𝚇𝚇𝚇𝙸𝚇

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział dedykuję jukishlay za kolejnego już tik toka związanego z książką Mirror Image. 💙 Ogromnie dziękuję! (tik tok: jukishlay, wbijać koniecznie!)
Ps. Myślę, że zarówno w tym, jak i kolejnym możliwe, że padnie to jedno magiczne słowo nadające rozdziałowi sens hahah 💙

𝚊𝚗𝚍 𝚒 𝚍𝚘𝚗'𝚝 𝚠𝚊𝚗𝚗𝚊 𝚝𝚎𝚊𝚛 𝚖𝚢𝚜𝚎𝚕𝚏 𝚘𝚙𝚎𝚗, 𝚗𝚘
𝚋𝚞𝚝 𝚒𝚝'𝚜 𝚑𝚊𝚛𝚍 𝚝𝚘 𝚌𝚊𝚛𝚎 𝚠𝚑𝚎𝚗 𝚢𝚘𝚞 𝚋𝚕𝚎𝚎𝚍 𝚘𝚞𝚝.
~ '𝚜𝚃𝚛𝚊𝙽𝚐𝚎𝚁𝚜' 𝚋𝚢 𝙱𝚛𝚒𝚗𝚐 𝙼𝚎 𝚃𝚑𝚎 𝙷𝚘𝚛𝚒𝚣𝚘𝚗

- Okej, tam się spotkamy. Bez odbioru. - Barnes powiedział do słuchawki, a następnie wyłączył ją. Ja niestety swoją zgubiłam w tamtym nieszczęsnym budynku.

Po jakiejś godzinie jazdy motorem w stronę obrzeży miasta, zostawiliśmy go gdzieś na uboczu, a następnie przerzuciliśmy się na pieszą wędrówkę. Oboje byliśmy wyczerpani, ale nie mieliśmy wyjścia. Musieliśmy się jakoś ukryć i oddalić od tamtego miejsca.

Aktualnie przystanęliśmy chwilę, aby skontaktować się z Wandą i Vision'em. Mieliśmy ustalić, gdzie się razem spotkamy. Otworzyliśmy laptop i chwała Tony'emu, że miał w nim internet i programy nie tylko antyszpiegowskie, ale i te szpiegowskie, gdyż z łatwością odnaleźliśmy lokalizację pozostałych oraz ustaliliśmy dokładnie naszą. Następnie wyszukaliśmy dogodne miejsce, do której mieliśmy zmierzać.

A z racji, że byliśmy wycieńczeni i musieliśmy choć trochę odpocząć, wybraliśmy hostel, jakieś pół godziny drogi stąd.

Uznając, że nie ma co zwlekać, ruszyliśmy w tamtym kierunku. Przez całą naszą drogę nie odzywaliśmy się z Barnes'em praktycznie słowem. Ani ja nie zaczynałam żadnego tematu, ani on. Panowała między nami dosyć niezręczna cisza i napięta atmosfera. Wciąż byłam na niego zła, nie ukrywam. On pewnie na mnie też. Oboje zagraliśmy dziś sobie na nerwach. Ale nie zamierzam roztrząsać z nim tego tematu. Nie mam na to ochoty.

Jestem po prostu wycieńczona. Wszystkim.

W głowie wciąż odtwarzałam sytuację z Clint'em. Co prawda, byłam teraz znacznie spokojniejsza, niż wtedy gdy...

Boże. To nie mogło się stać. Tak strasznie nie chciałam w to wierzyć.

Przybicie mnie nie opuszczało.

Żałuję, że uciekliśmy. Dopiero teraz czuję wyrzuty. Wcześniej myślałam, że to konieczne. Ale... to coraz bardziej nie miało sensu.

Było mi potwornie źle, że nie zostaliśmy tam z Clint'em, tak jak zrobili to Tony i Sam.

Łzy co jakiś czas wypływały z moich oczu. Ścierałam je dyskretnie tak, żeby Barnes nic nie widział i o nic nie pytał. Tak też było. Nie zaczynał ze mną tego tematu, w ogóle żadnego tematu. I całe szczęście. Przygryzłam wnętrze policzka i odwróciłam głowę udając, że podziwiam cichą, spokojną okolicę. Tak naprawdę starałam się stłumić płacz beznadziei i bezradności.

Miałam dość. Serio.

Byliśmy już prawie u celu.

Nie rozmawialiśmy ze sobą. Po prostu dawaliśmy się pożerać ciszy. Mocno niezręcznej. W której wybrzmiewały echa naszej krótkiej, ale ostrej, wymiany zdań, jak i sytuacji, która... zmieniła nasze życie nieodwracalnie.

To było w tym wszystkim najgorsze.

Westchnąłem ciężko, chowając dłoń do kieszeni. Drugą z kolei zahaczyłem za szelki plecaka.

Nie minęło chyba pięć minut, aż dotarliśmy do niepozornego hostelu, znajdującego się - na szczęście - w nie rzucającym się w oczy miejscu, zasłoniętym przez posadzonymi przy chodniku ogromnymi drzewami.

Przed budynkiem czekali już na nas Wanda, a także Vision, który znów przybrał wygląd człowieka.

- Jak dobrze, że jesteście cali. - powiedziała, podchodząc do nas i obejmując nas czule. Jej twarz wydawała się być blada. Do niej pewnie też wszystko zaczynało docierać dopiero teraz, kiedy już adrenalina opadła.

- Trochę za dużo powiedziane, ale przybyliśmy. - prychnęła Berget udawanym śmiechem.

Wanda spojrzała na nią zmartwiona, jednakże blondynka machnęła tylko ręką, aby się nie przejmowała. Maximoff ostatecznie skinęła głową, po czym zadecydowała, abyśmy weszli do środka.

Przed tym natomiast Berget schowała do plecaka broń, którą miała przy sobie w dosyć widocznym miejscu. Nie posiadała niestety nic, w co mogłaby się przebrać, ale jej roboczy strój tej nocy nie wyglądał na typowy, jak za czasów kiedy byliśmy w grupie Avengers. Dziś miała na sobie tak naprawdę golf i spodnie z kieszeniami, ochraniaczami - które zdjęła - i jakimiś wiszącymi paskami. Vision ubrane miał zwykłe ciuchy, Wanda nakryła się płaszczem, który musiała jakoś... wyczarować. Ja założyłem bluzę, a metalową rękę włożyłem po prostu do kieszeni.

Nie było to zakrycie idealne, ale zawsze coś.

Rozejrzeliśmy się po skromnym, ale przytulnym wnętrzu, po czym obgadaliśmy najważniejszą kwestię.

- Ile pokoi? - zapytała Wanda.

- Trzy. - mruknęła Berget.

Nie skomentowałem tego. Z resztą, nie musiałem. Miała rację, Wanda i Vision są w związku. Dlatego bez sensu brać cztery pokoje i przepłacać.

Wanda spojrzała na mnie kontrolnie, jednakże nie bardzo wiedziałem, do czego zmierza.

- Co? - spytałem.

- Zgadzasz się? Trzy pokoje? - upewniała się.

- Nie muszę się zgadzać. - prychnąłem - Potrzebne są trzy pokoje, taki stan rzeczy. - wzruszyłem ramionami.

- Okej. - pokiwała głową, a następnie poprosiła Vision'a, aby poszedł z nią wynająć nam nocleg.

Wraz z Berget czekaliśmy na uboczu, rozglądając się wszędzie wokół, byleby nie spotkać swojego wzroku. Było to niekomfortowe, ale na szczęście jeszcze tylko chwila i rozejdziemy się do swoich pokoi. Będziemy mieli czas na uspokojenie się, odreagowanie i odpoczęcie.

Po jakichś kilku minutach wrócili, ale... twarz Wandy wykrzywiona była w grymasie.

Oho. Pięknie.

- Dobra, mam klucze do pokoi, ale... - podrapała się po karku.

- Co jest? - zapytała Berget trochę słabym głosem.

- Były tylko dwa wolne pokoje. - zacisnęła usta.

Nabrałem więcej powietrza do płuc.

- Jeśli to głupie żarty, to lepiej je skoczyć, serio. - zaznaczyłem.

- Mówię całkiem poważnie, zostały dwa wolne pokoje. - wystawiła dłoń, w której znajdowały się klucze - Em... z pojedynczymi łóżkami. Dwuosobowymi.

Kurwa mać. Tego nam brakowało. Łóżka małżeńskiego.

- Dobra, to jakieś kpiny, do cholery. - zirytowała się Berget, która wydawała się, jakby była w gotowości pójść z tą sprawą do recepcjonistki i wszystko wyjaśnić.

- Niestety, ale nic nie wskóramy. Mieli tylko dwa wolne pokoje. - odrzekła Wanda.

- Okej... - odchrząknęła Berget - A co wy na to, żeby dziewczyny poszły spać do jednego, panowie do drugiego?

Wanda uśmiechnęła się delikatnie, jednakże wyglądała, jakby miała zaraz odmówić. Ja z kolei spojrzałem na Vision'a, który również patrzył na mnie badawczo. Zmarszczyłem brwi i... uchyliłem usta w zakłopotaniu.

- Z całym szacunkiem, ale... nie bardzo chcę spać na jednym łóżku z Vision'em... - podrapałem się po karku, nadal na niego patrząc.

Ale to było, kurwa, niezręczne.

- Poza tym jestem w związku. - dodał pospiesznie Vision, obejmując Wandę.

- Dobra, okej. - zirytowała się Berget - Życie nam po prostu niemiłe nawet w takich momentach. Daj te klucze. - wystawiła stanowczo dłoń, po czym zreflektowała się - Proszę.

- Jasne. - Wanda podała jej te z niebieskim breloczkiem. Dla niej i Vision'a zostały z zielonym.

- Będę spał na podłodze. - zakomunikowałem, przyciągając tym wzrok Berget. To był pierwszy raz od tego dłuższego czasu, kiedy zwróciłem się stricte do niej - Już nie dramatyzuj.

- Nie dramatyzuję. - warknęła, kierując się w przeciwną stronę.

- Ale schody są tam. - powiedział niepewnie Vision.

Zawróciła na pięcie i z jeszcze większym zirytowaniem minęła nas, wytwarzając prędkością jej chodu podmuch wiatru. Nie oglądając się za siebie, skierowała się na schody i poczęła nimi przemierzać jak tornado.

Zerknęliśmy po sobie, a po niespełna minucie dołączyliśmy już do Berget, czekającej na nas na pierwszym piętrze.

- Jakie mamy w ogóle numery pokoi? - zapytała, opierając dłonie na biodrach.

- Przy kluczach powinno pisać. - zauważyłem, patrząc na nią uważnie.

Widziałem, jak napłynęło do niej jeszcze większe rozjuszenie. Była wściekła, podejrzewam, swoim rozkojarzeniem. Jednakże tyle zdążyło się dziś wydarzyć, że normalnym było, iż z pozoru proste rzeczy mogły jej nagle umknąć.

Była dla siebie za ostra.

- Zamknij się. - mruknęła pod nosem.

Nie tylko dla siebie była ostra. Jak widać.

- Trzydzieści dziewięć. - dodała, zerkając na breloczek.

- A my... - Wanda zmrużyła oczy, chcąc odczytać ich numerek - Jedenaście. - rozejrzała się po piętrze - Wydaje mi się, że to może być tutaj.

- Okej. - pokiwała głową - My idziemy poszukać naszego pokoju. - westchnęła ciężko - Trzymajcie się. - zerknęła krótko na Wandę i Vision'a. Ja z kolei uniosłem do nich rękę.

- Wy też. Śpijcie dobrze. - odpowiedziała, a następnie skierowali się dalej, wzdłuż piętra.

My natomiast ruszyliśmy na schody w poszukiwaniach naszego tymczasowego azylu.

- Przytulnie. - mruknęłam, stojąc z brunetem w progu, zaraz po tym, jak otworzyliśmy drzwi na oścież, by obejrzeć wnętrze.

Był to biały, nieduży pokój z dwuosobowym łóżkiem, lampą obok, szafką, drewnianym stolikiem, a także drzwiami, które prowadziły do, zapewnie równie niewielkiej, łazienki. Jak na hostel, pokój był naprawdę dobry - zadbany, schludny. Nie istotne, że urządzony skromnie. W dodatku łazienka... naprawdę dobrze trafiliśmy.

- Ta. - mruknął cicho.

Poruszyłam się nieco i właśnie tym sposobem uświadomiłam sobie, że brunet opiera się o framugę, gdyż zetknęłam się plecami z jego ramieniem i nawet, jeśli trwało to zaledwie ułamek sekundy, ja już zdążyłam poczuć mrowienie i ciarki w miejscu moich łopatek.

Nie było to przecież nic złego. Barnes także nie zrobił tego celowo, co więcej - ja nie dotknęłam go celowo, a mimo to napłynęła do mnie jeszcze większa złość, niż jak jeszcze przebywaliśmy z Wandą i Vision'em.

Nabierając dużo powietrza do płuc i starając się uspokoić, nie czekając na bruneta, przeszłam przez próg i zaczęłam krążyć po pokoju, obserwując wszystko, co wpadało w moje pole widzenia. Barnes po krótkim czasie zamknął za sobą drzwi, przekręcając klucz w zamku.

Nie miałam bladego pojęcia dlaczego zareagowałam, jak zareagowałam, ale coś ścisnęło mnie w brzuchu.

Rany... czy ja po prostu zaczynałam tracić racjonalne myślenie?

Po chwili dopiero uświadomiłam sobie, że zatrzymałam się w miejscu. Stałam w bezruchu, próbując opanować moje zdradzieckie myśli, które na każdym kroku serwowały mi rozumienie czyichś wypowiedzi i gestów z podtekstem.

Chciałam się poruszyć; udawać, że może coś przykuło moja uwagę, stąd moje znieruchomienie. Chciałam nawet zgonić to na moje alter ego, którego teraz nie widziałam... ale przecież... mogłabym widzieć... lub słyszeć...

Tak, to byłaby dobra wymówka.

- No proszę. Wystarczy zamknąć nas w jednym pokoju i od razu się odpalasz. - prychnął. Słyszałam jak podchodził do mnie powolnym, niedbałym krokiem.

Szlag.

Przełknęłam ślinę i odwróciłam się do niego. Po chwili staliśmy już centralnie przed sobą, zwróceni do siebie twarzą w twarz.

- Sory, Barnes. Nie bardzo rozumiem. - mruknęłam, krzyżują ręce na klatce piersiowej.

- Tak? Bo twoja postawa mówiła co innego. - zauważył - Pomijam już fakt, że całkowicie nadinterpretowałaś zwykłe zamknięcie drzwi. - on także skrzyżował swoje ręce.

- Wiesz co, Barnes? - spytałam po chwili, tracąc cierpliwość.

- Nie wiem. - odparł natychmiast.

Zmierzyłam go zacięcie wzrokiem, po czym wycelowałam w niego palcem i uchyliłam usta, i...

I nie powiedziałam nic. Bo nie wiedziałam, co miałam powiedzieć, do cholery.

- Idę się kąpać. - zakomunikowałam, poddając się. Tak, po prostu się poddając. Nie miałam ochoty wyszukiwać argumentów, którymi mogłabym go zgasić. Dlatego też zaczęłam zmierzać w stronę łazienki - Poza tym targają mną ogromne nerwy i dosyć skrajne emocje, więc lepiej nie ciągnąć dalej tej rozmowy, żebyś nie usłyszał ode mnie zbyt dużo przykrych słów. Muszę wziąć kąpiel. Ochłonąć. Sory. - rzuciłam mu jeszcze szybkie spojrzenie, po czym zniknęłam za drzwiami łazienki.

Westchnęłam ciężko i zaczęłam zmierzać w stronę niezbyt dużej wanny. Odkręciłam kurek z gorącą wodą i poczęłam nią napełniać łazienkowy mebel. Odczekałam chwilę, po czym zdjęłam z siebie buty, skarpety i spodnie. Te ostatnie były miejscami brudne w krwi. Znacznie spochmurniałam, gdy przypomniałam sobie, jak klęczałam przy Clint'cie i...

Zacisnęłam mocno szczękę. Ocknęłam się z chwilowego letargu, stojąc już przy wannie w samej bieliźnie i - również trochę przybrudzonej - bluzce golfowej. Drażniła mnie jednak w szyję, dlatego chwyciłam ją w kołnierzu i z całej siły pociągnęłam, aż nie rozerwała się na moim dekolcie do momentu stanika. Wystawał delikatnie spod bluzki, ale nie przeszkadzało mi to.

Weszłam do wanny nie dbając ani trochę o to, że mam na sobie ubrania i że woda zapełniła już ponad połowę pojemności łazienkowego mebla. Usadowiłam się uświadamiając sobie, że gorąca woda wcale nie jest gorąca. Nawet ciepła. Była po prostu letnia. No, cóż. Skoro udało nam się zgarnąć zadbany pokój z łazienką, nic dziwnego, że gdzieś musiał być ubytek.

Mniejsza.

Patrzyłam na lejącą się wodę, która pokrywała mnie z każdą sekundą coraz to bardziej.

Zanurzałam się w niej.

Czując... przytłoczenie. Było mi coraz ciężej.

Wróciły do mnie emocje, wspomnienia... to wszystko, co sprawiło, że stałam w tamtym budynku. Sparaliżowana. Obserwując, jak Clint...

Przymknęłam powieki godząc się z tym, że moje łzy po prostu chciały znaleźć ujście. Było mi tak cholernie źle. Miałam dosyć.

Dosyć wszystkiego.

Chciałam zniknąć.

Nie czuć.

Nie być.

Zaczęłam płakać. Starałam się być cicho, żeby Barnes się nie interesował. Emocje zbierały się we mnie niebezpiecznie. Chciałam je wyładować, cokolwiek. Nie mogłam jednak zrobić tego teraz, tak po prostu, jakby nigdy nic. Z resztą ściągnęłabym na siebie uwagę nie tylko bruneta, ale i pewnie innych wynajmujących pokoje.

Wplotłam palce we włosy i zacisnęłam je na nich mocno.

Byłam... byłam tak roztrzaskana.

Tak wściekła.

Bezradna.

W końcu nie wytrzymując, osunęłam się po ściance wanny i zanurzyłam pod wodą, po czym z całą siłą, jaką miałam w płucach, krzyknęłam gardłowo. Nie wiedziałam czy łzy dalej płynęły po mojej twarzy, wszystko mi się zlewało z otaczającą mnie wodą. Zarówno łzy, jak i myśli.

Jednakże emocje zdały się zostać ostudzone. Wykrzyczałam je. Czułam się... chyba trochę lżej.

Wynurzyłam się z wody, która napłynęła mi do oczu. Musiałam je chwilowo przymknąć. Następnie usadowiłam się wygodniej, opierając o wannę. Przeczesałam włosy, aby żadne kosmyki nie spadały na moją twarz. Następnie oparłam łokieć o wannę i to samo zrobiłam z nogą. Pozostałe kończyny znajdowały się pod wodą - nie mogłam ich oprzeć po drugiej stronie, gdyż wanna wbudowana była w ścianę i nie została tu umieszczona żadna podpórka ani półka. Tak więc moje lewe kończyny spoczywały pod wodą, a prawe zwisały mi teraz nad podłogą-

- Zakręć tę wodę, Berget. - usłyszałam nagle, co sprawiło, że momentalnie otworzyłam oczy.

Spojrzałam na Barnes'a, który wszedł tutaj, nie wiedzieć kiedy. Musiał to zrobić, gdy jeszcze byłam pod wodą, sama nie wiem. W dodatku ciągle lejąca się woda z pewnością przyczyniła się do tego, że go nie usłyszałam i znalazł się tu niepostrzeżenie.

- Bo ją wylejesz. - dodał pretensjonalnie.

- Nie wyleję? - zaśmiałam się sztucznie, zakręcając kurek - Jak widzisz, nie przekroczyłam poziomu wanny. - stwierdziłam. Do przelania brakowało jakichś... może dziesięciu centymetrów. Miałam zapas.

- Wylejesz. - stał przy swoim, na co zmarszczyłam brwi. Powiedział to dosyć obojętnie, odpinając bluzę, którą na sobie miał.

Coś niepokojąco ścisnęło mnie w klatce piersiowej. Obserwowałam go uważnie, nie bardzo wiedząc, czego powinnam się spodziewać.

Następnie zdjął ją z siebie i rzucił na bok. Później zajął się swoim strojem - pozbył się jego góry, zostając w spodniach. Uwidocznił swój wyrzeźbiony tors i mięśnie, co momentalnie przykuło moją uwagę. Pamiętałam dokładnie tamto uczucie, gdy w Turcji przemierzałam palcami obszary jego ciała. Było tak uzależniające... Zaraz po zdjęciu góry stroju, z każdym kolejnym krokiem w stronę wanny zsuwał z nóg swoje buty i skarpety, aż w końcu szedł już całkowicie boso. Robił to, jakby nigdy nic - do tego stopnia, że miałam wrażenie, iż całkowicie zapomniał o mojej obecności tu.

Ale wszyscy dobrze wiemy, że było wręcz przeciwnie.

Nie mogłam oderwać od niego mojego zaintrygowanego wzroku. Może źle to wcześniej ujęłam. Nie był obojętny i ignorujący mnie. Zachowywał się... naturalnie. Jakby to wszystko, co robił, było zupełnie normalne.

Podszedł do wanny i zanurzył rękę w wodzie, chwytając moją nogę w kostce. Wytrzeszczyłam oczy, spinając się cała na jego gest. Doprawdy w mojej głowie zapanował taki mętlik, że każdy jego kolejny ruch wprawiał mnie w jeszcze większe oniemienie. Chwycił następnie tą samą dłonią moją drugą nogę leżącą na wannie i uniósł je razem wyżej, aby... aby po prostu mógł do mnie wejść, rozlewając mnóstwo wody na podłogę. Usadowił się, odkładając moją lewą kończynę z powrotem na wannę, a drugą... chwilę się wahał, gdyż nie miał jej o co oprzeć. Ja także nie miałam.

Do teraz.

Położył ją sobie na ramieniu i zacisnął na niej delikatnie palce, wręcz wypalając mi nimi skórę. Doprawdy, wcześniej woda była letnia. Teraz wrzała. Po prostu wrzała.

Razem ze mną.

Z racji, że wanna nie należała do ogromnych, Barnes ułożył sobie nogi między moimi, mając je zgięte w kolanach. Takim właśnie sposobem siedziałam przed nim rozkrokiem. A fakt, że dół mojej garderoby stanowiły zaledwie majtki, wcale nie pomagał.

W brzuchu poczułam mocny ścisk, a podbrzusze... cóż. Odezwało się. Bardzo wyraźnie. Tym bardziej, że znajdowałam się przed nim właśnie w takiej pozycji.

I naprawdę, naprawdę myślałam, że to, co się wydarzyło, było już szczytem wszystkiego.

Otóż, myliłam się.

Gdy Barnes usadowił się już ze wszystkim wygodnie, oparł plecy o wannę odchylając nieco głowę i biorąc głęboki wdech, po czym utkwił we mnie poważny wzrok. Patrzył mi prosto w oczy, bardzo intensywnie, spod w pół przymkniętych powiek. Wyraz jego twarzy wyglądał na znudzony, ale czułam między nami to cholerne napięcie i powagę.

Sparaliżowało mnie. Przysięgam.

- Mówiłem, że wylejesz. - stwierdził niewzruszony.

Byłam... nawet nie wiem, jak to określić. Byłam pełna podziwu, jak ogromna obojętność i niewzruszenie wylewały się z jego gadki. W pewnym momencie zaczęłam się nawet zastanawiać czy aby na pewno się nie przesłyszałam.

Przełknęłam ślinę, gdyż chciałam jakkolwiek nawilżyć gardło, zanim przemówię. Miałam ochotę upić wodę z wanny, jednakże zrezygnowałam z tego pomysłu już na samym początku. Wystarczy mi straganie debila. I tak już popisałam się wcześniej z numerkiem na kluczach.

- Nie przewidywałam kąpieli dla dwójki, więc... - urwałam, bo kurwa mać, czy tylko dla mnie to, co odwalał, było absurdem?! - Poza tym jakim prawem... kto w ogóle pozwolił ci tu wejść? - zmrużyłam oczy - Tu w sensie zarówno do łazienki, jak i wanny, do cholery.

- Pukałem. Pytałem czy mogę. - wzruszył ramionami - Ale nie odpowiadałaś.

- Więc tym bardziej jest to sygnał, aby nie wchodzić. - wyjaśniłam mu dobitnie.

- A mnie uczono, że milczenie jest oznaką zgody. - uśmiechnął się ironicznie - Poza tym nie chciało mi się czekać godziny, albo dwóch, aż łaskawie wypoczniesz i wyjdziesz. A i tak, założę się, wykorzystałaś całą ciepłą wodę. Dlatego pozwoliłem sobie dołączyć. - odchylił głowę, opierając ją o ścianę. Przymknął oczy i po prostu oddychał.

A ja próbowałam przyswoić te jego wszystkie, przecież logiczne i najzwyklejsze w świecie, wyjaśnienia. Normalka! Jakby inaczej?

- Wiesz co, Barnes? - przetarłam bezradnie twarz dłonią - Czasem już naprawdę nie wiem co ci powiedzieć. Zawsze znajdujesz jakieś usprawiedliwienie, wyjaśnienie na każde twoje zachowanie. Ja już pasuję. - uniosłam obie ręce w geście poddania się, po czym opuściłam je, zanurzając w wodzie.

Patrzyłam na taflę wody, przygryzając wargę, dopóki nie poczułam, jak Barnes unosi swoją metalową dłoń i układa sobie łokieć na wannie w taki sposób, że stykał się ręką z moją nogą. Ostatecznie objął ją swoimi palcami, zaciskając je na mojej skórze - tym razem na kolanie.

Nabrałam więcej powietrza, bo jego dotychczasowa dawka przestawała mi wystarczać. Przygryzłam wargę jeszcze mocniej, mając wrażenie, że lada moment, a wbiję w nią zęby. O doznaniach w podbrzuszu i calutkim brzuchu już nawet nie wspomnę - to, co się tam działo, to istny chaos.

- Krzyczałaś? - przerwał ciszę, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Spojrzałam na niego zdziwiona.

- Co? - wypaliłam.

- Nie udawaj, Berget. - powiedział półgłosem.

- Myślę, że znasz odpowiedź na swoje pytanie. - mruknęłam po chwili - Więc nie wiem, po co w ogóle pytasz.

- Żeby się upewnić.

- Krzyczałam. Upewniony? - uniosłam brew.

Nie odpowiedział. Po prostu mnie obserwował. Świdrował tym swoim hipnotyzującym, uzależniającym wzrokiem. A ja poddawałam mu się coraz bardziej, z każdą kolejną sekundą. Na moje policzki wstąpił rumieniec.

- Musiałam sobie ulżyć. I... zrzucić z siebie emocje. - opuściłam wzrok, czując niemałe zakłopotanie.

- I jak, ulżyło ci?

Spojrzałam na niego ponownie. Patrzyliśmy na siebie, skanując nawzajem swoje twarze.

- Powiedzmy. - mruknęłam, wzruszając ramionami - Chcesz, to spróbuj.

- Innym razem się wyładuję. Ewentualnie w inny sposób. - wzruszył ramionami.

A mój kochany umysł znów zaserwował mi drugie dno jego wypowiedzi. Naprawdę, dzięki.

- Jasne. - odchrząknęłam.

- Nie będę pytał czy płakałaś. Tego akurat jestem pewny. - mruknął.

Popatrzyłam na niego, próbując rozszyfrować jego nieodgadniony wzrok.

- Skąd ta pewność? - spytałam, mrużąc powieki.

- Masz zaczerwienione oczy. Poza tym w drodze do hostelu co jakiś czas wycierałaś policzki, myślałaś że się nie skapnę i nabiorę na twoje oglądanie okolicy? - prychnął.

Oh, w mordę. Nie sądziłam, że... że aż tak mnie prześwietlił.

- Zaczerwienione oczy nie muszą od razu oznaczać płaczu. - upierałam się - Zanurzyłam się niedawno, wpadło mi do nich trochę wody.

- Jasne, Berget. Zasłaniaj się tą twoją pieprzoną metodą. - mruknął, po czym biorąc głęboki wdech, poluzował ścisk na moich nogach, zabierając z nich dłonie. Odchylił głowę nie zanurzając się, ale za to oblewając wodą swoje włosy. Miał je już całe mokre. Przykleiły się do jego głowy, co przypomniało mi o naszym pobycie w Turcji, kiedy po usterce kranu zaczesał je sobie do tyłu, wyglądając przy tym cholernie pociągająco.

Tak samo było teraz.

Poprawka: było lepiej.

Tak, było lepiej.

Ponownie w ten sam sposób ułożył dłonie na moich nogach, gładząc przy tym moją skórę. Poprawił swój chwyt i usadowił się wygodniej. W końcu spojrzał na mnie, oddychając głęboko. Jego klatka piersiowa znacznie powiększała się przy wdechach. Fragment jego torsu wystawał spod powierzchni, świecąc się pod wpływem pozostałości wody na jego skórze. Na twarzy bruneta znajdowały się kropelki cieszy, spływające z jego głowy.

- Metoda całkiem skuteczna. - stałam przy swoim - Jeśli nie chcesz nikogo obudzić i zmartwić, po prostu łeb w wodę. - przymknęłam powieki.

- No, skuteczna w połowie. - prychnął.

- W sensie?

- Nie chcesz nikogo obudzić i zmartwić. Nie obudziłaś mnie, bo nie spałem. Więc całkowicie nie zadziałało. - zauważył.

- Wątpię, żebyś się obudził, bo dźwięk jest dosyć wygłu-

Urwałam. I wytrzeszczyłam oczy w niedowierzaniu. Bo... Zaraz, czy ja się przesłyszałam, czy on naprawdę...

Skuteczna w połowie. No właśnie... co z tą drugą połową skuteczności? Powiedział przecież, że całkowicie nie zadziałało.

Podpowiedź - jednak trochę się zmartwił, nie uważasz?

- Co tak na mnie patrzysz? - zaśmiał się krótko.

- Nic. Em... nic? - wzruszyłam ramionami, czując niemałą nerwowość. Odchrząknęłam - Nie mogę się patrzeć?

- Możesz, zezwalam. - nieustannie świdrował mnie wzrokiem.

Zacisnęłam szczękę i próbowałam zachować spokój, choć nie ukrywam, było mi ciężko, zważywszy na to, że trzymałam go między moimi nogami, miałam na sobie zaledwie bieliznę i rozerwaną bluzkę z głębokim dekoltem oraz... oraz że on tak po prostu siedział, w połowie nagi, z mokrymi włosami, z mocnym wzrokiem utkwionym we mnie i dłońmi zaciśniętymi na mojej kostce i kolanie.

Ja... ja naprawdę... było mi gorąco.

Rany.

Żegnaj rozumie. To już kolejny raz. Było naprawdę miło.

- Tak naprawdę nie potrzebuję twojego pozwolenia. - ponownie odchrząknęłam - Zrobię co będę chciała.

- Jesteś pewna? - uniósł brew.

- Jestem przekonana.

- Wybacz, ale muszę ci to uświadomić. Jesteś w błędzie. - spojrzał na mnie z udawanym współczuciem, na co zaśmiałam się krótko.

- Oh, nie spodziewałam się tego z twoich ust. - wywróciłam oczami - A uświadomisz mnie, czemu jestem w błędzie? - przechyliłam pobłażliwie głowę.

- Bo tak naprawdę pozwalam ci się na mnie patrzeć, mówić do mnie w tak lekceważący sposób. To tylko błędny wytwór twojego umysłu, jeśli uważasz, że możesz to robić bo tak ci się podoba. - uniósł prowokująco brwi.

- Em, nie wiem czy wiesz, ale w takim razie również muszę cię uświadomić. - zaznaczyłam, unosząc palca - Że to samo jest w druga stronę. Ja też pozwalam ci siedzieć teraz w tej wannie, trzymać moje nogi, patrzeć na mnie i mówić do mnie w taki sam sposób.

- Nie, nie, w tym przypadku jest inaczej. - zaprzeczył - Ja mogę to robić. Bo tak mi się podoba. - uśmiechnął się szeroko, na co ja zmrużyłam oczy i ochlapałam go wodą z zadowoleniem.

Zaśmiał się krótko, przymykając powieki. Wygląda na to, że dostał też po oczach. Ups. Niedługo potem otworzył je i utkwił we mnie dosyć rozbawiony wzrok, który z każdą chwilą zaczął poważnieć. Miałam wrażenie, że jego źrenice trochę się powiększyły, na wskutek czego pociemniały mu oczy. Byłam świadkiem, jak zacisnął szczękę - jego żuchwa znacznie się wyostrzyła. Świdrował mnie wzrokiem, raz po raz zaciskając nieco mocniej palce na moich nogach. Zmierzył mnie od dołu do góry, zatrzymując się nieco dłużej na moim odkrytym dekolcie, później ustach, aż w końcu znów utkwił mocne spojrzenie w moich oczach.

- Tak się chcesz bawić, Berget? - mruknął, na co mnie przeszły ciarki.

Nie zdążyłam nawet zareagować w typowy już dla mnie sposób, kiedy brunet zdjął nagle moje nogi z wanny i jego ramienia oraz rozchylił swoje, by mnie przyciągnąć i wsunąć między jego uda. Wylał przy tym trochę wody na podłogę. Następnie założył sobie moje nogi na biodra, a dłonie zacisnął mi na udach, w miejscu bliskim mojego bikini. Kciukiem przemierzał maleńkie obszary skóry niedaleko krocza - i właśnie tyle wystarczyło, żebym cała spięła się pod jego dotykiem i gestem, i wzrokiem, i bliskością, i...

I chyba zapomniałam jak się oddycha.

- Co jest, Berget? - spytał nisko półgłosem - Przecież tak było ci do śmiechu.

- Powiesz mi łaskawie... - przymknęłam oczy - Co ty najlepszego wyprawiasz? - spojrzałam na niego pretensjonalnie.

- O co ci chodzi? - wzruszył ramionami, wyglądając za wannę - Przecież woda rozlała się już wcześniej.

Parsknęłam śmiechem, gdyż do prawdy nie mogłam uwierzyć w jego tupet.

- Jasne. Zero różnicy. Wszystko w normie. Wszystko gra. - odparłam, utkwiwszy wzrok w tafli wody... Chyba na trochę za długo. W dodatku mój głos stracił na intonacji, zmieniając się w ponury mruk. Odpłynęłam myślami - Zawsze wszystko w porządku.

Brunet westchnął ciężko. Następnie przeniósł całkowicie dłonie na moje biodra. Czułam na sobie jego wzrok.

- Powiedz to. - usłyszałam.

Spojrzałam mu w oczy, po czym wzruszyłam ramionami.

- Okej. - stwierdziłam i zaczęłam się odchylać, aby znów zanurzyć głowę w wodzie.

Jednakże nie zdążyłam nawet całkowicie zniknąć pod powierzchnią, kiedy poczułam metalowy chwyt palcy na karku, przyciągający mnie z powrotem do poprzedniej pozycji. Gdy znów siedziałam wyprostowana, Barnes patrzył mi poważnie w oczy, osuwając powoli dłoń przez bok mojej szyi, obojczyk, a następnie zatopił ją w wodzie i ułożył na talii.

- W taki sposób cię nie usłyszę. - powiedział.

- Może to lepiej. - przygryzłam wnętrze policzka.

- Ruth. - westchnął, wypowiadając moje imię poważnym głosem.

Utkwiłam w nim wzrok, zaciskając szczękę. Musiałam wziąć trochę głębszy wdech, bo czułam, jak mój umysł zaczynał płatać mi figle. Jakby...

Ogarnij się, on tylko powiedział twoje imię.

„Tylko"?

- Więc jak będzie? - zapytał.

- Nie wiem, Buck- To znaczy... - przymknęłam oczy, zaciskając usta.

Racja. Nie tylko.

Usłyszałam po chwili jego krótki śmiech pod nosem. Zaraz po tym przysunął mnie jeszcze bliżej siebie, by całkowicie objąć moją talię i spleść palce na plecach. Zastanawiałam się, co było nie tak z tą wodą. Może ona się nagrzewa dopiero po nalaniu do wanny? To by wyjaśniało, czemu z każdą minutą robiło mi się coraz bardziej gorąco. Lada moment, a poczuję się słabo, jestem o tym przekonana.

- Rany, rzeczywiście takie plugastwa... - zaśmiał się ze mnie - Nie spodziewałem się tego po tobie.

Popatrzyłam na niego chwilę, po czym uznałam, że skoro i tak już pożegnałam swój rozum, który pewnie wygrzewa się gdzieś na tropikach, odparłam kąśliwie:

- Goń się, Bucky.

Myślałam, że jego reakcja będzie podobna, ale prawda była taka, że brunet znacznie spoważniał. Zmarszczyłam brwi, gdyż nie rozumiałam jego reakcji ani trochę.

- Co się stało? - zapytałam.

- Nic. - uciął natychmiastowo.

- Hej. - tyknęłam go w tors, przyciągając jego wzrok - Skoro ty mnie wypytujesz co mi zaprząta głowę, to nie nastawiaj się, że z mojej strony będzie inaczej.

- Co z tego, że wypytuję, skoro mi nie powiedziałaś. - przechylił głowę.

- Dobra. - przybliżyłam się do niego, nie wiedzieć czemu. Ignorowałam usilnie skurcz w podbrzuszu, gdy pomyślałam o tym, że moje krocze znajduje się od jego własnego jakieś... marne centymetry - Powiem ci o co chodzi, tylko wtedy, gdy później zrobisz to samo. Deal? - wystawiłam dłoń.

Popatrzył na moją rękę, a zaraz po tym w moje oczy. Świdrował mnie chwilowo wzrokiem, po czym rozplótł palce na plecach i chwycił moją dłoń, zatrzymując ją w szczelnym uścisku.

- Deal. - odparł, podczas gdy moja dłoń wręcz zatapiała się w jego skórze. To było logiczne, że jego ręce są większe od moich, jednakże gdy zetknęłam się z jego wyraźnie szerszą powierzchnią wewnętrznej strony dłoni, przyłapałam się na tym, że wstrzymałam powietrze.

Wypuściłam je dopiero wtedy, gdy po kilku strasznie dłużących się sekundach zabraliśmy swoje dłonie. Ja pozwoliłam sobie ułożyć swoje na jego torsie, a brunet znów powrócił na moją talię.

Czułam się jak tykająca bomba na wskutek tego potwornego napięcia między nami, ale mniejsza z tym.

- No to zaczynaj. - skinął na mnie głową.

- Tak... - westchnęłam ciężko - Em... Nie mogę sobie poradzić z Clint'em. - prychnęłam bezradnie, opuszczając wzrok - Próbowałam wciągnąć go z powrotem do budynku. - zacisnęłam usta - Nie miałam wystarczająco siły, żeby go udźwignąć. W dodatku ktoś przestrzelił linę. Może gdyby nie to, udałoby nam się jakoś stamtąd wydostać. Ale... jego dłoń mi się wyślizgnęła. Nie miał się czego podeprzeć, ja także nie mogłam mu nic zapewnić. I jest mi z tym okropnie. - czułam, jak łzy nachodzą mi do oczu - Bo gdybym wzięła się w garść i nie użalała nad sobą, tylko trenowała i starała się nie poddawać mojemu alter ego, być może... - mój głos się załamał - Być może nie doszłoby do tego. Lub może... - łzy w końcu popłynęły po moich policzkach - Może byłam zbyt rozproszona. Rozkojarzona. Nie pamiętam, ale... może właśnie przez to i przez moją nieuwagę ja... - zacisnęłam usta, pozwalając, żeby Barnes patrzył na mnie, będącą w takim stanie.

W pewnym momencie poczułam, jak jego dłonie opuściły moją talię i wyłoniły się spod powierzchni, chwytając moją twarz. Kciukami wytarł łzy z moich policzków. Czułam, że obserwował mnie przez cały ten czas bardzo uważnie.

- Ruth. - powiedział, przyciągając mój przybity wzrok - To, co się stało, nie jest twoją winą. Z resztą, skąd pewność, że gdybyś była w pełni sił, wszystko poszłoby po myśli? Ktoś i tak mógł przestrzelić linę. Pewnych rzeczy nie przewidzisz ani nie przeskoczysz. Nie masz na nie wpływu. Obwiniasz się niesłusznie. Chciałaś mu pomóc, próbowałaś za wszelką cenę, to się liczy.

- Widziałam jak spadał. - powiedziałam po ciszy, jaka przed momentem zapanowała - Jak jego ciało po prostu... uderzyło o ziemię. Jak jego krew... - urwałam.

Miałam okropnie ściśnięte gardło. Nie byłam w stanie sprecyzować mojej wypowiedzi. Nie mogłam jej dokończyć. To było za dużo. Po prostu za dużo.

W pewnym momencie brunet opuścił dłonie i znów skierował je na moje biodra, ale tym razem inaczej - nie było to zwykłe ułożenie rąk; bardziej chwyt. Okazało się, że chciał mnie nieco podsadzić i przyciągnąć do siebie. Siedziałam już teraz na jego biodrach, stykając się z nim ciałem. Objął mnie w talii, zatrzymując dłonie na moich plecach. Gładził je kojąco. Nieustannie patrzył prosto w moje oczy.

Przez moje przygnębienie i rozdarcie przeplatały się emocje związane z brunetem - styczność z nim, dotyk. To wszystko sprawiało, że zarówno w moim brzuchu, jak i umyśle panował mętlik, przyprawiający mnie o ciarki i napływ gorąca.

Ale było coś jeszcze. Coś innego.

- Posłuchaj. - powiedział w końcu - To nie zabrzmi optymistycznie, ale nie będę ci mydlił oczu. Tamten widok zostanie z tobą do końca życia, myślę, że o tym wiesz. Z takich rzeczy nie da się wyleczyć, trzeba nauczyć się z nimi żyć i potrzeba na to czasu. Ale nie możesz obwiniać się o jego śmierć. Robiłaś, co mogłaś. Wiemy o tym my wszyscy, wiedział o tym Clint. I z pewnością cenił sobie ciebie do ostatniego momentu swojego życia. Na pewno nie żałował decyzji ucieczki, nikt z nas nie żałował. I myślę, że wiedział z czym się to wszystko może wiązać. Wszyscy wiedzieliśmy.

Słuchałam go uważnie, nie przerywając mu w żadnym momencie. Wiedziałam, że mówił szczerze. I być może było to prawdą. Ale ja wciąż nie mogłam pozbyć się tych cholernych wyrzutów sumienia.

Moje dłonie, nadal znajdujące się na jego torsie, co jakiś czas drgały, gdyż... rany. Już wiem, czym było to coś innego. Miałam tak ogromną potrzebę...

Nie.

- Śmiało. - powiedział, na co zmarszczyłam brwi. Czasem zastanawiam się czy on serio przypadkiem nie potrafi czytać w myślach - Nic się przecież nie stanie.

- Może się stać, dobrze wiesz. - uśmiechnęłam się smutno - Z każdą taką interakcją może się stać.

Nie owijajmy w bawełnę. Oboje doskonale zdawaliśmy sobie sprawę dokąd zmierzają takie gesty. Co innego, jeśli chodzi o obmacywanie się czy drażnienie w seksualnej sferze - pożądanie to inna kwestia. Tutaj sprawa była bardziej delikatna i niebezpieczna, bo... bo mogła prowadzić do czegoś zupełnie innego. Co strasznie skomplikowałoby sprawę i w ogóle nasze życie.

Które i tak było już mocno szurnięte i pogmatwane.

Nasza relacja była taka sama.

- Pomyśl o tym, jako sposobie wyładowania emocji, nic więcej.

- Nie, okej. Poradzę sobie. - odchrząknęłam, uśmiechając się z lekkim zakłopotaniem.

Zaraz po tym poczułam, jak coś coraz boleśniej ściska moją klatkę piersiową, chcąc ją wręcz rozerwać. Coś, czytaj cierpienie, bezradność, poczucie winy i beznadziei. Rozdarcie, tak okropne rozdarcie.

Czułam, jak zbiera mi się na płacz. Po raz kolejny.

Nie wytrzymałam.

Zdecydowałam się ostatecznie przesunąć ostrożnie moje dłonie z torsu na plecy bruneta. Objęłam go, a następnie nachyliłam głowę do jego ramienia i wtuliłam ją w zagłębienie szyi. Zrobiłam to delikatnie, nie ściskając go. Nie chciałam szarżować. Chodziło tylko o to, żeby sobie odrobinę ulżyć. Chociaż odrobinkę.

I być może tak było. Dopóki nie poczułam, jak jego dłonie obejmują mnie nieco ciaśniej, być może także chcąc sobie ulżyć tę odrobinkę.

I tyle wystarczyło, żebym oplotła go znacznie ciaśniej, wręcz wtapiając się w jego ciało. Zamknęłam mocno powieki, spod których wypłynęły kolejne łzy. Poczułam, jak dłonie James'a obejmują mnie mocniej, przyciągając do siebie. On również ułożył sobie głowę w zagłębieniu mojej szyi. Po chwili uniósł metalową dłoń i chwycił mój kark, gładząc go swoimi palcami. To był moment, w którym uświadomiłam sobie, jak bardzo potrzebuję czyjejś bliskości i czułości. Jak bardzo pragnę uciec od świata i znaleźć ukojenie.

Poprawka: nie „czyjejś" bliskości. Tylko tej od konkretnej osoby.

W dodatku oboje tego potrzebujecie.

I właśnie dlatego nie chciałam tego robić.

Odsunęłam się w końcu od niego, patrząc mu w oczy. On także skanował moje tęczówki. Chwilowo nic nie mówiliśmy, ale... ta cisza przemawiała za nas. Była bardzo intensywna. Im dłużej trwała, tym bardziej zatracałam się w tym momencie. W moim brzuchu pojawiło się dziwne, przyjemne uczucie.

To było to, o czym mówiłam. Stąpaliśmy po kruchym lodzie.

- Dziękuję, James. - powiedziałam cicho, schodząc z niego i usadawiając się w mojej pierwszej pozycji, ale bez nóg na wannie i jego ramieniu.

- Ja też. - pokiwał głową - Widzisz? Nic złego się nie stało.

- Ani trochę. - przyznałam zgodnie.

Wpatrywaliśmy się w siebie. Nasz kontakt wzrokowy nasilał się w dosyć niepokojącym tępie.

Na szczęście udało mi się go przerwać. Opuściłam wzrok, wpatrując się chwilowo w taflę wody. Było mi okropnie niezręcznie. I podejrzewam, że nie tylko mi - słyszałam po chwili, jak odchrząknął.

- Jest jeszcze coś, o czym chciałaś powiedzieć? - zapytał, na szczęście przerywając ciszę.

- I tak, i nie. - mruknęłam - Bo z jednej strony dobrze wiesz co o tym wszystkim myślę. O tym, co się dzieje. To jakiś nieśmieszny żart, który trzeba dźwigać. - prychnęłam - Nie wyrabiam. Nawet nie chcę wyrabiać, wiesz? - ponownie na siebie spojrzeliśmy - I wcześniej było mi, szczerze mówiąc, wszystko jedno kiedy zdechnę. Teraz nie jest. Teraz serio chcę zdechnąć. - oparłam głowę o wannę - I naprawdę przepraszam cię za bezpośredniość, ale... Nie mam siły. Moje życie... to nie tak miało wyglądać. Nie tak to sobie wyobrażałam. - zacisnęłam usta - Nie po to od zawsze tyle zapieprzałam i tak się starałam, żeby... - westchnęłam - Żeby siedzieć w takim bagnie. Naprawdę, mam dosyć. - przetarłam twarz dłonią - I mam do ciebie ogromną prośbę, James. - popatrzyłam na niego poważnie - Jeśli nadarzy mi się ponowna okazja skończenia ze sobą, nie zatrzymuj mnie. Proszę.

Barnes wpatrywał się we mnie dosyć nieodgadnionym wzrokiem. Ciężko było mi rozszyfrować o czym myśli i jakie stanowisko przyjmuje w tej chwili względem mojej decyzji i prośby.

Nie zdążyłam się nad tym jednak dłużej zastanowić, gdyż moją uwagę przykuł gest bruneta, mianowicie - pokiwał głową na zgodę.

Rozumiał. Po prostu rozumiał.

Uznając ten temat za zakończony, ponownie zabrałam głos.

- Teraz ty. Co cię trapi? - skinęłam na niego.

- Tak się składa... - westchnął - Że też mnie to przerasta. Nie wiem co myśleć o przyszłości. Nie nastawiam się pozytywnie, bo po tym wszystkim wydaje mi się to niemożliwe. Przynajmniej teraz, gdy jesteśmy uciekinierami. No i śmierć Clint'a porządnie dała w kość. I... - zacisnął szczękę - Przepraszam, że potraktowałem cię wtedy tak ostro.

Zdziwiła mnie nagła zmiana tematu, jednakże... doceniłam to. Jego słowa nie były dla mnie obojętne.

- Nie przepraszaj. Wszyscy byliśmy wtedy w emocjach. Nikt nie był gotowy na jego śmierć.

- Tak, ale nie chodzi tylko o to. - skanował uważnie moją twarz - Gdy cię wtedy zobaczyłem, w budynku, napłynęła do mnie myśl, że stracimy kolejnego członka drużyny. To było dla mnie za dużo. Zdenerwowałem się okropnie. Wiem, że niepotrzebnie. I pamiętam dokładnie, jak roztrzęsiona byłaś. Nie powinienem.

- Jest w porządku. Pod wpływem nerwów robimy głupie rzeczy. Było minęło. - zapewniłam.

- Okej. - pokiwał głową.

- Jest jeszcze coś? Co nie daje ci spokoju?

- Tak, ale... no, wiem, że może ci się to mocno nie spodobać.

Wiedziałam do czego zmierza. Miał rację. Nie podoba mi się to ani trochę.

- Twoje alter ego. Wiem, że nie lubisz tej teorii, ale jesteście do siebie podobne. I to bardzo. I tu nie chodzi o kwestię dwóch przypadkowych osób. To wyglądało, jakbyś się przez nią przebijała.

- Wiesz, okropnie dziwnie się czuję na myśl, że ona i ja to jedno. - zacisnęłam usta - Przecież ona zabiła człowieka jakby... jakby była to tylko jakaś szmaciana, nic nie warta lalka. To był człowiek. - zaakcentowałam moje ostatnie zdanie.

- Tak, wtedy to była ona. - wyjaśniał - Ale w trakcie pobytu u Wandy, było to coś zupełnie innego. Słuchaj, nie tylko intrygowały ją rzeczy, które lubisz, ale one stawały się czymś normalnym dla niej. Nie wygląda ci to na przebijanie się?

- Sama nie wiem. - nie chciałam przyznać mu racji. Mimo, że jego wypowiedź brzmiała dosyć logicznie.

- Rozmawialiśmy też wspólnie o tym, że każdy człowiek ma swoją mroczną stronę. I doszliśmy do wniosku, że twoja się po prostu ucieleśniła. I, fakt, mocno zdeprawowała i wyrwała spod kontroli. Ale... to wciąż ty. Poza tym skoro wracają wam wspomnienia, pamiętacie swoje emocje, to co się kiedyś wydarzyło, to co czujesz, to wszystko sprowadza się do tego, że jesteście jedną osobą. Że ty jesteś sobą, mając swoją pewną osobliwość. Swoje alter ego. Swoją... no, dziwnie mi o tym mówić, ale masz swoją moc.

Zapanowała chwilowa cisza. Nie wiedziałam, co powinnam mu powiedzieć. Tak bardzo nie chciałam, żeby to była prawda. Jednakże wszystko się zgadzało - pamiętałam, co czuła. Świtało mi, co robiła.

To było tak ostro popieprzone.

- James, jeśli naprawdę myślisz, że to wszystko tak do siebie przyjmę i zaakceptuję, to niestety. Ale nie jestem w stanie się z tym pogodzić. Z nią tym bardziej. W dodatku jest to niemożliwe, bo nie mam z nią kontaktu i nadal jest nie do okiełznania. Wciąż czuję się, jakby jej myślenie nie było moim.

- Okej, w porządku. - pokiwał głową - Nie będę cię zmuszał. Chcę, żebyś wiedziała, jak to wszystko wygląda z naszej perspektywy. To wszystko, co zaobserwowaliśmy... wszystko sprowadza się do tego, co ci mówiłem.

- Dziękuję za wyjaśnienia. - skinęłam na niego głową - Dzięki, że nakreśliłeś mi tę sytuację. Mi samej... byłoby ciężko. - prychnęłam.

- Nie ma sprawy. - zacisnął usta i opuścił wzrok. Jego brwi były lekko zmarszczone.

Oho. To nie wszystko.

- I?

- Co? - spojrzał na mnie.

- Mów. - zachęciłam.

- Nie, nie ważne. - mruknął.

- Ta? A ja myślę, że wręcz przeciwnie.

- Wpędzisz mnie kiedyś do grobu. - prychnął.

- Mam nadzieję, że z naszej dwójki, to będę ja. - zażartowałam wskazując na siebie palcem, co docenił uniesieniem kącików ustnych.

- Teraz, z odpowiednim dystansem do siebie, żarty typu wyjdę z siebie i stanę obok mają sens. - stwierdził.

- Albo nie rozdwoję się. Tak? To obserwuj. - parsknęłam śmiechem, a brunet zrobił po chwili to samo.

Zapanowała krótka cisza, w której zdążyliśmy znów całkiem spoważnieć.

- To jak? - skinęłam na niego zachęcająco głową.

- Nie wiem. - przeczesał dłonią włosy, patrząc na mnie uważnie.

- Mów. Co ci szkodzi. I tak jesteśmy wszyscy w beznadziejnej sytuacji. Jedna taka akcja w jedną czy drugą nic nie zmieni.

„Nic nie zmieni".

- Okej. - odparł, a po chwili nabrał więcej powietrza do płuc - Chodzi mi o nasz pocałunek. W sensie, mój i Echo. - na te słowa coś ścisnęło mnie w klatce piersiowej - Prosiłem cię wtedy o sygnał. Naprawdę... - zacisnął usta - Naprawdę się przez nią nie przebiłaś?

Przymknęłam powieki, po czym trochę ze zrezygnowaniem opuściłam głowę.

Nie wiem czemu chciał to usłyszeć. Być może dlatego, żeby uzyskać pewną odpowiedź? Bo... co innego. Intrygowało mnie także, czemu tak zawzięcie go to gryzło, ale...

Z resztą, o czym ja w ogóle myślę.

- Okej. Po prostu... chciałem dopytać. - przerwał ciszę - Myślałem, że może sobie coś przypomniałaś. Ale to nie istotne, w takim razie. - odchrząknął.

Pokiwałam głową, ciągle wpatrując się w wodę.

Nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. W głowie miałam naprawdę potężny mętlik. Jednakże, jak się po chwili okazało - to było jeszcze nic.

Gdyż pytanie jakie usłyszałam... cóż. Mogę rzec, prawie zmiotło mnie z planszy.

- Nie jesteś zazdrosna? - zapytał.

Uniosłam na niego wzrok. Trochę wytrzeszczyłam oczy, gdyż... zupełnie nie spodziewałam się takiego pytania. Miałam wrażenie, że chwilowo odcięło mnie od rzeczywistości, przez co musiałam sobie poukładać w głowie kilka rzeczy. Nie byłam nawet pewna czy aby na pewno zadał to pytanie, czy był to już wytwór mojego umysłu.

- Co? - wypaliłam.

- Słyszałaś.

Uchyliłam bezwiednie usta. Chciałam coś powiedzieć, ale... byłam zbyt sparaliżowana.

Jednak na szczęście nie trwało to długo. W pewnym momencie napłynęło do mnie opamiętanie. Mniejsza z tym, że tylko pozorne. Przybrałam maskę na twarz, udając, że nie bardzo rozumiem jego pytanie.

- Em... czemu miałabym być zazdrosna? - zapytałam jakby nigdy nic.

Zobaczyłam w jego oczach coś ciężkiego do sprecyzowania. Nie bardzo mogłam odczytać, o czym teraz myślał i co czuł, jednakże wyraz jego twarzy zmienił się na tyle, że wiedziałam, iż coś go ruszyło.

- Masz rację. - prychnął - Wolałem się upewnić, że myślimy tak samo. - puścił mi oko, po czym z nieustannie widocznym ironicznym uśmiechem na ustach, począł wstawać, aby wyjść z wanny. Wyglądał, jakby mu ostatecznie nie zależało, ale...

Doskonale wiesz, że było inaczej.

Nie. Nie uwierzę, że aż tak mu zależy. Nie ma takiej opcji. Musi być... po prostu ciekawy czy to byłam wtedy ja.

Obserwowałam, jak z nagim torsem wyszedł z wanny, rozlewając wodę wokół. Z niego samego też spływało, ale zdawał się tym nie przejmować. Chwycił za ręcznik wiszący na ścianie i począł ocierać swoje ciało. Patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana, uświadamiając sobie po chwili, na jak ogromną idiotkę musiałam wyglądać.

Nie tyle wyglądać. Ty nią jesteś.

Super, dzięki.

- Idę zobaczyć ten pendrive. - oznajmił, zarzucając sobie ręcznik na ramię - Nie wiem czy Stark spakował jakieś ubrania, więc po prostu weź moją bluzę. - skinął głową na ubranie, które rzucił wcześniej na podłogę. Podniósł je i zawiesił o umywalkę - Pózniej tu posprzątam. Albo jutro. - wzruszył ramionami, idąc do wyjścia z łazienki - A jeśli będą kazali za to dopłacić, podamy kartę Stark'a.

Prychnęłam na jego słowa, patrząc jak nie odwracając się za siebie wychodzi z pomieszczenia i zamyka za sobą drzwi.

- A i nie spiesz się! - usłyszałam jego delikatnie stłumiony głos.

- Jasne! - odkrzyknęłam.

Przecież nie będziesz tutaj siedzieć.

Tak, ale stwórzmy chociaż chwilowe pozory, że chcę tu zostać.

Już tęsknisz?

Chciałabyś.

Rozejrzałam się po łazience, a następnie oparłam głowę o wannę. Przymknęłam oczy i westchnęłam, tylko po to, żeby za chwilę wstać.

Tak, to by było na tyle z tych pozorów.

Witajcie! 💙💙💙
Mam dla Was dwie wiadomości, dobrą i złą.

Mianowicie - dobra mówi o maratonie zaczynającym się od dzisiaj! 🤝💙 dlatego przeszliśmy przez 1/5 naszego „event'u" hahah. Zła wiadomość - będzie to ostatni maraton w tej książce.
Skończymy na 43 rozdziałach. :c
Koniec blisko, ale cieszmy się narazie aktualną chwilą naszych gołąbeczków w jakże uroczym hostelu... 😌

Życzę dobrej nocy/dnia 💙 i widzimy się jutro!
Buźka!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro