ją sobie w dłoniach i wpiłem się pewnie w jej usta.

Czułem, jak się spięła. Jak jej dłonie zacisnęły się na mnie - jedna na ramieniu, druga na torsie, w tym samym miejscu, w którym już się znajdowała. Jedną ręką wciąż trzymałem jej twarz, w okolicach żuchwy. Drugą z kolei ułożyłem na jej plecach, przyciągając dziewczynę bliżej siebie, przez co całkowicie stykaliśmy się ze sobą ciałami. Objąłem ją chcąc mieć pewność i nieustanną świadomość, że jest tutaj. Blisko. Przy mnie. Pragnąłem czuć ją na klatce piersiowej, doświadczać jej chaotycznego oddechu.

Całowałem jej miękkie usta, nie mając dość. Następnie wykorzystując moment, w którym uchyliła swoje wargi, wsunąłem pomiędzy nie mój język, zaraz potem czując jej słodki smak, który rozszedł się nie tylko w moich ustach, ale i w umyśle, wyostrzając go dużo mocniej, niż było to dotychczas.

Jej wargi, język, oddech - urywany, gwałtowny, wpadający w moje usta. To wszystko było teraz w zasięgu mojej ręki. To było tak realne, namacalne. Tak dobre.

Tak okrutnie dobre.

Chłonąłem to intensywnie.

Tu i teraz.

Ponownie chwyciłem obiema dłońmi jej twarz, odchylając ją nieco. Niezwłocznie wpiłem się w jej szyję, składając na niej mokre pocałunki, zasysając ją, zostawiając zapewne trwalsze ślady na jej skórze.

Berget wplotła palce w moje włosy z tyłu głowy, zaciskając je pod wpływem pocałunków. Do moich uszu dobiegało ciężkie sapanie i westchnięcia.

Mając wrażenie, że przemierzyłem już pocałunkami każdy obszar jej szyi, wysunąłem język i zaczynając od miejsca na wysokości jej obojczyków, zacząłem je lizać i powoli kierowałem się wyżej - poprzez szyję, żuchwę, podbródek - aż nie utorowałem tej mokrej trasy do jej ust, w które ponownie się wpiłem, całując je zachłannie, z pasją, namiętnością.

Słońce już dawno zaszło za horyzont, a mimo to aktualny monet zdawał się topnieć pod wpływem gorąca.

Pod wpływem płomieni ognia pożądania, które spalały nas doszczętnie, kawałek po kawałku.

Wysuwając język z jej ust, odsunąłem się od niej i z chaotycznym oddechem spojrzeliśmy sobie w roziskrzone oczy.

- Dobrze wiesz, czego chcę. - wysapała.

- Dobrze wiesz, że nie możemy. - mruknąłem, patrząc na jej usta.

- Dobrze wiesz, że mam w to wyjebane i nie zmieni to mojego zdania.

Zacisnąłem piekące mnie wargi, utkwiwszy wzrok w jej tęczówkach.

- Jesteś pijana Berget. To raz. - zaznaczyłem - Dwa, rano zjedzą nas oboje wyrzuty sumienia. Odpuść, zanim najemy się niepotrzebnego wstydu.

- Odpuścić? - spytała, jakby było to conajmniej absurdalne - Po tych twoich szlaczkach na mojej szyi, mówisz mi, żebym odpuściła, hipokryto? - zmrużyła oczy, na co ja uśmiechnąłem się pod nosem.

- Czemu musisz być taka uparta? - przygryzłem wargę.

- Żeby zagrać ci na nerwach. - poruszyła brwią - I żeby dopiąć swojego.

- Dziś się to niestety nie uda. - mruknąłem.

- Okej, w takim razie... - westchnęła - Z racji tego, że i tak nie ma co tu robić. - rozejrzała się wokół po lesie - A znaleźliśmy już jeden sposób na zajęcie czasu. - utkwiła we mnie niewinny wzrok, mówiąc to, jakbyśmy rozmawiali o zwykłej pogodzie.

- Uspokój się już, Berget. I idź spać. - zaśmiałem się, układając sobie dłonie na jej biodrach.

- Jasne. - prychnęła - Wcale nie chce mi się... - nie dokończyła, gdyż górę wzięło jej ziewanie.

- Tak, tak. A ja... jak to było? Pomagałem w budowie piramid? - spytałem.

- Spieprzaj od moich piramidek. - uderzyła mnie delikatnie w ramię, po czym zaczęła bawić się moimi włosami.

- Gdzie mam spieprzać?

- Do lasu. Blisko masz. Bardzo blisko. - obejrzała się na zalesione miejsce - Ale w razie, gdybyś i tak nie wiedział gdzie iść, mogę cię odprowadzić. Nie ma problemu, z chęcią wskażę drogę.

- Ale ty dużo pieprzysz, Berget. - pokręciłem głową, serio nie mogąc się nadziwić, że ma w ogóle siłę tak ględzić.

- Jest sposób, żeby mnie uciszyć. - podsunęła po chwili półgłosem.

Popatrzyliśmy sobie w oczy, zerkając później na usta. Nie minęło dużo czasu, aż ponownie wpiliśmy się w siebie namiętnie i coraz to bardziej zachłannie. Zacisnąłem dłonie na jej biodrach, przysuwając albo wręcz przyciskając je do swoich. Berget natomiast mocniej objęła moją szyję, zaciskając jedną z dłoni na moich włosach. Nasze oddechy mieszały się ze sobą chaotycznie i gwałtownie, dominując panującą dotychczas krótką ciszę.

Nie mogłem wyzbyć się z umysłu pragnienia nieustannego kosztowania jej ust. Jej miękkich, słodkich warg.

Były tak cholernie uzależniające.

Nie mając dosyć, zwinnie wsunąłem język w jej usta, chcąc znów poczuć ją dosadnie, dosłownie i zupełnie bezwstydnie.

Moje dłonie wędrowały tym razem nie po plecach Berget, a po jej udach. Co jakiś czas zaciskałem na nich palce - nie mocno, miałem na uwadze jej szwy. Jednak na tyle, abym czuł, że cała się spina na wskutek mojego dotyku.

Nakręcało mnie to iście piekielnie.

Wszelkie istniejące granice zostały już dawno porwane, przekroczone, zatarte. Poza jedną. Tą najgorszą, przy której powstrzymywanie się graniczyło z cudem.

Oderwałem się od dziewczyny patrząc w jej oczy, chłonąc każdy detal jej twarzy, która nadal znajdowała się tak blisko mnie.

- Lubisz mnie testować, co, Berget? - spytałem, zaciskając szczękę. Musiałem się uspokoić.

Oczywiście mógłbym kontynuować całowanie się. Nawet chciałbym to robić. Ale wiem, jakby się to skończyło. Zahamowałem się naprawdę w porę, to był ostatni dzwonek. Z kolei, gdybyśmy dalej ciągnęli tę jazdę bez trzymanki...

Wiem, że bilet byłby bezdyskusyjnie jednostronny.

I nie ukrywam, że kuszący.

Ale w tym przypadku lepiej było posłuchać się rozumu i zaoszczędzić sobie wstydu i przykrości kolejnego dnia. To bardziej, niż pewne, że oboje byśmy tego żałowali.

- A ty lubisz mówić do mnie z tym specyficznym naciskiem na nazwisko, nie? - kontynuowała zaczepki, bawiąc się, widzę, wybornie.

- Nie widziałem, żeby ci się to nie podobało. Więc tak, lubię. - odparłem.

- Mhm. - mruknęła, świdrując wzrokiem moją twarz.

- Chodźmy spać. - szepnąłem.

Emocje ze mnie schodziły. Nie ukrywam, że coraz bardziej zacząłem przez to odczuwać zmęczenie.

- W jaki sposób? - kontynuowała.

- W taki, że zamykasz oczy. - uniosłem dłoń, aby przymknąć jej powieki, na co parsknęła śmiechem - I idziesz spać. - przysunąłem jej głowę do mojej klatki piersiowej.

Zaczęła się śmiać. Nie tyle słyszałem, jak czułem to na sobie.

Gdy się nieco uspokoiła, uniosła lekko głowę, opierając podbródek na mojej klatce piersiowej. Utkwiła we mnie śpiący, rozbawiony i delikatnie upity wzrok, po czym zaczęła mi się przyglądać.

- Grzeczna dziewczynka. Właśnie tak. - pogłaskałem ją krótko po głowie, a ona znów wybuchnęła śmiechem - Włączyć ci dobranockę?

- O takiej porze już nie lecą dobranocki, sierżancie. - odparła prowokacyjnie.

- Berget. - powiedziałem ostrzegawczo.

Zaśmiała się na moje słowa, ale zaraz po tym ułożyła głowę w zagłębieniu mojej szyi. Następnie oplotła rękami moją talię, splatając dłonie za plecami.

Czułem jak oddycha. Głęboko i spokojnie.

Wydaje mi się, że minęło zaledwie kilka minut i w końcu usnęła.

Zamknąłem drzwi od wewnątrz. Następnie oparłem delikatnie głowę o dziewczynę i także ją objąłem, układając sobie dłonie na jej plecach, gładząc je co jakiś czas.

W moim przypadku również niewiele minęło, aż pochłonął mnie sen.

Spokojny sen.

Witam Was w końcówce maratonu i jasny chu- gwint, mamy to hahah 🔥 mam nadzieję, że podobał Wam się pocałunek 💙
Dziękuję Wam za cierpliwość, bo trochę im jednak zeszło zanim się na to w końcu zdecydowali XD

Ciekawostka! Początkowo miał być jeden pocałunek. Miałam od kwestii „Jest sposób, żeby mnie uciszyć" przejść od razu do „Lubisz mnie testować, co, Berget?". Ale w tej scenie też miałam niedosyt i musiałam to rozwinąć. W dodatku zrobiłam to pół godziny przed publikacją rozdziału, gdzie praktycznie kończyłam korektę XD
Jak widać, ja też już nie mogłam się doczekać ich pocałunku, jestem pieprzonym sadystą i masochistą. I jestem okropna, ale o tym już wiecie. Wybaczcie. 💙🙏🏻

Takim właśnie miłym akcentem kończymy maraton! 💙💙💙
Widzimy się, co prawda, w poniedziałek, ale szczerze mówiąc polubiłam te nasze „odskocznie" od regularnej publikacji. Postaram się jeszcze niejednokrotnie „zarzucić" większą ilością rozdziałów.

Przesyłam całusy! (heh)
I życzę miłej nocy/dnia! 💙💙💙
Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro