𝚇𝚇𝚇𝙸𝙸𝙸

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

𝚋𝚞𝚝 𝚒𝚗𝚜𝚒𝚍𝚎 𝚝𝚑𝚎 𝚋𝚎𝚊𝚜𝚝 𝚜𝚝𝚒𝚕𝚕 𝚐𝚛𝚘𝚠𝚜
𝚠𝚊𝚒𝚝𝚒𝚗𝚐, 𝚌𝚑𝚎𝚠𝚒𝚗𝚐 𝚝𝚑𝚛𝚘𝚞𝚐𝚑 𝚝𝚑𝚎 𝚛𝚘𝚙𝚎𝚜.
~ '𝙲𝚊𝚛𝚗𝚒𝚟𝚘𝚛𝚎' 𝚋𝚢 𝚂𝚝𝚊𝚛𝚜𝚎𝚝

Uchyliłam powieki.

Nie byłam zaspana ani zmęczona. Muszę przyznać, że znacznie wypoczęłam.

Obudziłam się w objęciach Barnes'a, ale zupełnie inaczej, niż jak usypialiśmy. Leżeliśmy wtuleni w siebie. Mocno wtuleni. W moim brzuchu na to odczucie i widok momentalnie pojawiło się przyjemne, delikatne ściśnięcie. Jedną ręką obejmował moją talię, a drugą głowę, gdyż miałam ją ułożoną na jego ramieniu. Moja noga znajdowała się pomiędzy jego udami, które przykryłam swoją drugą kończyną. Można rzec, że byliśmy ze sobą spleceni. To wszystko po prostu... wyglądało, jakby trzymał mnie kurczowo przy sobie, nie chcąc puścić. Jakby chciał zachować mnie od tego całego świata i mroku.

To znaczy... może za bardzo się rozmarzyłam. Ale to było to, jak teraz się czułam.

Obserwowałam jego twarz. Była tak bardzo spokojna. Zupełnie inna, niż w ciągu dnia. I nawet jeśli się nie złościł, nie martwił, to i tak nie był to ten sam wyraz twarzy. Barnes wyglądał teraz, jakby zupełnie odciął się od wszystkich problemów. I ten widok zaczął topić moje serce, bo... to był naprawdę cudowny widok.

W dodatku w końcu był znośny.

Prychnęłam pod nosem na tę myśl.

Spięłam się cała, gdy ręka, którą obejmował moją głowę zjechała na ramię i chwilowo je pogładziła, z kolei ta na talii - skierowała się na biodro i zacisnęła na nim.

Przeszły mnie ciarki. Jego dotyk był tak bardzo uzależniający. Nie ukrywam, że było mi coraz bardziej gorąco, ale nie byłam w stanie wysunąć się z jego objęcia. Poza tym...

Nie chciałam.

Popatrzyłam na jego przymknięte oczy, na kości policzkowe zarysowane tak idealnie. Na jego delikatny zarost. A następnie na zaróżowione usta.

Uniosłam dłoń, którą dotychczas zaciskałam na jego koszulce, i ułożyłam ją na jego ciepłym policzku. Pogładziłam go bardzo delikatnie, nie chcąc, aby się obudził. Jego zarost przyjemnie drażnił opuszki moich palców. To było nieziemskie uczucie.

Nagle jego głowa drgnęła gwałtownie w stronę mojej dłoni, a ustami udawał, jakby chciał ją ugryźć. Wystraszył mnie tym tak potwornie, że aż podskoczyłam na tym pieprzonym łóżku. Rozbudziłam się momentalnie i właśnie byłam świadkiem szerokiego, zadowolonego uśmiechu malującego się na jego ustach. Oczy nadal miał zamknięte. Po prostu ten kretyn tylko udawał, że śpi.

- Jesteś okropny. - szturchnęłam go w tors, po czym ruszyłam się, aby podnieść się z łóżka.

Jednakże nie dane mi było wykonać za wiele ruchów, kiedy brunet ścisnął ciaśniej moją talię i przysunął mnie do siebie. Jego twarz wyglądała na mocno rozbawioną, podczas gdy ja po prostu cała się spięłam na jego gest. Oblały mnie fale gorąca, przysięgam.

- Tak, tak. - mruknął zachrypniętym głosem - Okropny, kretyn i mam się gonić. Wiem, Berget. Mówiłaś nie raz.

- I usłyszysz też nie raz. - prychnęłam.

- Tak, już nie mogę się doczekać. - zironizował, otwierając w końcu zaspane oczy.

Nie jestem w stanie opisać tego, co ogarnęło mój umysł i ciało, gdy jego tęczówki zaczęły się we mnie wpatrywać. Gdybym stała, z pewnością ścięłoby mnie z nóg.

Jego wzrok...

Rany.

To był mój słaby punkt. Właśnie to sobie uświadomiłam.

- Berget, ale ty okropnie chrapiesz. - przerwał ciszę, uśmiechając się pod nosem wielce rozbawiony.

A ja...

Ja otworzyłam szeroko oczy, gdyż napłynęło do mnie tak kurewskie zawstydzenie i zażenowanie, że aż zaschło mi w gardle. Założę się, że moje policzki płonęły w tej chwili piekielnym ogniem.

- Dobra, spokojnie. - zaśmiał się, widząc moją reakcję - Jaja sobie robię. Śpisz cichutko, jak trusia. Nie chrapiesz. - przyznał, na co ja znów go szturchnęłam, ale tym razem mocniej.

- Co za kretyn. - mruknęłam zirytowana.

- Okropny, kretyn; jeszcze trzecia część magicznego trio. - prychnął.

- Wiesz co? - zmrużyłam zacięcie oczy - To ty okropnie chrapiesz. - powiedziałam mając nadzieję, że jakoś go tym ruszę. Tak naprawdę wcale nie chrapał - I nie dość, że tak warczysz, to jeszcze trzymasz mi głowę przy sobie, żebym wszystko dokładnie słyszała. Aby nic mi nie umknęło. Naprawdę, Barnes, genialne.

- Bywa. - mruknął obojętnie.

Westchnęłam zirytowana, wywracając oczami. Następnie wysunęłam się nieco z jego uścisku i odwróciłam się, by poleżeć na plecach i popatrzeć w sufit. Na wskutek tego ręka Barnes'a przesunęła się na mój brzuch, przyprawiając mnie tam o uczucie ścisku i mrowienia. Nasze nogi wciąż się ze sobą splatały.

To wszystko było takie miłe.

Tak kojące i roztapiające.

Ale... niestety, musiało dobiec końca. Nadszedł ten przeklęty dzień, w którym Wanda miała skonfrontować się z... nią.

Przymknęłam oczy i westchnęłam ciężko. Zakryłam twarz dłońmi, by chociaż na chwilę odwlec konieczność wstania i uczestniczenia w tym koszmarze. Miałam obawy. Potworne. Nie chciałam nikogo skrzywdzić.

- Spokojnie. - usłyszałam nagle, toteż zwróciłam spojrzenie ku brunetowi, nieustannie mi się przypatrującemu.

- Co?

- Wszystko będzie pod kontrolą. Wanda o to zadba. Nikomu nic się nie stanie. - mówił.

- Próbujesz tym przekonać mnie czy siebie? - uśmiechnęłam się pod nosem, ale widząc jego poważną minę, skarciłam się w myślach za ten... w sumie to bezsensowny komentarz. Nie wiem co mnie w ogóle naszło.

Podniosłam się do pozycji siedzącej, czując niemałą niezręczność.

- Sory. Nie ważne. - prychnęłam udając lekko rozbawioną - I sory za... - przymknęłam oczy. No, kurwa. Znowu to samo.

Co prawda nie odpierdoliliśmy żadnej bezmyślnej akcji, ale i tak czułam wyrzuty sumienia i dziwną niezręczność. Bo byliśmy tak blisko siebie i... to było... dosyć intymne... No i standardowo - wsunęłam to wszystko pod dywan, jakby nie miało miejsca.

Jasne, po co nam rozmowa o naszej relacji? To przecież normalne. Przecież tak robią wrogowie. Bo wciąż nimi jesteśmy, nie?

Kurwa. Co ja w ogóle robię.

Wstałam z łóżka, żeby rozprostować nogi.

- Nie, nie. - odchrząknął, także się podnosząc - Ja też, sory. Jeśli czułaś się, jakbym naciskał-

- Nie, okej. - odparłam niezwłocznie - Nie było... tematu. - mruknęłam.

- Nie było. - przyznał obojętnie, a gdy przechodził obok mnie, niespodziewanie ukłuł mnie pod żebrami tak, że już drugi raz dzisiejszego dnia podskoczyłam - Nic, a nic.

Spojrzałam na niego morderczym wzrokiem obserwując, jak zadowolony z siebie kieruje się do łazienki i znika za drzwiami.

Nie zamknął ich, ale straciłam go z pola widzenia.

Coś w głębi mówiło mi, żebym za nim poszła. Ale... tak się składa, że mój rozum wrócił z wakacji dziś rano.

Więc...

Trochę zmarkotniała, wyszłam z jego pokoju, zamykając cicho drzwi.

Przeczesywałem włosy, przeglądając się w lustrze. Zdjąłem koszulkę, aby wziąć poranny prysznic.

Nie wiem, co zamierzała Berget, ale...

Zastopowałem. Po prostu zastopowałem. Odłożyłem szczotkę i oparłem dłonie na biodrach. Czułem niepokój. Wczoraj również mi towarzyszył, jednak teraz znacznie się nasilił.

Bo...

To były ostatnie chwile przed jej przemianą. I fakt, przecież to będzie w pełni bezpieczne. Przecież nic się nikomu nie stanie.

Nic się nie stanie.

Przymknąłem oczy, wzdychając ciężko. Mimo wszystko nie opuszczało mnie uczucie, że to... cholera. Że to aktualnie ostatnie momenty z Berget Berget, a nie alter ego Berget. Poczułem potrzebę... pożegnania się? Nawet jeśli to przecież chwilowe. Cholera, strasznie to dziwne.

Ostatecznie uznałem, że podążę za impulsem. Wróciłem się do drzwi i uchyliłem je.

- Berget, słuchaj-

Nie dokończyłem, bo jej już tu nie było. Ciężko mi to przyznać, ale odczułem swego rodzaju rozczarowanie związane z brakiem jej obecności.

Z resztą... nie. Nie wiem skąd w ogóle przyszło mi to do głowy.

Wróciłem do łazienki - tym razem już zamykając drzwi - i wziąłem prysznic, ogoliłem zarost, uczesałem włosy oraz nałożyłem świeże ubrania, przygotowując się psychicznie na ten... ciężki dzień.

Będąc w łazience w moim pokoju, po całej porannej rutynie, kończyłam zaplatanie warkoczy. Tak, były to grubo dobierane kłosy. Spodobały mi się.

Następnie zeszłam na dół i skierowałam się do kuchni, gdzie Wanda parzyła herbatę. Przy stole z kolei siedział Tony i podpierał brodę. Wyglądał na sennego.

- Cześć. - przywitałam się.

- Hej, słońce. - odrzekli w tym samym czasie, rzucając sobie zdziwione spojrzenie. Parsknęłam śmiechem na ich reakcję.

- Jak noc? - spytałam ogólnie, siadając obok Stark'a.

- Źle, nie mogłem spać. - mruknął.

- Ja całkiem okej, ale cały czas mam w sobie dziwne napięcie. Czuję ją, Ruth. - zerknęła na mnie - I masz rację, jest potężna. Ale jak mówiłam, trafiła na mnie. - odwróciła się do mnie całkowicie.

Jej wypowiedź mnie jednocześnie uspokoiła i zaniepokoiła. Cieszę się, że Wanda włada potężną mocą. Ale... skoro sama przyznała, że moje alter ego też takie jest...

Westchnęłam ciężko, kiwając tylko głową.

- Czemu nie mogłeś spać? - zwróciłam się do Tony'ego.

- Chyba... chyba z natłoku myśli. - uciekł wzrokiem.

Coś mocno chwyciło moje serce.

Martwił się.

Ujęłam jego nadgarstek i ścisnęłam go delikatnie.

- Jeśli zajmuje się tym Wanda - zerknęłam na rudowłosą - to znaczy, że jesteśmy o conajmniej krok na przód.

Czy wierzyłam w te słowa?

Cóż, ciężko stwierdzić.

W każdym razie chciałam sprawić, by poczuł się lepiej. Było mi z tym okropnie źle, że wszyscy tak bardzo przeżywali kwestię mojego alter ego. Okropnie źle. Czułam nieustanne wyrzuty sumienia, że jestem powodem ich smutku i zmartwień.

Stark uśmiechnął się do mnie blado.

- A ty jak spałaś? - zapytał.

Zrobiło mi się trochę gorąco na to pytanie, aczkolwiek starałam się nie dać nic po sobie poznać.

- Em... - rozmyślałam nad odpowiedzią - Dobrze. Chyba dobrze.

- Na pewno? - Wanda zerknęła na mnie troskliwie - Bo wczoraj jak już poszłaś do siebie, Tony podsunął mi, żebym zdjęła lustro z twojej łazienki. Zupełnie o tym nie pomyślałam. Ale do czego zmierzam: nie było cię w pokoju.

Oh, kurwa.

Ścisnęło mnie niemiłosiernie w klatce piersiowej. Przełknęłam nerwowo ślinę, gdyż chciałam jakkolwiek nawilżyć moje wyschnięte gardło. Chwilowo zabrakło mi tchu w piersiach. Potrzebowałam momentu, by się ogarnąć, do cholery.

- Tak, pomyliłam pokoje. Weszłam do Barnes'a. - zacisnęłam usta uznając, że to jednak będzie najlepsze i najbezpieczniejsze wyjaśnienie. Nie warto zbytnio koloryzować - No, a że jego duma została tym ugodzona, trochę nam zeszło nad... żarciem się. - stwierdziłam.

- Oh... - mruknęła patrząc na mnie badawczo - Rozumiem. - uniosła ledwie widocznie kąciki ust, a następnie odwróciła się, by wyjąć cukier z szafki.

Nie jestem w stanie określić ukłucia, jakie poczułam w klatce piersiowej, w dodatku momentalnie napłynął do mnie stres i obawy, że ona... że ona może wiedzieć, że między nami coś się działo. Osobiście nie czułam, aby wyczytała to z mojej głowy. Ale sprawdzała przecież pozostałych. I musiała skontrolować, jaki Barnes ma do mnie stosunek, a konkretniej - co się między nami działo...

To by wszystko wyjaśniało.

- Cześć. - mruknął Barnes, który wszedł do kuchni dosyć niedbałym krokiem, przygarbiony, z dłońmi w kieszeniach.

Rany... ta postawa działała na mnie tak rozbrajająco, że ledwie mogłam oderwać od niego wzrok.

Nie uśliń się.

- Cześć. - odparli oboje. Ja jednak nie odezwałam się słowem.

- A tobie jak się spało, James? - zapytała miło Wanda, jednakże zerknęła na niego jakoś... tajemniczo.

- Jak zawsze. - mruknął niewzruszony, patrząc na nią przez dłuższą chwilę, po czym skierował się do stołu.

Usiadł na wprost mnie, od razu chowając twarz w dłoniach. Westchnął ciężko.

Zacisnęłam usta i opuściłam wzrok na wskutek wspomnienia z wczorajszego wieczoru i nocy. No i dzisiejszego poranka. Nie jestem w stanie wyzbyć się tego z głowy. Jego dotyk był tak kojący... bez znaczenia czy moja skóra stykała się z jego naturalną czy metalową ręką. Wszystko działało na mnie z tym samym, wszechogarniającym, leczącym skutkiem.

- Swoją drogą, ładna fryzura, Ruthie. - przyznał Tony przerywając ciszę. Uśmiechnęłam się do niego lekko niezręcznie - Skąd pomysł na tego typu warkocze?

Serio?

To jakiś żart?

- Tak jakoś... mnie naszło. - wzruszyłam ramionami czując, że na moje policzki wskakują rumieńce.

- Pasują ci. Naprawdę. - dodał.

Zaśmiałam się, drapiąc nerwowo po szyi.

- To... to dobrze. - mruknęłam.

Obserwowałem ich z boku, nie odzywając się.

Stark może i miał rację, ta fryzura nie wyglądała na niej najgorzej. Choć moja wczoraj była lepsza.

Po jakichś dziesięciu minutach siedzenia, krótkich rozmów i wpatrywania się w nieokreślone punkty, do kuchni wszedł Vision witając się z nami wszystkimi i cmokając Wandę w usta. Niedługo po nim zjawił się i Sam, a na końcu Clint, przez co byliśmy już w komplecie.

Co niektórzy zjedli śniadanie, wypili herbatę i kawę. Następnie Wanda zaprosiła nas do salonu i właśnie w tym momencie zostawiliśmy za sobą wszelkie poranne, lekkie czynności, biorąc poważne sprawy w swoje ręce.

- Miejmy to z głowy. - odezwała się Berget - Jak chcesz to zrobić? - zwróciła się do Wandy.

- Przede wszystkim znalazłam zaklęcie paraliżujące. Ale czekaj, już wyjaśniam. - uniosła uspokajająco dłonie, gdy dostrzegła dosyć zaniepokojoną minę Berget - Paraliżujące złe intencje, zamiary. Gdy zmienisz się w twoje alter ego, prawdopodobnie wszystko będzie wyglądało tak, jak było to do tej pory. Jej charakter, sposób bycia zostanie. Jedyne, co ulegnie zmianie, to wszelkie jej złe zamiary. Zostaną ugaszone. Albo bardziej przytrzymane, przyblokowane. Jeśli będzie chciała kogoś skrzywdzić, zmierzy się z wewnętrznym oporem. Nie będzie mogła nic zrobić. Coś jak... sumienie, tylko przymusowe. Coś jak kajdanki na ręce, rozumiesz. - próbowała jej to jakoś metaforycznie wyjaśniać.

- Niegrzecznie. - stwierdził Wilson, przez co złapałem za nasadę nosa z bezsilności.

- Ta, rozumiem. - mruknęła Berget - Czyli będzie chciała, ale nie będzie mogła.

- Dokładnie! - Wanda pstryknęła palcami - I jeszcze jedna kwestia: będę musiała ją zakląć dopiero, gdy... no, już się w nią zmienisz. - zacisnęła usta.

Dobra, to trochę komplikowało sprawę.

- Jak długo schodzi ci nad przemianą? - spytała.

- Z tego, co widziałam na nagraniach... - Berget spojrzała na mnie - Kilka sekund.

- Jakieś pięć sekund. - odparłem, po dłuższym zastanowieniu - Maksymalnie sześć.

- Dobrze, powinnam się wyrobić. - stwierdziła Wanda - Najwyżej cię dodatkowo zamroczę, żeby opóźnić jej reakcję. Uda się, nie martwmy się o nic.

- Chciałabym w to wierzyć. - prychnęła udawanym śmiechem.

- A jak będzie wyglądać kwestia przywrócenia Ruth? - zapytał Stark.

- Ruth powraca dopiero po utracie przytomności, tak? - upewniała się, na co Tony pokiwał głową - Istnieją także zaklęcia usypiające i wybudzające. Więc spokojna głowa.

Tak. Bardzo spokojna.

- Czyli co? - odezwała się Berget ciężkim głosem - Chyba nie ma co zwlekać.

Miałem wrażenie, że jej oczy zaczęły się szklić. Klatka piersiowa Berget stopniowo zaczęła się szybciej rozszerzać i kurczyć. To był sygnał, aby moje zmysły automatycznie się wyostrzyły.

Wstałem z kanapy, by pozornie rozprostować nogi, podczas gdy Wanda wyszła z salonu oznajmiając, że idzie po lusterko.

Berget, miałem wrażenie, starała się zachować spokój, ale chyba nie bardzo jej to wychodziło. Siedziała teraz w fotelu wyglądając, jakby doświadczała istnych katuszy.

Zacisnąłem usta bijąc się chwilowo z samym sobą i z myślą, że jeśli będzie potrzeba ją uspokoić... i to zrobię... wszyscy tak naprawdę to zobaczą. Jednakże widząc jej wzrastającą panikę, coraz bardziej skłaniałem się ku temu, aby nie przejmować się pozostałymi, tylko działać.

- Hej. - mruknąłem, podchodząc do niej jakby nigdy nic - Nawet nie zauważysz kiedy będzie po wszystkim.

- Tak. - uśmiechnęła się blado, zerkając na mnie chwilowo. Rany, przecież ona za chwilę spanikuje.

Przeklinając w duchu przyglądającą nam się resztę, ostatecznie zdecydowałem się przykucnąć przy Berget, opierając dłonie o podłokietnik fotela.

- Popatrz na mnie. - poprosiłem, co po chwili wykonała - Nie ma opcji, żeby cokolwiek niepożądanego się tutaj wydarzyło, jasne?

- Mhm. - pokiwała głową trochę niepewnie, znów uciekając ode mnie wzrokiem.

Nagle do pomieszczenia weszła Wanda, trzymając średniej wielkości lusterko kosmetyczne. Wszyscy spojrzeliśmy najpierw na nią, a później na trzymany przez nią przedmiot.

I właśnie w tym momencie Berget poczęła oddychać znacznie szybciej, wpatrując się coraz to bardziej przerażonym wzrokiem w lustro.

- Hej, popatrz na mnie. - przesunąłem się tuż przed nią, kładąc dłonie na jej kolanach - Ruth. Proszę cię, popatrz na mnie. - potrząsnąłem delikatnie jej nogami, co na szczęście podziałało i zwróciło jej uwagę - Nie spuszczaj mnie z oczu, dobrze? - spytałem - Możesz mi to obiecać?

- Tak. - odrzekła ciężko, ale nie od razu. Mam wrażenie, że wszystko zaczynało docierać do niej z opóźnieniem.

Po prostu pięknie.

- I oddychaj, zgoda? - prosiłem, na co ona pokiwała gwałtownie głową i skupiła się na oddechu. Przynajmniej taką miałem nadzieję. Tak wyglądała.

Przysunąłem się bliżej niej, delikatnie wsuwając się między jej kolana. Musiałem się upewnić, że jedyne, na co spojrzy, to moja twarz i oczy.

- Ruth, słyszymy się? Rozumiemy się, nie? - opuściłem jedną rękę, by poza jej polem widzenia zakomunikować Wandzie, aby położyła lusterko tuż obok fotela. Zrobiła to na tyle powoli i ostrożnie, że Berget chyba nie zarejestrowała jej ruchów.

- Tak. Słyszymy się. Rozumiemy. - odpowiedziała mi po chwili, przymykając mocno powieki.

- Okej, mów do mnie. Co czujesz? - zapytałem, gładząc delikatnie jej kolano.

Nabrała kilka głębszych wdechów. Zaczęła przygryzać wargę z nerwów.

- Panikę. - wydusiła.

- Nic ci nie zagraża. Jesteś bezpieczna. - mówiłem łagodnie - Jesteś całkowicie bezpieczna, Ruth, zgoda? - otworzyła oczy i utkwiła we mnie przerażony wzrok - Jest tu twoja drużyna, z którą uciekłaś. Która cię nie opuściła ani na krok. Jest tu Wanda i Vision. W dodatku Wanda nie pozwoli, aby stała się krzywda tobie czy komukolwiek z nas. - chwyciłem delikatnie za jej dłoń.

Cała drżała. Ale widziałem, że jej oddech trochę się unormował.

- Potrzebuję twojej pomocy, bez ciebie to nie wyjdzie. - szepnąłem - Położysz tę rękę na podłokietniku? Tak, aby dłoń z niego zwisała. Dasz radę to dla mnie zrobić?

- Bucky, wiem co planujesz. - powiedziała płaczliwym głosem.

- Obiecuję, że nawet nie poczujesz. Zupełnie tego nie poczujesz. - zapewniałem.

- Nie... nie... - znów zaczęła ciężko oddychać.

- Ruth, spójrz na mnie. Ruth... - przestałem kucać, a uklęknąłem przed nią, by być do niej centralnie twarzą w twarz - Spokojnie. - ująłem jej drugą rękę i przyłożyłem sobie do klatki piersiowej - Oddychaj. Dokładnie tak, jak ja. - nabierałem głębsze wdechy i mocniej wydychałem powietrze, aby zobrazować jej to jak najlepiej - Dokładnie o to chodzi. - oznajmiłem, gdy jej oddech zaczynał się uspokajać - Czy możesz położyć tu dla mnie twoją rękę? - ponowiłem, obejmując delikatnie i powoli jej nadgarstek.

Nie ciągnąłem jej od razu w tamto miejsce. Muszę mieć pewność, że opanuje atak paniki.

- Chyba tak. - powiedziała słabo.

- Dobrze. - pokiwałem głową, nie spuszczając z niej wzroku - Wcale nie musisz się spieszyć. Zgoda?

Pokiwała głową, obserwując mnie nieustannie.

Ująłem w końcu jej dłoń i oplotłem ją palcami. Nie zmuszałem jej jednak do jakiegokolwiek ruchu.

- Nic się nie dzieje. Zobacz. - gładziłem jej skórę na zewnętrznej stronie dłoni - Widzisz? Jesteś bezpieczna.

Pokiwała głową na moje słowa.

- Jesteś całkowicie bezpieczna. I jesteś wśród nas. - dodałem, kierując jej dłoń w stronę podłokietnika, ale nie nachalnie. Zatrzymałem się gdzieś po jednej trzeciej odległości do niego, aby dać jej czas i żeby nie spanikowała - Nic złego się nie wydarzy. - uniosłem delikatnie kąciki ust, by wyraz mojej twarzy był łagodniejszy.

Patrzyła na mnie z nutą niepewności, która - miałem wrażenie - mogła wziąć górę w każdej chwili.

- I zobacz. Czy dzieje się coś złego? - w końcu, po trochę dłuższym czasie, udało mi się ułożyć jej rękę na podłokietniku. Jej dłoń zwisała nad podłogą - Wszystko w porządku, prawda? - szepnąłem.

- Rany, to dziesięcioletni ja na pobieraniu krwi. - usłyszałem gdzieś z tyłu Wilson'a.

Zirytowałem się jego komentarzem, bo potrzebowałem ciszy, a nie rozpraszaczy. Nie poświęcałem mu jednak uwagi. Na pewno nie więcej, niż to, że zakodowałem jego słowa.

- Zostawisz tutaj tę rękę? Mogę cię o to prosić? - zapytałem, na co ona pokiwała głową - Jak się czujesz?

- Okej. - szepnęła po chwili - Jest okej.

- Okej. - powtórzyłem i pokiwałem głową, uśmiechając się kojąco.

Patrzyliśmy sobie w oczy tak intensywnie i głęboko, że zdołałem zapomnieć, iż nie znajduję się tutaj z nią sam na sam.

Fakt, że wszyscy pozostali nas obserwowali był mocno niezręczny, ale ja także stosowałem się moich słów - patrzyłem prosto w jej oczy.

- Wiem, że mam do ciebie wiele tych próśb. - przyznałem, zabierając dłoń od jej ręki i układając ją udzie, które zacząłem delikatnie gładzić - Ale jak widzisz, sam sobie nie poradzę. - zaśmiałem się cicho, próbując ją jakoś rozchmurzyć - Czy możesz patrzeć mi prosto w oczy? Na nic innego?

Wiedziała do czego zmierzam. Zacisnęła usta. Co prawda nie odwróciła wzroku, ale zaczęła trochę szybciej oddychać.

- Ruth, hej... - szepnąłem, kładąc dłoń na jej policzku - Wszystko w porządku. Patrz w moje oczy. Dokładnie tak, jak teraz. - uśmiechnąłem się kojąco - Nic się nie dzieje. Wszystko jest w należytym porządku. - zapewniałem.

Pokiwała chaotycznie głową na moje słowa.

- O to chodzi. - ja także jej skinąłem - Właśnie tak, Ruth. - pogładziłem miękką skórę jej policzka. Robiłem to powoli i delikatnie. Miałem wrażenie, że mój gest działał na nią kojąco.

Drugą dłoń nieustannie trzymałem na jej nadgarstku przybliżonym do mojej klatki piersiowej. Chciałem, aby poczuła, jak oddycham. W pewnym momencie dostrzegłem nawet, że robimy to jednostajnie, w tym samym czasie.

- W porządku? - dłoń z jej twarzy ponownie przeniosłem na udo. Ale nie gładziłem go, ani nie zaciskałem na nich palcy.

Nie chciałem, aby mocno odczuła braku mojej ręki, gdy już ją stąd zabiorę.

- Tak. - odparła.

- Dobrze. Naprawdę dobrze, Ruth. - uniosłem kąciki ust, gdyż byłem świadkiem, jak oddycha teraz zupełnie normalnie, razem ze mną - Cieszę się, że jest w porządku.

Starając się nie wpaść w jej pole widzenia, przeniosłem dłoń do siebie - na moje udo - po czym powoli ją osunąłem, aby sięgnąć za lustro, które Wanda położyła przy fotelu. Następnie licząc, że moje patrzenie kątem oka jest wystarczająco dobre, zacząłem powoli unosić przedmiot do dłoni Berget, aż nie poczułem stuknięcia - jak się domyślałem, o jej palec. 

Wzdrygnęła się i zamknęła mocno oczy.

Szybko odstawiłem lusterko z powrotem na ziemię i chwyciłem jej dłoń, splatając z nią palce.

- Ruth? - zapytałem, uważnie ją obserwując.

Widziałem, jak próbuje walczyć ze strachem. Niepokój malował się na jej twarzy niezwykle wyraziście. Oddychała coraz ciężej. Zacisnęła moją dłoń chyba wbijając mi paznokcie w skórę.

Wanda szybko doskoczyła i wyciągnęła dłoń tuż do jej skroni, po czym wypowiedziała jakieś słowa w zupełnie obcym mi języku. Strużka czerwonych, świecących nitek przedostała się do głowy Berget, która po chwili już...

Uspokoiła się całkowicie.

Jednak przed tym...

Przed tym miałem okazję obserwować, jak jej skóra blednie. To nagranie, które razem widzieliśmy, nie odzwierciedlało dokładnej barwy jej ciała.

Ono było... tak przerażająco blade...

Usta znacznie pociemniały. Ułożone były złowrogo mimo, że wcale nie widniał na nich uśmiech. Blond włosy, począwszy od nasady głowy, zmieniały stopniowo kolor na ciemniejsze i ciemniejsze, pozostawiając przy odrostach głęboką czerń, która przechodziła dalej w granat, niebieski, aż same końcówki nie stały się jasne i, można rzec, wręcz elektryczne, jakby samoistnie świeciły niebieskim światłem. Mocno kontrastowały z czarnym wierzchem głowy. Ubrania, które na sobie miała, pociemniały - nie wiedzieć czemu. Były praktycznie całe czarne, a przecież Berget ubrała dziś jasne dżinsy i szarą koszulkę. Sylwetka, którą dotychczas nieco kuliła ze strachu, stała się jeszcze bardziej zgarbiona, ale tym razem w grę nie wchodziło przerażenie, a...

Nawet nie wiem, jak to ująć.

Wyzucie z emocji. Zupełny brak życia.

Jej ramiona, dziwnie opadłe; zawieszona głowa - stwarzały wrażenie, jakby siedziała tutaj postać rodem z horroru.

Nieustannie trzymałem jej dłoń, która stawała się coraz chłodniejsza. Mój niepokój wzrastał wraz z nasilającym się zimnem, które ją ogarniało. Działo się tak do momentu, aż mogłem w końcu oficjalnie stwierdzić, że od jej palcy stykających się ze mną bije nienaturalna lodowatość. Od jej palcy i... od całego ciała.

Przebywanie obok niej wiązało się, dosłownie, z chłodem.

Z niepokojem.

Z mrokiem.

Nagrania kamer nie oddają tego koszmaru w żaden sposób.

Światło palące się gdzieś na korytarzu chwilowo zgasło. Zapaliło się po krótkiej chwili, ale przedtem jeszcze zamigało złowrogo. W pomieszczeniu zrobiło się... zimno. Dziwnie zimno.

Alter ego Berget poluzowało uścisk, ale nie puściło mojej dłoni. Jej druga ręka z kolei zsunęła się z mojej klatki piersiowej i opadła bezwiednie na jej uda. Nie próbowałem jej zatrzymywać. Nie zamierzałem jej do niczego przymuszać.

Zapanowała tak potworna cisza, że mogliśmy usłyszeć bicie naszych serc i niespokojne oddechy. Nikt z nas nie poruszył się nawet o milimetr.

Nabrałem więcej powietrza do płuc. Czułem straszny niepokój.

Nagle dostrzegliśmy, jak jej głową drgnęła. Opadła jeszcze bardziej, na co mnie aż ścisnęło w klatce piersiowej. Niedługo potem przekręciła ją tak, że jej twarz znajdowała się centralnie przed moją.

To podziałało na mnie jeszcze gorzej. Zacisnąłem szczękę, nie spuszczając jej z oczu. Stresowałem się. Potwornie.

W głębi siebie wierzyłem, że uda mi się dostrzec w niej Ruth. Choć... to wszystko co się działo, było nad wyraz paraliżujące.

Zobaczyłem w końcu, że uchyliła powieki i popatrzyła na swoją dłoń, nadal znajdującą się w mojej.

Później stało się coś, przez co pierwszy raz od... nie pamiętam kiedy, przez mój kręgosłup przeszedł nieprzyjemny, zimny dreszcz.

Alter ego uniosło na mnie swoje jasne, przeszywające ślepia. Kolor jej tęczówek był intensywno-niebieski. Śmiało można stwierdzić, że przypominał odblask lub neon. Ze środka tego niebieskiego szaleństwa wydostawała się maleńka źrenica, którą ledwo co zdołałem dostrzec - mimo tak niewielkiego dystansu pomiędzy nami. Patrzyła na mnie tępym, wyzutym z emocji wzrokiem. Conajmniej emocji - zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że jej spojrzenie było puste, bez krzty życia. Jakby pogrzebała w sobie głęboko dawną Ruth.

Pogrzebała. Ale najpierw doszczętnie poćwiartowała i spaliła. Właśnie tak, kurwa, wyglądało teraz jej alter ego.

Odkąd utkwiła we mnie wzrok, nie mrugnęła ani razu.

Przełknąłem nerwowo ślinę.

Wszyscy po prostu staliśmy lub siedzieliśmy w tych samych miejscach i czekaliśmy na dalszy ciąg wydarzeń.

Nie spodziewając się tego ani trochę złapałem jej pięść, którą zamachnęła się i w mgnieniu oka we mnie wycelowała. Zaledwie ułamek sekundy dzielił mnie od nieprzyjemnego zetknięcia jej dłoni z moim nosem.

Mój oddech stał się trochę nerwowy. Spojrzałem kontrolnie na Wandę, której twarz wyrażała czysty niepokój. Niedługo po tym napłynęły do mnie jeszcze większe obawy i strach.

Przecież zaklęcie miało działać. Miało, kurwa, działać. Więc czemu próbowała mnie zaatakować?

Nie puszczałem jej dłoni. Ona z kolei nie opuszczała swojej. Nieustannie patrzyła na mnie z tym samym, nieodgadnionym i przerażającym wyrazem twarzy.

Spiąłem mięśnie, miałem wrażenie, że za chwilę trzeba będzie działać. Nie wiem, co było nie tak z zaklęciem, ale nie pomogło. Po prostu nie pomogło, do cholery.

Wziąłem głębszy wdech, będąc w gotowości do przyjęcia kolejnych ataków.

Podczas gdy ona... parsknęła śmiechem.

Zmarszczyłem brwi, wypuszczając nerwowo powietrze. Jednak nie spocząłem, nieustannie napinałem mięśnie, nie ruszając się nawet o milimetr.

- Myślałeś, że ci przyłożę, nie? - zaśmiała się głosem Berget, ale... dziwnie obcym, chłodnym, o zupełnie innym charakterze - Taki żarcik. - wzruszyła niedbale ramionami - Przecież nie mogę zrobić nikomu krzywdy. - dodała sugestywnie.

Zaczęła odwracać się za siebie, w stronę Wandy. Jednakże jej ciało nieustannie zwrócone było przodem do mnie. Przekręcała zaledwie głowę. I gdy już myślałem, że dotarła w końcu do momentu, w którym ruszy sylwetkę, aby spojrzeć na Wandę, okazało się, że jej szyja była w stanie wykręcać się jeszcze bardziej.

A wyglądało to conajmniej nienaturalnie.

Założę się, że wywiercała teraz wzrokiem dziurę w czole Wandy. Mogłem się tego tylko domyślać, gdyż ja widziałem zaledwie głowę Berget - wykrzywioną prawie za plecy.

- Za jej sprawą. - dokończyła nisko, praktycznie nie akcentując wypowiadanych słów, przez co brzmiały wręcz mechanicznie.

Rudowłosa z kolei, nie wiedzieć kiedy, stała w gotowości z wytworzoną mocą, która widniała na jej dłoniach, między palcami. Zapewne czekała na ewentualną walkę, która... okazało się... że jednak nie nastąpi.

Taką miałem nadzieję.

- To konieczne. - mruknęła Wanda.

- To bezsensowne. - poprawiła ją - Trzymać taki potencjał pod kluczem.

Znów odwróciła się w moją stronę.

Na jej twarz wpłynął uśmiech, jednak nie zwykły. Kąciki jej ust uniosły się wysoko, ale zarówno oczy, jak i jej mimika pozostały w miejscu, nienaruszone, nie ukazując żadnego zadowolenia. Jedyne, co uśmiechało się w całej jej twarzy, to usta. Reszta pozostawała kamienna, nienaruszona.

Wyglądała naprawdę niepokojąco.

- Pożegnałeś się? - zapytała mnie, jakby czerpała przyjemność z naszego przejęcia i nerwowości.

- Nie musiałem. - odparłem, starając się brzmieć zdecydowanie.

- Taki jesteś pewien? - zlustrowała powoli moją twarz.

Po chwili byłem świadkiem, jak oblizała wargi językiem tak ciemnym, jak jej usta - niemalże czarnym.

Nieustannie wpatrywała mi się w oczy pustym wzrokiem. Zaraz po tym uniosła nogę i ułożyła sobie stopę na moim torsie. Umiejscowiwszy ją już wygodnie, naparła na mnie i odepchnęła mnie od siebie - nie gwałtownie, ale stanowczo.

Mimo wszystko, o mało nie upadłem. Szybko podparłem się rękoma o podłogę, a następnie podniosłem, prostując się i obserwując ją bez przerwy.

- Może jednak trzeba było? - zaproponowała.

Zmrużyłem oczy. Nie odpowiedziałem jej.

Wiedziałem z nagrań, jak wygląda proces przemiany, ale... odczuwając to osobiście, stykając się z tym twarzą w twarz...

To nie było łatwe.

Zacisnąłem szczękę.

Berget nadal ani razu nie mrugnęła. Ani razu.

Przeniosła powoli tępy wzrok na moją rękę, po czym parsknęła z kpiną.

Ja także na nią spojrzałem i dostrzegłem na skórze ślady po jej wbitych paznokciach, gdy zaciskała na mnie swoją dłoń.

- Jest taka słaba. - stwierdziła.

- To czemu nie zdołałaś wyjść z niej wcześniej? - spytałem natychmiast, nie dając za wygraną.

- Dobrze wiesz, że nie raz niewiele brakło. - wpatrywała się we mnie z nienawiścią w oczach.

- Tak się składa, że to niewiele zrobiło sporą różnicę i to ty odniosłaś porażkę.

- Więc czemu tu jestem? - uśmiechnęła się złowieszczo.

Zapanowała cisza.

Nikt nawet nie myślał o tym, aby gdziekolwiek i jakkolwiek się ruszyć. Po prostu staliśmy i patrzyliśmy, przy czym ja dodatkowo mierzyłem się z nią zacięcie wzrokiem.

W pewnym momencie Wanda uniosła dłonie i skierowała je na wnętrze domu. Niedługo po tym przez wszystkie ściany i sufit przeszła czerwona poświata. Nie bardzo rozumiałem o co chodziło. Chwilowa otoczka o czerwonej barwie zdobiła pomieszczenia, a zaraz potem całkowicie zniknęła.

Wanda, ukończywszy swoje czynności, podeszła w końcu do alter ego Berget i stanęła przed nią.

Ona jednak nie pozostawiła tego bez komentarza.

Podniosła się powoli z fotela i wyprostowała, przez co twarze dziewczyn znajdowały się na tej samej wysokości. Obie zadarły głowy. Lustrowały się uważnie w dosyć bojowych postawach.

- To, co przed chwilą widziałaś - zaczęła Wanda tonem, jakby miała zamiar trzymać alter ego Berget krótko - to komunikat dla ciebie. - zaznaczyła - Nie wychodzisz poza dom nawet o setną milimetra. Rozumiemy się?

- Ta. - prychnęła po chwili lekceważąco - Czuję, co zrobiłaś. Nie musisz mi tłumaczyć jak małemu dziecku. - zmierzyła ją od góry do dołu.

- Nie wychodzisz z domu. - powtórzyła dobitnie.

- To nie jest trochę nielegalne? - przechyliła pobłażliwie głowę - Przetrzymywanie kogoś wbrew woli?

- A czy zabijanie jest legalne? - wyparował nagle Stark, krzyżując ręce na klatce piersiowej - Bo z tego, co widzieliśmy, nie miałaś oporu, żeby przedziurawić ciało tamtego gościa w klubie.

- Ruth też to wypominasz? - spytała z zadowolonym uśmiechem, ale nie odpowiedział jej.

Widziałem po nim, że trochę żałował swojej wypowiedzi. Po prostu... Chyba wszyscy mieliśmy ten problem. Ten sam problem. Berget, to Berget. Jej alter ego, to z jednej strony inna sprawa. Ale z drugiej... prawda jest taka... że nadal miała to samo ciało. Ciało Berget. Różnią się od siebie okropnie, ale... to ten sam byt.

Nie wiadomo jak powinniśmy na to wszystko patrzeć i jak obchodzić się z nimi obiema.

Czy uważać je za dwie indywidualne jednostki?

Czy jako jedną?

- I od razu zaznaczam - dodała zimnym tonem - że jak tylko usłyszę od kogoś, że zwraca się do mnie Ruth, to obiecuję, że nawet zaklęcie mnie nie zatrzyma, żebym trzymała w garści waszą twarz i ścierała ją o tarkę. I będę to robić do momentu, aż nie usłyszę skrobania czaszki.

Tak, jak wspomniałem. Nie wiem jak na nią patrzeć. Fakt, niby to alter ego Berget. Różnica jednak polega na tym, że gdyby ona to powiedziała, najprawdopodobniej parsknąłbym śmiechem. A teraz?

Teraz nie jest nikomu do śmiechu.

Wygląda to wszystko conajmniej przerażająco.

- Jej nazwisko jest do przełknięcia, ale to podobny kmiot co imię. - westchnęła niezadowolona.

- A Echo? - spytał po chwili Sam.

Alter ego Berget momentalnie spoważniało. Odwróciła się całkowicie w stronę Sam'a i zaczęła wpatrywać się w niego swoimi przeszywającymi ślepiami. Wilson jeszcze jakoś to znosił, dopóki nie zauważył, jak zaczęła stawiać powolne kroki w jego stronę.

Nie ruszał się z miejsca. My także staliśmy teraz jak na szpilkach. Zacisnąłem szczękę, moje ciało spięło się, gotowe do ewentualnego działania. Zaklęcie - raczej - działało, ale szczerze? Gdyby jednak okazało się, że nie jest skuteczne, nie zdziwiłbym się. Tyle zdążyło się już wydarzyć, że to naprawdę nie byłby szok. Bardziej rozczarowanie.

Alter ego Berget stanęło tuż przed Wilson'em i zaczęło wpatrywać się w jego twarz. Widziałem po nim, że czuje się z tym bardzo niekomfortowo, jednak nic nie robił - nie poruszył się, nie odszedł, nie odsunął.

Obserwowaliśmy wszystko w ciszy, dopóki w końcu nie przemówiła.

- Echo? - spytała cicho i nisko.

- Mhm. - mruknął nerwowo - T-to znaczy jeśli ci się nie podoba n-nie musisz-

- Za dużo pieprzysz. - warknęła.

Wilson momentalnie ucichł. Widziałem, jak jego jabłko Adama poruszyło się pod wpływem przełykania śliny.

- Echo. - powtórzyła w zamyśleniu - Podoba mi się. - stwierdziła, odwracając się tyłem do Sam'a, któremu wyraźnie ulżyło.

Stanęła po środku salonu, przeskakując kolejno wzrokiem z jednej osoby, na drugą. Przysięgam, że w dalszym ciągu nie zauważyłem, aby choć jeden jedyny raz mrugnęła.

- Echo jest dobre. - kontynuowała - Bo zawsze wraca. - skwitowała z niepokojącym uśmiechem, po czym podniosła lusterko leżące obok fotela i przeszła z salonu do kuchni, po drodze oglądając otoczenie.

Wymieniliśmy się spojrzeniami. Nie wiem jakiego one były rodzaju. Może coś w stylu co to miało, kurwa, być? lub coś podobnego, nie wiem.

Emocje nie opadły całkowicie. Nie, kiedy ona była obok.

- Wam też jest zimno? - spytał Barton.

- Tak. - przyznał Stark - Myślałem, że to tylko przez strach.

- Nie... - mruknęła Wanda - To coś... - pokręciła głową - Nie wiem, jak z tym walczyć. Lub... co może nie spodobać się Ruth: jak jej ulec.

- O nie. - Wilson zaśmiał się nerwowo - Kurwa, nie. Nie. Nie ma takiej opcji, Wanda.

- Być może nie będzie miała innego wyjścia, jak zakumplować się z nią. - odparła - Tak samo ona. - kiwnęła głową na kuchnię, mając na myśli Echo.

- Jak chcesz to zrobić? - spytałem.

- Nie wiem. Najpierw muszę wejść w jej umysł. - zacisnęła usta - Co może nie być łatwe.

- E, coś ty. - Stark machnął dłonią - Sama ci to zaproponuje, zobaczysz.

- Jeden dzień to za mało, żeby coś wywnioskować i wymyślić. Trochę zapewne minie, aż uda mi się do niej jakoś bezproblemowo podejść.- kontynuowała.

- Zaraz, co? - wypaliłem trochę niekontrolowanie.

- No... nie obiecałam, że wybudzę ją już dzisiaj. - podrapała się nerwowo po karku - Obawiałam się, że będziemy mieli styczność z potężną siłą. I tak powinniśmy się cieszyć, że zaklęcie na nią działa. - zaczęła kierować się do kuchni.

- Zaraz, co? - tym razem wypalił Wilson.

Wanda jedynie obrzuciła go zmartwionym spojrzeniem, połączonym z nutą niepewności.

- Idę ją przypilnować. - oznajmiła, a następnie zniknęła z naszego pola widzenia.

Gdy obie były już w kuchni, wszyscy spojrzeliśmy po sobie.

- Przeczytałem kiedyś... - głos zabrał Vision - Że kobieta zmienną jest. Początkowo uznałem, że pasuje to do tej sytuacji idealnie. Całe tego pojęcie zostało właśnie zobrazowane co do szczegółu, ale aktualnie mam lekkie wątpliwości czy na pewno to powiedzenie jest na miejscu.

- Vis. - Stark położył mu dłoń na karku, uśmiechając się trochę sztucznie - Nie jest na miejscu.

- Oh, w porządku. - pokiwał głową, lekko zakłopotany.

- Bucky? - usłyszałem nagle Wilson'a.

Patrzył na mnie. Wiedziałem o co chciał spytać. I miał szczęście, że nie towarzyszył mu przy tym ten jego pieprzony uśmieszek. Czekałem, żeby go wysłuchać; tego, co chce powiedzieć.

W końcu nabrał więcej powietrza do płuc i przemówił:

- To niedawno... w sensie... - zacisnął usta - Ty i Ruth-

- Nie mam ochoty rozmawiać. - skwitowałem, a następnie nie zerkając na nikogo, wyszedłem pewnym krokiem z salonu i skierowałem się na górę, do przydzielonego mi pokoju.

Musiałem to jakoś poukładać w głowie, bo...

Bo czułem, że tym razem to ja panikuję.

Bałem się.

Nie chciałem tego przyznawać, ale...

Po prostu się bałem.

Witam! 💙
3/3 maratonu, niestety, wszystko się kiedyś kończy.
Z kolei jeśli chodzi o „rendez-vous" z naszym alter ego, to zaledwie początek!
Kolejne rozdziały przeznaczam właśnie tej postaci i myślę, że Wam się spodobają. Będą mocne, od razu zaznaczam. W różnych znaczeniach tego słowa.

I teraz inna kwestia, która nieco urozmaici naszą książkę 💙
Zapraszam Was serdecznie na tik toka przeznaczonego powieści „Mirror Image":

http://www.tiktok.com/@mirrorimagewattpad

Narazie nie ma tam jeszcze nic prócz zdjęcia profilowego (okładka książki) XD i mini reklamy, ale będę wstawiać na profilu różne tematyczne rzeczy, może jakieś smaczki i zapowiedzi rozdziałów 💙 zobaczymy jak się to przyjmie, warto spróbować się zabawić!

Dziękuję, że byliście ze mną w trakcie tego maratonu! 💙 Aktualnie nie planuję w najbliższym czasie kolejnego, bo zapasowe rozdziały mi się pokończyły. Jednakże widzimy się już niedługo, bo w poniedziałek! (albo w niedzielę w nocy, to brzmi lepiej, bo jest bliżej hahah)

Kocham mocno! Do zobaczenia!
Miłej nocy/dnia 💙💙💙

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro