𝚇𝚇𝙸𝚇

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

𝚏𝚊𝚌𝚎 𝚊𝚠𝚊𝚢
𝚍𝚎𝚊𝚕 𝚠𝚒𝚝𝚑 𝚝𝚑𝚎 𝚙𝚊𝚒𝚗.
~ 𝚂𝚕𝚎𝚎𝚙 𝚃𝚘𝚔𝚎𝚗, 𝙻𝚘𝚊𝚝𝚑𝚎

R U T H

Minęły dwa dni, odkąd wyruszyliśmy na misję, w trakcie której zdecydowanie zbyt wiele wymknęło nam się spod kontroli. I tak, jak Rogers i Barnes zdołali się dość szybko zregenerować, tak Tony potrzebował na to więcej czasu. Nadal leżał w łóżku, jednakże na szczęście u siebie w pokoju, dzięki czemu mogłam go odwiedzać do woli i żaden lekarz nie pruł się, że powinien odpoczywać i żebym dała mu przestrzeń.

Pierdolenie.

Tym bardziej, że Tony chciał, abym do niego przychodziła.

Teraz jednak szłam w zupełnie innym kierunku, a mianowicie — do sali konferencyjnej. Zostaliśmy wezwani przez Hill na zebranie. Podejrzewałam, że chodziło o oficjalne przyjęcie Yeleny. Nic takiego w ostatnich dniach nie miało miejsca, więc było na to duże prawdopodobieństwo. Z kolei szczerze wątpiłam, iż miałoby chodzić o kolejne zabójstwo w sprawie. Po prostu to czułam.

Kto wie? Może zabójca również potrzebował czasu na regenerację? Pamiętam, że trochę go sponiewierałam...

Oczywiście nie, żebym żałowała.

Weszłam do sali, zerkając pobieżnie po zgromadzonych osobach. Siedział tu przy stole praktycznie każdy, prócz Tony'ego. On miał się połączyć z pokoju. Osobiście, gdybym była na jego miejscu, zapewne wybrałabym się tu osobiście nawet, jeśli miałabym się doczołgać do sali. Nie ma co ukrywać, Tony nie był aż tak poraniony, by nie mógł chodzić. Jednakże postawił na pełen wypoczynek i regenerację. I tu powinien otrzymać dużego plusa. Nie wiem czy ktokolwiek z drużyny byłby w stanie odpuścić i wyzdrowieć. Tak, jak wspomniałam — gdybym to ja była na jego miejscu, pewnie pieprzyłabym przez łeb fakt, że musiałabym się regenerować i siedziałabym tu ze wszystkimi w sali.

Ale dobrze, że Tony, to Tony. Jakkolwiek to brzmi. Po prostu miał głowę na karku, to chciałam powiedzieć.

Będąc przy stole i zajmując pierwsze lepsze miejsce z brzegu, dostrzegłam, że Barnes siedział oddalony o kilka foteli ode mnie, po przeciwnej stronie. Nie patrzyłam na niego dłużej, niż przez chwilę. Zaraz potem rzuciłam spojrzenie każdemu z pozostałych. Mimo wszystko, mój umysł i tak zdołał wychwycić pewne szczegóły związane z brunetem.

Siedział nieco zgarbiony, z dłońmi w kieszeniach. Obserwował otoczenie wzrokiem, jakby ktoś conajmniej rozlał mu poranną kawę.

Żałowałam, że nie byłam to ja.

Od ostatniej kłótni, nie zamieniliśmy ze sobą żadnego słowa. Gdy już jedno z nas znajdowało się w czyjejś obecności, obdarzaliśmy się zaledwie krótkim spojrzeniem. Nic więcej. Nie zamierzałam się przed nim płaszczyć. Cholernie zabolały mnie jego słowa, kiedy twierdził, że nie miał pewności, iż nie podłożę się mordercy. Nie chodziło o to, że chciałam się wypierać, iż nigdy nie planowałam i nie wspominałam o odebraniu sobie życia. Bardziej zmierzałam do tego, że nie mogłam przecież, kurwa, pozwolić, aby spadł im włos z głowy. A mimo wszystko i tak ledwie zdążyłam, by opanować sytuację. Nawet nie chciałam myśleć, ile dzieliło mnie od tego, aby było za późno. I tak plułam sobie w mordę za to, że nie byłam w stanie nad sobą zapanować tamtego dnia. Że musiało się tyle wydarzyć, nim w porę odciągnęłam od nich mordercę. Nie miałam pewności, że sobie poradzę. Ale pamiętam, że moja determinacja była wtedy większa, niż strach. I co powiedział Barnes? Że niepotrzebnie tam przychodziłam. W dodatku uświadomił mi, że mi nie ufał. Cudowna forma podziękowań.

Zajęłam swoje miejsce i początkowo wbiłam wzrok w stół. Czułam jednak dziwną atmosferę w powietrzu. W dodatku byłam przekonana, iż conajmniej jedna osoba w tym pomieszczeniu na mnie patrzyła. Ponownie zerknęłam po wszystkich i ku mojemu zdziwieniu, była to Maria.

— Wiesz, która godzina? — zapytała.

Zmarszczyłam brwi. Potrzebowałam chwili, by się namyślić. Jednakże... Jak miałam to niby zrobić? Po prostu nie wiedziałam, która była godzina. Oto cała filozofia.

Zaprzeczyłam ruchem głowy.

— Prawie dwadzieścia minut po trzynastej, Ruth.

Patrzyłam na nią właściwie nie wiedząc co powiedzieć.

— Jeśli oczekujesz pochwały z mojej strony za to, że jesteś strażniczką czasu, to mi powiedz, to cię pochwalę. Serio — zachęciłam ją.

— Nie leć ze mną w kulki. Wzywałam was na trzynastą. I wszyscy czekaliśmy specjalnie na ciebie.

— Okej, w takim razie dzięki za cierpliwość.

— W szkole też się tak spóźniałaś na zajęcia?

Chwilowo powróciłam myślami do nastoletnich czasów.

— Tak — odpowiedziałam nieskrępowanym tonem.

— U mnie to nie przejdzie. I teraz mówię to nie tylko do Ruth, ale do wszystkich: nie chcę widzieć żadnych spóźnień, żadnego obijania się przy sprawie czy robienia czegokolwiek na własną rękę. Oczekuję samodyscypliny, współpracy i powagi. Jeśli tylko zobaczę jakieś wychylenie, osoba poniesie konsekwencje. Sprawa zaszła za daleko, zbyt wiele ludzi zginęło. Chcę, abyśmy działali sprawnie, nie ma już miejsca na błędy, ociąganie się z czymś. Dlatego dziś po zebraniu odsyłam was do skrupulatnego przejrzenia akt i spisania jakichkolwiek myśli z nich związanymi, które przyjdą wam do głowy. Żebyśmy mogli ułożyć w końcu sensowną całość. Wolne będziecie mieli dopiero jutro. Rozumiemy się? Jakieś pytania?

Nikt nie odpowiedział.

Rany, Hill musiała być nieźle podminowana i zdesperowana, skoro puściły jej nerwy. Z jednej strony nie dziwiłam jej się, gdyż dwa dni temu o mało nie straciliśmy naszych ludzi — w tym jeden z nich był cholernym niewdzięcznikiem — a ogólnie rzecz ujmując, zginęło masę osób. Z drugiej jednak... Czy jej zdaniem nic nie robiliśmy? Czy mieliśmy polewkę z zabójstw? Działaliśmy, jak to tylko możliwe. To już nie nasza wina, że staliśmy w miejscu, bo żywcem nie było żadnych dodatkowych informacji.

Ale to taki drobny szczegół, oczywiście...

— Świetnie — stwierdziła, wstając od stołu. — Jak już zapewne zauważyliście, a może i nawet poznaliście... — Skinęła głową na nową blondynkę, która wstała i podeszła do Marii. — Yelena Belova. Nowy członek zespołu. Jej obecność zawdzięczamy Natashy. Po powrocie z ciężkiej misji na szczęście nie wróciła ze stratami, a z pomocą.

— Pomijając fakt ciężkiej misji, o jakiej pomocy mówisz? — spytał Barnes oschłym tonem. — Jaka pomoc? W czym? W dalszym staniu w miejscu? Zbieramy liczniejszą grupę, ma być raźniej?

— Sugerowałabym głęboko oddychać.

— Jak mamy być spokojni? Jak? Wszystko się jebie. Zabił kolejną osobę, prawie wykończył nas... I po tym wszystkim mam spokojnie oddychać?

— Głęboko... — mruknęłam pod nosem.

— A tobie mało wrażeń? — zwrócił się do mnie.

Jedyna reakcja, na jaką się zdałam, to zaledwie delikatne drgnięcie brwi. Popatrzyłam w końcu na bruneta, dostrzegając, iż lustrował mnie ciętym wzrokiem.

Ale musiałam go poprawić. Nie byłabym sobą, gdybym tego teraz nie zrobiła.

Prychnęłam pod nosem i poprawiłam się na krześle.

— Zejdź z tonu, Barnes. I może wtedy pogadamy — rzuciłam niedbale.

— Nie zamierzam z tobą dyskutować. Więc nie liczyłbym na wiele.

— Ciekawe. Bo, mimo wszystko, dalej kontynuujesz rozmowę.

— Nie. Koniec. Później się pokłócicie, teraz nie jest na to pora. I teraz nie mam na to nerwów — przerwała nam Hill.

Nie patrząc już na tego kretyna, wywróciłam oczami i rozsiadłam się wygodniej na krześle. Być może aż za wygodnie, przez co wyglądałam, jakbym lekceważyła wszystko i wszystkich wokół. A przynajmniej Maria dała mi to do zrozumienia jej wymownym spojrzeniem.

— Yelena — zwróciła się do niej — być może znasz się z niektórymi mniej lub więcej. Twoim zadaniem jest poznać grupę i postarać się odnaleźć w tym miejscu.

Hill zerknęła następnie po nas wszystkich.

— A wy macie za zadanie wprowadzić ją w sprawę, pokazać akta, zaznajomić z informacjami, jakie udało nam się uzbierać odnośnie mordercy. Z kolei jeśli chodzi o ostatnią ofiarę zabójcy, została wczoraj pochowana. Zapewniliśmy jej bliskim wsparcie psychologiczne.

— To sami nie mieli na to kasy? — wtrącił Stark na hologramie. — Przecież morderca odstrzela tylko wysoko postawione hrabstwo.

Maria westchnęła ciężko, a następnie zacisnęła usta. Wlepiała wzrok w jeden punkt w stole, przy którym siedzieliśmy.

Po prostu wiedziałam.

Wiedziałam, że znów kolejny wspólny łącznik ofiar poszedł w las.

— O co chodzi? — spytał Wilson.

— Chodzi o to, że to była zwykła kobieta. Nie robiła nic ponadprzeciętnego. Nie była nikim wysoko postawionym, nie współpracowała z T.A.R.C.Z.Ą — tłumaczyła nam, z grymasem na twarzy. — Przez co znów nie wiadomo, jak łączyć ze sobą ofiary.

Przymknęłam oczy, drapiąc się po nasadzie nosa.

Nie miałam siły, a nawet i nie chciałam reagować na tę informację jakimikolwiek emocjami. To wszystko poszło zdecydowanie za daleko. A my zostaliśmy gdzieś w tyle. To nie miało sensu. Ginęli losowi ludzie, najwyraźniej powiązanie z T.A.R.C.Z.Ą jednak nie miało tu żadnego znaczenia, wbrew mojemu przeczuciu. Nieznany był powód zabójstw. Nieznany był sam zabójca. To, że bawił się w mumię niczego nie zmieniało. Nie wiedzieliśmy zupełnie nic, co nakierowałoby nas na trop i rzeczywiste pobudki Hydry.

— Rozejść się — powiedziała nagle Hill — nic teraz nie wskóramy.

Po tych słowach usiadła wygodniej w fotelu, zakładając nogę na nogę. Wyglądała na zmarnowaną, niezadowoloną i jednocześnie dosyć nieobecną. Nie dziwiło mnie to, tak właściwie. Wydaje mi się, że każdy z nas mógł tak się czuć, szczególnie w ostatnim czasie.

Podczas, gdy wszyscy ociągali się ze wstaniem, nie zważając na nikogo, dosyć szybko się podniosłam i wymaszerowałam z sali. Skierowałam się prosto do biura z aktami. Musiałam tam iść. Nie wiedziałam jeszcze czemu.

Będąc już w docelowym pomieszczeniu, zasiadłam za biurkiem i odpaliłam laptopa. Pierwsze, co zrobiłam, to ponowne przejrzenie profili ofiar. Wzięłam leżącą nieopodal, pierwszą lepszą, kartkę i spisałam rzekome powiązania, którymi się jeszcze niedawno kierowaliśmy. Próbowałam je na siłę dopasować do zabitych, ale na marne. To nie miało żadnego sensu. Jedyne pytanie, jakie mi się nasuwało, to po co?

Jaki w tym wszystkim cel?

Żeby odwrócić naszą uwagę? Tylko jeśli tak, to od czego? I znów — po co?

Wiem, że Hydra chciała złapać kiedyś Barnes'a, by znów go do siebie zwerbować. Ja też pojawiłam się później na ich liście, kiedy dowiedzieliśmy się, że posiadam mroczne alter ego. Ale czy to był logiczny powód, aby zabijać losowych ludzi?

Rzuciłam niedbale długopis na biurko. Wpatrywałam się chwilowo w ekran, trwając w kompletnym bezruchu.

Do głowy wpadła mi myśl, abym przejrzała zebrane nagrania z monitoringu. Pierwszy plik przypadał na dzień, w którym zginęła Cindy Core.

Zanim jednak odtworzyłam nagranie, coś zakłuło mnie w klatce piersiowej.

— Nie... — mruknęłam z grymasem na twarzy.

Ból narastał. Narazie był jeszcze znośny, ale doskonale wiedziałam, że to tylko chwilowa sielanka, która wkrótce dobiegnie końca i okryje mnie płaszczem agonii. Przed oczami pojawiły mi się mroczki, a w uszach dziwny świst. Mocno zamknęłam powieki, jakby miało mi to w jakiś sposób pomóc. Pisk zmienił się w dziwną... Melodię? Poza już nieprzyjemnym i ciężkim do zniesienia bólem, odczuwałam także dezorientację.

W pewnym momencie wszystko ustało. Poza melodią. Okazał się być nią dzwonek mojego telefonu.

Oddychając płytko, zerknęłam na wyświetlacz. Robert Core próbował się ze mną skontaktować.

Nabrałam głęboki wdech, po czym wzięłam komórkę i — odbierając połączenie — przystawiłam ją do ucha.

— Słucham?

Hej, Ruth. Wszystko gra?

Zmarszczyłam brwi. Starałam się brzmieć naturalnie. Nie wiedziałam, skąd to jego nagłe zainteresowanie.

— Poza sprawą zabójstw, co miałoby nie grać?

Dzwoniłem do ciebie i nie odbierałaś.

Tym razem uniosłam brwi. Mocno się zdziwiłam, gdyż mój telefon nie dzwonił ani na spotkaniu w sali konferencyjnej, ani tutaj w biurze.

— Musiałam być zajęta, sory — mruknęłam. — Poza tym, nie uważasz, że skoro nie odbieram, to znaczy, że po prostu nie ma mnie w pobliżu telefonu?

Zazwyczaj trzymam się tego samego stwierdzenia, ale za niedługo mam spotkanie biznesowe, a potrzebowałem się z tobą skontaktować. Chodzi o Stainfold'a.

Mój umysł zdawał się pracować na szybszych obrotach, a na karku pojawiły się delikatne dreszcze. Machinalnie wyprostowałam się na krześle, przysuwając do siebie kartkę i długopis.

— Okej, o co chodzi?

Kontaktowałem się z moim tatą odnośnie tej sprawy. Zrobiłem to jak najdyskretniej, oczywiście.

Ah, tak... Jego ojciec, Harry Core. Który do tej pory nie wiedział, że rozmawiał z mordercą przybierającym wtedy moją twarz, w dniu pogrzebu.

Ale może niech tak zostanie.

Powiedziałem mu, że dręczy mnie myśl odnośnie Morgan'a. I tego, czemu został zabity. I faktem jest to, że nie wiedział czemu, ale powiedział mi coś w stylu „pomijając wypadki i śmierć naturalną, istnieją trzy powody zgonów, w tym przypadku zabójstw. Spaczenie umysłowe mordercy, pieniądze i biznesy, upominająca się przeszłość." Dodał, że nie jemu osądzać i snuć wnioski, i abym ja też nie zaprzątał sobie tym głowy. Tylko, że coś w tym jest. Wiesz, zabójcy mają to do siebie, że czymś się kierują. Przykładowo, pedofil będzie zainteresowany dziećmi, nie? Tutaj, w waszym przypadku, ofiary są wiekowo rozstrzelone- Przepraszam, zakręciłem się. Kiepskie określenie...

— Nie szkodzi, wiem o co chodzi. Mów dalej.

Nie jest wam wiadome czy ofiary miały jakieś długi? Odnośnie Cindy, jestem pewien, że nie ukrywałaby tego przede mną.

— Nie, raczej nikt z zabitych nie miał żadnych długów. Przeglądając ich profile i informacje, nie mieli problemów finansowych czy jakiejś... Nielegalnej styczności z pieniędzmi... Czy cokolwiek. Pod tym względem, byli czystymi ludźmi.

No, to zostaje przeszłość.

— Ale co chcesz przez to powiedzieć?

Nie wiem. Dosłownie nikt nie miał jakichś zatargów?

— Clint pracował w T.A.R.C.Z.Y, więc może i by się to zgadzało. Ale co z resztą?

Nie wiem... Przydałby się jakiś nowy trop, żeby móc to zweryfikować.

Już niedługo. — Usłyszałam za plecami.

— Co? — Odwróciłam się gwałtownie.

Nikogo jednak za mną nie było.

Co? — spytał Core.

— Nie, nic. Coś przerwało. Wybacz — mruknęłam, ignorując ciarki na karku.

W porządku. Słuchaj, kontaktowałem się też z bliższą rodziną Morgan'a, ale nic z tego. O niczym nie wiedzą.

— A byli chętni do rozmowy? Mam na myśli dzielenie się informacjami. Bo zrozumiałe jest, że ciężko byłoby im rozmawiać o stracie członka rodziny przy jeszcze świeżych emocjach. Ale chodzi mi o kwestię otwartości w tej sprawie.

Jeśli o to chodzi, nie mogę im niczego zarzucić. Byli naprawdę bardzo otwarci, zaprosili mnie na kawę. Emocje brały górę, to fakt, ale nie wyglądali na ludzi, którzy coś ukrywają.

— A z kim konkretnie rozmawiałeś?

Z jego synem i synową.

— A co z żoną Stainfold'a?

Nie no, ona już nie żyje od jakiegoś czasu.

— Oh, okej.

Wiedziałam o tym. Chciałam po prostu sprawdzić zarówno Roberta, jak i Stainfold'a.

Nie wiemy, tak naprawdę, komu ufać.

To wszystko, co udało mi się dowiedzieć. Gdybym o czymś jeszcze wiedział, odezwę się.

— Dzięki. Nie uważasz, że trochę ryzykujesz rozmową przez telefon? Nie wiemy czy nie mamy podsłuchu.

Myślisz, że chciałoby im się w takie coś bawić?

— Myślę, że chce im się na tyle bawić, że wodzą nas za nos i zabijają losowe osoby.

No, dobra. Masz rację. Ale trochę się nie zgodzę. To nie mogą być losowe osoby.

— Cóż. Ty też masz rację.

Nastała krótka cisza. Nie mogłam temu zaprzeczyć. Choć żadne dowody na to nie wskazywały... Kogo ja oszukuję... Tu nie ma przypadkowości. To przecież Hydra.

— Dzięki, Robert. Naprawdę, dziękuję.

Nie ma sprawy. Trzymaj się, powodzenia. Muszę kończyć, za chwilę mam spotkanie.

— Tak, tak, jasne. Nie zatrzymuję cię. Do usłyszenia.

Do usłyszenia.

Rozłączył się. Odłożyłam telefon na biurko i usiadłam wygodniej w fotelu. Po głowie krążyły mi dwie myśli — upominająca się o siebie przeszłość oraz już niedługo, które usłyszałam za plecami.

Coś znajduje się w przeszłości, o czym nie wiemy. Może nie chodziło o współczesne wydarzenia. Może musimy szukać głębiej, ale wstecz. Tylko jak bardzo wstecz?

Wzdychając cicho pod nosem, chciałam na powrót zająć się monitoringiem. Może tam było coś, co przeoczyliśmy.

— Nie, proszę... — mruknęłam, gdy znów widziałam mroczki przed oczami.

Zaczęło mi się strasznie kręcić w głowie, jednakże byłam na tyle przytomna, iż dostrzegłam, jak ekran laptopa zaczął migać, by po chwili już całkowicie zgasnąć. Pokój zdawał się przyciemnić i nie mówiłam tutaj o chłodnych barwach otoczenia. Pomieszczenie wyglądało, jakby zapadał w nim mrok; jakbym w ekspresowym tempie zbliżała się nocnej pory.

Wszystko byłoby w miarę znośne, gdyby nie fakt...

— Kurwa... — powiedziałam prawie na bezdechu.

W momencie, kiedy poczułam, jak z mojego nosa cieknie krew, w progu otwartych na oścież drzwi dostrzegłam ciemną sylwetkę. Nie widziałam jej oczu, ale byłam święcie przekonana, że wpatrywała się centralnie we mnie.

Moje serce zabiło niespokojnie, a paraliż ogarnął całe moje ciało. Zdawało się również, że nie mogłam nabrać nawet małego wdechu.

Nagle postać zaczęła się do mnie zbliżać. Robiła to bardzo powoli i z każdym jej krokiem oblewały mnie coraz zimniejsze poty. Z kolei drzwi, które dotychczas stały otworem, początkowo wolno się zamykały, strasznie przy tym skrzypiąc. Dopiero po kilku sekundach trzasnęły szybko i z hukiem. Mimowolnie się wzdrygnęłam, czując jeszcze większy strach.

Mój oddech drżał, a umysł próbował chyba jakkolwiek się ratować, gdyż chciałam tłumaczyć sobie, że to tylko złudzenie. Tylko złudzenie. Ale nic do mnie nie docierało. To nie wyglądało jak iluzja.

Postać była może jakieś dwa metry ode mnie. Bił od niej tak przeraźliwy chłód, że zaczęłam dygotać. Podejrzewam jednak, że przyczynił się do tego także strach.

Nie byłam w stanie dojrzeć jej twarzy. Nawet kontury sylwetki zdawały się zlewać, przez co wydawała się bardzo zniekształcona. Mimo wszystko wiedziałam, że się do mnie uśmiechała... Jak? Nie mam pojęcia. Po prostu to wiedziałam i właśnie ten fakt wywołał u mnie jeszcze większe emocje, przede wszystkim lęk.

Ciemna sylwetka podeszła do biurka i oparła się o nie dłońmi. Dojrzałam jej szpony, których czubki wbijały się w powierzchnię mebla. Schylając się do mnie, przesuwała także ręce w tym samym kierunku. Towarzyszył temu nieprzyjemny zgrzyt i rysy na biurku, idące tuż za pazurami. Były obrzydliwe, nienaturalne... Zresztą wszystko takie było. Dosłownie wszystko! Cała ta sytuacja!

Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy z przerażenia, kiedy jedna z dłoni postaci uniosła się w kierunku mojego gardła. Zamknęłam mocno oczy, by przynajmniej tego nie widzieć. Jednakże fakt, że ta dłoń się do mnie zbliżała, zmusił mnie, abym wzrokowo kontrolowała sytuację.

Poczułam straszne dreszcze, kiedy ostre czubki szponów zetknęły się z moją skórą.

Jedyne, co usłyszałam, to zniekształcony, przerażający śmiech tej ciemnej postaci, zanim gwałtownym ruchem chwyciła za moją szyję, wbijając w nią pazury. Wydałam z siebie stłumiony krzyk, wzdrygając się i kuląc. Zamknęłam oczy oraz zakryłam dłońmi uszy. Cała drżałam. Nie byłam w stanie o niczym myśleć. Trwałam w bezruchu.

Potrzebowałam trochę czasu, aby uświadomić sobie, że tej postaci już przede mną nie było. Ciemności w pomieszczeniu również nie było. Ekran laptopa znów został uruchomiony.

Czekałam, jakby coś miało się jeszcze wydarzyć. Było już spokojnie. Mój wzrok przykuły spodnie, toteż zerknęłam na nie. Znów poczułam bolesny skurcz w klatce piersiowej, gdy dostrzegłam na nich krew.

Chwyciłam gwałtownie za szyję, by wyczuć jakiekolwiek rany. Nic tam jednak nie było. Spojrzałam na dłonie, ale one także nie były zakrwawione. Dotknęłam więc nosa. Bingo. To z niego sączyła mi się krew. Nie ukrywam, że strasznie mi ulżyło. Fakt faktem, krwawienie z nosa również jest niepokojące, jednak u mnie było to normą, jeśli chodzi o sprawy związane z Echo.

Odetchnęłam głęboko, szukając jakichś chusteczek w pobliżu.

Zdusiłam w sobie krzyk, kiedy w pokoju rozległo się pukanie do drzwi. Prawie podskoczyłam w fotelu, gdyż potwornie się wystraszyłam. Nie odzywając się żadnym słowem, czekałam na rozwój wydarzeń.

Pukanie do drzwi nie powtórzyło się, ale ktoś po prostu je otworzył i wszedł do pomieszczenia. A tym kimś była Yelena.

Nasze reakcje diametralnie się od siebie różniły, ponieważ ja po raz kolejny zareagowałam spokojem i ulgą, a ona wytrzeszczyła oczy i znieruchomiała.

— Boże, Ruth, co ci jest? — wypaliła.

— Nic. Nic mi nie jest.

— Ta krew mówi co innego.

Oh, racja... Zdążyłam już zapomnieć o moim nosie.

— Przywaliłaś głową w stół czy...?

— Nie, Yelena. Czasem po prostu tak krwawię. To naprawdę nic takiego.

— To czemu ci nie wierzę?

— A skąd ja mam to wiedzieć? To już twój problem.

— Milutka.

— Daruj sobie takie tekściki, bo jest już w siedzibie jedna osoba, która je do mnie kieruje i mam ochotę wyrwać mu język z gęby. To po pierwsze. Po drugie: co chcesz?

— Miałam zapoznać się z aktami, więc jestem.

— Nie pamiętam, żebym cię wołała.

— Tony mi powiedział, żebym cię znalazła i abyśmy poszły razem do biura z aktami.

— Co za wredna małpa — warknęłam.

— Fakt, to było wredne. — Wzruszyła ramionami. — Ale potrzebuję zorientować się, na czym polega sprawa. Wiem jedynie, że jest grubo.

— Jest kurewsko grubo, a my od kilkunastu dni stoimy w miejscu.

— Hm, nie brzmi ciekawie. — Zamknęła za sobą drzwi.

Zaczęła kierować się w moją stronę, a następnie wzięła krzesełko stojące nieopodal i postawiła je obok mnie. Usiadła na nim i zaczęła rozglądać się po biurku. Otwierała i przeglądała szuflady, jakby nigdy nic.

— Nie za dobrze ci tu? — mruknęłam, obserwując jej poczynania.

— Szukam chusteczek, pani Błyskotliwa.

— Jak mnie nazwałaś?

— Masz problem ze słuchem?

— Sory, ktoś inny wprowadzi cię w sprawę, ja nie mam na to nerwów. Wyjdź z biura.

— Już lecę.

Uniosłam wysoko brwi. Belova dalej zdawała się nie przejmować moją osobą lub tym, co do niej mówiłam. Nie przerwała poszukiwań, a jej postawa mówiła, że miała głęboko w nosie to, że coś mogło mi się nie podobać.

— Mówię serio, wyjdź stąd.

— I mam cię zostawić w takim stanie? — W końcu obdarzyła mnie spojrzeniem.

Zlustrowała mnie od góry do dołu, a następnie utkwiła wzrok w moich oczach.

— Mówiłam ci już, że nic mi nie jest i to u mnie normalne.

— Ale ja teraz nie mówię o twoim nosie. Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.

Moje ciśnienie skoczyło. Dosyć niebezpiecznie skoczyło.

— Radzę ci nie wciskać nosa w nie swoje sprawy, bo twój własny skończy jak mój, ale z zupełnie innego powodu — powiedziałam nisko.

Patrzyła na mnie w milczeniu. Nie wyglądała już na chętną do słownych potyczek, ale zdecydowanie nie odpuściła. Nie ruszała się z miejsca, wiedziałam, że nie opuści pomieszczenia.

— I wy tak do siebie codziennie? — Wyglądała na naprawdę zdziwioną i zastanawiającą się nad tym aspektem.

Westchnęłam ciężko, ale nie skomentowałam tego żadnym słowem.

A wystarczyło tylko powiedzieć „tak".

Zamknij się łaskawie. Nikt nie pytał cię o wypowiedź na ten i na jakikolwiek inny temat.

Wyprostowałam się i omiotłam spojrzeniem otoczenie w poszukiwaniu tych pieprzonych chusteczek.

— Trzymaj. — Usłyszałam nagle.

Zwróciłam się w stronę Yeleny. Wystawiała do mnie dłoń, w której trzymała pożądany przeze mnie przedmiot.

— Gdzie to znalazłaś? — spytałam trochę pretensjonalnie.

— Mówi się dziękuję, ale niech ci będzie. — Wcisnęła mi je w ręce. — Leżały tu, w szufladzie.

Podczas, gdy wskazywała na nią palcem, ja zastanawiałam się, kiedy zdążyła je stamtąd niespostrzeżenie wyjąć. Zamierzałam dowiedzieć się więcej o jej osobie w późniejszym czasie. Narazie miałam inne sprawy na głowie.

— Dzięki — mruknęłam, wyjmując chusteczkę i wycierając nos. — Będę przeglądać nagrania z monitoringów, więc przy okazji się z nimi zapoznasz. Resztę omówię później.

— Okej.

— Wiedz jedynie, że mamy do czynienia z bezwzględnym zabójcą, który jest marionetką Hydry.

— Oh, Hydra, эти идиоты (eti idioty) — skomentowała, na co uniosłam jedynie brew. — W sumie nie dziwi mnie to w żadnym stopniu. Ale wiecie po co to robią?

— I tu zaczyna się problem, bo nie wiemy. Nic nie wiemy. Jesteśmy w bagnie po uszy. Ale to zaraz... — westchnęłam męczeńsko. — Najpierw monitoring. Może akurat tobie coś rzuci się w oczy. Może my mamy już za bardzo przeruchany mózg tym wszystkim.

— Warto spróbować. Dawaj mi to. — Brzmiała na bojowo nastawioną i chętną do działania.

Zastanawiałam się jak długo potrwa jej postawa. Podziwiałam ją za zapał, ale...

Ale skoro nasz zgasł, to podejrzewam, że jej własny również pójdzie w zapomnienie.

Daj jej szansę.

Westchnęłam sama do siebie na tę myśl.

Nie komentując niczego, zanim przeszłam do odtworzenia nagrania, zerknęłam na telefon. Wzięłam go i weszłam w historię połączeń. Robert miał rację, dzwonił do mnie, a ja nie odbierałam. Nie wiedzieć czemu i kiedy, nie wyświetliło mi się, iż miałam cztery nieodebrane połączenia od niego.

Nie skupiając się nad tym dłużej, niż to konieczne, odtworzyłam plik z kamerą umieszczoną w sali z widownią. Przesunęłam na moment chwilę przed strzałem ze snajperki.

— Dosłownie za moment dojdzie do zabójstwa tamtej kobiety, Cindy Core. Dostanie prosto w łeb. Zabójca siedział na widowni, prawdopodobnie przybrał czyjąś twarz, bo... — Zacisnęłam usta. — Bo przybiera twarze innych ludzi, jak już kiedyś wspomniałam. Dlatego może nie wyglądać podejrzanie, ale znajduje się wśród ludzi.

— Okej... Dobra, będę szukać.

— Właściwie nie musisz, był tutaj. — Wskazałam palcem na konkretne miejsce na ekranie.

— Oh... Rany, ledwie widać tę snajperkę.

— Wiem. Dlatego nam to wtedy umknęło.

— Okej, a jak stąd wyszedł?

— Pewnie zmienił twarz.

— Sprawdzaliście to?

— Nie. To jest aż zbyt pewne.

— No, dobra, ale może przy zmianie widać jego prawdziwą twarz?

Uniosłam brwi. Poczułam jednocześnie ciepło na policzkach związane z zawstydzeniem. Bo, kurwa, nikt z nas na to nie wpadł...

— Heh — zaśmiała się dumnie. — Co wy byście beze mnie zrobili?

— Zamknij się.

Przesunęłam na moment, w którym ludzie zaczęli opuszczać salę. Zwolniłam tempo nagrania i przyglądałyśmy się uważnie ludziom. Dopiero chyba przy trzecim odtworzeniu nagrania dostrzegłam dziwną rzecz.

— Mam coś — mruknęłam.

Wskazałam palcem na osobę, która w pewnym momencie od pasa w dół wyglądała już inaczej.

— Podstępny skurwysyn — skomentowała.

Chyba wspomniałam już kiedyś, że ją lubię. Ale powtórzę się — lubię ją. Mimo, że mnie mocno denerwowała.

Przypomina ci to kogoś?-

Spierdalaj.

— Ale zobacz! Popatrz na jego twarz. — Tym razem to ona wystawiła palec.

Powędrowałam wzrokiem za jego kierunkiem i dostrzegłam miejsce, które powinno przypominać twarz mordercy. Jednakże obraz nie był wystarczająco wyostrzony, żebyśmy dojrzały oblicze zabójcy. Co więcej, zdawało się być ono jedną wielką plamą.

— Właściwie, to gówno widzę — odparłam.

— No, wiem... Myślałam, że to będzie lepiej widoczne. Ale wiemy chociaż, że zmienił się w ochroniarza.

— I dlatego udało mu się zwiać. — Odsunęłam się od biurka, usadawiając wygodniej w fotelu. — Daliśmy dupy, a to dopiero pierwsza taka sytuacja. W resztę mam cię wprowadzić i zapoznać ze szczegółami, także słuchaj uważnie, bo nie będę się powtarzać. — Przetarłam twarz dłońmi.

— Zamieniam się w słuch.

Spędziłyśmy około godziny nad rozmową o sprawie zabójstw. Dawno się już tak nie produkowałam. W dodatku ponowne przerabianie tych informacji wywołało u mnie nad wyraz mocne przygnębienie i przypomniało o cholernej bezsilności...

I właśnie to towarzyszyło mi przez resztę dzisiejszego dnia.

Hej, Kochani! 💙🖤
Dziś krócej, niestety zmusiły mnie do tego ostatnie dni. Cieszę się jednak, że wyrobiłam się z publikacją dziś, w sobotę, bo chwilowo miałam wątpliwość czy nie lepiej przełożyć to na jutro. Ale oto jest! Dosłownie świeżo upieczony rozdział 🧁🖤
Zmykam, by pisać kolejny. Postaram się nadgonić z zapasami. W tym przypadku życie mi sprzyja, gdyż od wczoraj zaczęłam wolne, trwające aż do kolejnej niedzieli. Trzymajcie za mnie kciuki z pisaniem 🥲
Dziękuję Wam serdecznie za dzisiaj! I życzę dobrego czasu na weekend oraz na zbliżające się święto zmarłych. Jak to powiedziała pani akompaniator na mojej uczelni — wesołych świąt i oby kolejne nie były nasze 😁
Buziaki! Do zobaczenia! 💙🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro