𝚇𝚇𝚇𝙸𝙸

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

𝚌𝚊𝚝𝚌𝚑 𝚞𝚜 𝚒𝚗 𝚝𝚑𝚎 𝚖𝚒𝚛𝚛𝚘𝚛.
~ '𝙴𝚖𝚘𝚝𝚒𝚘𝚗𝚜' 𝚋𝚢 𝙼𝚊𝚛𝚔 𝙼𝚎𝚗𝚍𝚢 & 𝙿𝚊𝚛𝚊𝚍𝚒𝚐𝚖

...porozmawiać z twoim alter ego.

...będę musiała porozmawiać z twoim alter ego...

To cholerne zdanie ciągle wybrzmiewało mi w głowie. Nie byłam w stanie skupić się na niczym innym, niż na tych właśnie słowach, które przed chwilą wypowiedziała Wanda.

Miałam nadzieję, że żartowała, ale... ale ona mówiła poważnie. Całkowicie poważnie.

Było mi słabo.

Przysięgam, że zaraz upadnę.

Sięgnęłam desperacko dłonią do oparcia fotela, w którym wcześniej siedziałam, gdyż zaczynałam się chwiać. Zacisnęłam na nim palce.

Ktoś coś mówił. Chyba Tony.

Ale nie słyszałam go.

Jedyne, co docierało do moich uszu to dziwny szum, przez który przebijał się nieprzyjemny pisk. Przed oczami z kolei pojawiły mi się mroczki.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu jakbym szukała czegoś, co miałoby mi pomóc, ale tak naprawdę nie rejestrowałam praktycznie niczego. Nie wiem nawet za czym się tak desperacko rozglądałam.

Zsunęłam dłonie z oparcia i przylgnęłam do ściany, po czym po omacku wyszłam z salonu do sąsiedniego pomieszczenia. To była chyba kuchnia. Tak, kuchnia. Był... był tu stół.

Złapałam się dłońmi o dosyć obszerną, płaską powierzchnię.

Próbowałam złapać kontakt z rzeczywistością, ale trochę na marne. Nic do mnie nie docierało. Ktoś nieustannie pieprzył mi coś za uchem, ale...

Kurwa, nie miałam bladego pojęcia co się działo.

Zamknęłam oczy.

Oddychałam coraz bardziej chaotycznie.

Nagle ktoś chwycił mnie za ramiona i odwrócił do siebie.

Ujrzałam chyba Wandę. Nie bardzo byłam w stanie-

Moja twarz gwałtownie odskoczyła na bok na wskutek porządnego uderzenia z liścia.

Oprzytomniałam.

Z palącym mnie policzkiem obserwowałam, jak obok nas stała cała reszta i patrzyła na mnie mocno zaniepokojona. Zerknęłam następnie na Wandę przede mną, wciąż trzymającą mnie za ramiona.

Uniosłam wysoko brwi, gdyż całkowicie nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Rudowłosa zacisnęła usta. Wyglądała, jakby uświadomiła sobie, że być może posunęła się za daleko. Ale nie. Nie, to nie było za daleko. Potrzebowałam tego. I to bardzo.

- Dzięki. - mruknęłam, chwytając za policzek i rozmasowując go - Bez ironii. - dodałam pospiesznie - Serio, dzięki.

- Nie... nie ma sprawy. - odrzekła, skinąwszy głową z zakłopotaniem.

Puściła niepewnie moje ramiona, po czym cofnęła się o krok, dając mi więcej wolnej przestrzeni.

Odetchnęłam. Musiałam to przyznać. Było mi znacznie lepiej.

- Masz parę w łapie. - przyznałam, uśmiechając się blado.

Wanda odwzajemniła uśmiech, drapiąc się nerwowo po karku.

- Powiesz mi jeszcze raz... - uśmiechnęłam się trochę sztucznie, nie bardzo chcąc wierzyć w jej wcześniejsze słowa - Powiesz mi jeszcze raz, co ty chcesz, do cholery, zrobić?

- Muszę porozmawiać z twoim alter ego, Ruth. - przyznała i widząc moją niezadowoloną minę, kontynuowała pospiesznie - To konieczne. Muszę zajrzeć jej do głowy, żeby-

- Posłuchaj. - zastrzegłam z wystawionym palcem tuż przed jej nosem - Nie masz bladego pojęcia, co to za bestia, zmora, demon, chuj wie co jeszcze. - prychnęłam - Ona jest nie do okiełznania. Uwierz, wiem co mówię.

- Wierzę, Ruth. - westchnęła - Ale tak się składa, że być może kosa trafiła w końcu na kamień. - powiedziała sugestywnie.

Mówiła o sobie.

Uniosłam lekko głowę, przyglądając jej się uważnie.

Była pewna swoich słów.

- Pytanie ile ten kamień będzie w stanie znieść. - odparłam.

Wanda uniosła dłoń, po czym dostrzegłam, jak między jej palcami poczęły tańczyć maleńkie strużki czerwonej mocy.

- Moim skromnym zdaniem uważam, że pytanie należy odwrócić. - powiedziała - Jak bardzo kosa się stępi.

- Ona jest naprawdę okropna, Wanda. Serio w to wierzysz?

- Tak. - przyznała nie spuszczając mnie z oczu - Tak się składa, że wiara była tym, co doprowadziło mnie do miejsca tutaj. - spojrzała na Vision'a, unosząc delikatnie kąciki ust. Następnie znów utkwiła wzrok we mnie.

- Nie wiem. - westchnęłam po chwili zrezygnowana - Wiesz dobrze, że nie jestem zbytnio przekonana do tego pomysłu.

- Nie jesteś w ogóle przekonana. - poprawiła mnie - I wcale nie muszę czytać ci w myślach, żeby to wiedzieć. I widzieć.

Zaśmiałam się krótko pod nosem.

Nie wiem jak to robiła, ale była niezwykle empatyczna. A przez to i kochana.

- Potrzebujesz chwili? - spytała mnie.

- Tak... to znaczy, nie. - zaczęłam drapać się po szyi - To znaczy, tak, ale to i tak nic nie da-

- Co chcesz dokładnie zrobić? - moja nieudaczna wypowiedź została przerwana przez Barnes'a. Pytanie kierował do Wandy.

Dziewczyna spojrzała na niego, a następnie na mnie.

- Najpierw zajrzę do głowy Ruth. Muszę poczuć twoje emocje, myśli. To, jak ją odbierasz. - wyjaśniała, zwracając się już stricte do mnie - Oczywiście najpierw chcę otrzymać twoją zgodę. Nie zrobię nic wbrew tobie. - zaznaczyła - No a później musimy ją do nas przywołać. I wtedy zajrzę do jej głowy. - zacisnęła usta, a mnie aż przeszły dreszcze - Ją także muszę poczuć. I zestawić wasze zachowania, myśli, uczucia. Zobaczyć czy jest szansa na... współpracę między wami.

- Na, kurwa, co? - wypaliłam natychmiast.

Rozejrzałam się po pozostałych, ale chyba nie widzieli w tym nic absurdalnego, bo na ich twarzach zupełnie nie widniała tego typu reakcja.

Ponownie spojrzałam na Wandę.

- Ja i ona to nic, co mogłoby ze sobą współgrać. Nie mamy ze sobą nic, powtarzam: nic wspólnego. - zaznaczyłam dobitnie.

Wanda zacisnęła usta, nie odpowiedziała mi.

- Żartujesz w tej chwili... - powiedziałam na bezdechu - Powiedz, że to jakiś nieśmieszny żart.

- Ruth... - zaczęła ciężko - Możliwe, że aby to jakoś... ogarnąć... będziecie musiały współpracować. - kręciłam stanowczo głową w trakcie, kiedy do mnie mówiła - Posłuchaj. Jeśli udałoby wam się dojść do porozumienia i twoje alter ego przestałoby być tą złą, mogłybyście zdziałać naprawdę ogromne, potężne rzeczy. - wyjaśniała - To trudne. Ale jeśli odpowiednio się tym zajmiemy... może to będzie coś bardzo cennego. Kto wie czy od samego początku nie był to dar?-

- Dar? - warknęłam, gdyż furia napłynęła do mnie w tak ekspresowym tempie, jak chyba jeszcze nigdy dotąd - Nocne koszmary. Widzenia, słyszenia. - wymieniałam przez zaciśnięte zęby - Nieustający lęk i poczucie jej obecności. Zabójstwo człowieka. - niemalże to wykrzyczałam - A ty to nazywasz darem? - zmrużyłam wściekle oczy - To nic innego, jak klątwa, Wanda. Pieprzona, kurwa, klątwa. - skwitowałam ozięble, po czym wyminęłam ją i ruszyłam do wyjścia.

Gdy mijałam chłopaków, Barnes położył mi delikatnie dłoń na ramieniu.

- Berget. - powiedział niepewnie.

- Nie dotykaj mnie. - syknęłam niemalże w tym samym czasie.

Na szczęście nie słyszałam żadnych kroków podążających za mną. Ulżyło mi. Chciałam pobyć sama.

Wyszłam z mieszkania i poczęłam kroczyć chodnikiem, zapamiętując drogę powrotną. Na niebie nie zapanowała jeszcze całkowita jasność. Aktualna godzina na pewno dopiero rozpoczynała poranek. Ruch na ulicy był praktycznie znikomy. Otaczał mnie chłód, ale... chyba tego potrzebowałam.

Naprawdę musiałam ochłonąć.

Wyszła. Po prostu wyszła.

Nie ukrywam, że poczułem się odtrącony. Ale... z resztą.

Prychnąłem pod nosem, czym zarobiłem sobie kilka spojrzeń od pozostałych.

- Daj jej ochłonąć. - odezwał się Stark.

- Ta, tylko ciekawe czy to jej alter ego gdzieś ją nie dopadnie. I okaże się, że albo tu nie wróci i ucieknie, albo stworzy problem i ściągnie na siebie uwagę. A tego nam nie potrzeba. - odparłem lekko rozdrażniony.

- Wiem, Barnes, że się martwisz, ale daj jej chwilę. Wróci, zobaczysz. - próbował mnie uspokoić. Tylko, że... Co? Że niby co, do cholery?

- Nie martwię się. - zaśmiałem się, patrząc na niego jak na wariata.

Stark przyglądał mi się jeszcze chwilę z poważnym wyrazem twarzy, po czym zwrócił się do Wandy:

- Nie byłem osobiście przy zmianie Ruth wtedy w klubie, nikt z nas nie był... No, Clint był, ale nic nie pamięta. - machnął na niego ręką - Natomiast z nagrania wiemy, że nie sposób jej... okiełznać, dopóki nie straci przytomności. - zacisnął usta - W dodatku nic nie pamięta z tamtego zajścia. Totalna odcinka.

- Być może znajdę jakieś zaklęcia, które mogłyby ją unieszkodliwić. - odrzekła - Ale zanim to... - zamyśliła się.

Następnie zerknęła po nas wszystkich.

Ciężko mi to wyjaśnić, ale miałem złe przeczucia.

- Muszę się upewnić, że nie mieliście z nią żadnego nieprzyjemnego zajścia. Zatargu i tak dalej. Chcę skontrolować na ile sytuacja mogłaby się okazać niebezpieczna. - oznajmiła - Skoro jest nie do okiełznania, lepiej się przygotować.

Poczułem lekki ścisk w klatce piersiowej.

Bo... jakby... co?

Po co jej to było?

- Muszę zajrzeć wam do głowy. - sprecyzowała.

Kurwa mać.

- Od razu zaznaczam, że mam z nią... kosę. - powiedziałem obojętnym tonem - Więc jeśli rzuci się komuś do gardła, to podejrzewam, że pójdę na pierwszy odstrzał. - przyznałem, czując wewnętrznie stres. Nie jakiś ogromny, ale...

No, litości.

- Okej, dzięki, że mówisz to otwarcie. - pokiwała głową - Ale i tak muszę to skontrolować. Chcę mieć pewność, że wszyscy i wszystko pozostanie w pełni bezpieczne.

Ja pierdole.

- Cóż, Barnes. Nie udało się. - Wilson zwrócił się do mnie z uśmieszkiem.

Przełknąłem dyskretnie ślinę i popatrzyłem na niego zmrużonymi oczami.

- Co? - mruknąłem.

- Wandzia i tak zajrzy ci do głowy. - poruszył brwiami.

- Tak. I tobie, i Stark'owi, Barton'owi. - dodałem.

- I tobie. - szepnął, kiwając głową z zadowoleniem.

Mierzyliśmy się wzrokiem do momentu, aż Wanda odchrząknęła. Wtedy wszyscy utkwiliśmy w niej spojrzenie.

- Może... może zrobimy to teraz? Miejmy to z głowy. - zaproponowała.

- Tak, z głowy. - mruknął nieprzekonany Stark.

- Ale muszę usłyszeć waszą zgodę. - zaznaczyła.

- Zgadzam się. - westchnął ciężko, a zaraz po nim także Barton.

- Ah! Żeby była jasność. - odezwał się szybko Wilson - Żeby później nie było nieporozumień. Ogólnie uważam Ruth za atrakcyjną. Nic do niej nie czuję. Po prostu... No przyznajcie sami, że dziewczyna ma urodę.

Patrzyłem na niego uważnie, skanując jego twarz. Złapałem się w pewnym momencie na tym, że nawet zmrużyłem oczy, aby wytężyć wzrok. Zacisnąłem szczękę, ale nie odezwałem się słowem. Nozdrza chyba mi się poszerzały, gdy oddychałem.

- Jest piękna. - przyznał Stark całkiem poważnie.

Barton natomiast po krótkim namyśle pokiwał niedbale głową.

- Teraz już się zgadzam. - dodał Wilson.

- Okej. - uśmiechnęła się, a następnie spojrzała na mnie.

- Zgadzam się. - mruknąłem.

Nie miałem wyjścia.

Inaczej zaczęliby drążyć... z resztą, o czym ja w ogóle myślę? Nic się nie wydarzy. Nienawidzimy się, ot cała filozofia. Za bardzo to przeżywam, to zwykłe czytanie w myślach.

Co może pójść nie tak?

Wanda podeszła do Clint'a, gdyż on stał najbliżej niej. Przysunęła dłoń do jego głowy, po czym spomiędzy jej palcy wypłynęła ta sama czerwona strużka, którą już dziś wytworzyła stojąc na wprost Berget. Dostrzegłem, jak przedostawała się do głowy Barton'a, przenikając także po chwili przez jego oczy. Stał trochę jak zahipnotyzowany. Nie trwało to długo, ale Wanda uśmiechnęła się do niego ciepło i powiedziała:

- Taki przyjaciel to skarb.

Jasny chuj.

Podeszła do Stark'a, po czym ponowiła te same czynności. Wydawał się być niespokojny, ale było to spowodowane jedynie samym zaglądaniem do umysłu.

- Jeju, jaki dumny, troskliwy tatuś. - zaśmiała się rozczulona, na co Stark uśmiechnął się niezręcznie. Nadal nie mógł strawić tego, że weszła mu do głowy.

- Jak mam nie być dumny? - spytał, mruknąwszy pod nosem. Musiał otrząsnąć się z tego zajścia, jednakże uśmiech nie schodził mu z ust.

- Wando. - powiedział teatralnie Wilson.

- Sam. - zaśmiała się.

- Jedziesz. Nie oszczędzaj. - parsknął śmiechem przybierając bojową postawę, po czym rudowłosa zaczęła czytać jego myśli. Uniosła w pewnym momencie brwi w zdziwieniu połączonym z rozbawieniem.

- Nie oszczędziłam. - zaśmiała się, a zaraz po tym... podeszła do mnie.

Skinąłem jej głową, czując się dosyć niekomfortowo. Nigdy nie doświadczałem czegoś takiego. Zwykły, głupi stres, zwykłym, głupim czytaniem w głowie.

Zbyt przesadnie reagowałem.

Uniosła dłoń i gdy ta była już przy mojej głowie, coś nieprzyjemnie ścisnęło mi gardło. Zagryzłem zęby, nie spuszczając Wandy z oczu. Ona także uważnie na mnie patrzyła.

Czerwona strużka w końcu wydobyła się spomiędzy jej palcy. Poczułem, jak przenika do mojej głowy. Przez mój kark przeszły ciarki. Byłem chwilowo zamroczony, obraz mi się zamazał. Stres nie ustawał, wręcz przeciwnie.

Wzrósł, kiedy zobaczyłem, jak twarz Wandy poważnieje.

Całe szczęście, że stała tyłem do reszty. Ja z kolei starałem się zachować kamienną twarz. Przełknąłem ślinę. Przeglądała moje myśli, czułem jak je kartkowała. Jak analizowała moje doświadczenia, stosunek do Berget. Po prostu stałem przed nią i pozwoliłem wyłożyć to wszystko jak na tacy.

Opuściła wzrok niżej, chyba sama musiała to jakoś przeanalizować. Dla samej siebie. W końcu odstawiła dłoń od mojej głowy, a następnie uśmiechnęła się trochę niezręcznie i spojrzała mi w oczy.

- Rzeczywiście. Porządna kosa. - skomentowała zachowując się, jakby nigdy nic - Musisz uważać. - poradziła mi, a następnie zerknęła po reszcie z ciepłym uśmiechem.

Ja także to zrobiłem. Zorientowałem się dzięki temu, że wszyscy wyczekująco mi się przyglądali.

Z uśmiechami na twarzy.

Jak jacyś popieprzeni.

- Co? W czymś problem? - spytałem prowokująco.

- Nie, nie. - zreflektował się Wilson, uciekając od mojego ciętego wzroku.

Wyprostowałem się, a następnie wsunąłem dłonie do kieszeni spodni. Wypuściłem powietrze, ale nie towarzyszyła temu ulga. Mam po prostu nadzieję, że...

Kurwa.

Że Wanda jest w porządku. Że jest po prostu w porządku. Bo jeśli nie i się wygada, to mogiła.

Pieprzona mogiła.

- Okej. Idę przejrzeć moje księgi. Muszę poszukać jakichś sensownych zaklęć, które ułatwiłyby nam porozumienie się z alter ego Ruth. - oznajmiła.

- A mi nie będziesz czytać w myślach, Wando? - zwrócił się do niej Vision z nieco prowokacyjnym uśmiechem.

- Będę. - puściła mu oko - Ale może znajdę jakiś lepszy, bardziej atrakcyjny moment. - podeszła do niego, po czym oboje połączyli ze sobą swoje usta.

Odwróciłem wzrok. Nie chodzi o skrępowanie. Bardziej o danie im prywatności.

A było to coś, o czym cała reszta - na czele z Wilson'em - nie miała bladego pojęcia.

- Chłopaki, pokażę wam gdzie i co się znajduje w domu. - zwróciła się do nas, splatając dłonie z Vision'em - Nie mamy za wiele pokoi, ale coś wymyślimy. - zapewniła.

- Jasne. - Barton pokiwał głową - Bardzo ci dziękujemy. I wybacz, że się tak wprosiliśmy-

- Przestań. - skarciła go - Nie pamiętam, żebym wkładała ci do głowy jakieś zaklęcia. Nie wiem czemu opowiadasz takie głupoty. - dodała, na co on się roześmiał.

Zaraz po tym poczęła oprowadzać nas po ich przytulnym mieszkaniu. Iluzja, którą wcześniej wytworzyła była zupełnym przeciwieństwem do tego, pełnego ciepła, miejsca.

Wróciłam do domu po jakiejś godzinie. Rześkie, chłodne powietrze wpłynęło na mnie naprawdę kojąco. Potrzebowałam tego.

Będąc na parterze, nie kierowałam się na schody, a poszłam parterem w lewą stronę - do salonu.

Nie zastałam tu nikogo. Za to usłyszałam, że ktoś krząta się w kuchni. Weszłam do pomieszczenia dostrzegając Wandę gotującą obiad.

- Hej. - mruknęłam, drapiąc się po szyi.

- Oh, hej. - uśmiechnęła się do mnie serdecznie.

- Słuchaj, przepraszam za tamto... - westchnęłam - Ja po prostu-

- Nie dajesz sobie rady. Wiem, skarbie. - zaprzestała swoich czynności, by popatrzeć w moje oczy.

Zacisnęłam usta, a następnie podeszłam do stołu. Odsunęłam jedno z krzeseł i opadłam na nie ciężko.

- Reszta coś mówiła? - spytałam po chwili ciszy.

- Tony uznał, żeby za tobą nie iść, tylko pozwolić ci ochłonąć. - przyznała - A tak, to nie. Nikt nic. - zaczęła mieszać coś drewnianą łyżką - Dzięki temu wykorzystałam czas twojej nieobecności na przejrzenie im głów i oprowadzenie po domu. Dla ciebie też mam pokój. - odwróciła się do mnie z uśmiechem, wypowiadając ostatnie zdanie.

Ale to nie kwestia pokoju zaintrygowała mnie najbardziej.

- Czytałaś im w myślach? - zdziwiłam się.

- Tak. Chciałam mieć pewność, że z nikim nie masz na pieńku, aby, jeśli się na to wszystko zgodzisz oczywiście, nie nasunął się jakiś niepotrzebny problem.

- Oh, racja. - mruknęłam, a po chwili zastanowienia dodałam - Z Barnes'em mam na pieńku.

- Tak, tak... - odchrząknęła - Wiem. On też to zaznaczał. Z resztą, widziałam.

Zmarszczyłam brwi bo... jej głos brzmiał trochę dziwnie. Jakby niezręcznie.

- Czyli zostałam ci jeszcze ja? - przerwałam narastającą niezręczną ciszę.

- Tak, Ruth. - zgodziła się, po czym odeszła od gotowania i usiadła obok mnie - Ale muszę słyszeć twoją zgodę.

Zacisnęłam usta.

- Nie wiem czy to wypali. - przetarłam twarz dłońmi.

- Warto spróbować.

- A jak chcesz ją... okiełznać?

- Odkopałam kilka ksiąg z zaklęciami. Muszę poszperać za jakimś skutecznym, bezbolesnym i nieszkodliwym. - wyjaśniła.

- Okej. - pokiwałam powoli głową - Czyli najpierw, na pierwszy odstrzał, pójdzie mój łeb. A później dopiero ona.

- Dokładnie tak.

- Kiedy byśmy to zrobiły? - spojrzałam na nią.

- Jutro? - zaproponowała - Tak, żebyś dziś jeszcze odpoczęła, zrelaksowała się na tyle, na ile to możliwe. I nastawiła psychicznie. Bo to na pewno nie będzie dla ciebie łatwe.

- Nawet nie chcę o tym myśleć. - westchnęłam.

- Czyli mogę?... - wystawiła dłoń, czekając na moją odpowiedź.

- Tak. Tak, zgadzam się. - pokiwałam nerwowo głową, po czym Wanda przystawiła palce do mojej skroni. Wypłynęła z nich czerwona strużka, która momentalnie wniknęła w głąb mojego umysłu. Poczułam chwilowe zamroczenie, ale nie trwało ono długo.

Po krótkiej chwili spojrzała na mnie zatroskanym wzrokiem. Jej oczy mocno się zaszkliły. Chwyciła mnie za nadgarstek i ujęła go delikatnie.

- Ruth... przecież ty tak potwornie cierpisz... - szepnęła ze ściśniętym gardłem.

- Przestań. - mruknęłam, nie chcąc roztrząsać tego tematu - Jutro zajmiemy się alter ego. I może... coś... jakoś... - wzruszyłam ramionami - Może coś wyjdzie.

- Postaram się. - pokiwała desperacko głową - Postaram się znaleźć sposób.

- Dziękuję, Wanda. - skinęłam jej głową.

- Ja także ci dziękuję. - uśmiechnęła się - Za zaufanie.

Nie odpowiedziałam jej na te słowa. W zamian napłynęła do mnie inna myśl, którą skusiłam się pociągnąć.

- Mówiłaś mi wcześniej, że gdyby nie wiara, nie byłabyś tu gdzie jesteś. - przypomniałam jej - Co konkretnie miałaś na myśli?

Rudowłosa uśmiechnęła się pod nosem.

- Po wielu upadkach w życiu, po utracie bliskich... gdy spotkałam Vision'a, uznałam, że dam temu wszystkiemu szansę. Że dam szansę życiu. Ten jeden, ostatni raz. - utkwiła wzrok w moich oczach - Wierzyłam, że się ułoży. - jej uśmiech się poszerzył - Na tym polegała moja wiara.

- I teraz tak samo wierzysz? Że się uda? - spytałam nie szukając nadziei. Zrobiłam to tylko z czystej ciekawości.

- Tak. - odrzekła bardzo uważnie i pewnie - Czuję tę moc. Bije od ciebie na odległość. Ale muszę się dowiedzieć, co to konkretnie jest.

- Okej. - szepnęłam, kiwając głową.

Zapanowała cisza. Obie patrzyłyśmy w jakiś punkt na stole.

- Co gotujesz? - spytałam w końcu.

- Paprykarz. - odparła - Vision go kiedyś dla mnie przyrządzał. Aby podnieść mnie na duchu. - uśmiechnęła się pod nosem rozczulona.

- I jak? - spytałam także unosząc kąciki ust.

- Podniósł mnie na duchu. - stwierdziła z zadowoleniem - Dlatego nie bez powodu przygotowuję go dziś nam wszystkim.

- Dziękuję Wanda. Za to, co dla nas robisz. - powiedziałam poważnie.

- Jeszcze nie dziękuj. - zastrzegła - Podziękujesz, jak już weźmiemy na porządnie sprawy w swoje ręce. - położyła mi dłoń na ramieniu, po czym wstała, by doprawić obiad.

Obserwowałam jej poczynania, kiedy nagle napłynęła do mnie intrygująca myśl, której nie miałam jeszcze okazji z nią przedyskutować.

- Wanda, jeśli chodzi o tę iluzję... - mruknęłam, na co odwróciła się do mnie - Po co to wszystko?

- Wytwarzam ją w przypadku, kiedy nieproszeni goście kręcą się przy naszym mieszkaniu lub chcą do niego wejść. To skuteczny odstraszacz. - przyznała.

- Oj, tak. - zgodziłam się - No, prawie skuteczny.

- W jakim sensie? - uśmiechnęła się zaintrygowana.

- My byliśmy nieproszeni. A ostatecznie nie zawróciliśmy. - zaśmiałyśmy się obie pod nosem.

- Tak. Wy jesteście moimi wyjątkami. - zaznaczyła pieszczotliwie, a następnie wróciła do dalszego gotowania.

Nastał wieczór.

Wanda powiedziała mi, które drzwi u góry na piętrze są moje i gdzie będę spać, ale jeszcze nie miałam okazji zagościć w tamtym pokoju.

Aktualnie siedzieliśmy w salonie i od jakiejś godziny rozmawialiśmy o innej kwestii niż moje alter ego - w końcu, na litość boską.

- Czyli to już za pięć dni. - powiedział na głos Vision, siedząc wraz z Tony'm nad laptopem, do którego podpięli pendrive od Natashy - Pięć dni do spotkania Hydry z tym... gangiem. Red Lions. - zmarszczył brwi.

- Szajbusy. - stwierdził Clint.

- Po co im te pieniądze... - zastanawiała się na głos Wanda.

- Nie wiem, ale na pewno do niczego dobrego. - mruknął Stark - A to tylko jedna z wielu rzeczy, które mnie zawzięcie irytują. - przyznał - Pierwsza, chyba główna, to to, kto za tym, do cholery stoi.

- Wspominaliście o jakimś Sidorov'ie. - przypomniała Wanda.

- To jego pionek. Podwładny. - sprecyzowałam - Jest ktoś jeszcze. Ktoś wyżej. I nie wiemy kto. - przetarłam twarz dłonią, po czym upiłam kilka łyków mojej kawy.

- Postaram się poszukać jakichś informacji. - oznajmił Vision - Może uda mi się do czegoś dotrzeć.

- Powodzenia, stary. - mruknął Barnes, siedząc w rozkroku, oparty na kanapie - A tak serio, to próbowaliśmy już nieraz dowiedzieć się czegokolwiek. I nic. - westchnął - Ale nie bronię. Tym bardziej, jeśli coś jednak uda ci się znaleźć, dobrze dla nas wszystkich.

Przyglądałam mu się chwilę. Jego postawie. Odtwarzałam w głowie jego wypowiedź, głos.

Od momentu, w którym na niego fuknęłam, nie odzywaliśmy się ze sobą. Panowała między nami niezręczna cisza, której nadal nie przerwaliśmy.

Nie wiem, kiedy ją przerwiemy. Może sama jakoś zgaśnie, zatrze się... kto wie.

Mniejsza.

- Chyba zmykam. - dopiłam kawę, która i tak nie podziałała w żaden sposób na moje zmęczenie - Jeśli byście wpadli na coś nowego, dajcie jutro znać. - poprosiłam.

- Masz jak w banku, słońce. - uśmiechnął się do mnie Stark.

- Może już wszyscy zróbmy sobie odpoczynek, co? - zaproponował Sam - A jutro weźmiemy się za wszystko z grubej rury.

- Grubej rury? - spytał z niezrozumieniem Vision.

- Chodzi o to, że... tak konkretnie. - wyjaśnił Tony.

- Oh, dobrze. - pokiwał głową.

Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym skierowałam się do wyjścia z salonu.

- Śpijcie dobrze. - powiedziałam, na co usłyszałam miłe dobranoc, kolorowych snów i karaluchy pod poduchy.

Uniosłam kąciki ust, po czym skierowałam się do góry po schodach. Będąc już na piętrze, rozejrzałam się za drzwiami, które opisywała mi Wanda.

Stanęłam w miejscu, gdyż nie mogłam zdecydować się pomiędzy dwoma.

Szlag.

Podrapałam się po głowie nie bardzo wiedząc, co zrobić. Nie chciało mi się lecieć na dół i robić z siebie debila pytając, o które konkretnie drzwi chodziło. Podeszłam więc do tych, które uważałam, że należą do mojego pokoju i nacisnęłam na klamkę, wchodząc do środka.

Zamknęłam za sobą i zapaliłam światło. Był to mały pokój, o średniej wielkości łóżku, kilku szafkach, półkach, wąskiej szafie w rogu pomieszczenia oraz drzwiach, które umiejscowione były tuż obok niej.

Ignorując jakieś ciuchy leżące na posłaniu, skierowałam się właśnie w stronę tych drzwi. Okazało się, że prowadziły do małej łazienki. Równie uroczej, wykąpanej w barwach beżu, co sam pokój.

Przymknęłam drzwi i stanęłam jak wryta, gdyż dostrzegłam nad umywalką zwierciadło.

- No chyba, kurwa, nie. - mruknęłam nerwowo.

Podeszłam ostrożnie do miejsca, w którym leżała szczotka do włosów i po rozplątaniu moich warkoczy, zaczęłam je przeczesywać.

Usilnie unikałam patrzenia w zwierciadło, ale to było silniejsze ode mnie... w dodatku...

Ona...

- Tęskniłaś?

- Nawet tak nie żartuj. - sarknęłam, starając się zachować spokój.

- Nie uraczysz mnie nawet małym spojrzeniem?

- Odwal się. - uświadomiłam sobie, że zaczynam targać włosy z nerwów.

- Berget?

Usłyszałam za plecami, toteż odwróciłam się szybko i rzuciłam szczotką... prosto w Barnes'a.

Odetchnęłam z ulgą, bo okazało się, że to nie moje alter ego. Jednakże z racji, że był to nikt inny, jak właśnie on, napłynęło do mnie rozdrażnienie i zirytowanie.

Obserwowałam go, jak zwinnie i z szybkim refleksem złapał szczotkę tuż przed twarzą, po czym opuścił rękę i zaczął się we mnie wpatrywać dosyć nieodgadnionym wzrokiem.

Zacisnęłam usta, wciąż czując niepokój związany ze zwierciadłem.

- Sory, nie chciałam. - westchnęłam ciężko, po czym utkwiłam w nim mój zdziwiony wzrok - W ogóle, co tu robisz?

- Że tak powiem, wynajmuję? - prychnął, nadal stojąc w progu.

- To mój pokój. - zauważyłam.

- Nie, Wanda mówiła nam przy oprowadzaniu, że zostawia ci ten obok. - odparł - A ty tak bezwstydnie się tu wślizgnęłaś i w dodatku rzucasz we mnie szczotką. Nie ładnie, Berget. Serio. - mówił z dezaprobatą podchodząc do mnie powolnymi krokami. Obracał przedmiot w dłoniach, bawiąc się nim, podczas gdy ja patrzyłam na to jak zahipnotyzowana.

W końcu, gdy już się otrząsnęłam, spojrzałam mu w oczy, nieustannie wpatrzone we mnie.

- Sory, Barnes. - mruknęłam - Przeszłam dziś przez tyle emocji, że mi to umknęło. - dodałam poniekąd sugestywnie i pretensjonalnie.

Brunet uniósł dłonie w geście obronnym, a następnie stanął sobie za mną i oboje spojrzeliśmy w zwierciadło. Z tą różnicą, że ja bardzo szybko opuściłam wzrok. Nie mogłam tam patrzeć.

- Znów cię dręczyła? - spytał nagle.

- Tylko trochę. - westchnęłam, zaczynając przeczesywać palcami moje włosy.

- Mogę? - spytał, na co mimowolnie zerknęłam w zwierciadło, aby popatrzeć mu w oczy. Chodziło mu o czesanie mnie. Dopiero po chwili to do mnie dotarło. Poczułam ścisk w brzuchu, który początkowo nie pozwolił mi powiedzieć czegokolwiek sensownego.

- Em... - odchrząknęłam - Ta. Tak. - starałam się brzmieć na obojętną, ale nie bardzo mi to szło.

Brunet zaśmiał się cicho pod nosem, a następnie uniósł dłonie, by jedną odgarnąć moje włosy, a drugą zacząć je czesać.

To uczucie... było nie do opisania.

Przyjemne mrowienie, kojące ruchy szczotką po mojej głowie. W dodatku ciepło jego ręki, która co jakiś czas ocierała się o moją szyję... Czasem mimowolnie przymykałam oczy, gdyż te wszystkie miłe odczucia brały nade mną górę.

- Na pewno chcesz tu stać? - spytał kontrolnie, czesząc mnie z niezwykłą subtelnością.

Zastanowiłam się chwilowo. Praktycznie nie patrzyłam w zwierciadło. Zaledwie sporadycznie. Ale za to bardzo podobało mi się odbicie, kiedy to Barnes stał za mną i zajmował się moimi włosami. Niecodzienny widok, musiałam przyznać. Nie tyle fakt, że zerkam na zwierciadło, ale i Barnes... który przynosił mi teraz ukojenie i przyjemne ciarki na karku.

- Tak. Możemy zostać. - mruknęłam, dając temu szansę.

W pewnym momencie brunet odrzucił szczotkę na łazienkowy mebel i począł przeczesywać moje włosy już własnymi dłońmi. To było jeszcze bardziej nieziemskie. Całkowicie zamknęłam oczy czując się jak w otoczce ukojenia. Skóra na mojej głowie tak cudownie mrowiła, przyprawiając mnie o coraz większe ciarki. W podbrzuszu pojawił się ścisk, gdy brunet od przeczesywania przeszedł do swego rodzaju masażu głowy.

Przysięgam, że mogłabym stać tak do końca życia, byle tylko Barnes bawił się moimi włosami i koił skórę głowy swoimi palcami - miękkimi, ciepłymi oraz tymi przyjemnie zimnymi, metalowymi.

Nabrałam więcej powietrza do płuc, starając się nie zwariować.

Było ciężko.

Bardzo ciężko.

Ale starałam się, okej?

- Jak się czujesz? - usłyszałam przy uchu, na co odczułam ciarki w jego okolicach.

- Jak w niebie. - szepnęłam, nie otwierając oczu.

- Już? - zaśmiał się cicho.

Otworzyłam oczy.

Jak to, kurwa... już?

Przełknęłam ślinę, czując jak moja klatka piersiowa ściska się w dziwny, specyficzny sposób, chyba zmawiając się z brzuchem i podbrzuszem, trzymającymi się kurczowo za ręce.

Naprawdę kurczowo. I kurewsko.

- Pytałem bardziej o samopoczucie. - sprecyzował, wyraźnie zadowolony.

Kretyn.

- Co mam powiedzieć... - westchnęłam, po czym napłynęły do mnie wyrzuty sumienia.

Za bardzo na niego wcześniej naskoczyłam. To nie było potrzebne ani trochę. A przecież nie będę ukrywać - nie szczędziłam wylewu mojej złości.

- Przepraszam. - dodałam, zaciskając usta i czując, jak zwolnił ruchy dłoni - Nie powinnam była reagować w taki sposób.

- Nie przepraszaj. Emocje wzięły górę. - odparł po chwili, wracając do przeczesywania moich włosów - To ja przepraszam. To... to było po prostu za bardzo z mojej strony.

- Nie przejmuj się. Nic się nie dzieje. - zaznaczyłam szybko, a on pokiwał głową na zgodę.

Zapanowała chwilowa cisza. Popatrzył na moje odbicie w zwierciadle, a następnie znów utkwił wzrok we włosach.

- Próbowałaś kiedyś kłosy? - spytał.

Mocno zdziwiło mnie to pytanie. Zupełnie się tego po nim nie spodziewałam. Ani tego, ani jego wiedzy o istnieniu takiej fryzury.

Przyglądałam mu się badawczo i uważnie, a gdy to dostrzegł, parsknął śmiechem.

- No tak czy nie?

- Nie. - odrzekłam w końcu - Na koleżankach w szkole. Ale nie na sobie.

Najwyraźniej uznał moją wypowiedź za zgodę na zrobienie mi fryzury. Rozdzielił moje włosy wzdłuż głowy na dwie części, po czym grubo dobieranymi kosmykami począł zaplatać, naprawdę autentycznego, kłosa.

- Wow... - szepnęłam z uznaniem, patrząc na odbicie jego skupionej twarzy - Nie wiedziałam, że twoje ręce potrafią czarować takie cuda. - prychnęłam.

Po chwili brunet uniósł na mnie swój ciężki, intensywny wzrok i świdrował mnie przez krótką chwilę, przyprawiając o ciarki na ciele.

- Potrafią czarować jeszcze większe cuda. - odparł, a następnie pozostawiając mnie w tym nagłym zastrzyku osłupienia i szoku, opuścił wzrok i kontynuował fryzurę.

Przełknęłam ślinę.

Po prostu...

Zrobiło mi się gorąco. Strasznie. Piekielnie.

Zacisnęłam usta próbując oczyścić umysł i odpędzić w nim chore pomysły.

A rozum? No tak, on. Chyba już pakuje walizkę.

- Gdzie się tego nauczyłeś? - spytałam, czując palące ciepło na policzkach.

- Gdy byłem jeszcze dzieckiem, mama nie zawsze była do dyspozycji, że tak powiem. I to ja czesałem siostrę. Tak jakoś... nauczyłem się na niej różnych fryzur. Między innymi zaplatania warkoczy. Najpierw zwykłych, a później dobieranych, jak widzisz. - wyjaśnił ukończywszy pierwszego warkocza i biorąc się za drugą część oddzielonych włosów.

- Nie wiedziałam, że miałeś siostrę. - powiedziałam, czując niemałe rozczulenie jego krótką opowiastką.

- Miałem. - potwierdził, po czym przeniósł wzrok na moje oczy w odbiciu. Zapatrzył się w nie chwilę z powagą - Była ode mnie młodsza. Rebbecca. Miała na imię Rebbecca. - dodał, po czym opuścił wzrok i kontynuował fryzurę.

Wyglądał na lekko poruszonego.

Co jeszcze bardziej chwyciło mnie za serce.

- Piękne imię. - przyznałam łagodnie.

W zaistniałej aktualnie ciszy rozmyślałam czy nie pociągnąć tego tematu. Jednakże nie byłam pewna czy moja ciekawość nie przerodzi się we wścibstwo. Zanim jednak zdążyłam się nad tym porządnie zastanowić, brunet wyprzedził mnie z wypowiedzią.

- A ty masz jakieś rodzeństwo? - spytał, nie odrywając wzroku od moich włosów.

- Też siostrę. - odpowiedziałam - Miała na imię Monica.

Brunet zaprzestał swoich czynności i popatrzył na mnie jakby... delikatnie zatroskanym wzrokiem.

Do moich oczu napłynęły łzy. Wzruszyłam się. Mocno się wzruszyłam. A delikatność Barnes'a rozczuliła mnie doszczętnie, bez żadnych skrupułów. To było niesamowite. I piękne.

- Jaka była? - spytał, kończąc warkocza.

- Chyba mniej wkurzająca, niż ja. - odrzekłam, na co się zaśmiał - Być może akurat ją byś polubił. Chociaż trochę.

- Ale przecież mówiłem ci, że ciebie też trochę lubię. - przypomniał.

Barnes ponownie uniósł na mnie wzrok. Uwielbiałam, gdy to robił. Za każdym razem obdarzał mnie zupełnie innym spojrzeniem.

To teraz było... pełne powagi. Intensywne.

I pociągało mnie potwornie.

Ukończywszy warkocze ułożył mi je na ramionach. Obejrzałam je nie kryjąc podziwu. Pierwszy raz w życiu miałam dwa grubo dobierane kłosy idące wzdłuż głowy. I musiałam przyznać... to jedna z lepszych fryzur, jakie kiedykolwiek nosiłam.

Jedna z lepszych, jak nie najlepsza.

- Dziękuję. - powiedziałam półgłosem, unosząc kąciki ust i czując, jak ponowne ciepło wpływa na moje policzki.

- Jakoś się odwdzięczysz. - mruknął, lustrując mnie w odbiciu.

Popatrzyłam na niego i przygryzłam wargę. Jego wzrok momentalnie opadł na moje usta.

Czułam, że potrzebuję nabierać trochę więcej powietrza przy wdychaniu. Wewnątrz klatki piersiowej i brzucha dział się istny chaos, ścisk i inne diabelstwa. Podbrzusze natomiast kurczyło się coraz mocniej, tworząc mętlik w moich myślach.

- Nie wiem co wrak człowieka może mieć do zaoferowania, ale coś wymyślę. - odmruknęłam, używając jego niegdysiejszych słów.

Na jego twarzy pojawił się chwilowy grymas, po czym spoważniał.

- Jest okej? - skinął głową na zwierciadło.

- O dziwo... chyba. - odparłam niepewnie.

Bo... rzeczywiście nie było takiej tragedii, jak za każdym innym razem.

Może to kwestia tego, kogo dostrzegałaś?

Zacisnęłam usta, nie bardzo wiedząc jak zareagować na tę myśl.

- Mogę? - szepnął, chwytając delikatnie za mojego warkocza.

Nie wiedziałam o co mu chodzi, ale pokiwałam głową na zgodę.

Nie spuszczając ze mnie wzroku, odgarnął go na stronę, po której leżał ułożony ten drugi. Następnie zbliżył się do mojej szyi i począł składać na niej delikatne pocałunki, muskając wargami moją rozgrzaną skórę.

Przymknęłam oczy mimowolnie uchylając usta. Odchyliłam głowę, by ułatwić mu dostęp do mnie. Zalała mnie fala gorąca połączona z subtelną rozkoszą. Przyjemne mrowienie rozprzestrzeniało się w całowanych przez bruneta miejscach. Westchnęłam cicho, skupiając się na wyrazistym dotyku Barnes'a. Na jego cieple, zapachu, bliskości... był tak blisko.

W pewnym momencie zaprzestał pocałunków i utkwił wzrok w moim, zakrytym bluzką, ramieniu. Spojrzał mi w oczy w odbiciu, jakby czekał na pozwolenie. Przymknęłam na nieco dłużej powieki, na znak zgody.

Zaraz po tym odchylił kołnierz mojej bluzki, ukazując rany po wbitych paznokciach. Zbliżył się do nich i począł je czule i delikatnie całować. Obserwowałam go wręcz z zachwytem i pasją.

Po dłuższej chwili spojrzał na mnie, opierając podbródek na ramieniu.

- Bolą cię? - spytał.

- Teraz już nie. - przyznałam, na co oboje unieśliśmy kąciki ust.

Brunet przeniósł się ostrożnie na moje drugie ramię i począł obdarowywać je muskaniem warg i leczącymi pocałunkami. W pewnym momencie ułożył sobie dłonie na mojej talii, które niedługo później przeniósł na brzuch, oplatając mnie i przyciągając bliżej siebie.

Ciepło i jednocześnie chłód jego rąk przyprawiał mnie o istne dreszcze mimo, że wcale nie włożył ich pod moją bluzkę. Był bardzo delikatny, mam wrażenie, że nie chciał przekraczać granicy, jeśli chodzi o moje szwy. Tylko, że...

Wcale nie wystawiłam mu granicy.

Nawet nie chciałam jej wyznaczać.

Wręcz pragnęłam, by mnie dotknął.

Dotknął swoimi kojącymi, leczącymi palcami.

- Kiedy zamierzacie z Wandą pogadać... z nią? - usłyszałam go nagle.

Westchnęłam ciężko. Zacisnęłam usta.

- Jutro. - mruknęłam.

Poprzestał na pocałunkach i popatrzył na mnie. Następnie wyprostował się i z bardzo poważnym wyrazem twarzy ułożył dłonie na mojej talii, gładząc ją delikatnie. Unikał kontaktu wzrokowego.

Coś poruszyło moje serce.

I to mocno.

- Hej, co jest? - odwróciłam się do niego, przez co jego dłonie osunęły się delikatnie na moje biodra.

- Co ma być? - spytał z rozbawieniem. Ostatecznie schował ręce do kieszeni, przez co moje ciało od razu upomniało się, że ich potrzebuje. Że niepotrzebnie je ze mnie zabierał.

Barnes przybrał tę swoją typową, trochę zgarbioną, niedbałą postawę, która działała na mnie rozbrajająco.

Ale nie to było teraz priorytetowe.

- Zmarkotniałeś. - zauważyłam.

- Zmarkotniałem. - prychnął.

- No, a nie?

- Nie wiem, o czym mówisz. - uniósł wzrok wyżej, na zwierciadło. Miałam wrażenie, że oglądał w nim moją fryzurę.

- Wiesz doskonale, tylko się zgrywasz. - tyknęłam palcem jego tors.

Spojrzał na mnie znużonym wzrokiem, nie kryjąc grymasu na twarzy. Parsknęłam śmiechem, gdy uniósł dłoń i zaczął teatralnie masować ugodzone przeze mnie miejsce.

- Super, Berget. - mruknął z ironicznym uśmiechem.

- Ale entuzjazm.

- Będziesz teraz komentować każdą moją wypowiedź? - uniósł brew.

- Jeśli tylko będę miała ochotę. - wzruszyłam ramionami.

- Zabij go.

Mój delikatny uśmiech momentalnie opadł. Nieco rozbieganym wzrokiem krążyłam teraz po torsie Barnes'a, byleby nie patrzeć mu w oczy.

- Berget? - spytał.

Spojrzałam na niego i odchrząknęłam.

- Co? - zacisnęłam usta.

- Co się dzieje?

- Nic. Co ma się dziać? - zaśmiałam się, odchodząc od zwierciadła, do którego stałam tyłem i od którego coraz bardziej czułam dziwny chłód. Skierowałam się do wyjścia z łazienki.

- Berget, nie skończyłem z tobą. - usłyszałam jeszcze z poprzedniego pomieszczenia.

Wiem, że to okropnie kurewskie, co zamierzam, ale chciałam stąd po prostu wyjść. Żeby nie musiał na mnie patrzeć, kiedy-

Chwycił za mój nadgarstek i przyciągnął do siebie, przez co siłą rzeczy odwróciłam się do niego. Spojrzałam w jego oczy dostrzegając, że on także patrzy w moje - pewnie zaczerwienione, załzawione. Po policzkach spływały mi pojedyncze łzy. Zacisnęłam usta, żeby przypadkiem nie widział, że drżą.

- Nic się nie dzieje. - mruknęłam z udawanym rozbawieniem.

Nie odpowiedział.

Patrzył na mnie poważnym, zaniepokojonym wzrokiem, nieustannie trzymając mój nadgarstek.

Spojrzałam na jego dłoń zaciśniętą na mnie. Jego dotyk był...

Uspokajający.

- Co ci powiedziała? - wyrwał mnie z chwilowego letargu.

Otworzyłam szerzej oczy w niedowierzaniu. Skąd... jak on... tak po prostu się domyślił?

- Berget, nie udawaj, że słyszysz niestworzone historie. - powiedział, widząc moją reakcję - Co ci powiedziała?

- Skąd wiesz, że coś powiedziała? - spytałam słabym głosem.

- Mina ci zrzedła, a na wstępie, jeśli już zapomniałaś, rzuciłaś we mnie szczotką. - wytknął mi.

Oh... czyli to było aż tak do przewidzenia?

- Barnes... - westchnęłam - Nic nie-

- Ruth, do cholery. - zniecierpliwił się.

Zapanowała cisza. Patrzyliśmy sobie w oczy. Uchyliłam usta, żeby coś powiedzieć. Coś sensownego. Ale nic nie przychodziło mi do głowy.

- Odezwała się, prawda? - spytał już łagodniej, wyglądając, jakby się zreflektował.

- Dobrze wiesz, że robi to ostatnio cały czas. - opuściłam wzrok.

Widziałam kątem oka, jak Barnes nabrał więcej powietrza do płuc i wypuścił je ciężko.

- Chodź, siądziemy. - zaproponował, a następnie nie czekając na moją reakcję, pociągnął mnie delikatnie w stronę łóżka, na którym po chwili już oboje siedzieliśmy, zwróceni twarzami do siebie.

Zapanowała cisza.

Nie chciałam drapać się po szyi chyba z wiadomych powodów - mimo, iż niemiłosiernie mnie drażniła i wręcz błagała o szczypanie i drapanie.

Nerwowo bawiłam się więc palcami, wyginając je w różne strony. Robiłam to chyba w pewnym momencie mocno nieświadomie, gdyż odczuwałam ból, ale nie przeszkadzał mi on w żadnym stopniu.

Rany... Lada moment, a zaraz je sobie wyrwę.

Nagle z letargu wyrwał mnie Barnes, który chwycił za moje dłonie odłączając je od siebie i uszczelniając osobno w swoich dłoniach.

- Połamiesz się. - upomniał mnie, jakby chciał jednocześnie wyjaśnić swój gest.

Zacisnęłam usta. Na policzkach odczułam to znajome ciepło.

Zaczął gładzić moja skórę, wpatrując się w dłonie, palce, czasem nawet wyżej - na ręce. Albo bardziej szwy. I mimo, że ich nie dotykał, sam jego wzrok działał na nie kojąco, lecząc je. To było przyjemne.

- Jak to wszystko wygląda? - szepnął łagodnie.

Szlag.

Nie chciałam o tym rozmawiać. A jednocześnie tego potrzebowałam.

Nie byłam w stanie tego okiełznać.

Początkowo miałam zbyć jego pytanie czymś innym, co zakończyłoby tę gadkę. Czując jednak mały impuls kontynuowania rozmowy, chwyciłam się tego kurczowo i uznałam, że pora w końcu nie budować muru dzielącego mnie od ludzi, tylko choć raz zdjąć z niego jedną cegiełkę.

- Od przyjazdu tutaj... - mruknęłam patrząc w podłogę - Ciągle mnie dręczy. Nawet jeśli nic nie mówi. Po prostu czuję się wyczerpana, jakby moja energia była zużywana przez dwie osoby.

Do moich oczu znów zaczęły napływać łzy, po prostu pięknie.

- No i... - odchrząknęłam, starając się uspokoić - W trakcie lotu, tak samo. Czułam, że to się nasila. Będąc już tutaj, na miejscu... - westchnęłam nerwowo - Jest źle. Po prostu źle.

- Wanda wie, prawda? - spojrzał na mnie.

- Wie. Rozmawiałam z nią dzisiaj. - nabrałam więcej powietrza do płuc, czując na sobie nieustanny wzrok bruneta.

- Zdradziła konkretnie co będzie jutro robić?

- Nie. Nie wiem nawet czy wie, co zrobić. Na pewno chce to zbadać i ją poznać. - coraz bardziej zaczęły mi przeszkadzać pozostałości łez na policzkach. Drażniły mnie.

- Cokolwiek zamierza... - westchnął - Na pewno wie co robi. Wanda zna się na... magii... - nie bardzo chyba wiedział, jak to ująć - Jak mało kto. W końcu... jest wiedźmą, tak? - chciał się upewnić.

- Tak. - pokiwałam głową.

- Więc nie ma szans, żeby coś poszło nie tak.

- Ale... - przygryzłam wargę.

- Co?

- Nawet jeśli pójdzie. Jeśli uda się to, co Wanda zamierza. Jeśli znajdzie jakiś sposób, żeby to okiełznać... to przecież... nie, mniejsza. - rozmyśliłam się, czując narastającą nerwowość i przybicie.

- No, mów. - zachęcał mnie.

- To nie ma sensu. - zaprzeczyłam zestresowana.

- Ruth. - przybliżył się do mnie, ściskając nieco mocniej moje dłonie. Nieustannie je gładził.

To było... kojące. Potrzebowałam tego. Musiałam przyznać, że dzięki temu nie czułam się teraz sama.

Spojrzałam na niego szklistymi oczami.

Nie chciałam, żeby znowu patrzył jaka jestem słaba. Nie lubiłam tego. Ale nie mogłam opanować emocji. Po prostu czułam, że się zapadam. W mroku. Bólu. W beznadziei.

Spojrzenie ponownie utkwiłam spojrzenie w podłodze. Po moim policzku w końcu spłynęła łza.

- Cały czas rozchodzi mi się o to... - odchrząknęłam - Że nawet jeśli uda się mnie jakoś wyleczyć lub znajdziemy sposób na okiełznanie jej... - mój głos się załamał - To nie zmieni to faktu, że jestem połamana. Duchowo, psychicznie. Po prostu połamana.

Łzy płynęły mi nieustannie.

- Nie widzę sensu. - dodałam obojętnie - Nie mam już na to siły.

Wstałam po chwili z łóżka, czując jak dłonie Barnes'a nie stawiały żadnego oporu, bym się z nich wysunęła. To był kolejny raz, kiedy uświadomiłam sobie, jak bardzo pragnę jego dotyku. Ale nie tylko...

Dziwne uczucie. Bo... jego obecność, rozmowa także były czymś, co chciałam chłonąć, doświadczać.

Podeszłam do okna, wpatrując się w ciemność po jego drugiej stronie i zastanawiając się, z której panuje większy mrok. Czy tam, na zewnątrz. Czy w miejscu, w którym stoję.

- Noc będzie milusia. Nie ma co. - prychnęłam zamyślona - Nie wiem co robić. Nawet siedzenie przy zapalonym świetle może mieć tutaj taki sam skutek, co uśnięcie i poddanie się koszmarom. Ona tylko czyha. - przymknęłam oczy, czując wzrastający niepokój.

Starałam się odgonić łzy, które cisnęły mi się do oczu.

Nie wiedziałam już o czym myśleć.

- Nie chcę spać sama. - wypaliłam bezmyślnie i desperacko, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że to mogło brzmieć jak prośba.

Panikując trochę, chciałam się jakoś z tego wycofać, jednakże brunet wyprzedził mnie swoją wypowiedzią. Która wywołała u mnie w brzuchu, klatce piersiowej, umyśle - wszędzie, po prostu wszędzie - poruszenie.

Mocne, przyjemne...

I ogromnie dla mnie ważne.

- Ale przecież nie będziesz spać sama. - powiedział łagodnie tonem, jakby to było oczywiste.

Odwróciłam się do niego. Patrzyliśmy sobie w oczy. Uchyliłam usta, by mu odpowiedzieć, ale... w jednym momencie wyparowały ze mnie wszelkie informacje dotyczące słów. Tego, jakie są, jak się ich używa.

Stałam oszołomiona, ale nie było to negatywne uczucie.

- Słuchaj, skoro już pomyliłaś pokoje - kontynuował, jakby nigdy nic - to bez sensu fatygować się do innych. Przymknę na to oko i może cię nie wyrzucę za drzwi. - zaakcentował swoje zdanie.

Zaśmiałam się cicho pod nosem, opuszczając wzrok. Czułam, jak moje policzki zaczynają się mocno czerwienić. Było mi trochę gorąco. W brzuchu z kolei zapanowało to przyjemne uczucie, które ostatnio odczuwałam dosyć często.

- Tak się składa, że serio pomyliłam pokoje. - odparłam, patrząc mu w końcu w oczy.

- Tak, tak. - mruknął nieprzekonany, kładąc się na łóżku na plecach - Powiedzmy, że ci wierzę.

- A powinieneś uwierzyć. - stałam przy swoim, śmiejąc się - Naprawdę! To nie było celowe.

- Za dużo pieprzysz, Berget. - stwierdził, a następnie poklepał dłonią miejsce na łóżku obok siebie - Chodź.

Przygryzłam wargę, gdyż... to... po prostu...

Rany.

Chyba już nic nie mówię. I tak nie zdołam wykrzesać z siebie nic sensownego.

- Chodź. - powtórzyłam, siadając na łóżku - Fajna zachęta. - prychnęłam z kpiną - Następnym razem bardziej się postaraj, dobra?

Brunet spojrzał na mnie chwilowo zdziwiony. Zaraz potem na jego usta wpłynął mały uśmieszek.

- Nie wiem, co mnie bardziej zaintrygowało: bardziej się postaraj czy następnym razem. - skomentował.

Wywróciłam oczami ciesząc się, że udało mi się go troszkę zagiąć, po czym westchnęłam. Cholera. Bardzo ciężko było mi się obok niego położyć. To nie tak, że nie chciałam...

Chyba... chyba się wstydziłam.

- Aha, rozumiem, że czekasz teraz na zachętę? - wypalił, co mnie mocno rozśmieszyło.

Po chwili - nie spodziewałam się tego - podniósł się i przysunął bliżej. Następnie ułożył jedną rękę na moich plecach, drugą - w zgięciu kolan, po czym uniósł i ułożył mnie na łóżku. On sam po chwili na nie opadł, tuż obok.

Okropnie zdezorientował mnie jego ruch. Momentalnie się spięłam i chyba nawet wstrzymałam oddech. Jednak gdy już oboje leżeliśmy, przygryzając wargę i przymykając co jakiś czas oczy na dłużej, udało mi się stopniowo uspokoić.

- Zachęcona? - spytał mrukliwie, na co parsknęłam śmiechem.

- Rozdrażniona. - odmruknęłam pretensjonalnie.

Ta, jasne.

Zacisnęłam usta mając nieustannie świadomość, że owszem, ja leżę na plecach. Ale on nie. Leżał na boku, zwrócony do mnie. Podpierał głowę.

- Jak mam to rozumieć? - spytał równie pretensjonalnie.

- Nijak. Domyśl się. - parsknęłam śmiechem.

- Jasne. Typowe. - bulwersował się żartobliwie - Jak zawsze. My, faceci, nigdy nic nie rozumiemy. Musimy się domyślić. - zaakcentował zabawnie ostatnie słowo, przez co naprawdę wybuchnęłam śmiechem - Wiesz co, Berget? Przegięłaś. Po prostu przegięłaś. Nie spodziewałem się tego po tobie. Idziemy spać. Koniec dyskusji. - zarządził.

Starałam się stłumić śmiech, żeby nikogo obok lub na dole nie obudzić.

- Co? Nic nie powiesz? - drążył, rozglądając się po pokoju, nie wiedzieć za czym.

- Nie, bo się śmieję. - wydusiłam jakimś cudem.

- Koniec śmiechów, Berget. Chyba wyraziłem się jasno, że idziemy spać. - wychylił się, aby wziąć z szafeczki nocnej jakieś pudełeczko. Teraz zrozumiałam czemu się tak rozglądał. Nie chciało mu się podnosić z łóżka. Zamachnął się, chwilowo celując w kontakt, po czym rzucił w niego i zgasił światło - Koniec śmiechów. - powtórzył, kładąc głowę.

- A co jak popsułeś to pudełko? - drążyłam - Inne dzieci to by miały i miały. Bawiłyby się. - śmiałam się pod nosem - A ty od razu musisz wszystko rozwalić.

- Jeszcze jakieś skargi i zażalenia? - mruknął.

- Zastanowię się, daj mi chwilę. - odparłam.

- Okej, chwila minęła. - stwierdził - Słucham.

- Ej! Jeszcze się nie zastanowiłam.

- Mówiłaś chwila.

- Jeszcze nie minęła.

- Minęła. - zaznaczył dobitnie - Przecież to tylko chwila. Poza tym nie lubię się powtarzać, Berget. Idź spać, albo cię stąd wygonię.

- Nie wygonisz. - stwierdziłam pewnie.

- Jasne, jasne. - mruknął.

Czułam, jak schodzą mi się oczy. Ułożyłam ręce wzdłuż ciała i próbowałam się jakoś odprężyć. Westchnęłam ciężko.

I znów napłynęły do mnie obawy...

Bałam się, że jak zasnę, najdą mnie koszmary. Albo, że ona zmusi mnie do zrobienia czegoś okropnego.

Nie chciałam go skrzywdzić.

- Oh, czyżbyś się uspokoiła? - zapytał po dłuższej ciszy.

Uśmiechnęłam się pod nosem.

- Tak, tak. - mruknęłam delikatnie, dosyć słabym głosem.

Usłyszałam nagle, jak westchnął.

- Co jest? - zapytał.

- Co ma być? - parsknęłam.

- To, co jest.

- Czyli co jest? - odwróciłam głowę w jego stronę, a później całkowicie się do niego zwróciłam, przez co już oboje leżeliśmy przodem do siebie.

Zapanowała chwilowa cisza.

- Boisz się? - spytał w końcu poważnym głosem.

Zacisnęłam usta. Nabrałam więcej powietrza do płuc, by jakoś okiełznać myśli.

- Tak. - przyznałam. Nie chciałam niczego tłumaczyć, niczym się bronić.

Po prostu się boję. Prawda jest niewygodna, ale taki jest stan rzeczy.

Usłyszałam, jak ponownie westchnął, przez co wydychane przez niego powietrze owiało moją twarz ciepłym, delikatnym oddechem.

- Nic ci nie grozi. Nie jesteś sama. - zauważył.

- Powiedzmy, że te słowa na mnie działają. - odrzekłam z uśmiechem, ale nie był on w pełni szczery.

Niedługo potem poczułam palce Barnes'a na moim nadgarstku. Ścisnęło mnie w brzuchu na jego dotyk. Otworzyłam szeroko oczy, próbując nadążyć za tym, co się właśnie działo. W końcu brunet układając sobie całą dłoń na mojej, splótł ze mną palce, gładząc kciukiem zewnętrzną stronę dłoni.

Przynosiło mi to niebywałe ukojenie. Poczułam ciarki na kończynie, a w miejscu, gdzie moja skóra stykała się z jego - przyjemne mrowienie.

- Dobrze, że mamy do dyspozycji nie tylko słowa. - mruknął, zaciskając moją dłoń.

Rozczuliło mnie to okropnie. To tego stopnia, że wyciągnęłam drugą rękę, aby go objąć. W porę się jednak opamiętałam i zabrałam ją z powrotem. Szlag. Starałam się zachowywać tak, jakbym chciała zmienić tylko jej położenie. Ale wychodziło mi to tak nieudolnie, że czułam po prostu zażenowanie swoją osobą.

- Śmiało. - odezwał się nagle, zachęcająco.

Przysięgam, że szok jaki teraz doznałam przeszył mnie chyba na wylot. Prześwietlił mnie. Po prostu mnie, cholera, prześwietlił. Przełknęłam ciężko ślinę, po czym zacisnęłam usta.

- Spokojnie, przecież cię nie wygonię. - zaśmiał się krótko.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Ponownie zaczęłam się witać z rumieńcami na moich ustach.

Początkowo się wahałam... i wstydziłam... ale w końcu przysunęłam się bliżej do bruneta i objęłam go w talii. Jego ciało było tak przyjemnie ciepłe. Bardzo skutecznie odciągało moje myśli od wcześniej towarzyszących mi obaw. Czułam się naprawdę dobrze. To było aż nierealne. To znaczy, tak mi się wydawało. Dopóki nie usłyszałam kolejnych jego słów, wypowiedzianych kojącym, ciepłym głosem.

- Ostatnio, w aucie, jak kazałem ci iść spać, nie powiedziałem, żebyś dobrze spała. - przyznał - Więc śpij dobrze, Ruth.

Moje serce było ujęte tymi słowami. W dodatku to, jak troskliwie wypowiedział moje imię sprawiało, że traciłam zmysły. Nie miałam bladego pojęcia czemu zdecydował się na te słowa. Wcale nie musiał ich mówić.

Rany. Nie wiedziałam, po prostu nie miałam pojęcia na czym oboje staliśmy.

Cokolwiek to jednak było...

Było...

Miłe. Naprawdę miłe.

- Ty też, James. - odpowiedziałam w końcu, zamykając oczy - Dobranoc.

Witajcie w 2/3 maratonu! 💙💙
Mam nadzieję, że jeśli coś piliście, nie dosypałam Wam cukru.
Alter ego z kolei wjeżdża od kolejnego rozdziału 💙 w dzisiejszym chciałam dać naszej dwójce jeszcze chwilę dla siebie 💙
Widzimy się jutro, Kochani! 💙 Wy też śpijcie dobrze!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro