𝚅

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

𝚋𝚞𝚝 𝚒 𝚍𝚘𝚗'𝚝 𝚛𝚎𝚊𝚕𝚕𝚢 𝚌𝚊𝚛𝚎 𝚑𝚘𝚠 𝚋𝚊𝚍 𝚒𝚝 𝚑𝚞𝚛𝚝𝚜
𝚠𝚑𝚎𝚗 𝚢𝚘𝚞 𝚋𝚛𝚘𝚔𝚎 𝚖𝚎 𝚏𝚒𝚛𝚜𝚝.
~ '𝚢𝚘𝚞 𝚋𝚛𝚘𝚔𝚎 𝚖𝚎 𝚏𝚒𝚛𝚜𝚝' 𝚋𝚢 𝚃𝚊𝚝𝚎 𝙼𝚌𝚁𝚊𝚎

B U C K Y

— I jak, stary? — zapytał Sam.

— Zrobiłem to.

Nie bardzo wiedziałem, co powinienem o tym myśleć. W każdym razie czułem się o wiele lżej. Nie oznacza to, że ból czy uraz minął, jednakże zdawałem się „oczyścić" z pewnej części siebie, która od świąt szczególnie nie dawała mi spokoju.

— Teraz pytanie czy chcesz to zachować dla siebie, czy-

— Nie. — Pokręciłem stanowczo głową. — Nie. Trzymałem to w sobie i nie przyniosło dobrych skutków. Powinienem poczynić dalsze kroki.

— W porządku. Ale musisz to porządnie przemyśleć. Wiesz, że to nie jest przymus?

— Wiem. Ale chcę to zrobić.

Sam przyglądał mi się chwilowo. Z pewnością nie umknęły mu moje wory pod oczami, napuchnięte powieki oraz zmęczenie. Nie dość, że nie przespałem nocy, to w dodatku prawie całą przepłakałem. Zaangażowałem się w to bardziej, niż mógłbym przypuszczać. Między innymi dlatego też chciałem, aby wyszło to na „światło dzienne". Aby moje „męki" nie poszły na marne.

— Spakowany? — Zmienił temat.

— Tak, wszystko gotowe.

— Więc chyba wszystko, co mogłeś zrobić, zrobiłeś. No, prawie wszystko, ale to akurat załatwisz po drodze przed wylotem.

— Racja.

Nabrałem głęboko tchu, po czym spojrzałem na Sam'a wdzięcznym wzrokiem.

— Dziękuję. — Wystawiłem dłoń, abyśmy ją sobie uścisnęli.

— Wiesz, że możesz na mnie polegać. — Odwzajemnił gest, utwierdzając dłoń w dłuższym uścisku.

— Wiem. I naprawdę doceniam. Z kolei gdybyś ty czegoś potrzebował, też mi mów.

— Masz to jak w banku.

Uśmiechnął się do mnie, po czym poklepał kojąco po ramieniu.

Cóż, nic tu po mnie.

Czas zakończyć ten rozdział.

Zakończyć. Gdyby to było takie proste.

Była godzina piętnasta. Na zewnątrz zrobiło się już ciemno.

Tony poprosił mnie o włączenie telewizora. Poza skakaniem po kanałach, chciał sprawdzić ustawienia i inne technologiczne pierdoły, w których zupełnie nie siedzę, a które jego akurat ciekawią. Zaproponował mi jakieś ulepszenia, wgranie urozmaiceń, gdyż stwierdził, że mój telewizor to zwykłe pudło. Ja jednak nie potrzebowałem nic wymyślnego — telewizor, jaki miałem, był dla mnie wystarczający.

Podczas, gdy Stark oglądał jakiś teleturniej, Berget siedziała przy stole i mozolnie upijała kawę. Tak, przez te kilka godzin ubyła zaledwie połowa zawartości filiżanki. Nie chciała pić? Zbyt duży honor ją dokończyć? Nie wnikam. Nie mam zamiaru.

Poszedłem do pokoju przyszykować pościel i koce. Nie informowałem Stark'a i Berget, że je dla nich wyjąłem. Później ich zapytam czy planują zostać.

Uświadomiłem sobie — po raz kolejny, jednak tym razem mniej niezręcznie — że wciąż mam na sobie tę przeklętą bluzkę z czerwonym paskiem. Zmieniłem ją na zwykły czarny T-shirt, który drażnił mnie znacznie mniej i nie mówię tu o kołnierzu czy metce. Nałożyłem też bluzę i wróciłem do salonu.

Starając się nie patrzeć na Berget, kiedy ją mijałem, podszedłem do kanapy i usiadłem obok Stark'a.

— Jaki cel podróży? — zapytałem mimo, że jak już wspomniałem, domyślam się o co mogło chodzić.

— Odwiedzenie kumpla? — Zerknął na mnie z uniesionymi kącikami ust.

— Czemu akurat teraz?

— Czemu nie?

— Nie wiem, Stark. Mieliście na to cały rok.

Zapanowała cisza. Tony nabrał ciężko tchu, jakby szykował się na wymagającą rozmowę. Wiedziałem jednak, że wbijam szpilkę nie w niego, a w Berget. Zastanawiałem się po prostu kiedy pęknie. Lub czy w ogóle pęknie. Bo jeśli jej rzeczywiście nie zależy, nic takiego nie będzie miało miejsca.

— Ale ignorancja okazała się być wygodniejsza — dodałem sugestywnie.

— Jeśli chcesz mi powiedzieć w twarz co myślisz, to to zrób — wyparowała Berget.

Czyli zaczynamy zabawę.

— Mógłbym to zrobić, ale tak się składa, że tym razem to ja nie mam ochoty rozmawiać.

— Słuchaj, jeśli masz zamiar zachowywać się jak baba i strzelać fochy, to odpuść. Miej jaja i wygarnij mi to w twarz, Barnes.

Uśmiechnąłem się sztucznie. Wiedziałem, że ona też chciała wbić w tej chwili szpileczkę. Drażniło ją moje zachowanie, teraz już o tym wiem.

— Gdybym zaczął ci wygarniać, brakło by dnia. — W końcu na nią spojrzałem. — Poza tym jak wspomniałem, nie mam ochoty na rozmowę.

— To daruj sobie sugestywne docinki, bo nie jestem głupia.

— Oh, ja wiem. Jesteś znacznie bystrzejsza, niż się spodziewałem. — Zaśmiałem się sztucznie.

— Lepiej, jak skończymy rozmowę, która i tak do niczego nie prowadzi.

— No, tak. — Wstałem z kanapy, bo nie mogłem już dłużej wysiedzieć.

Mój ton wręcz ociekał kpiną i lekceważeniem. Spojrzałem jej prosto w oczy, przyjmując dosyć cięty wyraz twarzy.

— Lepiej nie rozmawiać o tematach, które wymagają rozmowy. Zapomniałem już, że to bardzo w twoim stylu omijać problem.

— Możesz ze mnie zejść?! — Uniosła się, także wstając z miejsca.

Nie odezwałem się. Po prostu na nią patrzyłem. Podeszła do mnie o kilka kroków.

— Nie masz pojęcia, co się działo — wycedziła przez zęby. — Nie masz bladego, kurwa, pojęcia. Więc nie zachowuj się, jakbyś wiedział o najmniejszym szczególe i doskonale znał moje intencje.

— Nie muszę ich znać, Berget, żeby wiedzieć, że to wszystko było conajmniej podłe.

— Nie zmienia to faktu, że nie wiesz. co. miało. miejsce.

— Cóż, próbowałem się dowiedzieć, ale jeśli chcesz, mogę zadzwonić jeszcze raz. Może tym razem łaskawie odbierzesz.

— Daruj sobie, bo wchodzisz w obszar, w którym nie chcesz się znaleźć — powiedziała niskim tonem, jednakże wściekłość jej nie opuszczała.

— To ja wchodzę w ten obszar? — Zaśmiałem się sztucznie, podchodząc do niej niedbale z dłońmi w kieszeniach. — I co jeszcze? Powiesz, że przekraczam granice? Że moje aktualne słowa to szczyt wszystkiego? Ty się słyszysz?

— Nie wciskaj mi do ust słów, których nie powiedziałam, Barnes.

—  Nie, nie. O obszarze akurat padło. Może rozwiniesz myśl?

— Nie drąż. I lepiej mnie nie drażnij, mówię to dla twojego dobra.

—  Nie waż się. decydować. co jest dla mnie. dobre — powiedziałem nisko i cicho, nachylając się do jej twarzy.

Mierzyliśmy się morderczo wzrokiem, a nienawiść i gniew wręcz się z nas wylewała. Atmosfera zgęstniała, jak jeszcze nigdy dotąd. Jestem pewien, że nawet za czasów w wieży, jakieś dwa lata temu, nie zaistniało między nami aż takie napięcie, jak w tej chwili.

— Bo ty też nie wiesz, co się działo — kontynuowałem. — I nie masz pojęcia, jakie skutki przyniosła ta twoja dobroć.

Patrzyła mi w oczy wzrokiem, który strasznie ciężko było mi rozszyfrować. Z pewnością była to mieszanka emocji, ale jej złość i ponurość zdawała się przysłaniać prawdziwe odczucia, przez co nie byłem w stanie wyczytać z niej nic więcej. Berget opuściła chwilowo wzrok. Miałem wrażenie, że jej oczy się zaszkliły. Zacisnęła szczękę, po czym ostatecznie odeszła ode mnie i zaczęła kierować się chyba do wyjścia z domu. Ale ja oczywiście nie mogłem tego tak zostawić.

— Typowe, Berget. — Zaśmiałem się sztucznie, a złość nie odstępowała mnie nawet na krok. — Lepiej odejść. W tym akurat jesteś dobra.

— Oh, przepraszam, Barnes, że potrzebowałam czasu na poradzenie sobie ze sobą. Przepraszam, jeśli oczekiwałeś, że po tym wszystkim, co się wydarzyło, stałam się pełna sił i woli walki. Przepraszam, że może wydawało ci się, że wszystko się ułoży i będziemy wszyscy razem szczęśliwi, i magicznie zaczniemy od nowa. Przepraszam, że nie spełniłam twoich oczekiwań. — Ledwie dokończyła ostatnie zdanie, gdyż wszystko to wypowiedziała w nerwach, na jednym tchu. Jej ton ociekał ironią. — I jeśli się łudziłeś, jeśli serio miałeś nadzieję, że jakoś z tego wyjdziemy i uda nam się pozbierać, to niestety muszę cię zawieźć, ale to tak nie działa. Nadzieja nie działa. Jedynie wyniszcza i rozdrapuje rany. Wydłuża czas ich gojenia i nie oszukujmy się. — W międzyczasie prychnęła udawanym śmiechem. — Rany się nie goją! To tylko głupie pieprzenie ludzi. A nadzieja to nic innego, jak mydlenie oczu. — Jej głos nabrał na obojętności. — Więc jeżeli przez cały ten czas ją miałeś, to szczerze ci współczuję. Nie ma nic gorszego, niż brak akceptacji sytuacji i łudzenie się na lepszy czas. — Pokręciła bezradnie, a nawet i bezwiednie, głową. — Ja porzuciłam nadzieję. Już dawno. W momencie, kiedy uświadomiłam sobie, że przegrałam. I to nie z ludźmi. Z życiem.

Patrzyła na mnie spod w pół przymkniętych oczu. Jeszcze w życiu nie wiedziałem ją w stanie takiej obojętności. Dopiero co wręcz naskoczyła na mnie z udawanymi przeprosinami, a teraz...
Ona naprawdę wyglądała, jakby zaakceptowała porażkę. Nie mówię tylko o wzroku — całe jej ciało było wyniszczone, jakby wyzute z duszy.

Uchyliła usta, chyba chcąc coś powiedzieć. Przybrała na twarz kamienną maskę, która mam wrażenie, zakotwiczyła się w niej wyjątkowo mocno.

— Poza tym, świat nie kręci się tylko wokół ciebie i twoich uczuć, Barnes.

Moje brwi drgnęły, ponieważ ani trochę nie spodziewałem się z jej ust tak tnących słów. Po tym wszystkim, co się między nami wydarzyło... Początkowo wcale nie chciałem przyjmować do siebie wiadomości, że właśnie to usłyszałem. Jednak prawda była taka, że słowa padły. Zraniły. I w gruncie rzeczy uświadomiły mi, że to wszystko... Że to wszystko, co okazałem Berget, tak naprawdę nic nie znaczyło.

Starałem się nie dać po sobie poznać, że moje serce skurczyło się boleśnie, a umysł przyjął w swoje progi słowa, które właśnie usłyszałem. Nieustannie odtwarzałem je, zupełnie jakbym wpadł w jakiś trans. Ale prawda była taka, że nie sposób było się ich pozbyć. Nie po tym wszystkim.

Popatrzyła na mnie jeszcze chwilę. W pewnym momencie całkowicie odwróciła wzrok i skierowała się w pierwotnym kierunku.

— Która z was do mnie mówi, Berget? — zapytałem, zatrzymując ją w pół kroku.

Ja naprawdę nie mogłem w to uwierzyć.

Odwróciła się do mnie z udawanym uśmiechem.

— Przecież sam mówiłeś, że jesteśmy jedną osobą, Barnes. Ja i Echo jesteśmy jednością. Ty jeden zawzięcie się przy tym upierałeś.

Obserwowaliśmy się z nieodgadnionym wzrokiem. Sam już nie wiem jak na nią patrzyłem. Z kolei ona... Najpierw złość, później obojętność, teraz uśmiech, ale... Boże. Co tu się działo?

— Więc masz odpowiedź — dodała oschle.

Spojrzała na mnie ostatni raz i wyszła. Po prostu wyszła.

Nie zamierzałem za nią biec i prosić, aby pozostała w domu. Fakt, było mroźno i ciemno, ale podjęła decyzję. Nie mogę jej do niczego zmusić. A skoro usilne prośby i błagania na nią nie działały — teraz nie ma co się wysilać. Po prostu stałem, uprzednio odprowadzając ją wzrokiem do wyjścia. Mimo tych wszystkich słów, które padły; mimo, że nieustannie wybrzmiewały w mojej głowie — nie reagowałem, gdy odchodziła. Ponieważ już raz to zrobiła. I, fakt, było to najboleśniejsze przeżycie, jakiego kiedykolwiek doświadczyłem. Teraz jednak w miejsce urazu wstąpił gniew. Pojawiła się nienawiść, której kiedyś tak usilnie się trzymaliśmy i wmawialiśmy wszystkim wokół, że istnieje. Teraz naprawdę istniała.

To wszystko skutecznie sprawiało, że...

Że uczucie zgasło.

Nie wytrzymała długo. Po pół godzinie z powrotem pojawiła się wewnątrz. Być może chciała się chwilowo przewietrzyć. A może po prostu jest uparta i nie da jej się przegadać, po czym sama doświadcza konsekwencji swoich działań. Jej sprawa.

Szykowałem aktualnie produkty do przyrządzenia kolacji. Planowałem zrobić dziś coś na wzór strogonowa, jednakże — ze względów finansowych — nie mogłem sobie zbytnio pozwolić na mięso wołowe, potrzebne do przyrządzenia posiłku. Dlatego będzie to danie na wzór oryginału — zamierzam dać zwyczajne mięso z kurczaka.

Tony tym razem przeglądał jakieś lokalne gazety, które trzymałem w domu. Berget szwendała się po korytarzu i salonie na zmianę, chyba nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Wydawała się być dosyć nieobecna. W dodatku jej twarz chyba zbladła, ale nie dam sobie uciąć drugiej ręki. Nie przyglądałem jej się zbyt długo.

Dusiłem mięso w garnku. Po nastawieniu go na mały ogień, przykryłem całość pokrywką i skierowałem się do Stark'a. Stanąłem przed nim, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Przyglądałem mu się, jak czytał artykuły w gazetach. Jestem pewien, że mnie widział. Mimo to, nie uniósł wzroku.

Stary, dobry Tony.

— Nie przeszkadzaj sobie — mruknął w pewnym momencie.

— Sobie nie. Nie wiem czy tobie nie zakłócę lektury.

— Zakłócisz. No, już to zrobiłeś — stwierdził, w końcu na mnie patrząc.

Westchnąłem, pocierając skronie.

— Dobra, mów. — Odłożył gazetę na bok.

— Mówisz serio?

— Seryjnie serio.

— Pytałem cię wcześniej, jaki był cel podróży.

— Okej. — Poprawił się na kanapie, a jego głos brzmiał nieco poważniej.

— Barnes?

Zarówno ja, jak i Stark, zwróciliśmy wzrok w stronę korytarza. Berget stanęła w progu i zerkała wszędzie wokół, tylko nie na mnie.

— Hm?

— Gdzie jest łazienka?

Już miałem odpowiedzieć, kiedy nagle coś mi tu nie spasowało. Berget podpierała się o framugę, z jednej strony nieznacznie, ale z drugiej... Wyglądała, jakby przekładała na nią swój znaczny ciężar.

— Wszystko okej?

— Tak — mruknęła — po prostu pytam.

— Dalej, wzdłuż korytarza. Drzwi po prawej.

— Dzięki.

Nie czekając na naszą reakcję, odepchnęła się od framugi, by skierować się w tamtę stronę. Jednak zaraz potem chwilowo się zachwiała, sięgając desperacko dłonią do ściany korytarza. Na jej twarzy wymalowało się zirytowanie. Nie wiedziałem natomiast, o co może jej konkretnie chodzić.

W końcu poszła do łazienki. Czekałem chwilę w bezruchu, kiedy nagle usłyszałem, jak deska sedesowa opada z głośnym dźwiękiem. Nawet, jeśli mogłaby być to sytuacja, w której najzwyczajniej w świecie wyślizgnęła jej się z dłoni, nie czekając na nic ruszyłem w stronę łazienki. Stark także zerwał się na równe nogi. Podczas, gdy on pozostał na korytarzu przed łazienką, ja chwyciłem za uchylone drzwi i uchyliłem je nieco bardziej.

— Berget?

— Wyjdź — wydusiła, nachylając się nad ubikacją.

Jej głos był słaby, ale nie to wzbudziło mój największy niepokój. Berget wyglądała, jakby zaraz miała się zacząć dusić kaszlem lub zanieść wymiotami. Z jej ust skapywała jakaś czarna maź... jakby gęsta krew.

Nie mogłem się zbytnio ruszyć. Nie wiedziałem też, jak zareagować ani co powiedzieć. Po prostu patrzyłem na nią w osłupieniu.

W końcu uniosła na mnie wzrok. Zdawało mi się, że białko jej oczu nieco pociemniało.

— Wyjdź — powtórzyła, tym razem tonem nieznoszącym sprzeciwu, a wraz z tym drzwi zamknęły się z trzaskiem tuż przed moim nosem.

Wzdrygnąłem się i cofnąłem o krok, aby nie oberwać w nos. Patrzyłem w osłupieniu w ciemne, drewniane drzwi przede mną, które... Zamknęły się siłą woli Berget.

Zerknąłem na Stark'a, który obserwował to wszystko z boku. On też wydawał się być zdumiony. Jednakże nie całkowicie. Dało mi to sygnał, że musiał coś wiedzieć. Zdawał się uświadomić sobie jakąś rzecz.

— O co tu chodzi? — zapytałem trochę pretensjonalnie.

Stark westchnął ciężko, po czym skinął głową, abyśmy zbliżyli się ku salonowi. Stanęliśmy więc oboje w progu. Skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej, patrząc na niego wyczekująco.

— Echo podobno nie jest taka potulna — powiedział w końcu.

— Co? A zaklęcie syntezy? — Zmarszczyłem brwi. — Przecież to wyglądało, jakby mimo wszystko było dobrze. No i przez te pół roku w celi-

— Z tego wynika, że w celi nie była... Aktywna.

— A teraz się nagle uaktywniła?

— Nie nagle. Nie powiedziała mi, ile to trwało. Ale.... Chyba dosyć długo. Zresztą sam widzisz, jak wygląda. Echo ją wyniszcza. A Berget jest świadoma wszystkiego, co robi tamta. Wszystko czuje, wszystko pamięta. Tylko nie zawsze jeszcze wszystko kontroluje.

— Co masz na myśli?

Stark potarł nerwowo kark. Wypuścił ciężko powietrze. Chyba potrzebował chwili, na poukładanie myśli.

— Jej pokój wyglądał jak wyjęty z horroru. Porozwieszane i porozstawiane lustra, spora część dosyć popękanych...

Zdawał się mówić coś więcej, ale moja uwaga zatrzymała się na jego pierwszych słowach.

Lustra? Mimo, że tak panicznie się ich bała?

Chociaż... Nie zawsze tak było. Przed zmianą, gdy byliśmy u Wandy, znacznie pewniej patrzyła w lustro. Z kolei już po przemianie, wtedy w hostelu, zdawała się nawet nie zauważyć lustra w łazience, kiedy wspólnie myliśmy podłogę i...

Po tej myśli napłynęły do mnie inne wspomnienia z pobytu tam, dlatego przymknąłem oczy, chcąc oczyścić umysł i stanowczo urwać rozmyślania.

— Sory, Stark. Były tam lustra i co jeszcze?

— Porozrzucane i potwornie potargane książki, noże-

— Czekaj, jak to? Noże?

Miałem wrażenie, że się przesłyszałem.

— Tak, niestety tak.

— Ale...

— Znaczna większość we krwi. A ta walała się praktycznie wszędzie.

Zmierzwiłem włosy, próbując przyjąć naraz te wszystkie informacje.

Przecież Berget ma traumę z nożami. Przecież...

Oh, Boże.

— Ale po co noże? — Spojrzałem na niego, próbując wyczytać naprawdę cokolwiek z jego twarzy.

Wyrażała zmartwienie i bezradność. W dodatku Stark chyba nie bardzo wiedział czy powinien mówić dalej. Jednakże jego ciężar wydawał się być na tyle uciążliwy, że ostatecznie podjął decyzję i kontynuował.

— Echo kazała jej wyciąć blizny. Nożami. I wydrapać gołymi rękoma.

Patrzyłem na niego w zupełnym bezruchu. Nie tyle nie byłem w stanie czegokolwiek powiedzieć, co właśnie się ruszyć. Moje ciało zalała fala szoku i niedowierzania, bo... Mimo wszystko, nie chciałem w to wierzyć. Kto by chciał?

— W sensie, paznokciami — dodał.

Jasne, potrzebowałem tego usłyszeć, fakt.

— I właśnie o to chodzi, że Ruth doskonale wiedziała, co robi. Była tego świadoma, wszystko czuła, ale nie mogła się sprzeciwić. W dodatku Echo sprawiła, że nie mogła nawet krzyczeć i...

Tym razem to on zmierzwił włosy.

— Synteza się udała. Wygląda na to, że nie ma zaników pamięci kiedy Echo na nią oddziałuje... Ale jeśli chodzi o, jak określiła to Ruth, relację czy kwestię dogadania się z nią... Sam widzisz.

Skinąłem po chwili głową, ale nie odpowiedziałem mu. W zamian zacząłem się zastanawiać nad przemianą Berget; czemu miała bladą cerę i przyciemnione oczy, które niedawno zobaczyłem mimo, że nie dotknęła lustra. Chyba.

— Nadal się przemienia?

— Nic mi takiego nie mówiła. — Włożył dłonie do kieszeni. — Z rozmowy wynikało, że Echo nadal ma nad nią kontrolę. Ale, że nie jest tą złą. To wszystko.

Pokręciłem bezradnie głową, nie wiedząc jaką postawę przyjąć wobec tej sytuacji. Nie miałem pojęcia co myśleć, jak się do tego wszystkiego odnieść.

Było to conajmniej... Nawet nie wiem jakie.

— Jest jeszcze jedna sprawa — powiedział nieco ciszej.

Utkwiłem w nim wyczekujący wzrok.

— Ruth chciała... — Widziałem, jak ciężko przechodziło mu to przez gardło. — Ruth chciała popełnić samobójstwo. Ale Echo jej to uniemożliwiła.

Uniosłem brwi.

— Nie wiedziałem, że Echo ją przed tym powstrzymała.

— Powstrzymała i-

Urwał, patrząc na mnie uważnie.

— Czekaj, wiedziałeś, że chciała ze sobą skończyć? — spytał, nie spuszczając ze mnie badawczego wzroku.

Nabrałem głębszego tchu. Czyli Stark musiał dowiedzieć się niedawno.

— Barnes... — Oparł dłonie o biodra. — Kiedy?

— Około świąt. W zeszłym roku.

— Co?

— Co? — Wzruszyłem ramionami.

— Nie udawaj. — Zezłościł się.

Przetarłem twarz dłonią.

— Na wigilii była strasznie nieobecna i trochę obojętna. Co mi się gryzło z tym, że wcześniej była przybita. A na świętach jak ręką odjął. Zupełny spokój. Przynajmniej ten pozorny.

— I po czymś takim wiedziałeś, że chciała popełnić samobójstwo? Instynkt ci to powiedział?

Nie odezwałem się słowem. Stark momentalnie wytrzeszczył oczy. Przełknął ślinę, a jego usta uchyliły się bezwiednie.

— Nie instynkt. Doświadczenie — poprawił.

— To było dawno-

— Ale było! — Uniósł się. — Nie rozumiem, Barnes. Oboje tyle przeszliście i jesteście jedynymi osobami, które naprawdę mogą się zrozumieć. Czemu... Czemu wy po prostu...? — Chyba nie wiedział nawet jak dokończyć to pytanie.

— To temat, który nie ma sensu roztrząsać.

— Nie rozumiem.

— Nie zrozumiesz. — Wyminąłem go i skierowałem się do kuchni.

Skontrolowałem duszące się mięso i wyjąłem kilka naczyń.

— Nie szykuj zbyt dużo. — Usłyszałem z progu dosyć niezadowolony głos Stark'a.

Prychnąłem pod nosem.

— A co, zbieracie się?

— Nie. Po prostu Ruth nic w siebie nie wciśnie, jak podejrzewam. Mało co jada, jedyne co pije to woda. W dodatku sporadycznie. Nie ma apetytu nawet na kawę. Jest po prostu cudownie. Zjechała z sześćdziesięciu trzech na czterdzieści osiem kilo. Nie tyle wygląda, co z tego wynika jest zupełnym wrakiem człowieka. Zdaje się wegetować i po prostu istnieć pośród nas. Zero chęci do życia. W ogóle zero życia, samego w sobie. W dodatku Echo. Robi z nią, co chce. Tylko, że świadomie. Jak nie urządza pokoju wedle poradników czarnej magii, to jeszcze korzysta z niego pełną parą. Robi z ciała pobojowisko będąc całkowicie trzeźwa. Czując wszystko. W dodatku te lustra i noże. Co przecież paraliżowało ją ze strachu. Pewnie do tego wszystkiego doszły ataki paniki, lęk. Na pewno bezsenne noce, wycieńczenie i przecież próba samobójcza, która nie doszła do skutku za sprawą Echo. — Usłyszałem, jak odsunął krzesełko i opadł na nie.

Zapadła chwilowa cisza. Ale nie trwała ona długo. Stark przerwał ją wyjątkowo wbijającymi się w umysł słowami.

— To dlatego próbowałeś się z nią usilnie skontaktować po świętach.

Zastygnąłem w bezruchu. Zacisnąłem szczękę. Nie chciałem kontynuować tego tematu. Za dużo sił włożyłem, żeby się od tego odciąć. Nie dam się ponownie opanować tym wszystkim emocjom. Odwróciłem się do niego, opierając o blat kuchenny. Schowałem dłonie do kieszeni, a następnie wyjrzałem przez okno.

— To nabrało sensu. — Zmieniłem temat.

— Co?

— Skutki zaklęcia syntezy. Wanda mówiła, że śmierć będzie tym najlżejszym obrotem spraw. Berget jest wyniszczona. Wegetuje, płacąc za to własnym zdrowiem i samopoczuciem. Ale nie może umrzeć, bo Echo jej zabrania. Teraz to ma sens.

Stark pokiwał ledwie widocznie głową.

— Racja. I nie wiadomo, jak na to zaradzić.

Podejrzewam, że nikt z nas nie wiedział, co robić w tej sytuacji. Ostro popieprzonej sytuacji.

— Może da się zdjąć zaklęcie? — rozważał na głos.

— I co? Myślisz, że skutki nie będą ciężkie? Jest sens się w to bawić?

— Może warto spróbować chociaż dopytać Wandy.

— Nie ma sensu — mruknęła Berget.

Weszła do salonu, unikając wzroku nas oboje. Oparła się o ścianę tuż przy progu i westchnęła ciężko. Razem ze Starkiem utkwiliśmy w niej pytający wzrok. Nie widziała tego, ale podejrzewam, że czuła go na sobie nad wyraz dokładnie. Zdawała się być rozdrażniona tym faktem. Choć nie jestem pewien czy tylko tym. Nie mam pojęcia ile usłyszała z naszej rozmowy.

Poruszyła się nieznacznie, drapiąc nerwowo po szyi.

— Przestudiowałam księgi zaklęć i magii. Nie ma odwrotu od zaklęcia.

— Zaraz — odezwał się Stark. — Co? W sensie-

— Nie, Tony. Tylko czytałam o magii. Nie praktykowałam jej. Z resztą nie jestem wiedźmą ani nikim, kto mógłby to zrobić.

— Tak naprawdę tego nie wiesz.

— Wiem — odparła pewnie. — Sprawdzałam. Ona sprawdzała — poprawiła, po czym wywróciła oczami, machnąwszy dłonią.

— Kiedy udało ci się tego dowiedzieć? — Stark dalej zdawał się nie wierzyć w słowa wypowiadane przez Berget.

Z resztą, nie dziwię mu się. Ta sprawa nie należy do codziennych.

— Przez ostatni czas — zaczęła ciężko — Echo jakoś odnajdywała we mnie na tyle siły i skupienia, że chłonęłyśmy wszelką wiedzę. Między innymi z książek. Gdy jeszcze byłyśmy odseparowane, fakt, zachowywała się jakby urodziła się wczoraj. I zostało jej to. Chłonęła wszelkie informacje ze świata, ale przede wszystkim chciała dowiedzieć się czegoś o sobie i swoim pochodzeniu. To znaczy... Ja chciałam. I siedziałam niekiedy dniami i nocami, szukając odpowiedzi.

Słysząc jej ostatnie zdanie na myśl przyszło mi pewne wspomnienie.

— Wtedy u Wandy — wtrąciłem — po przemianie w Echo, przebiłaś się przez lustro twierdząc, że też szukasz odpowiedzi.

Patrzyłem na Berget, ale ona ani razu na mnie nie spojrzała. Stark z kolei przeskakiwał wzrokiem raz na mnie, raz na nią, próbując nadążyć za rozmową.

— Tak. Szukałam. I przez ostatni czas było tak samo.

Zerknęliśmy po sobie ze Starkiem. Popękane lustra w jej pokoju nabrały sensu. Musiała próbować się przez nie przebić. Z kolei potargane książki świadczyłyby o jej zdobywaniu wiedzy. No... Ewentualnie pożeraniu, wierząc słowom Tony'ego. Jednakże czemu je potargała, tego nie wiem.

— I udało ci się coś znaleźć? — spytał Tony.

— Nie. Nadal nie wiem skąd się to wszystko wzięło.

Zapanowało krótkie milczenie, w trakcie którego wszyscy utkwiliśmy wzrok w jakimś losowym punkcie, byleby nie spojrzeć sobie w oczy.

— Tony, zbliża się wieczór, na zewnątrz już zresztą ciemno. Gdzie ten hotel, o którym wspominałeś? — odezwała się Berget.

— Muszę wyszukać w nawigacji, bo niestety nie znam miasta.

Podczas gdy Stark wyjmował telefon, uznałem, że unoszenie się dumą nie doprowadzi mnie donikąd. Podałem więc propozycję, którą z pewnością podświadomie chcieli usłyszeć.

— Nie wydurniajcie się. Możecie nocować u mnie — rzuciłem.

— To miłe, Barnes, ale nie będziemy ci się zwalać na noc na głowę. Znajdziemy ten hotel.

— Stark, uspokój się. Zanim go znajdziecie, zdążycie zabłądzić w tym lesie kilka razy. Nie ma co szukać, gdy jest ciemno, tym bardziej, że możecie się tu zatrzymać. Poza tym w nocy nie tylko w mieście, ale i na obrzeżach, jak tu, kręcą się dziwni ludzie. A tacy wątpię, że nie skorzystają z okazji, jeśli zobaczą, że pojawili się nietutejsi.

Dostrzegłem, jak Berget wzdycha trochę niezadowolona. Być może zrobiła to mimowolnie, ale jej zachowanie nie zdołało mi umknąć. Co więcej — zdenerwowało mnie.

— Korona wam z głowy nie spadnie, jeśli u mnie przenocujecie.

W momencie, kiedy odwracałem się do duszonego mięsa, dostrzegłem kątem oka, że Berget obdarzyła mnie spojrzeniem. Nie poświęcałem temu jednak większej uwagi.

— Dzięki, Barnes — powiedział Stark łagodnym tonem.

— Nie ma sprawy.

— A jeśli chodzi o samochód, może zostać tam na uboczu drogi?

Odwróciłem się do niego, marszcząc brwi.

— Lepiej nie. Lepiej, niech stoi tu, na posesji. Bliżej domu.

— Okej, idę go tu zaparkować.

— Czekaj, ja to zrobię. — Podszedłem do niego, wyciągając dłoń po kluczyki, które właśnie wyjął z kieszeni.

— Prawka nie mam od wczoraj, kochaniutki.

— W to nie wątpię. Ale za to u mnie też nie jesteście od wczoraj. Jak wspominałem, może kręcić się tu szemrane towarzystwo.

Stark po chwili zastanowienia skinął mi głową, a następnie wręczył kluczyki. Berget z kolei parsknęła udawanym śmiechem. Spojrzałem na nią, wyczekując jakichś wyjaśnień, wypowiedzi. Nie zamierzałem ciągnąć ją za język.

— Przy Tony'm, szemrane towarzystwo — zaczęła — przy mnie, niekoniecznie. Mogłam pójść w siną dal. — Machnęła ręką, a jej ton przepełniony był kpiną.

— Z tego, co zdołałem się dowiedzieć, zwykła prośba do ciebie nie dociera. Miałem ci zabarykadować drzwi?

— Mogłeś wspomnieć.

— I podziałałoby?

— Dobra, spokój — powiedział stanowczo Stark. — Normalnie jak dzieci, litości.

Miał rację. I właściwie mogłem na tym poprzestać, odpuścić i zakończyć rozmowę. Mogłem po prostu stąd wyjść, nawet jak burza i po prostu zaparkować samochód przed moim domem.

Mogłem. Ale po co?

— Tak, też odnoszę takie wrażenie — powiedziałem sugestywnie, zerkając z wyższością na Berget.

— I vice versa, Barnes — syknęła. — Nie wiem co jest bardziej dziecinne, niż nieumiejętność zakończenia rozmowy.

— Z tego, co słyszę, nie tylko ja nie potrafię tego zrobić.

— Czyli się przyznajesz.

— Tylko po to, żeby udowodnić ci twoją hipokryzję. — Podszedłem do niej.

— Nie musisz mi niczego udowadniać. Umiem się zamknąć.

— Ah, tak? Jestem przekonany, że abyś się uciszyła, prędzej to ja musiałbym zamknąć ci usta.

Wypaliłem, nie bardzo przemyślając uprzednio słowa, które zamierzałem wypowiedzieć. Dopiero, gdy już padły, uświadomiłem sobie, że nie było to ani trochę na miejscu. Z pewnością wbiłem w Berget szpilkę wspomnień, gdyż dostrzegłem w jej oczach znacznie większe rozjuszenie. U mnie zresztą nie było inaczej — nie przewidziałem, że zareaguję w podobny sposób.

Zacisnąłem szczękę, zły na siebie samego. Przez ostatni rok próbowałem poradzić sobie z własnymi emocjami, starając się nie wracać do tego, co wydarzyło się między mną, a Berget. Dziś w pewnym stopniu samodzielnie do tego powracam. I w taki właśnie sposób z zamkniętego rozdziału tworzę coś na wzór kontynuacji, rozgrzebując dawne rany.

Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, mrużąc oczy i niemo życząc sobie wszystkiego, co najgorsze. Zabawne, że wystarczył rok i pewne sytuacje, abyśmy wrócili do pierwotnej relacji. Ewentualnie, abyśmy stworzyli zupełnie nową, o wiele bardziej nienawistną. Gdyż wtedy nie mieliśmy za sobą pewnej wspólnej przeszłości. Dziś ją mamy. A nasze zachowanie tylko podkręcało tę popieprzoną sprawę pełną niewypowiedzianych słów, które powinny paść. A które nie padły. I nie wiadomo czy kiedykolwiek padną.

Co tu dużo mówić. Popsuło się. Mocno. Wątpię, aby kiedykolwiek udało się to naprawić.

Sam nawet nie wiem czy chcę cokolwiek naprawiać.

— Skończyliście? — spytał zniecierpliwiony Stark, obserwując nas z boku. — To super. Berget, napij się chociaż czegoś, do cholery. A ty, Barnes idź przeprowadzić auto. — Chwycił mnie za ramię i pokierował w stronę drzwi. — Won.

— Stark. Wszystko super, ale to mój dom. — Grzecznie mu przypomniałem, nie stawiając jednak oporu.

— Cieszę się, że jesteś na swoim, ale idź już. — Otworzył drzwi i wręcz wypchnął mnie na zewnątrz, wciskając kluczyki w dłoń.

Używając pod nosem łaciny, której nie powiem kto by nie pochwalał, poszedłem przestawić samochód na moją posesję i wróciłem do domu.

Panowała nieprzerywana cisza i niezręczna atmosfera, w której każdy z nas próbował się czymś zająć. Nie wiem, co robili pozostali, ale ja skupiłem się na kolacji, którą w ostateczności zaledwie dziobnęliśmy. Nikt nie miał zbytnio ochoty na jedzenie, a już chyba tym bardziej przy wspólnym stole. I tak, jak do Stark'a nic nie mam, tak obecność Berget była dla mnie niewygodna.

Po męczącym i dłużącym się posiłku przyniosłem im pościel do spania. W domu miałem zaledwie jeden pokój godzinny, ale Stark uparł się, że będzie spał na kanapie. Uprzejmie i delikatnie wybiłem mu to z głowy wciskając go do mojego pokoju. Berget zajęła ten gościnny. Ja z kolei przeniosłem się na kanapę w salonie. Nie robiło mi to różnicy. I tak kiepsko sypiałem.

Była godzina dziesiąta wieczorem, kiedy wyszedłem na zewnątrz i usiadłem na ławce ustawionej tuż przy ścianie domu. Ignorowałem otaczający mnie wiatr i minusową temperaturę. Mając na sobie zaledwie bluzę, wpatrywałem się w śnieg wokół, oświetlany słabą żarówką nad drzwiami domu. Często wychodziłem tak wieczorami, nocami, zatapiając wzrok w jakimś losowym punkcie, ewentualnie w niebie — jeśli nie przysłaniały go chmury — i rozmyślałem. Tłumaczyłem sobie w myślach, że to wszystko minęło, że muszę się zająć sobą; nie mogę sobie nic zarzucić, starałem się, chciałem dobrze...

Westchnąłem ciężko i osunąłem się nieco na ławce. Chyba się wyłączyłem.

To znaczy, tak mi się wydawało.

Nagle z marazmu wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi. Zaraz po tym wyszła przez nie Berget. Zamknęła za sobą. Wydawała się być nieobecna. Podeszła do schodków i wypuściła mocno powietrze z płuc. Następnie, jakby machinalnie, sięgnęła dłonią do kieszeni swojej kamizelki. Zatrzymała rękę w bezruchu. Jej brwi drgnęły, malując na twarzy ból.

— Mówiłem, że jesteś oporna na prośby — mruknąłem obojętnie.

Berget wzdrygnęła się, zupełnie nie spodziewając mojej obecności tutaj. Wlepiła we mnie swój trochę wystraszony wzrok. Wątpię, abym wzbudził w niej aż takie emocje. Ewentualnie spodziewałem się, że zaraz po tym przybierze znużony wyraz twarzy, ale tak się nie stało. Jej usta uchyliły się, jednakże już po chwili je zacisnęła. Dopiero teraz dostrzegłem, że chyba planowała coś wyjąć z tej kieszeni, gdyż minimalnie wsunęła dłoń z powrotem. Następnie wyjęła ją, nie trzymając zupełnie nic i zasunęła kieszeń.

— Nie pamiętam, żebyś mimo to prosił — odparła ponuro.

Sięgnęła do drugiej kieszeni, wyjmując paczkę papierosów i zapalniczkę. Nie wiedziałem, że zaczęła palić.

Z resztą, jak się okazało, wiele rzeczy o niej nie wiem.

— I tak byś nie posłuchała.

— Mhm.

Zapaliła papierosa i zaciągnęła się nim. Od momentu, kiedy ją zaskoczyłem i uświadomiła sobie, że tu jestem, nie spojrzała na mnie.

— Bo ty wiesz lepiej, jakbym zareagowała.

— Już raz się dowiedziałem — odparłem spokojnie. — Tyle mi wystarczy.

— Nie wiesz wszystkiego.

— Więc czemu mi nie wyjaśniłaś?

W tym momencie spojrzeliśmy na siebie oboje. Patrzyliśmy sobie w oczy dosyć nieodgadnionym wzrokiem. Nie miałem bladego pojęcia o czym myślała, jednakże mimo to, zdawała się być połowicznie tutaj, a drugą połową siebie w swojej głowie, uczestnicząc w gonitwie myśli.

— Dla mojego dobra? — prychnąłem, wstając z ławki. — A może nie zrozumiałbym? — Zacząłem do niej podchodzić.

Obserwowała mnie bez słowa. Papieros tlił jej się w dłoni, ale zdawała się o nim zapomnieć. Trwała nieruchomo, dopóki nie stanąłem tuż przy niej. Włożyłem ręce do kieszeni i spojrzałem na nią spod w pół przymkniętych powiek, gdyż z aktualnym dystansem musiałbym opuścić głowę, aby popatrzeć jej prosto w oczy. Berget z kolei odwróciła się do mnie i mimo, że uniosła twarz, nie utkwiła wzroku w moich tęczówkach. Zatopiła go niżej, w klatce piersiowej.

— Nie chcesz wiedzieć — szepnęła niemalże bezdźwięcznie.

— Nawet jeśli, twoim zdaniem, nie chcę. Może zasługuję?

Nie odpowiedziała mi. Parsknąłem udawanym śmiechem, kręcąc głową.

— Czyli nie zasługuję. — Bardziej stwierdziłem, niż zapytałem.

— Proszę cię, nie drąż... — Nabrała głębszego tchu. — Proszę, nie utrudniaj — dodała, miałem wrażenie, błagalnie.

Nie rozumiałem do czego zmierzała. Ale nie zanosiło się, aby rozjaśniła tę kwestię.

— Jasne — powiedziałem oschłym tonem. — Najlepiej samemu urwać temat, bez słowa wyjaśnienia. Najlepiej, jakbym nie pytał, nie drążył, nie interesował się czymś, co mnie w jakimś stopniu dotyczyło.

Rozejrzałem się wokół, w otaczającą nas ciemność, której światło nad drzwiami domu nie zdołało całkowicie przebić.

Wiedziałem, że to, co zaraz powiem nie będzie ani przyjemne, ani nic nieznaczące. Sęk w tym, że... Zupełnie o to nie dbałem.

— Sama masz za złe Steve'owi, że postąpił jak postąpił, bez słowa wyjaśnienia. Polegałaś na nim, a on pokazał swoją drugą twarz. — Wyjąłem dłonie z kieszeni. — Ale wiesz co? Niczym się od niego nie różnisz, Berget. Nie dbacie o uczucia drugiej osoby. Jesteście tacy sami. Teraz już wiem, czemu tak dobrze się dogadywaliście.

Uniosła wzrok, ale nie na moje tęczówki. Bardziej w okolicy podbródka lub szyi. Po chwili byłem świadkiem, jak jej oczy zaczęły się szklić. Podejrzewam, że gdyby nie światło żarówki, nie zdołałbym tego zauważyć. Berget zacisnęła szczękę wyglądając, jakby hamowała emocje. Zbierało jej się na płacz, widziałem to.

Zostawiając ją z tą informacją, odszedłem i skierowałem się do domu.

— Jak będziesz wracać do wewnątrz, przekręć zamek — rzuciłem mrukliwie przez ramię, po czym zniknąłem za drzwiami.

Miałem szczerą nadzieję, że negatywne myśli i emocje zostawię tam razem z Berget. Myślałem, że będzie mi lżej.

Nie było.

Witajcie, Skarby! 💙🖤
Najmocniej przepraszam za „delay" rozdziału. Ten tydzień był tak intensywny, że przysięgam, mózg mi paruje. Dopiero teraz usiadłam do korekty.
Nie wiem czy zrekompensowałam Wam wydłużone czekanie, bo rozdział nie należy do tych optymistycznych... Jednak mimo wszystko liczę mocno, że Wam się spodobał.

Przesyłam dużo ciepła, widzimy się za tydzień! 🖤

Ps. Oby nie dłużył się tak, jak ten.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro