𝚇𝙸

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

𝚝𝚊𝚔𝚎 𝚙𝚕𝚎𝚊𝚜𝚞𝚛𝚎 𝚒𝚗 𝚝𝚑𝚎 𝚙𝚊𝚒𝚗.
~ '𝚂𝚊𝚟𝚎 𝙼𝚎' 𝚋𝚢 𝚂𝚔𝚒𝚕𝚕𝚎𝚝

W mojej głowie nieustannie wybrzmiewały słowa Fury'ego.

Mamy trop. Wiemy, gdzie trzymają Berget.

To, do cholery, na co jeszcze czekamy? Aż sami nam podrzucą tę łajzę?

Trzeba działać, odnaleźć ich pieprzoną bazę i roznieść w pył. W nicość. Raz na zawsze.

Nie można zwlekać.

Tu chodzi o Hydrę.

Tylko i wyłącznie.

- Gdzie ich namierzyliście? - spytał po chwili Sam.

- W Rosji. - odparł Fury - Macie przed sobą kilka godzin wycieczki.

- Naprawdę nie dało się ich wcześniej namierzyć? - spytał Steve, wciąż bardzo słaby.

Nie wiem, ile to gówno będzie go jeszcze trzymało.

- Tak się składa, że są dosyć nieuchwytni. Mają bardzo dobre maskowanie, nasze programy szpiegowskie nie wykrywają ich od razu. Potrzeba tu było bardziej szczegółowych operacji. - wyjaśnił Fury, na co blondyn pokiwał głową - Ale już wiemy gdzie są.

- Jakim składem wyruszamy? - zapytałem.

- Ty i siedmiu krasnoludków. - odparł dyrektor, zerkając na mnie.

- Znakomicie. - odparłem z grymasem na twarzy.

- Na misję leci Barnes, Stark, Wilson i Banner. - dodał - Reszta zostaje na miejscu. - zarządził - I kończy kurację.

- Dobra. W takim razie jaki plan? - skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej. Chciałem przejść do konkretów i nie tracić cennego czasu.

- Zanim plan... - Fury oparł się dłońmi o stół - Jeszce jedna sprawa.

Zmarszczyłem brwi. Przez moje ciało przeszły lekkie ciarki. Nie ukrywam, że nieustannie towarzyszyły mi obawy związane z moim wkradnięciem się do magazynu.

- Czy któreś z was zaobserwowało coś niepokojącego w ostatnim czasie? - sprecyzował.

Kurwa.

On albo wie, albo się domyśla, albo zaczyna węszyć.

- Nie. - odparł Sam stanowczym głosem.

Wilson spojrzał na mnie chwilowo, chyba chciał dać mi sygnał, żebyśmy się w porę odezwali.

- Nie. - mruknąłem, kręcąc głową.

Nawiązałem krótki kontakt wzrokowy z Fury'm, który przyglądał mi się dłuższą chwilę.

Poczułem lekki ścisk w klatce piersiowej. To było bardzo niezręczne i stresujące kilka sekund mojego życia.

Dosłownie po momencie reszta także zaprzeczyła, nie bardzo wiedząc o co może chodzić.

Coraz bardziej nie mam ochoty wtajemniczać w to kogokolwiek. Nie podoba mi się to. Musimy z Sam'em kopać jeszcze głębiej. I musimy to robić z najwyższą ostrożnością, bo inaczej na nikogo innego, jak właśnie na nas padną podejrzenia.

A tego nam nie potrzeba.

Jednak zanim wszczniemy nasze wewnętrzne śledztwo, zostaje jeszcze odbicie Berget...

Otworzyłam zmęczone oczy.

Nie mam pojęcia ile spałam, ile wczorajszego dnia wypiłam ani w ogóle jaki mamy rok.

Rozejrzałam się wokół, uświadamiając z coraz większym zaniepokojeniem, że nie znajduję się w swoim pokoju czy nawet wieży Avengers.

Oraz że jednak wczoraj nie balowałam.

No, zaledwie odrobinkę, ale to w celach służbowych.

Później zaczepił mnie jakiś przychlast, przypominam sobie. Po tym oczywiście konfrontacja z Barnes'em, bo czemu nie? Później ta niefortunna wpadka, walka i...

No właśnie. Tutaj moja pamięć już nie sięga.

Nie mam bladego pojęcia co się wydarzyło. Coś musieli jednak zrobić, że straciłam przytomność.

Zastanawiałam się co z innymi. Czy też tu są. Czy dzieli nas ściana innego pomieszczenia, czy jednak udało im się uciec, wrócić.

Martwiłam się o Steve'a. W sensie, wiem, że sobie poradzi. Ale, mimo wszystko, nie mogłam wyzbyć się tej natrętnej myśli, że coś mogło mu się stać.

Pomyślałam także o Barnes'ie... jakby... nie wiem jakim prawem? Gość dla mnie nie istnieje, nie jestem w stanie wytłumaczyć dlaczego przyszedł mi teraz na myśl.

Rozejrzałam się jeszcze raz po pomieszczeniu, podnosząc się z podłogi z pozycji leżącej do siedzącej. Czułam delikatne przerażenie, ale skutecznie je kontrolowałam.

Zorientowałam się również, że nie mam na sobie mojej sukienki ani peruki. Zostałam ogołocona ze sztucznych włosów i częściowo z ubrania - chwała Bogu miałam pod sukienką czarne spodenki i opinający podkoszulek, które zawsze zakładam na misje pod strojem głównym.

Po sukience - bez śladu. Jeśli dowiem się, który kutas ją zabrał, nie ręczę za siebie.

W pewnej chwili przyszła mi do głowy myśl, która wywołała ciarki na moim ciele.

Skoro zdjęli ze mnie sukienkę...

Poruszałam nogami, zaciskając uda, by odczuć jakiekolwiek naruszenie mojego ciała. Jednak nie dostałam sprzężenia zwrotnego w postaci bólu czy czegokolwiek innego. Spojrzałam na swoje ręce i nogi, nie miałam żadnych siniaków czy zadrapań.

Także było chyba w porządku, nic się nie wydarzyło.

Wybacz, że mówię o tym poniekąd ze spokojem. Zdaję sobie sprawę jak wiele młodych dziewczyn, kobiet, dzieci ma przez to zniszczone życie. Nie chodzi o to, że nie mam do nich szacunku. Bo mam. I szczerze im współczuję, że przez takich skurwieli muszą uczyć się żyć na nowo z utraconą na zawsze częścią siebie.

Po prostu działając w mojej specyficznej profesji liczę się z porwaniem, przechwyceniem, znęcaniem, wykorzystaniem, torturowaniem... Przyjmując to do wiadomości, akceptując to, że może się tak wydarzyć, jest mi lżej. Może nie brzmi to sensownie, może wręcz przeciwnie. Ale właśnie akceptując wszelkie możliwości wydarzeń spowodowanych moją pracą, łatwiej mi się z nimi zmierzyć. Stąd moje aktualne opanowanie. Bo praca, którą wykonuję dała mi jakby w pakiecie różne scenariusze wydarzeń i szkód w moim życiu.

Dzięki temu mój umysł wytworzył sobie swego rodzaju klapkę, która w ciężkich sytuacjach zatrzaskuje się, nie dopuszczając do mnie negatywnych, niszczących myśli, traumy czy Bóg jeden wie czego jeszcze.

Sporo jej zawdzięczam. Gdyby nie ta klapka, być może ktoś już znalazłby mnie te kilka lat temu martwą w mojej wannie czy gdzieś indziej, w jakimś zaułku...

Ale to tak w formie informacji, nie żalenia się.

Mniejsza.

Spróbowałam wstać, jednak zrobiłam to za szybko, bo zakręciło mi się w głowie, przez co zachwiałam się i upadłam.

Okazało się, że przyciągnęłam tym uwagę jakiegoś typa na końcu korytarza. Również dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie jestem ani związana, ani nie umieszczono mnie w zamkniętym pomieszczeniu, tylko gdzieś w rogu na korytarzu. Spojrzałam wzwyż - była tu kamera. Samotna w takim razie nie byłam. W dodatku w oddali, jak się właśnie przed chwilą okazało, pilnował mnie jakiś gość.

Mruczał coś, gadał sam do siebie w rosyjskim języku.

- Ej, ruski! Co ty tam pierdolisz pod nosem? - zapytałam donośnym głosem.

Ponownie coś do siebie powiedział, tylko tym razem był jakby bardziej zdenerwowany. Po chwili ruszył w innym kierunku, pewnie zawołać kolegów.

- A idź w pizdu. - tym razem to ja mruknęłam sama do siebie.

Chciałam bardzo skorzystać z chwili wolności, dlatego ponownie zaczęłam się podnosić. Byłam dosyć osłabiona, ale nie na tyle, by się nie zebrać i nie znaleźć stąd drogi ucieczki.

Gdy tylko jednak udało mi się wstać na nogi i nie upaść, ten sam rusek wraz z dwoma innymi strażnikami zmierzali w moją stronę.

Cudnie.

Stałam, patrząc na nich znużonym wzrokiem. W pewnym momencie jeden z nich stanął za mną i kopnął w moje zgięcie kolana, przez co upadłam i ponownie znajdowałam się na podłodze na klęczkach. W mgnieniu oka drugi chwycił moje ręce i wygiął je nieprzyjemnie za mnie, na plecy, by trzeci mógł je ciasno związać szorstkim sznurem. Z pewnością zdążyli mi już zedrzeć skórę z nadgarstków.

A to dopiero początek zabawy.

Podnieśli mnie na nogi, po czym z szarpnięciem poprowadzili gdzieś w głąb budynku.

Starałam się zapamiętywać jak najwięcej szczegółów związanych z pomieszczeniami, korytarzami, wentylacjami i innymi pierdołami, które mogłyby mi posłużyć za drogę ucieczki, ale było tego tak wiele, że nie jestem już pewna gdzie dokładnie znajdował się korytarz, w którym się obudziłam.

Może gdyby raczyli mnie obudzić i dać chociaż pół godziny czasu na dojście do siebie, to z pewnością zakodowałabym stąd większość, jak nie każdy szczegół.

No, ale mniejsza.

Wkroczyliśmy... to znaczy... trójka strażników weszła i wlokła mnie jak na ścięcie do pokoju, który był cały biały. Był... po prostu był.

Calutki biały.

Nic nadzwyczajnego się tam nie znajdowało.

Jedynie krzesełko na środku. Drewniane krzesełko. A także jakiś hak na środku sufitu. Była tu oczywiście krata wentylacyjna, ale znajdowała się zbyt wysoko, abym tam wskoczyła. Chyba, że z krzesła.

Pchnęli mnie na nie, abym usiadła. Moje związane ręce przymocowali z tyłu oparcia tak, że wątpię, aby udało mi się je jakoś uwolnić. W dodatku moje dolne kończyny - każdą z osobna - przywiązali do nóg krzesła. Zostałam więc oficjalnie uziemiona.

Strażnicy zaczęli coś do siebie pieprzyć, ale nie rozumiałam ani słowa z tego co mówili.

Przydałaby się Natasha albo Barnes... nie, Barnes nie. Natasha by się przydała.

Nawet jeśli byśmy się nie uwolniły, to przynajmniej mogłaby ich zrozumieć, a później powyzywać w ich języku.

No, ale nie można mieć wszystkiego.

Tak więc słuchałam, jak świnia grzmotu, tego co do siebie mówili.

Dosłownie po chwili wyszli z pokoju, zatrzaskując drzwi z impetem. Rozległ się głuchy pogłos po pomieszczeniu. A po dosłownie dwóch sekundach zapanowała cisza.

Pokój musiał być dobrze wygłuszony. Nie słyszałam nic z zewnątrz, było tu tak cicho, że podejrzewam, iż siedzenie tu przez chociaż trzy godziny w samotności mogłoby sprawić, że poczęłabym słyszeć jakieś głosy wytworzone przez mój umysł.

Chwała Bogu, że nie wstawili mi tu luster. Bo byłaby chyba mogiła.

W końcu drzwi się otwarły i wszedł jakiś gość w marynarce, a za nim drugi gość z torbą przewieszoną przez ramię, który wyglądał mi na gościa będącego lekarzem, ale mogło się też okazać, że był po prostu zwykłym gościem.

Zmrużyłam oczy i świdrowałam ich oboje zaciętym wzrokiem.

Ten pierwszy uśmiechnął się w moją stronę z kpiną.

Nie odrywałam od niego wzroku. Podszedł do mnie i stanął centralnie przede mną, patrząc na mnie z wyższością.

- Witaj. - powiedział z mocno rosyjskim akcentem.

Nie odpowiedziałam. Nie zamierzałam. A przynajmniej nie w tej chwili.

- Rozmowna. - dodał, mierząc mnie wzrokiem od dołu do góry.

Myślał, że mnie sprowokuje? Onieśmieli? Po moim trupie. Chociaż podejrzewam, że i mój trup byłby nieugięty w tej kwestii. Bo determinację mam w kościach, to dlatego.

- W takim razie pozwól, że ja się przedstawię. - kontynuował - Nazywam się Nikita Sidorov. - na te słowa uniosłam brwi. Nie powiem, zaskoczył mnie tym - Nie mieliśmy jeszcze okazji poznać się osobiście, ale na pewno niejednokrotnie mieliście przyjemność spotkać się z moimi ludźmi.

- Milusio było, nie ma co. - mruknęłam lekceważąco i niechętnie.

- Czyli jednak umie mówić. - odwrócił się do domniemywanego lekarza, na co tamten się uśmiechnął.

- Przejdź do rzeczy, bo moja cierpliwość ma swoje granice. - dodałam.

- Radziłbym uważać na słowa, bo to ty jesteś w naszych skromnych progach, nie odwrotnie. - odezwał się spokojnym głosem.

Wywróciłam oczami.

Serio, gość działał mi coraz bardziej na nerwy. Ma szczęście, że jestem związana bo mnie ręka świerzbi, nie żartuję.

- Ruth Berget. - powiedział po chwili, uważnie mnie obserwując - Matka Amerykanka, ojciec Norweg. Oboje pracowali w T.A.R.C.Z.Y. A córka zdecydowała się pójść w ich ślady i proszę, jesteśmy tu i...

- Właściwie, to... - przerwałam mu - Po pierwsze, nie musisz przedstawiać mi mojego życiorysu, bo moja pamięć jeszcze nie szwankuje. Jeśli będzie szwankować, może wtedy poproszę cię o zdanie. Może. - zaznaczyłam - Po drugie, moje nazwisko nie wypowiada się...

- Skończyłaś? - spytał dziwnym głosem, jakby ostrzegawczym.

- Nie. - ucięłam krótko, ignorując jego ton, po czym kontynuowałam wypowiedź - Moje nazwisko nie wypowiada się tak jak wszyscy to bezmyślnie robią, tylko Bargjet. Przez a i takie przeciągane, dosyć rosyjsko brzmiące e.

- Zamknij się, сучара. (suciara) - warknął przez zęby, ale ja go zignorowałam (jego oraz jego wyzwisko w moją stronę; akurat to słowo jest mi znajome) i nawijałam dalej.

- W dodatku na końcu mojego nazwiska litera t jest dźwięczna, więc na twoim miejscu radziłabym...

Nie dokończyłam. Bo gość zniecierpliwił się szybciej niż ja. Dostałam od niego w twarz.

Ale nie z otwartej dłoni.

Sidorov przyjebał mi pięścią z takim impetem, że przez chwilę zdrętwiała mi szczęka. Straciłam całkowicie czucie w gębie. Dziwię się, że nie upadłam wraz z krzesełkiem na podłogę.

Miałam mroczki przed oczami, mocno zakręciło mi się w głowie. Gdyby wycelował bardziej w żuchwę, zapewne odcięłoby mnie na jakiś czas od rzeczywistości. Ale stety lub niestety, przyłożył mi w taki sposób, że im bardziej powracało moje czucie, tym bardziej zdawałam sobie sprawę, że mam coś w jamie ustnej. Odbiegając od tego, że odczuwałam narastający tępy ból - ciężkim i mozolnie poruszającym się językiem jeździłam po zębach, bo wydaje mi się, że...

No właśnie. Że pozbył mnie szóstki.

W uzębieniu miałam nieprzyjemną, głęboką dziurę, a na języku - zęba z całym jego korzeniem.

Idealnie.

Udało mi się w końcu podnieść głowę i nieco nieobecnym wzrokiem odszukałam tę jego parszywą mordę.

Przysięgam, że teraz to ja zaczynałam wewnętrznie wrzeć.

- Czyli co? - spytał, przechylając głowę - Słowa nie są w stanie cię uciszyć? Dopiero przemoc działa?

Moje zmysły powracały do pełnowymiarowej sprawności, toteż schyliłam delikatnie głowę, aby obdarzyć go jak najbardziej nienawistnym wzrokiem spod byka.

- Tak, przemoc działa. Jeśli oczywiście dobrze wymierzysz. Bo chamstwo? Ani trochę. - odparłam zimnym tonem, po czym wyplułam tuż u jego stóp mojego zęba z wymieszaną krwią i śliną.

- Przypominam - powiedział po chwili równie oziębłym głosem - po raz kolejny, że to ty jesteś u nas. Dlatego radzę liczyć się ze słowami i zachowaniem. Bo nie zamierzam cię niańczyć. - odwrócił się na pięcie i podszedł do lekarza, który jak na zawołanie wyjął z torby mały podręczny nóż.

Spojrzał na mnie, po czym obracając przedmiot w dłoniach, zaczął iść w moim kierunku.

- Dlatego mam nadzieję, że teraz skulisz ogon i grzecznie odpowiesz na moje pytania. - dodał.

Przykucnął przede mną, opierając się o moje uda. Ohyda.

- Dlaczego wykradliście nasze notatniki? - spytał spokojnie, nieustannie bawiąc się nożem przed moimi oczami.

- Notatniki? - uniosłam w zdziwieniu brew.

O czym on teraz w ogóle bredził?

Uśmiechnął się i pokręcił głową.

- Niektórzy od was, będąc ostatnio w Bułgarii, wykradli nam dwa notatniki. Nie ukrywam, ważne dla nas notatniki. - zaakcentował wypowiedź - Stąd moje pytanie: po co?

- Podejrzewam... - zaczęłam powoli - Że nawet gdybym wiedziała, to bym ci nie powiedziała. - wzruszyłam ramionami.

Skrzywiłam się trochę, gdyż ból po wybiciu zęba coraz bardziej dawał o sobie znać.

Cholera, jak to piekielnie bolało.

- Nie odpowiesz? - zapytał.

- A ty mi odpowiesz kim jest Friedrich Vinogradov? - ja także zadałam pytanie - Bo byliśmy przekonani, że ty dowodzisz tym wszystkim marionetkom. Po czym okazuje się, że istnieje jeszcze większy błazen. - igrałam z ogniem, wiem - Więc odpowiesz mi, kim on jest? I po co wam te wszystkie pieniądze, które w ostatnim czasie kradniecie?

- Nie. - uciął.

- W takim razie ode mnie też niczego się nie dowiesz. - odwróciłam głowę w bok. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że być może wyglądałam w tej chwili jak naburmuszone dziecko, ale nie miałam zamiaru się wycofywać. Byłam konsekwentna.

- To może pogadamy o twojej indywidualnej kwestii? - spytał, ale ja wciąż podziwiałam ścianę.

Wzruszyłam ramionami.

Nie wiem, do czego zmierzał, ale byłam niewzruszona.

- Opowiedz mi, jak ty to robisz? - spytał z dziwną... fascynacją w głosie.

O co mu, do cholery, chodziło?

Nie wyczułam w jego wypowiedzi podtekstu, ale i tak miałam ochotę mu to powiedzieć:

- Spierdalaj. - powiedziałam bardzo wyraźnie i przeciągając słowo.

Sidorov tylko na mnie popatrzył, po czym zamachnął się i wbił mi nóż w udo.

W mojego gardła wydostał się krzyk przepełniony agonią. Mimowolnie odchyliłam głowę, nie mogąc wytrzymać z bólu. Mój oddech stał się tak okropnie nierówny, myślałam, że tam po prostu zdechnę.

Zacisnęłam szczękę, naprawdę nie mogłam wytrzymać. Oczywiście zapomniałam o moim zębie, a raczej jego braku, bo gdy tylko to zrobiłam, zalała mnie kolejna fala bólu.

Po prostu... kurwa mać!

Nie mogłam wyrównać oddechu. Ból nie ustawał. Co prawda udało mi się przestać krzyczeć, warczeć, skomleć... nie wiem jak to nazwać; w końcu poczęłam nad tym panować i spojrzałam temu uśmiechającemu się sadyście w oczy.

Z mojego uda wystawała zaledwie rękojeść noża. Ciemna krew spływała po obu stronach nogi. Wyglądało to doprawdy paskudnie. A w odczuciu było jeszcze gorsze.

Nastąpiła cisza, przerywana moim ciężkim oddychaniem. Nie wydałam jednak z siebie już żadnego głosu.

- Jak to jest, że decydujecie się na określanie dobra i zła? - spytał mnie, uważnie obserwując - Dlaczego to wy nadajecie temu znaczenie? Dlaczego to wy jesteście tymi dobrymi? - uniósł brew.

Nie odpowiedziałam mu. Nie bardzo wiedziałam do czego zmierzał. W dodatku moje zmysły były znów przytępione, więc siłą rzeczy nie byłam w stanie wysilić się na jakąś błyskotliwą myśl.

- Obwiniasz się? - znów zabrał głos.

Spojrzałam na niego zdziwiona.

- Co? - zapytałam, mrużąc oczy.

- Cóż, w takiej sytuacji to dość powszechne, że osoba podlegająca takiemu oddziaływaniu odczuwa... poczucie winy. - wyjaśniał, ale nadal nic mi to nie mówiło.

- W jakiej sytuacji? - zapytałam, naprawdę nie mając bladego pojęcia o czym mówił.

- Tamto zdarzenie.* - odparł.

Narastało we mnie coraz większe zdenerwowanie, niepokój i niezrozumienie.

Czy zrobiłam coś złego? Czy coś się komuś stało? Czy ktoś z moich jest ranny?

Moje serce zaczęło walić jak szalone. Ból stawał się teraz drugorzędnym problemem.

- No, cóż... - westchnął, podnosząc się - Nie ważne. Z tego wynika, że powszechne plotki o tym, że nie zależy wam na ludzkim życiu, są prawdziwe. Jedno więcej czy mniej, nie ma znaczenia. - prychnął, wysuwając nóż z mojego uda, na co ja zamknęłam gwałtownie oczy i warknęłam gardłowo z bólu. Nawet nie chciałam patrzeć, ile krwi zaczęło mi przez to ubywać - Wielcy bohaterowie Avengers. - dodał z kpiną - A w rzeczywistości zabójcy. Nikt więcej. - odwrócił się ode mnie i zaczął iść w stronę wyjścia - I dlaczego to nam przyklejacie łatkę złych? - rzucił mi ostatnie spojrzenie, po czym zwrócił się do lekarza - Opatrz ją i zostaw. Niech przemyśli swoje zachowanie i później odpowie na pytania. - zlecił i wyszedł.

Lekarz momentalnie do mnie podbiegł i począł tamować wylewającą się, kapiącą na podłogę krew.

Nie wiem ile czasu minęło, miałam wrażenie że krążę po granicy między świadomością, a jej utratą.

W każdym razie lekarz zdołał zszyć moje przecięcie i obandażować mi udo, zostawiając samą w pomieszczeniu.

Nie wiem kiedy wyszedł, nie wiem jak długo mu zeszło. Musiałam jednak na trochę stracić świadomość.

Mniejsza.

Teraz byłam już wśród świadomych, sam na sam z czterema ścianami cichego pokoju oraz bólem promieniującym z nogi i zęba.

W mojej głowie nieustannie krążyły słowa Sidorov'a. O jakimś zdarzeniu. O tym czy czuję się winna.

Nie wiem czemu zaczął ze mną ten temat. Zupełnie go nie rozumiałam.

A może zrobił to specjalnie? Żebym rozmyślała i popadła w wir różnych scenariuszy, które wspomógłby mi ten przerażająco pusty, wygłuszony pokój?

Nie wiem...

Ale...

Chyba mu to wyszło. Przynajmniej po części.

Nie wiem czy to usłyszałam, czy było to tylko w mojej głowie.

Słyszałam, jak przez mgłę, krzyki. Wołające moje imię.

Widziałam oczami wyobraźni krew i wypływającą gałkę oczną jakiegoś człowieka.

Przez Sidorov'a zaczęłam mieć naprawdę wyrzuty sumienia. Miałam wrażenie, że kogoś zabiłam.

Mój oddech stał się szybszy. Wzrok rozbiegany.

W pewnym momencie zdawało mi się nawet, że na tych przerażająco białych ścianach co jakiś czas pojawiał się cień.

Mój cień.

Ale nie wraz z krzesełkiem. Cień nie był skrępowany, chodził wolno.

Ogarnął mnie strach. Mało brakowało, by dopadła mnie także panika.

Początkowo wchodząc tutaj, nie widziałam niczego, dosłownie niczego za krzesłem. A teraz miałam wrażenie, że ktoś tu stoi.

Że ktoś tu stoi i na mnie patrzy.

Że jest dosłownie za mną.

Nie miałam odwagi się odwrócić. Wolałabym, aby to coś po prostu skręciło mój kark. Nie chciałam na to patrzeć.

To coś tam stało, chyba widziałam kątem oka, jak się porusza, uśmiecha.

Jak czyha na mnie.

Nagle drzwi do pokoju otworzyły się, toteż mój wystraszony wzrok powędrował w tamtą stronę.

Usłyszałam szum z korytarza. I to było jak... jak lekarstwo. Dzięki temu bańka, w której się znalazłam po prostu pękła. Odwróciłam się nieco za siebie, ale nikogo tam nie było. Wszystkie przeczucia jakby wyparowały. Nie wiem ile czasu upłynęło od pójścia lekarza, ale widocznie byłam tu na tyle długo, że mój umysł niestety uległ pustości i cichości tego pomieszczenia.

Uświadomiłam sobie, że byłam zalana potem. Po prostu po mnie spływało. Kosmyki włosów przykleiły mi się do skroni. Z kolei zszyta rana na udzie zaczynała mnie szczypać i piec na wskutek słoności wydzielanego potu. Istna porażka.

Do wewnątrz wszedł Sidorov, ale tym razem z innym gościem. Ten drugi prowadził wózek przykryty jakimś białym płótnem.

Przysięgam, że od dzisiejszego dnia nienawidzę tego koloru z całego mojego serca.

To znaczy, nie wiem czy mam serce, także nienawidzę tego koloru z całej duszy... Chociaż... już sama nie wiem. To wszystko to wątpliwa kwestia.

Ze wszystkich sił? W sumie ich teraz mocno brakuje...

Dobra.

Mniejsza.

- Ile tu siedziałam? - spytałam słabym głosem.

- Jakieś dwie godziny. Nawet niecałe. - odparł Nikita.

Rany... nie chcę wiedzieć, co dzieje się z człowiekiem po dłuższym czasie. To istne tortury.

- Jak zdrowie? - spytał, zerkając z rozbawieniem na moje zabandażowane udo.

- Bardzo zabawne. - mruknęłam, nie mając siły na wredne odzywki.

- Słusznie, ja też nie mam nastroju ani czasu na żarty. - odrzekł.

Ale to ty dzwonisz.

- Zapytam ponownie. - stanął przede mną - Po co wykradliście tamte dwa notatniki?

- Słuchaj, ja pewnie też byłabym zdesperowana i wkurwiona, gdyby ktoś ukradł moją własność. - zaczęłam - Ale nie wiem. Po prostu nie wiem. O niczym takim nie słyszałam, aby ktoś je ukradł. Może to wcale nikt od nas? Może coś wam się pojebało? - spytałam, nie kryjąc zdenerwowania.

Miałam dosyć Sidorov'a, jego głosu, wrednej mordy, tego miejsca i całej tej sytuacji.

Naprawdę, miałam serdecznie dosyć.

- Nie strugaj debila, Berget. - wysilił się, aby dobrze wymówić moje nazwisko, jednak zrobił to trochę ironicznie - Nasze kamery zarejestrowały wtedy w Bułgarii Kapitana Amerykę, Hulk'a i Falcon'a w magazynie z aktami, zaraz po tym jak nasz pracownik uznał, że lepiej się zastrzelić niż nam przyznać o wtopie. I słusznie, ty też się o tym przekonasz, ale w swoim czasie. - zapewnił - Widzieliśmy, że zaczęli przeglądać dokumenty i notatniki, które też tam były. Zgarnęli je. Więc zapytam grzecznie: gdzie. je. trzymacie?

- Nie. mam. pojęcia. - wysyczałam przez zęby, będąc bliska wybuchu na tego kretyna.

Na litość boską, ileż można?!

Nie mam bladego pojęcia o co chodzi z tymi jebanym notatnikami!

Sidorov jedynie prychnął rozbawiony i rozjuszony jednocześnie.

Podczas gdy on podszedł do tego drugiego gościa i zaczął z nim gadać po rosyjsku, do mnie napłynęły różne myśli.

Steve wspominał o jakichś dokumentach. Że tamten samobójca nad czymś siedział. Ale... nie sprecyzował co to było. Chyba, że przespałam ten moment na naszej naradzie... nie, nie ma takiej opcji.

Steve nic nie mówił, że ma ze sobą notatniki czy dokumenty. Wilson i Bruce także. Sidorov musiał sobie coś uwalić, nie widzę innej opcji. Poza tym nikt nic nie wspominał, że chociażby widział kogokolwiek z tej trójki z jakimiś dodatkowymi rzeczami. Nastąpiło nieporozumienie. I nie miałam także stuprocentowej pewności, że Sidorov mówił prawdę z tymi nagraniami z kamer. Może chciał mnie podpuścić? Nastawić sceptycznie do drużyny?

Muszę zostać czujna.

- Skoro nie chcesz rozmawiać, Berget, to zostawiam cię z kolegą. - skinął głową na tamtego gościa z wózkiem - Dałem ci szansę, ale ty nie chciałaś współpracować. Dlatego teraz zrozumiesz, czemu mając z nami styczność, lepiej strzelić sobie w łeb, niż zostać żywym. - skwitował, po czym wyszedł, a wtedy wparowała do pomieszczenia dwójka strażników.

Odwiązali mi nogi, a następnie ręce. Związali je ponownie, ale tym razem w górze, zahaczając o ten wystający z sufitu hak. Szarpali sznurem kilkakrotnie i bardzo mocno, by przekonać się, że się nie zerwie. Moje stopy także obwiązali ciasno szorstkim sznurkiem, przez co miałam naprawdę ograniczone ruchy. Całe szczęście, że dotykałam nimi podłogi, a nie wisiałam nad nią, bo moje nadgarstki chyba by tego nie wytrzymały.

Zastanawiałam się co chcieli ze mną zrobić. Nastawiałam się naprawdę na najgorsze. W końcu, siłą rzeczy, byłam kobietą, a oni zwierzyną Hydry. Zdążyłam się z tym faktem już oswoić.

Jednakże nikt nie ruszał mojego ubrania.

Strażnicy się ulotnili, a ten gość, który przyszedł wcześniej z Sidorov'em, podszedł powolnym krokiem do wózka i zrzucił z niego płótno...

Uwidaczniając...

Dwadzieścia sześć sztuk noży i skalpeli rożnej wielkości, jeśli dobrze policzyłam.

Rożnej wielkości oraz struktury. Niektóre były gładkie, inne ząbkowane. Jedne mniejsze, drugie... dokurwione.

Nie ukrywam, że zrobiło mi się trochę słabo.

Mężczyzna chwycił pierwszy od lewej, a następnie założył sobie na nos przezroczyste okulary o dużej powierzchni, które, jak podejrzewam, miały chronić jego oczy przed zabrudzeniami czy nagłymi pryśnięciami.

Nie muszę mówić czym spowodowane.

Podszedł do mnie z niewzruszeniem wymalowanym na twarzy. Stanął z nożem na widoku. Tak, tego mi brakowało. Bałam się, że mi go zasłoni i nie będę mogła podziwiać jego piękna i blasku.

- Ostatnia szansa. - powiedział szorstkim głosem, ponaglając i poniekąd naciskając na mnie - Dobrze ci radzę, lepiej wyśpiewaj co wiesz. W innym razie użyję na tobie tych wszystkich dwudziestu siedmiu noży i skalpeli.

Kurwa, dwadzieścia siedem. Byłam blisko.

Opuściłam wzrok czując, jak ogarnia mnie przerażenie. Mój oddech drżał, gdy wydychałam powietrze.

Jednak nie wiedziałam nic, co mogłabym im powiedzieć. Czego oczekiwali. Z resztą, gdybym wiedziała, nie mogłabym im powiedzieć. Kwestia lojalności i ochrony swoich. Nawet jeśli wizja tego, co miało się za chwilę wydarzyć była przerażająca.

Po prostu zdecydowałam.

I to nie w aktualnym momencie.

Tylko w momencie wstępowania do T.A.R.C.Z.Y, a później do Avengers.

Oddanie było w tej kwestii silniejsze, niż strach.

- Więc? - spytał.

Ja jednak spojrzałam na niego zacięcie, nie odzywając się ani słowem.

Miałam wrażenie, że patrzyłam w tej chwili w oczy śmierci.

Ale pozostawałam niezłomna. Do końca.

- Cóż... - westchnął z dezaprobatą, wyjmując z kieszeni zatyczki do uszu - Szczerze ci współczuję. - spojrzeliśmy sobie w oczy ostatni raz.

A później?

Później zaczęło się piekło, któremu towarzyszyły krwawe, głębokie cięcia na moim ciele i okropne krzyki, przy których zdzierałam sobie gardło, mając wrażenie, że wykrzykuję nie tylko moje płuca, ale i skrawki duszy.

Witam 💙
Dziś nie mam pomysłu na komentarz tutaj, ten rozdział był trudny, wymagający, muszę to przyznać.
Zostawiam Was z przemyśleniami i widzimy się za tydzień!
Trzymajcie się!

*Ps. Być może kojarzycie te popularne tik-toki z dźwiękiem „how is it that you go about defining good and evil?". To właśnie tym się zainspirowałam. Nie mam do tego żadnych praw - cele wyłącznie rozrywkowe, na potrzebę książki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro