𝚇𝚇𝚇𝙸𝚅

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

𝚋𝚎 𝚚𝚞𝚒𝚎𝚝.
𝚙𝚛𝚎𝚙𝚊𝚛𝚎 𝚏𝚘𝚛 𝚝𝚑𝚎 𝚜𝚑𝚘𝚠.
~ 𝚜𝚔𝚒𝚕𝚕𝚎𝚝𝚜𝚘𝚕𝚍𝚒𝚎𝚛

R U T H

Weszłam do sklepu, gdyż potrzebowałam czegoś do picia. Tak, wiem, że dosłownie kilka lub kilkanaście minut temu byłam jeszcze w siedzibie i mogłam napoić się do woli.

Mogłam. Ale tego nie zrobiłam.

Łaziłam więc po alejkach, szukając gotowych kaw. W końcu dotarłam do swojego ukochanego celu i wzięłam puszkę z mrożonym espresso. Nie był to wybitny pomysł, ponieważ na zewnątrz pizgało złem i nienawiścią, ale co zrobić? Taki miałam kaprys. I nic nikomu do tego. Znając życie, Wilson mógłby się doczepić. Ale mniejsza.

Podeszłam do kasy samoobsługowej i zeskanowałam kod produktu. Już miałam przechodzić do płatności, kiedy nagle dostrzegłam kątem oka, że podszedł do mnie chłopak. Miał może... Bo ja wiem? Osiemnaście lat?

A to właściwie dziesięć lat mniej ode mnie.

Był nieco wyższy, niż ja. Miał czarne włosy i przenikliwe zielone oczy. Pierwsza myśl, jaka wpadła mi do głowy, to ruchacz. Zaraz potem skarciłam się, że tak pochopnie oceniałam ludzi. Jego wzrok mnie nieco zmylił. Był naprawdę mocny.

— Jakiś problem? — spytałam.

Chyba trochę za ostro... Ale musiałam pokazać, że to on stał na niestabilnym gruncie.

— Mmm... Stanowcza.

Zmarszczyłam brwi.

— Słucham?

— Jest pani stanowcza. O to mi chodziło. A ja jestem Edgar, tak przy okazji.

— Nie mam na imię stanowcza, ale jeśli chodzi o charakter, to zgadza się. Więc proszę o niezawracanie mi czterech liter.

— Uznałem, że skorzystam z sytuacji... — Podrapał się po karku. — No, bo... Powiem wprost, wpadłaś mi w oko.

Uniosłam delikatnie brwi, zwracając się całkowicie w jego stronę.

— Że co zrobiłam?

— Wpadła mi pani w oko. Kręcą mnie starsze kobiety. I stanowcze, jak wspomniałem. Lubię mieć dominującą mamuśkę w związku. Ja jestem zdecydowanie uległy.

Słuchałam go i... Ja pierdolę, czy ja się przesłyszałam? Od kiedy normą jest podbijanie do obcych ludzi i przedstawianie im się od strony preferencji łóżkowych?

A co się stało z jak masz na imię?, jak się dziś masz?, czy chciałabyś albo chciałbyś się poznać?.

Od kiedy wolę mamuśki i jestem uległy wypowiadane do obcej osoby stało się codziennością?

— Skoro jest pan uległy, to mam nadzieję, że ulegnie pan moim słowom i po prostu stąd odejdzie.

— Mów mi Edgar. Jaki tam znowu pan-

— Nie ślizgałam się z panem na jednym gównie, więc oczekuję powszechnie przyjętego savoir-vivre.

Przyglądał mi się w milczeniu. Wyglądał, jakby już pogodził się z faktem, że musiał odpuścić.

— Czyli nie mam na co liczyć? Mam sobie nie robić nadziei? — spytał po dłuższej ciszy.

— Tak będzie dla pana lepiej.

— No, dobrze. Doceniam szczerość. A jeśli mogę... Dlaczego nie możemy rozpocząć znajomości?

Ukończyłam płatność, chwyciłam puszkę z kawą i zerknęłam na okna sklepu... Albo raczej to, co za nimi.

Lub bardziej tego, kto za nimi.

Zaraz potem wzięłam paragon i rzuciłam chłopakowi ostatnie spojrzenie.

— Po prostu wolę starszych.

Po tych słowach odeszłam od niego i skierowałam się do wyjścia ze sklepu.
Moją twarz owiało mroźne powietrze. Zdążyłam już zapomnieć, jak piekielne zimno panowało na zewnątrz. Czubek mojego nosa oraz policzki momentalnie zalało delikatne szczypanie.

Skierowałam się w stronę auta dostrzegając, że jakiś menel zaczepił Wilson'a i Barnes'a, i...

I właśnie mnie spostrzegł.

Pomijając fakt, że brunet również...

Boże, co za dziwny dzień. Nie mam pojęcia, co zdążyło wydarzyć się między mną, a Barnes'em, ale było inaczej. Dosłownie kilka dni temu ostro się pożarliśmy, a dziś?

Rany, dziś było tak niezręcznie...

Będąc już blisko, wyminęłam całą trójkę, by dotrzeć do drzwi samochodu. Żul już wcześniej coś do mnie pierdolił, ale tym razem zdołał przebić mój własny natłok myśli.

— Witaj, pani!

— Nie wkurwiaj mnie, pan — ucięłam krótko i wsiadłam do auta, zatrzaskując drzwi.

Słyszałam przez szybę, że wymieniali jeszcze kilka słów, ale...

Ale były one zagłuszone. I dopiero po chwili dotarło do mnie, że nie była to kwestia tylko szyby. Zapanowała głuchość. Było mi zimno. Nie przez panującą temperaturę i, ogólnie rzecz ujmując, zimową porę roku.

To znowu te złudzenia.

I mimo, iż wiedziałam, że nic mi się nie stanie oraz tak, jak wspomniałam, to tylko złudzenia...

Przepełniał mnie narastający strach.

Zerknęłam na oddzielającą mnie od otoczenia szybę dostrzegając, że spływała po niej strużka ciemnej krwi. Przełknęłam ślinę, nie ruszając się. Czekałam na rozwój wydarzeń. Pomijając fakt, że moje serce waliło, jak szalone, starałam się zachować spokój umysłu. Niekoniecznie mi to jednak wychodziło...

Dotychczas byłam przekonana, że krew spływała po zewnętrznej stronie szyby.

Do czasu, kiedy poczułam, że moja ręka była mokra. Zerknęłam na przedramię, czując nieprzyjemny ścisk w klatce piersiowej, gdy dostrzegłam ubranie doszczętnie przemoczone krwią.

Usłysz echa...

Wzdrygnęłam się, kiedy iście demoniczny szept dotarł do moich uszu tuż zza karku.

Boże, tak bardzo pragnęłam, żeby chłopaki już tu weszli... Niech to piekło się skończy, proszę...

Cała drżałam. Wcale nie pomagał też fakt, że czułam czyjś oddech na karku. Był tak przerażająco lodowaty... Nie byłam w stanie odwrócić się i zobaczyć, kto tam był. Nie chciałam...

Popatrz wstecz, przyjmij fatum, usłysz echa-

Chłopaki otworzyli drzwi i wsiedli do samochodu, tym samym zaprzestając moje męczarnie. Siedziałam w bezruchu, starając się nie dać po sobie poznać, że coś miało przed chwilą miejsce. Rzuciłam jedynie szybko okiem na moje przedramię i szybę. Ulżyło mi, gdy nie dostrzegłam już nigdzie tej ohydnej, ciemnej krwi. Wrażenie czyjejś obecności za moimi plecami również zniknęło.

Naprawdę byłam za to wdzięczna niebiosom.

Nie spostrzegłam się, że siedzieliśmy w zupełnej ciszy, dopóki Wilson jej nie przerwał.

— Jak tam, Ruthie?

Uniosłam delikatnie brwi, ale nie z racji, iż wypowiedział zdrobnienie mojego imienia, tylko dlatego, że Barnes na nie zareagował. Poruszył się delikatnie na siedzeniu. Wydawał się zrobić to nieświadomie. Gdybym miała go totalnie w nosie, nie zauważyłam tego. Ale z racji, że było dziś między nami szczególnie dziwnie, byłam w stanie dostrzec każdy najmniejszy drobiazg z jego strony.

— Co sobie kupiłaś? — kontynuował.

— Kawę mrożoną — mruknęłam.

— Mrożoną? Przy takiej pogodzie?

Wiedziałam, że Wilson to ten osobnik, który byłby się w stanie doczepić do takiej pierdoły.

— Nie widziałam zakazu.

— Znaczy...

— Wilson, słuchaj — mówiłam, drapiąc się po czole — z całym szacunkiem, ale nie wciskaj nosa w czyjeś sprawy. Taki miałam humor, taką kupiłam sobie kawę. Tyle w temacie.

Pokiwał głową. Niedługo potem trochę niemrawo odpalił samochód.

Jasne, przecież musiałam sprawić, żeby atmosfera zrobiła się niezręczna. Nie byłabym sobą, gdyby udało mi się tego uniknąć.

W końcu ruszyliśmy w drogę. Chłopaki czasem coś do siebie mówili, ale ja kompletnie ich nie słuchałam. Myślami błądziłam gdzieś w zakamarkach umysłu, zastanawiając się, co miało się dziś wydarzyć.

Bo to było bardziej, niż pewne, że coś nas czekało.

— Okej, to przecież nic wielkiego... — szeptałam do siebie, z zamkniętymi oczami.

Dlaczego tak się stresowałam? Przecież to drobiazg, do cholery.

Uniosłam głowę i popatrzyłam na drzwi. Zerknęłam na klamkę, którą po chwili objęłam dłonią. Szybko ją jednak puściłam.

Gdzie moje maniery...

Odchrząknęłam i zapukałam w drzwi. Nie czekając, aż uzyskam pozwolenie, nacisnęłam delikatnie na klamkę i zajrzałam do środka pokoju.

— Hej — zaczęłam — czy mogę...?

— Jeszcze pytasz? — odezwała się Nat. — Wskakuj. — Zachęciła mnie ruchem ręki.

Weszłam, zamykając za sobą drzwi. W pokoju Natashy siedziała również Yelena. Obie szykowały się na dzisiejszy bal. Miałam do nich dołączyć, ponieważ Nat obiecała zrobić mi makijaż. Uznała, że wpadła na niesamowity pomysł, jak mnie urządzić tak, by pasowało do sukienki... Którą nadal nie wiedziałam czy chciałam założyć.

Nie chodziło już tylko o te blizny — choć one były głównym powodem mojego zniechęcenia — ale i o fakt balu, co do którego nie byłam przekonana. Bałam się, że komuś mogłaby stać się krzywda. Zamierzałam powiedzieć o tym Tony'emu. Powinnam zrobić to zdecydowanie wcześniej... Tyle, że miałam chyba głowę w chmurach przez to, co się działo. Naprawdę traciłam zdrowy rozsądek.

— Siadaj. — Wskazała ręką na krzesełko przy jej toaletce.

— Czy mogę cię uczesać? — spytała Yelena.

Zerknęłam na nią. Jej makijaż był już gotowy. Miała na powiekach długie kreski, a usta podkreśliła bordową szminką. Włosy z kolei upięła w koka. Dwa falowane kosmyki opadały na jej skronie. Mimo, iż nie założyła jeszcze sukienki... To znaczy, właściwie nie wiedziałam co zamierzała ubrać...

Mniejsza.

Pomimo tego, że nie nałożyła na siebie jeszcze galowego ubrania, wyglądała bardzo ładnie.

— Em... A co proponujesz? — spytałam.

— Myślę, że postawimy w głównej mierze na rozpuszczone włosy. Delikatnie ci je zakręcę, ale tak, byś miała fale, a nie loki. I... — Przyglądała mi się ze zmrużonymi oczami. — I zaplotę ci kilka drobnych warkoczy, i upnę je jakoś... No, tak, żeby tradycji stała się zadość. Jak na warkoczarę przystało.

Warkoczarę? — powtórzyłam.

— No, a nie jest tak?

— Bardziej chodziło mi o to, że takie słowo nie istnieje-

— Już istnieje. Ale zajmijcie się najpierw makijażem.

— Robi się. — Natasha zwróciła mnie w swoją stronę.

Przygotowała potrzebne pędzle, paletki cieni, podkład i inne kosmetyki, po czym zaczęła działać. Ona sama nosiła złoty makijaż. Na jej powiekach widniał brokatowy cień właśnie tego koloru. Rozświetlacz i błyszczyk także mieniły się złotymi drobinkami. Uważałam, iż wszystko zostało idealnie dopasowane do jej twarzy. Makijaż nie był ani delikatny, ani przesadzony — po prostu w sam raz. W dodatku podkreślał jej piękne rysy i nadawał szlachetności. Jeśli chodziło o fryzurę, zdecydowała się na wysokiego kucyka. W życiu nie widziałam jej w takim wydaniu, aczkolwiek wyglądała zniewalająco. Nie miałam pojęcia co się stanie, jak dopełni wszystko galowym ubraniem.

— Co zamierzasz? — spytałam, gdy przeglądała kolory cieni.

— Myślałam nad smokey eye z użyciem czarnego i granatowego — odparła. — Zastanawiam się jeszcze jaki jasny kolor by do tego pasował.

— A może biały? Biało-perłowy? — zaproponowała Yelena. — Srebrny?

— Biało-perłowy brzmi nieźle. Zobaczę czy coś jest — odparła rudowłosa.

— A usta?

— Lena, daj mi pomyśleć. Usta zaraz.

— Nie musicie się starać... W sensie... — Przetarłam twarz. — Będzie okej, jeśli nałożysz mi nawet sam tusz na rzęsy.

— Cicho być, bo zakleję ci usta. Dajcie się człowiekowi zastanowić.

Nic już nie mówiłam, jednakże nie bardzo byłam przekonana co do wystrzałowego makijażu, który miał znajdować się na mojej twarzy. Nie chodziło o to, iż nie ufałam Nat. Byłam pewna, że byłby nieziemski, ponieważ Nat miała do tego dobrą rękę. Bardziej chodziło o fakt samej imprezy... Rany, wiem, że cholernie narzekałam. Ale naprawdę chciałam tego wszystkiego uniknąć i mieć poczucie, że będziemy bezpieczni. Ta impreza nic nam nie da, a może jedynie pogorszyć sprawę.

— No, nic. Na usta przyjdzie czas. Najpierw oczy. — Natasha wzięła się do pracy. — Jak nastawienie? Coś widzę, że nie bardzo.

— No, można tak powiedzieć — mruknęłam.

— Sprawy miłosne? — wtrąciła Yelena.

— Sprawy, w które nie powinnaś wciskać nosa.

— Martwi się — powiedziała Natasha. — Na swój sposób. Ale się martwi.

Ledwo się przecież znałyśmy...

Ale chcąc, nie chcąc, musiałam przyznać, że to było miłe.

— Chodzi po prostu o to, że od początku uważałam, że to kiepski pomysł. Ten bal — wyjaśniłam w końcu.

— Czemu? — Yelena nie kryła zdziwienia.

— Dlaczego nikt tego nie widzi? Próbujemy rozwiązać sprawę z morderstwem, ścigamy wroga i nagle urządzamy sobie bal, bo Tony miał taki kaprys?

— Taki bal to dobra i potrzebna nam wszystkim odskocznia.

— To niebezpieczne.

— Ale potrzebne.

— Sęk w tym, że właśnie nie — obruszyłam się.

— Ruth, będziemy tam przecież bezpieczni — powiedziała Natasha. — Nic się nikomu nie stanie. Wejście będzie strzeżone, będzie ochrona, monitoring. Zresztą, nie przyjdą tam ludzie z ulicy, tylko osoby, do których wysłane zostały zaproszenia. Nie ma opcji, żeby coś się wydarzyło.

— Wydarzy się — mruknęłam. — Wiem, że się wydarzy.

— Skarbie-

— Nie, Nat! Mówię wam, że to niebezpieczne. I nikt mnie nie słucha.

Rudowłosa zaprzestała malowania. Odsunęła się ode mnie nieznacznie i popatrzyła mi w oczy.

— Ruth, nie mówię tego złośliwie, tylko żeby ci to uświadomić: jesteś nerwowa, przebodźcowana i potrzebujesz odpoczynku, i rozrywki. To jest idealna okazja na to, by odetchnąć od tej sprawy. Morderca zniknął z radarów, pewnie musi się kurować po łomocie, jaki mu spuściłaś. Pozwól sobie odpocząć. Jesteś dla siebie za surowa.

— Nie chodzi o surowość...

— Więc przyjdziesz na bal z uśmiechem?

— Nie, Nat, nie o to-

— No, więc chodzi o surowość.

Przymknęłam powieki, zaciskając jednocześnie usta.

— Po prostu nie chcę, żeby komukolwiek stała się krzywda — dokończyłam bezradnie.

— Nikomu nic się nie stanie. Sporą grupą ludzi na tym balu będziemy my. Jeśli będzie trzeba, zareagujemy. Wiesz przecież.

Po kilku sekundach ciszy pokiwałam głową.

— No, to zabieramy się do pracy i nie smucimy się. — Ponowiła malowanie moich powiek. — Będziesz wyglądać niesamowicie, Ruth.

— Właściwie, to zasługa twoja i Tony'ego. On kupił mi sukienkę, a ty robisz mi makijaż.

— Jasne, a twoja matula dała ci urodę. Nic tu twojego — mruczała Yelena. — A co dał ci stary? Bo na pewno nie kobiecość między nogami.

— Co? — wypaliłam po dłuższej chwili, gdyż próbowałam uprzednio zakodować jej słowa.

— Zmierzam do tego, że jesteś za skromna. Ty będziesz wyglądała niesamowicie. Nie twoja matka, babka, ciotka, tylko ty. Zrozum to wreszcie. Mam przyprowadzić Barnes'a, żebyś uwierzyła?

Nie bardzo zwracając uwagę na krzątającą się przy mnie Nat oraz to, że moim gwałtownym ruchem mogłam popsuć jej dzieło, skierowałam głowę w stronę Yeleny, by obrzucić ją ciętym spojrzeniem.

— Co Ty powiedziałaś? Skąd w ogóle ta myśl?-

Zerknęłam mimowolnie na Natashę. Zaciskała usta wyglądając, jakby usiłowała stłumić uśmiech.

— Co ty jej naopowiadałaś?

— No, że jesteście razem. Bo jesteście, nie?

Uniosłam wysoko brwi, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Wpatrywałam się w nią mając nadzieję, że powie coś w stylu... Nie wiem, że żartowała?

Ruda wymieniła się spojrzeniem ze swoją siostrą. Mierzyły się chwilowo wzrokiem, jakby na coś czekały. Nie bardzo wiedziałam, co się tutaj działo. Czy ja byłam aż tak przyćmiona, czy-

Oh. Obie wybuchnęły śmiechem.

Co, do diabła?

Obserwowałam je, totalnie nie wiedząc jak zareagować i co o tym myśleć. Westchnęłam ciężko, drapiąc się po czole. Dostałam małego zawału, ponieważ nie pamiętałam czy Nat malowała mi już całą twarz, czy tylko oczy. Chwilę mi zajęło, by oprzytomnieć i uświadomić sobie, że tylko oczy. Które właściwie nie były jeszcze dokończone.

— Dziewczyny... — zaczęłam.

Ale chyba na darmo. Musiałam dać im czas, by uspokoiły się.

— Jezu, sory Ruth... — Yelena przykładała wierzch dłoni do oczu, by delikatnie otrzeć łzy. — Bo to było... Totalnie improwizowane.

Zmarszczyłam brwi, czekając na dalsze wyjaśnienia.

— Szacun, Nat — dodała. — Przez chwilę myślałam, że mówiłaś serio. Aż ja się nabrałam.

— Nie, nie-

— Dziewczyny — powiedziałam już bardziej stanowczo.

Obie utkwiły we mnie wzrok. Widząc chyba, że nie było mi do śmiechu, nieco spoważniały.

— Ogólnie, to was nie znam za bardzo i nie wiem co kto ze sobą robi — kontynuowała Yelena. — Ale jak się spotkałyśmy po raz pierwszy, Ruth, to wspomniałaś o tamtym typie. Barnes, dobrze mówię? Że go nie lubisz, coś w ten deseń. I po prostu go zapamiętałam, więc chciałam podkręcić śrubkę. A Tasha to idealnie podłapała.

— To była totalna improwizacja, słowo.

Patrzyłam na nie, po prostu przyjmując do wiadomości to, co mówiły.

— No, dobra. Nie wiem, mam wam gratulować? — spytałam.

— Nie, to nie tak-

— Kończ to, Natasha. Mam na myśli makijaż. Trochę mi się spieszy.

— Ruth...

— Nie mam humoru, dziewczyny. Przepraszam. Doceniam waszą pozytywność, ale naprawdę źle się dziś czuję. W każdym tego słowa znaczeniu. Po prostu chcę mieć ten bal z głowy. Chcę tam iść, bo nie chcę zawieść Tony'ego. Ale poza tym mam nadzieję, że szybko się z tym uwiniemy i wrócimy do siedziby.

Zapanowała cisza. Yelena skinęła jedynie głową i odeszła na bok. Chyba zaczęła przymierzać biżuterię. Natasha z kolei podeszła do mnie i kontynuowała robienie makijażu. Po raz już kolejny dzisiejszego dnia miałam wyrzuty, że atmosfera przeze mnie zgęstniała. Ale z drugiej strony... Czy serio tak ciężko było uszanować to, że ktoś mógł mieć gorszy dzień? Że się obawiał? Miałam dosyć. Byłam wykończona. Naprawdę chciałam, aby ten bal był już odhaczony. Aby był z głowy. Nie chciałam tam być. Bałam się. W dodatku Echo w ogóle się do mnie nie odzywała. I te złudzenia... Miałam ochotę się rozpłakać, nie byłam już w stanie tego udźwignąć.

Natasha ukończyła mój makijaż. Łącznie zajął jej może około pół godziny.

— Proszę, zobacz. — Wskazała dłonią na lustro.

Popatrzyłam w nie... Widząc rozmazane sylwetki. Dostrzegłam również migające niebieskie światło w oddali.

Co się, do cholery, działo?

Wzdrygnęłam się, kiedy poczułam dłoń na ramieniu.

— Halo? Ziemia do Ruth — powiedziała Natasha, która... Tak, to ona chwyciła mnie za ramię.

Nabrałam głębokiego tchu i zerknęłam na rudowłosą. Widząc, że wyczekiwała odpowiedzi, ponownie popatrzyłam w lustro. Tym razem widziałam już siebie.

To było... Dziwne.

— Zaniemówiła — odezwała się z tyłu Yelena.

Nachyliłam się, by przyjrzeć się dokładniej moim oczom, jak i ogólnie całej twarzy. W te pół godziny Natasha zdążyła zrobić naprawdę niezłą robotę. Mimo biało-perłowego cienia — o którym dziewczyny wcześniej rozmawiały — umiejscowionego w wewnętrznym kąciku oka, moje powieki były znacznie przyciemnione przez granat i czerń. Dolna powieka również gościła te dwa kolory sprawiając, że makijaż był... Jakby to ująć? Z pazurem? Zdecydowanie nadawał o wiele większej stanowczości mojemu spojrzeniu.

— Podoba ci się? — zapytała.

— Tak, jest... Wow. Jest świetny.

Przyglądałam się swoim podkreślonym kościom policzkowym, ciemno-wiśniowym ustom... Wszystko, dosłownie każdy mały szczegół powodował na mnie ogromne wrażenie.

— Cieszę się. To teraz jeszcze włosy i będziesz gotowa. Yelena? — Odwróciła się w jej stronę.

— Tak, idę!

Dosłownie po kilku sekundach była już przy mnie. Zaczęła rozczesywać moje włosy. Następnie sięgnęła po prostownicę i niekoniecznie znaną mi techniką falowała kosmyk po kosmyku. Nałożyła na włosy odżywkę oraz inne, również nieznane mi, preparaty i poczęła zaplatać maleńkie warkoczyki, które początek miały nad moją prawą skronią. Było ich łącznie pięć. Wszystkie zmierzały w kierunku potylicy i tam spotkały się w jednym punkcie, spięte srebrną spinką. Różniły się jedynie tym, iż nie nachodziły na siebie, tylko wszystkie umiejscowione były kolejno jeden pod drugim, co sprawiało wrażenie... Pajęczyny na głowie? Może to trochę za dużo powiedziane... W każdym razie fryzura wyglądała cudownie.

— Gotowe. Idź się przebierz, czekaj na nas i podbijamy parkiet — zarządziła Yelena.

— Dziękuję. — Wstałam, przybliżając się do lustra, by przyjrzeć się wszystkim detalom z bliska. — Nie wiem, gdzie wy się tego uczyłyście, ale dzięki wam wyglądam, jak człowiek.

— Oj, tam. — Blondynka machnęła ręką.

— Mówię serio.

— No, wiemy. No, kto jak nie my.

— Skromniutka, nie ma co.

— Cała Lena... — westchnęła Natasha.

— Okej, dzięki jeszcze raz. Do zobaczenia. — Zaczęłam zmierzać w stronę drzwi, ale ostatecznie zatrzymałam się tuż przed nimi. — A może ja mogłabym wam w czymś pomóc? Odwdzięczyłabym się.

— Trochę więcej uśmiechu na buźce i będziemy kwita. — Uśmiechnęła się do mnie serdecznie.

Jak powiedziała, tak się stało. Mimowolnie uniosłam kąciki ust. Zrobiło mi się głupio, że tak spaprałam atmosferę. Było to zupełnie niepotrzebne. Może rzeczywiście przesadzałam?

— Przepraszam za wcześniej.

— Ruth, słońce, majaczysz. Idź się przebierz i tak, jak powiedziała Lena, czekaj na nas. — Zaczęła mnie wyganiać, uśmiechając się szeroko.

Zaśmiałam się pod nosem i wyszłam, zamykając za sobą drzwi.

Skierowałam się do swojego pokoju. Będąc już wewnątrz, mój wzrok przykuła sukienka wisząca na szafie. Westchnęłam cicho... Była naprawdę piękna.

Była przepiękna.

Nawet, jeśli nie udało mi się upolować czarnej. Miała w sobie to coś.

Podeszłam do niej bliżej, ze łzami w oczach.

— Nie, tylko nie płacz — mruknęłam, unosząc głowę, by popatrzeć w sufit i odgonić łzy.

Tak bardzo bałam się, że moje nogi będą w niej widoczne. Moje blizny były potworne. Zupełnie nie pasowały do galowego stroju.

Ale z drugiej strony Stark mnie zapewniał, że wszystkim się zajmie.

Nie zwlekając już, zebrałam się w sobie i podeszłam do drzwi, by zamknąć je na klucz. Następnie zdjęłam z siebie ubranie i zaczęłam nakładać suknię.

Nie zdążyłam nawet sięgnąć za suwak, a w moim pokoju rozległo się pukanie do drzwi.

— Kto tam? — spytałam, usiłując sięgnąć materiał z tyłu.

Odpowiedziała mi cisza.

Wyprostowałam się i popatrzyłam na drzwi.

— Kto tam? — ponowiłam, wytężając słuch.

Zmarszczyłam brwi nie bardzo wiedząc, co o tym myśleć.

Do czasu, kiedy klamka nacisnęła się dwa razy.

Poczułam skurcz serca i nieprzyjemny ścisk w klatce piersiowej. Przełknęłam ślinę, zaczynając stawiać ostrożne kroki w stronę drzwi.

Mimowolnie zatrzymałam się w miejscu, kiedy do moich uszu dotarło ponowne pukanie.

Ale to tylko złudzenie. Wiedziałam przecież...

Podeszłam do drzwi. Z drżącym oddechem i równie drżącą dłonią sięgnęłam za kluczyk i przekręciłam go. Nabierając głęboki wdech, zacisnęłam szczękę i nacisnęłam stanowczo klamkę, by dowiedzieć się, co znajdowało się po drugiej stronie i nie dawało mi spokoju.

— Bu!

— Jezu! — wrzasnęłam, odskakując od drzwi.

Złapałam się za serce, oddychając gwałtownie. Uniosłam wzrok, dostrzegając Tony'ego oraz jego, jakże dumny i szeroki, uśmiech na twarzy.

— Wystraszyłem cię? — zapytał nieco zdziwiony.

— Nie. Skąd ten pomysł?

— Mam coś dla ciebie. — Podszedł do mnie.

Od samego początku trzymał ręce za plecami. Zwróciłam na to uwagę dopiero teraz, gdyż... No, jakby to powiedzieć... Poniekąd walczyłam o życie.

Starałam się unormować oddech, choć nie ukrywałam, że umysł zdążył zrobić mi z myśli Meksyk.

— Co? — wydusiłam po chwili, bo chyba nie dotarły do mnie jego słowa.

— Mam coś dla pani Ruth.

— Niepotrzebnie.

— Ja ci dam niepotrzebnie. Mówi się co dla mnie masz?, a nie niepotrzebnie.

— Ale naprawdę nie musiałeś-

— Pamiętasz, że nie wybraliśmy wtedy butów do sukni?

Uniosłam brwi i otworzyłam nieco szerzej oczy.

— Chyba w tej chwili żartujesz, Tony?

— Nie. To znaczy, mógłbym. Ale nie. Bo wiem, że czas nas nagli.

— Tony...

— Nie chcę nic słyszeć. Proszę. — Wręczył mi do rąk paczkę.

Musiałam ją chwycić, gdyż właściwie bardziej mi ją wepchnął, niż dał. Ale to już mniejsza.

— No, dawaj. Otwórz ją. Chcę zobaczyć twoją reakcję.

— Tony, nie musiałeś... Już i tak sporo wydałeś za sukienkę.

— Dobra, ja to zrobię. — Zabrał mi pudełko i począł je odpakowywać.

Nie musieliśmy długo czekać, aż ujrzeliśmy srebrne kryte szpilki z ostrymi noskami oraz długimi wstążkami umiejscowionymi przy pięcie — zapewne po to, by zawiązać je na nodze. Były tak bardzo mieniące się, że wyglądały jakby zostały dosłownie wyciągnięte z bajki o księżniczkach czy innych rzygających tęczą stworach.

— I jak wrażenia? — spytał.

— Tony, bardzo nie chcę się rozpłakać, bo Natasha zrobiła mi tapetę na mordzie, a- ale...

Mój głos się załamał. Zacisnęłam usta, siląc się, by powstrzymać łzy.

— Oj, słońce. Moje bobo. — Podszedł do mnie i złożył mi buziaka na czole. — Zobacz, mają wiązanie na nogę. Specjalnie wziąłem dłuższe wstążki, żebyś mogła odwrócić uwagę od blizn, przynajmniej tych do kolan.

Jezu... Przecież to...

— Nie pomagasz... — Nabrałam głębszy wdech, dotykając opuszkami kącików oczu, aby uniemożliwić łzom spłynięcie po moich policzkach. — Dlaczego to zrobiłeś?

— Żebyś poczuła się komfortowo. A przynajmniej w jakiejś części.

— Nieee... Nie pomagasz, Tony...

— No, już. Chodź tu. — Podszedł i przytulił mnie. — Powinny pasować. Wiem, że mnie za to zabijesz, ale wkradłem się do twojego pokoju i szafy, kiedy cię nie było. Upewniłem się co do rozmiaru twoich butów i kupiłem odpowiednie.

Odsunęłam się od niego, by popatrzeć mu w oczy. Nie kryłam zdziwienia, bo... Rany, byłam w szoku. Wcześniej serce waliło mi z przerażenia, a teraz — z niedowierzania.

— To dlatego wcisnąłeś mnie dziś na przejażdżkę z chłopakami do sklepu?

— Tak. Ziemia do Ruthie! Ten bal jest dzisiaj wskazany, bo główka zdecydowanie nie pracuje. — Tyknął moje czoło czubkiem nosa. — Byłem w szoku, że to łyknęłaś. Bo gdzieżby ja, nieprzygotowany na imprezę, hm?

Zamrugałam kilkukrotnie i w końcu uzmysłowiłam sobie swoją głupotę.

Mój wyraz twarzy musiał mówić teraz wszystko...

— No, przymierzaj buty. Ja muszę spadać. Widzimy się na balu.

— Dziękuję, za wszystko. Naprawdę, nie wiem jak to wyrazić...

— Uśmiechem, Ruthie. Wyrazisz to uśmiechem.

Puścił mi oko, po czym wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Stałam, jak wryta jakieś dobre kilka minut, ponieważ nie docierało do mnie, jak wiele dla mnie zrobił. I ja wiedziałam, że machnąłby ręką, gdybym chciała mu uświadomić, że dzięki niemu czułam się lepiej. Ale prawda była taka, że gdyby nie Tony... Prawdopodobnie nie podołałabym i nie stałabym tu teraz w sukience, szykując się do balu.

Ku mojemu zdziwieniu, drzwi otworzyły się ponownie i do pokoju na powrót wparował Tony.

— Jak cię przytulałem, to czułem, że miałaś niezapiętą suknię. Pomogę ci. — Stanął za mną i zasunął mi ją. — Gotowe. Teraz już serio do zobaczenia!

Jak szybko się tu pojawił, tak szybko też zniknął.

Nie zasługiwałam na niego. Świat na niego nie zasługiwał.

Starając się zejść na ziemię, usiadłam na łóżku i założyłam na siebie buty. Zawiązałam je pod same kolana. Rzeczywiście, Tony miał rację, te wstążki odwracały nieco uwagę od blizn.

Wstałam i pochodziłam po pokoju. Buty były wygodne, miałam nadzieję, iż nie było to tylko złudne wrażenie. Bardzo nie chciałabym mieć obdartych stóp.

Pozostało mi jedynie wyjęcie płaszcza z szafy. Będąc już gotowa, włożyłam telefon do kieszeni i skierowałam się do wyjścia. Czekałam na dziewczyny przy recepcji. Nie widziało mi się wychodzenie na zewnątrz w tak lodowatą pogodę, kiedy mogłam poczekać właśnie tu. Po kilku minutach Natasha i Yelena pojawiły się przy wyjściu, gotowe na bal. Natasha miała na sobie czerwoną miniówkę, a Yelena zielony kombinezon. Obie wyglądały pięknie.

Skierowałyśmy się na zewnątrz, na parking. Wsiadłyśmy do auta Nat i ruszyłyśmy w stronę miejsca, gdzie miał odbyć się bal. Prowadziła nas nawigacja, gdyż ani ja, ani dziewczyny nigdy nie byłyśmy w tamtym miejscu. Droga była dosyć skomplikowana, ale udało nam się dotrzeć na miejsce po niespełna dwudziestu minutach. Natasha zaparkowała auto tuż przy budynku. Po wyjściu z samochodu, do moich uszu dotarł dźwięk muzyki. Przed drzwiami głównymi stała ochrona. Podejrzewałam, że wewnątrz również czekało nas przeszukanie.

Nabrałam głębokiego tchu. Podczas, gdy dziewczyny skierowały się do wejścia, ja rozejrzałam się po okolicy. Nie dostrzegłam nic podejrzanego; nie czułam nic, co wskazywałoby na czyjąś obecność w pobliżu.

Może serio miałam jakieś własne urojenia?

Dziwne wrażenie, że coś miało się wydarzyć, ustało. W końcu poczułam swego rodzaju ulgę — jeśli można tak to nazwać.

Nie zwlekając już dłużej, podążyłam za dziewczynami i wspólnie weszłyśmy do środka budynku, momentalnie czując wieczorny, imprezowy klimat.

Hej, Kochani 💙🖤
Mała niespodzianka w ramach rekompensaty za nie tylko obsuwę rozdziału w sobotę, ale i opublikowanie go w wersji „demo", że tak to ujmę. Szkoda, że jego aktualizacja nie chce wskoczyć, ale może uda mi się z tym jeszcze powalczyć.
Dzisiejszy rozdział nie oznacza braku publikacji w najbliższy weekend, w żadnym wypadku! Czeka nas POV Bucky'ego! 🖤 Wiem, że w wyliczeniu to ten rozdział powinien już się tyczyć Buck'a, ale nie zdążyłam umieścić w poprzednim kwestii zawartych tu, w dzisiejszym rozdziale. Także mamy mały „uzupełniający łącznik" między weekendami.
Nie jestem pewna czy wyrobię się z rozdziałem na sobotę. Tego dnia gram świąteczny koncert w jednej z galerii w moim mieście, więc sporo czasu będę miała wyjęte z życia. Jeśli mimo to, wyrobię się — czad. Jeśli nie, przełożę publikację na niedzielę. Postaram się zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby nie musieć nic zmieniać i być punktualnie 😁
W każdym razie tak czy inaczej, widzimy się!
Do zobaczenia! 💙🖤🫶 buźka!

Ps. Sytuacja z żulem w poprzednim rozdziale oraz zaczepka małolata w tym dzisiejszym, miały miejsce na serio. Mój brat miał przyjemność rozmawiać z menelem, a ja z szesnastolatkiem, jakieś dwa lata temu 🥲 i tak, spytał mnie czy jestem dominująca, ponieważ on jest uległy i szukał dziewczyny. Pozdro 🫡

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro