𝚇𝚇𝚇𝚅𝙸𝙸

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

𝚌𝚊𝚕𝚕 𝚖𝚎 𝚠𝚑𝚎𝚗 𝚝𝚑𝚎𝚢 𝚋𝚞𝚛𝚢
𝚋𝚘𝚍𝚒𝚎𝚜 𝚞𝚗𝚍𝚎𝚛𝚠𝚊𝚝𝚎𝚛
𝚒𝚝'𝚜 𝚋𝚕𝚞𝚎 𝚕𝚒𝚐𝚑𝚝
𝚘𝚟𝚎𝚛 𝚖𝚞𝚛𝚍𝚎𝚛 𝚏𝚘𝚛 𝚖𝚎.
~ '𝙰𝚝𝚕𝚊𝚗𝚝𝚒𝚌' 𝚋𝚢 𝚂𝚕𝚎𝚎𝚙 𝚃𝚘𝚔𝚎𝚗

R U T H

— Ruth. — Wyrwało mnie z zamyślenia.

Uniosłam gwałtownie głowę, potrzebując chwili, by uzmysłowić sobie kto dokładnie do mnie mówił.

Był to Stark.

Stał nade mną, podczas gdy ja siedziałam zgarbiona w fotelu na korytarzu siedziby, trzymając kubek gorącej herbaty — co raczej mi się nie zdarzało. Musiałam się jednak ogrzać i uspokoić, nie pobudzić.

Po zdaniu raportu upewniliśmy się, że wszyscy wrócili bezpiecznie do swoich domów. Następnie przeczesaliśmy teren. No, w miarę naszych możliwości. Szpilki nie były najlepszym rodzajem obuwia do pracy w terenie. Miałam zdarte pięty, bolące kostki, jak i w ogóle całe nogi...

Ale to akurat najmniejszy problem.

Nie byłam w stanie otrząsnąć się z tego, co dziś widziałam. I przede wszystkim co sobie uświadomiłam. Mój umysł chyba przestawał pojmować rzeczywistość, kiedy docierały do nas coraz to nowsze informacje związane ze sprawą.

Nie byłam już w stanie przyjąć do siebie nic więcej. To było dla mnie za dużo.

Najpierw zwidy, znaki, które oczywiście musiałam zignorować, później zabójstwo Chris'a, którego ciałem zajęły się służby i, co ważne, to nie z Chris'em rozmawiałam na balu, tylko z jego oprawcą. Morderca jakimś cudem wkradł się do nas. Musiał go śledzić i obserwować. Inaczej przecież nie wiedziałby, że został zaproszony na bal.

I w końcu go dopadł. W momencie, w którym nikt się tego nie spodziewał. Tylko czemu? Czy to pewne, że powodem byli moi rodzice? Bo jeśli to prawda i morderca zabijał ludzi powiązanych właśnie z nimi...

To w takim razie co ze mną? Mnie też miał na celowniku?

Przecież było tyle okazji, by to zrobić.

Pokręciłam głową, odstawiając kubek na podłogę. Zgarbiłam się jeszcze bardziej, spuszczając głowę.

Było mi źle.

Potwornie.

W dodatku Clint... Nie, po prostu nie chciałam w to wierzyć.

Może jednak nie chodziło o moich rodziców? Skąd Clint miałby cokolwiek wiedzieć? Skąd miałby ich znać? To by wyjaśniało, czemu morderca nie pozbył się również mnie.

Tylko, że Echo sama mówiła... Usłysz echa.

Jeśli to prawda?

Jeśli kropki zaczynają się powoli łączyć i Clint mnie... Okłamywał? W jakiś sposób.

— Ale bagno — mruknęłam bez jakiejkolwiek intonacji.

— Mogłem sobie darować — powiedział zaraz po mnie.

Uniosłam gwałtownie głowę, patrząc na niego, jak na obcokrajowca. Przez natłok myśli zupełnie nie zrozumiałam, a nawet i nie usłyszałam, co powiedział.

— Dałem mu sposobność do zabicia — wyjaśnił po chwili.

— Nie, Tony. On i tak by zabił. Nie mogliśmy nic zrobić.

— Mogliśmy. Mogłem sobie darować.

— Przestań. To się nie odstanie. Musimy myśleć na zaś. Naprzód.

— Kto to mówi.

Przygryzłam policzek od wewnątrz.

Miał rację. Wypowiedziałam te słowa sama nie umiejąc poradzić sobie z przeszłością. Zaprosiłam ją do swojego życia i przebywałam z nią na codzień. Wyżerała mnie.

Ja pozwoliłam jej się wyżerać.

I dokąd mnie to doprowadziło?

Prychnęłam pod nosem.

Wzięłam ponownie kubek i wstałam, by rozprostować bolące nogi. Były naprawdę w tragicznym stanie ale cokolwiek nie robiłam — czy stałam, czy siedziałam, czy leżałam — i tak ból doskwierał mi niemiłosiernie.

— Dokąd idziesz? — spytał.

— Do kuchni. Do łazienki. I do pokoju. Jakby Hill coś chciała to dajcie mi znać.

Którego pokoju?

— Co? — Odwróciłam się.

— Nic nie mówiłem. — Jego mina wyrażała delikatne zdziwienie. — Ale w porządku. Dam znać, jak coś.

Pokiwałam powoli głową. Nie mówiąc już nic, skierowałam się w stronę kuchni. Będąc w docelowym pomieszczeniu, wylałam resztę herbaty do zlewu. Resztę... To znaczy prawie połowę. To nie na moje kubki smakowe. Chciałam się jedynie ogrzać. A że herbata była już letnia, nic tu po niej. Umyłam naczynie, po czym wyszłam z kuchni. Wstąpiłam do łazienki, by zmyć z siebie makijaż. Był naprawdę piękny, jednakże cały imprezowy klimat zszedł ze mnie w momencie, w którym Echo zaczęła kierować mnie w stronę miejsca zdarzenia.

Gdy już oczyściłam twarz, weszłam pod prysznic, podwijając suknię. Musiałam ją w końcu zdjąć — nie miałam pojęcia, dlaczego jeszcze tego nie zrobiłam.

Byłam nieobecna.

W każdym razie chciałam obmyć stopy, gdyż czułam nie tylko ból, ale i pieczenie. Musiałam je ochłodzić. Skierowałam więc na nie prysznic, co przyniosło mi ulgę. Nie wiedziałam, na jak długo, ale nie miało to dla mnie w tej chwili znaczenia.

Odpływałam wraz z wodą. Do krętych kanałów, które prowadziły mnie donikąd.

Zatopiłam nie tylko swoje myśli w chaosie, ale i wzrok w spływającej wodzie. Do której dołączyły łzy. One także skapywały na moje stopy. Też próbowały je obmyć.

No właśnie. Próbowały.

Ciągle, nieustannie próbowałam wyjść na prostą, poradzić sobie ze sprawą i z codziennością...

Co się stało? Dlaczego? Czemu staliśmy wszyscy właśnie w tym miejscu? Dlaczego ja stałam w tym miejscu? Jaki był cel?

Zakręciłam kurek, puszczając sukienkę. Nie obchodziło mnie czy dosięgnie ją woda. Uniosłam dłonie i otarłam policzki z łez.

Następnie wyszłam na dywanik przed prysznicem. Wycierając w niego stopy dostrzegłam, iż jednak przemoczyłam ubranie. I myślałam, że było mi wszystko jedno, jednakże na mojej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.

— Szlag — wychrypiałam beznadziejnie.

Ponownie podwinęłam suknię i wyszłam z łazienki. Zaczęłam kierować się w stronę swojego pokoju, ale...

Zatrzymałam się w miejscu. Popatrzyłam w bok.

Na drzwi.

Drzwi do pokoju Barnes'a.

Przygryzłam wargę. Początkowo się wahałam. Ostatecznie jednak... Jakby automatycznie podeszłam bliżej i zapukałam, czekając na jakąś odpowiedź, reakcję...

— Hej, Ruth. — Brunet otworzył drzwi, opierając się o futrynę.

Nie zajęło mu to długo. Wyglądał, jakby albo znajdował się blisko wyjścia z pokoju, albo po prostu chciał z niego wyjść, albo jedno i drugie...

Czy to w ogóle miało sens, co powiedziałam?

Zamiast mu odpowiedzieć, skupiłam się na tym, jak wyglądał. Miał na sobie spodnie od garnituru i zaledwie koszulę. W dodatku rozpiął ją pod szyją, ukazując nieco jego klatki piersiowej. Jego spięte włosy były delikatnie zmierzwione, gdyż z racji ich nowej długości nie wszystkie kosmyki udało mu się związać. Zapewne co chwila je poprawiał, by nie wpadały mu do oczu.

Oczu, które były nieco rozbiegane i zmartwione, zaniepokojone. A jego głos, który wypowiedział moje imię... Cóż, on też był niespokojny.
Coś boleśnie ścisnęło moje serce.

— Hej — wydusiłam w końcu.

Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że przyglądał się całej mojej sylwetce. Po kilku chwilach wrócił do oczu, jakby próbował wyczytać z nich moje myśli.

— Wejdziesz? — spytał prawie szeptem.

Pokiwałam głową.

Przepuścił mnie w drzwiach i zamknął je za mną. Stanęłam na środku pokoju, obejmując swoje ramiona. Nie wiedziałam co zrobić, co powiedzieć. Usłyszałam po chwili, że brunet do mnie podszedł. Stałam do niego tyłem.

Odwróciłam się i popatrzyłam mu w oczy. On w tym czasie już na mnie patrzył czekając, aż nawiążemy kontakt wzrokowy.

Miałam wrażenie, że... Wydawało mi się...

Rany, ja po prostu wiedziałam. Wiedziałam, że rozumieliśmy się bez słów. One były tu zbędne.

Barnes pokiwał mi ledwie widocznie głową, kiedy do moich oczu już po raz kolejny dzisiejszego dnia napłynęły łzy. Ja natomiast pokręciłam nią stanowczo. Zacisnęłam usta, nie chcąc się rozpłakać.

— Nie, James — szepnęłam prawie bezdźwięcznie. — Nie ogarniemy tego.

— Gra się jeszcze nie skończyła.

— Co z tego, skoro on wybija nas wszystkich po kolei?

— Ruth-

— A ty? Znałeś ich? Znałeś moich rodziców?

Brunet uniósł brwi.

— Proszę cię- Muszę wiedzieć... Nie zniosę kolejnej żałoby, James.

— Dlaczego uważasz, że miałbym-

— A dlaczego Clint zginął?

Ramiona Barnes'a bezwiednie opadły.

— Nie mam pojęcia — odparł po dłuższej chwili. — A ja... Osobiście nie pamiętam nikogo takiego. Nawet nie wiem, jak nazywali się twoi rodzice. Musiałbym zobaczyć ich twarze, żebym... Wiesz. Przypomniał sobie. Nie jestem w stanie narazie odpowiedzieć na twoje pytanie.

— A jeśli się już dowiesz... Odpowiesz mi na nie?

— Tak, Ruth. Odpowiem. Nie chcę cię okłamywać. Kłamstw było już nadto. Tak samo śmierci. Musimy zrobić wszystko, by zapobiec kolejnej tragedii i dotrzeć do tej zwierzyny. Ale obawiam się, że...

Westchnął.

— Że?

— Że to współczesny Zimowy Żołnierz. Rozumiesz...

— Tak, tak... Wiem, o co chodzi.

— Będzie ciężko. Już jest.

— A jeśli możesz... W sensie... — Przetarłam twarz dłońmi. — Gdybyś miał na to spojrzeć okiem Zimowego Żołnierza?- Nie. Przepraszam. Nie powinnam tak mówić.

— Przestań, Ruth, nic się nie-

— Nie. Nie wyobrażam sobie, jak potwornie to przeżyłeś. Nie chciałam-

— Ruth — ponowił z większą stanowczością.

Znów zacisnęłam usta, zamykając się w końcu. Nie ma to jak nie filtrować myśli, tylko od razu przekładać je na mowę.

— Chcę powiedzieć, że to dobry tok myślenia. Ale uwierz, starałem się spojrzeć na to w ten sposób i dalej nie wiem, co robić, aby zbliżyć się do mordercy. Hydra sama w sobie zapadła się pod ziemię. Sidorov nie daje znaków życia, Vinogradov... Bóg jeden wie o co z nim chodzi. A morderca, które zabija z zimną krwią... Co z tego, że jest z Hydry? Nie prowadzi nas to donikąd. On doskonale wie, co robi. A nas wodzi za nos. Jesteśmy ich marionetkami.

Zapadła cisza. Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć.

Miał rację. Ze wszystkim.

Nagle w pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk dzwoniącego telefonu. Barnes wyjął komórkę z kieszeni i delikatnie marszcząc brwi, odebrał połączenie.

— Hej, Tony.

Ja również zmarszczyłam brwi.

Hej. Ruth jest gdzieś z tobą? Nie odbiera ode mnie telefonu — Usłyszałam z słuchawki.

Nie odbierałam... Bo moja mózgownica nie raczyła pomyśleć, abym wzięła ze sobą komórkę.

— A co? — spytał Barnes.

Hill chce zwołać teraz spotkanie. Byłoby super, jakbyście przyszli możliwie najszybciej.

— Dobra. Za niedługo będę. Ruth pewnie też.

Czyli jest tam z tobą? Czy-

Brunet rozłączył się i schował telefon z powrotem do kieszeni.

— Aż tak się mnie wstydzisz? — spytałam, chcąc rozładować nieco atmosferę...

Aczkolwiek gdy moje słowa już wybrzmiały, odczułam żenadę nimi spowodowaną.

— Nie. Bardziej uważam, że nie musi się wszystkim interesować. Poza tym skąd miałem wiedzieć czy twoja nieobecność przy Starku nie była zaplanowana?

— Czyli chciałeś mnie kryć? — Zdałam się na uniesienie kącików ust.

— Można tak powiedzieć.

Prychnęłam pod nosem. Zrobiło mi się miło.

Przyjemna odskocznia od ostatnich niekomfortowych odczuć.

— Dobra, chodźmy tam — powiedział.

— Muszę się jeszcze przebrać.

— W porządku... Więc... — Podrapał się po karku. — Będę czekał przed twoim pokojem.

— Idź do konferencyjnej. Skoro już zacząłeś mnie kryć, nie ma co się bawić w chorągiewkę.

Tym razem to on prychnął pod nosem.

Wyszliśmy z jego pokoju i skierowaliśmy się w stronę mojego. Wbrew temu, co niedawno mu powiedziałam, oboje zatrzymaliśmy przed moimi drzwiami.

— Na pewno? Mogę zaczekać — powiedział.

Przecież może. To niczemu nie zaszkodzi.

Nie wiem.

No, weź. Przecież potrzebujesz jego obecności.

Zamknij się.

— Em... Dołączę — powiedziałam w końcu, unikając jego wzroku. — Dzięki.

— Okej. W porządku.

Tym razem już nie zwlekał. Odpowiadając mi, pokiwał głową i odszedł.

Miałam ochotę dać sobie mentalnego liścia.

A ja po prostu liścia.

Tak... Tak, tego też chciałam sobie dać.

Weszłam do pokoju i zdjęłam z siebie sukienkę. Musiałam przyznać, że był to najlepszy moment tego dnia. Wyjęłam z szafy pierwsze lepsze ubrania. Nałożyłam na siebie dresy i bluzę, po czym wyszłam z pomieszczenia i skierowałam się do sali konferencyjnej.

Idąc tam dostrzegłam zza szyb, że właściwie każdy znajdował się już wewnątrz i zapewne czekał na mnie.

— Hej. Jestem. — Otworzyłam drzwi.

Mój wzrok chwilowo skrzyżował się z Barnes'em, który podpierał ścianę. Stał z rękoma założonymi na klatce piersiowej. Jego rozpięta pod szyją koszula w dalszym ciągu mnie rozpraszała...

Koszula czy to, co pod nią?

Chyba wolałam, jak siedziałaś cicho.

— Cześć. Chodź. Siadaj — odezwał się Tony, odsuwając mi krzesełko obok.

Jak powiedział, tak zrobiłam.

— O co chodzi? — spytałam, opierając łokcie na stole, po czym utkwiłam spojrzenie w Hill.

— Musimy uruchomić kontakty — przemówiła w końcu. — To wszystko zaszło zdecydowanie za daleko. Berget?

— Hm?

— Jesteś pewna, że chodzi o twoich rodziców?

Westchnęłam ciężko.

Skąd miałam to wiedzieć? To były jedynie domysły. Aczkolwiek gdyby założyć, że morderca pozbywał się osób, które były powiązane z moimi rodzicami... Cóż, nie wiedziałam, jaką historię skrywali inni zabici. Ale Chris? To by miało sens. Przynajmniej w pewnym stopniu.

— Nie jestem. Ale warto to sprawdzić. Hånok... — Zacisnęłam usta.

Z jednej strony bardzo chciałam dowiedzieć się, co się wydarzyło. Ale z drugiej... Nie chciałam go znać. Przecież próbowałam zamknąć rozdział.

Tylko czy miałam inne wyjście?

Skoro przeszłość sama zaczęła się o siebie upominać...

— To znaczy... Mój ojciec pracował w T.A.R.C.Z.Y. Są może... Są jakieś akta? Ma jakiś profil? Coś, co możemy przejrzeć?

— Zorientuję się. Ale co w takim razie proponujesz? Jak widzisz tę sytuację?

— Nie wiem. — Przetarłam twarz dłońmi. — Robert Core właściwie nic nie wspomniał, żeby... Zaraz. Wspomniał. Wspomniał, że Stainfold zadawał się z jakimś dziwnym towarzystwem. I w dodatku znał moich rodziców. A skoro mój ojciec pracował w T.A.R.C.Z.Y... Co, jeśli chodziło między innymi o mojego ojca? I o ludzi z T.A.R.C.Z.Y? — Popatrzyłam na Barnes'a, który zdawał się być nieobecny.

Nagle otworzył szeroko oczy, jakby całkowicie oprzytomniał. Wbił wzrok najpierw we mnie, później w Hill, a następnie znów w moje tęczówki. Początkowo zmarszczyłam brwi nie wiedząc, o co...

Kurwa.

— Em... — Podrapałam się po karku, zerkając po wszystkich.

Ostatecznie utkwiłam spojrzenie w Marii. Uświadomiłam sobie, że przyglądała mi się, nie kryjąc niezadowolenia. Była zdenerwowana. Widziałam to w jej oczach.

— Słuchaj... — zaczęłam. — Wyjaśnię to-

— Ruth, mówię to otwarcie przy wszystkich — przerwała mi, wskazując na mnie palcem. — Zostajesz odsunięta od wyjazdu. Nigdzie się nie ruszasz. Nigdzie. Zostajesz w siedzibie.

— Nie, Maria, zaczekaj-

— Nie, Ruth. Mówiłam wam. — Wstała z fotela. — Ostrzegałam was, że jeśli cokolwiek wyjdzie spoza naszego grona, poniesiecie konsekwencje. Co ty sobie wyobrażałaś?

Nie odpowiedziałam jej. Było mi gorąco. Czułam, że moje policzki zaczerwieniły się z zawstydzenia.

Spaprałam. Tak, miałam tego świadomość.

— Gdzie ty miałaś głowę? — Stuknęła palcem w swoje czoło. — Potrafisz być tak zawzięta i uparta na punkcie tej sprawy, po czym wychodzisz z siedziby i dzielisz się informacjami z bratem ofiary? Nie, po prostu... — Jej ramiona bezwiednie opadły, a ona sama prychnęła pod nosem udawanym śmiechem. — Po prostu nie wierzę. Masz mi coś jeszcze do powiedzenia? Ktoś z was ma mi jeszcze coś do powiedzenia?

Zapadła cisza.

Nie zamierzałam wsypywać Barnes'a. On nic nie zrobił. Co więcej, próbował przemówić mi do rozsądku, że było to kiepskie posunięcie z mojej strony. Byłabym suką, gdybym go teraz-

— Ja też o tym wiedziałem — przyznał się.

Przyznał się.

Uniosłam wysoko brwi. On... Nie... Nie zrobił tego.

Podrapałam się po głowie, po czym ułożyłam na niej dłonie z niedowierzania. Popatrzyłam na bruneta, który niekiedy na mnie zerkał. Przez większość czasu patrzył jednak na Hill. Zacisnął szczękę. On też wiedział, że ostro się wkopał.

Ale przecież nie musiał...

— Ty też, James? Też wolałeś wyłączyć rozum? — spytała go.

— Zrobiłem, co uznałem za słuszne.

Co on wyprawiał?

— W takim razie oboje zostajecie w siedzibie. Możecie sobie wybić z głowy jutrzejszy wyjazd.

Po raz kolejny zapanowała niezręczna cisza.

Uniosłam wzrok na Barnes'a. Okazało się, że on już na mnie patrzył. Nie wiedziałam, co powiedzieć i jak zareagować. Wiedziałam, że naważyłam sobie piwa, ale nie sądziłam, że on dobrowolnie dołączy, aby go ze mną wypić.

— Ruth, James, proszę opuścić salę — powiedziała nagle Maria.

Oboje gwałtownie na nią spojrzeliśmy.

— Nie mówisz poważnie-

— Mówię — przerwała mi. — Jutrzejszy wyjazd jest sprawą poufną. Skoro Stark wysyłał prywatne zaproszenia ludziom, a mordercy i tak udało się do nas dotrzeć, nie będzie dla niego problemem dowiedzieć się, dokąd wysyłam jutro resztę ekipy. A jeśli wy zostaliście wykluczeni z wyjazdu, nic tu po was. W tej kwestii im mniej wiecie, tym lepiej. Informacje odnośnie wyjazdu na nic wam się zdadzą. Nie oszukujmy się.

— Ale przecież-

— Nie będę się powtarzać, Ruth.

Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i czekała, aż opuścimy salę konferencyjną.

Patrzyłam na nią w osłupieniu postrzegając tę sytuację... Jak... Jak jakiś absurd. Następnie spojrzałam na Barnes'a-

Który już nie stał pod ścianą. Rozejrzałam się więc po sali uświadamiając, iż czekał przy drzwiach. Wyglądał na nieprzejętego.

Posłałam mu pytające spojrzenie.

— Chodź, Berget. Nic tu po nas — ponaglił mnie.

Że co, kurwa?

Tak- Tak po prostu?

Prychnęłam pod nosem. Po prostu pięknie.

Wstałam z fotela i zanim ruszyłam do wyjścia, popatrzyłam na Marię.

— Będziemy mogli chociaż przeglądać akta? Czy z tego też jesteśmy wykluczeni?

— Jeśli słuchałaś mnie ze zrozumieniem, powiedziałam, że jesteście wykluczeni z wyjazdu. Nie ze sprawy. A szperanie w aktach i szukanie nowych informacji będzie dla was wręcz wskazane. Będziecie mieli dużo wolnego, aby się tym zająć. Przejrzyjcie akta pod kątem twoich nowych podejrzeń. Poszukaj akt ojca. Wykażcie się kreatywnością i odpowiedzialnością — zaakcentowała złośliwie.

Nie odzywając się już ani słowem, skierowałam się w stronę wyjścia. Barnes chciał mi otworzyć, ale uprzedziłam go i wyparowałam z sali niczym burza. Niedługo później dotarł do mnie dźwięk zamykanych szklanych drzwi i żwawe kroki, które były coraz to bliżej.

— Ruth, czekaj.

Podbiegł do mnie i chwycił moje ramię. Zatrzymałam się w miejscu i odwróciłam w jego stronę. Utkwiłam w nim wzrok czekając, a powie mi to, co chciał przekazać.

— Nie przejmuj się tym. Poszukamy akt-

— Po co to zrobiłeś?

Nie odpowiedział mi. W zamian zmarszczył brwi.

— Po co to zrobiłeś? Po jakiego pierona się wkopałeś? Przecież to nie ty nawiązałeś kontakt z Robertem.

— Ale później to ja odebrałem od niego informację, żeby ci ją przekazać.

— James! To nie zmienia faktu, że spaprałeś, przyznając się. Wystarczyło, że uziemiła mnie. Ty mogłeś jechać. Na pewno sporo byś zdziałał, a teraz?

— A teraz brzmisz absurdalnie robiąc mi o to wyrzuty.

— Nie robię ci wyrzutów — warknęłam, reflektując się dopiero po chwili.

— Jasne. A ja pomagałem w budowie piramid.

— Won od mojego tekstu.

— Ruth-

— Mogłeś sobie darować. Przecież- Dlaczego?... — Przetarłam intensywnie twarz dłońmi.

Byłam zła.

— Nie, nie mogłem. Byłoby to nie w porządku na tle grupy i ciebie.

— Ciul ze mną. Ty chyba nie rozumiesz, co się do ciebie mówi.

— Nie zaczynaj, proszę cię.

— Z czym mam nie zaczynać? Doskonale wiem, że zjebałam. Ale ty nie musiałeś...

Sama już nawet nie wiedziałam, co chciałam powiedzieć.

Po prostu byłaś zła i wdzięczna jednocześnie.

On nie musiał tego robić. Po co się w ogóle odzywał? Przecież mógł tam z nimi jechać. A teraz? Teraz zamiast jednego, mają dwóch członków mniej w najbliższej misji. A zważywszy na naszą sytuację z mordercą, dwóch uziemionych członków to naprawdę dużo.

— Nie ważne. — Machnęłam ręką i wznowiłam marsz w pierwotnym kierunku.

— No, tak najlepiej. Urwać rozmowę i po prostu odejść.

— Zejdź ze mnie — rzuciłam przez ramię.

Do moich uszu dotarło jedynie udawane parsknięcie śmiechem.

Nie miałam siły ani ochoty się z nim drażnić. Już i tak wystarczająco się dzisiaj wykazał. Po co mu to było? Czemu wziął na barki konsekwencje, które powinnam otrzymać wyłącznie ja?

Pokręciłam głową sama do siebie i skierowałam się do mojego pokoju. Będąc już u celu, zamknęłam drzwi i położyłam się na łóżku. Nie wiedzieć kiedy, Banan pojawił się obok mnie. Zwinął się w kulkę i ułożył do spania.

Westchnęłam ciężko i zakryłam twarz dłońmi.

— Boże, daj mi siły — mruknęłam niewyraźnie pod nosem.

Nazajutrz.

— Na pewno wszystko masz? — spytałam, opierając się o ścianę.

— Tak. Raczej tak — odparł Tony krzątający się po pokoju.

Spakował wszystkie swoje rzeczy. Aktualnie chciał pozostawić po sobie jedynie porządek.

— Wiesz, że mogę ci to ogarnąć? Jest dopiero rano, w dodatku jestem uziemiona, więc mam cały dzień, aby ci tu posprzątać.

— Wiem, że możesz. Ale po co? Nie ma takiej potrzeby.

— Ale-

— Słońce, nie mam pięciu lat. Poza tym ty, z tego co mówiła Maria, masz szperać w aktach, a nie sprzątać nasze pokoje.

Nie odpowiedziałam mu. Poprawiłam postawę, zaciskając usta.

— Nie powiesz mi, gdzie jedziecie, prawda?

Stark zatrzymał się w miejscu i wyprostował. Uniósł głowę, przymykając oczy. Westchnął cicho, a następnie utkwił wzrok we mnie.

— Nie mogę ci powiedzieć, skarbie.

— Ale właściwie czemu?

— Poufne informacje. Mamy zakaz mówienia o szczegółach wyjazdu osobom spoza zespołu, który rusza dziś w trasę.

— A Maria jedzie? Czy tego też nie możesz mi powiedzieć?

— Maria zostaje. Przynajmniej tak nam powiedziała. Jeśli nie zmieniła zdania, to będziecie spędzać święta we trójkę.

— Nie zamierzam przesiadywać z nią przy świątecznym karpiu.

— Domyślam się, że obie tego nie chcecie.

— Wiem, że spaprałam, ale litości. Przecież przydalibyśmy wam się.

— Oh, ja to wiem, Ruthie.

Westchnęłam przeciągle.

— Naprawdę nie będzie was całe święta? — spytałam trochę słabszym głosem.

Tony popatrzył mi w oczy, po czym podszedł do mnie. Założył mi kosmyk włosów za ucho i ułożył dłonie na ramionach.

— Nie, żebym je jakoś hucznie i radośnie obchodziła...

— Prawdopodobnie nas nie będzie. Wrócimy po świętach.

— Ale to nie będzie miało sensu. Ta rozłąka.

— Niestety, Hill ma tutaj ostatnie zdanie. Mimo szczerych chęci, nie jestem w stanie nic zrobić. A nie ukrywam, że zdecydowanie wolałbym spędzać te święta w siedzibie z tobą, niż w terenie z myślą, że chcemy zrobić ten jeden krok więcej przed zabójcą, przy czym nie wiadomo czy się to uda.

Jeden krok więcej? Jeśli o niego chodzi, jesteśmy sto lat w tył, a wy się łudzicie, że utrzecie mu nosa tym wyjazdem?

— Słońce, ciężko o tym rozmawiać, kiedy między moją wiedzą na temat wyjazdu, a twoją, znajduje się przepaść.

Zrobiłam grymas na twarzy. Miał rację. Ale to nie zmieniało faktu, że nie podobał mi się cały pomysł i sytuacja nas wszystkich w tej kwestii.

— Nie mam racji?

— No, masz, ale... — urwałam.

— Ale?

— Ale okropnie nie podoba mi się ten pomysł. Pomysł tego wyjazdu. Wszystkiego. Niech to bombki strzeli.

— Świątecznie.

— Tony, mówię serio. Hill odkleiło.

— Zależy jej na sprawie. Inaczej na nią reaguje, niż przykładowo ty. Każdy z nas na nią inaczej reaguje. Ale Maria chce dobrze.

— Wyszło jej zajebiście.

Przecież wiesz, że sobie zasłużyłaś. Hill ostrzegała, że będą konsekwencje, jeśli wywiniecie taki numer.

Tak. Tak, wiem.

— Poza tym, są też plusy tej sytuacji — dodał. — Odpoczniesz sobie nieco-

— Nie potrafię odpoczywać, kiedy w głowie ciągle mam obawy, że morderca może uaktywnić się w każdej chwili. A teraz tym bardziej nie będę mogła odpocząć wiedząc, że wywiało was gdzieś w świat. I Bóg jeden wie, co tam się będzie działo. Mi pozostają domysły, spekulacje i oczywiście czarne scenariusze. Jak za każdym razem.

— Za dużo myślisz.

— Nie wpadłam na to, wiesz?

— Ruthie, wrócimy cali i zdrowi-

— Już raz mieliśmy wrócić cali i zdrowi. I co, jesteśmy w komplecie? — Rozłożyłam ręce.

Tony zacisnął usta. Opuścił wzrok, nie wiedząc chyba, co odpowiedzieć.

Szczerze mówiąc, nie oczekiwałam jakiejkolwiek reakcji słownej na ten temat. Mieliśmy go przerobionego już na wszystkie strony. Komentarze były zbędne, gdyż byłoby to tylko i wyłącznie powtarzanie się.

Każdy z nas przeżył żałobę. Każdy z nas ją omówił. Każdy z nas-

Pogodził się z tym?

Nabrałam głębokiego tchu. Wypuszczając powietrze, miałam jednocześnie nadzieję na pozbycie się negatywnych myśli i emocji. Niestety niepotrzebnie się łudziłam.

— Słuchaj — zaczął — odnośnie Clint'a... Serio myślisz, że-

— Tak. Nie. Nie wiem. To nie ma dla mnie sensu. Jak miałby znać moich rodziców?

— To w takim razie czemu zginął?

— Bo ścigała nas wtedy nie tylko T.A.R.C.Z.A. Hydra również chciała nas dopaść.

— No, dobrze. Ale nie mogły nas dopaść inne zakalce Hydry? Akurat on stał w tamtym miejscu, akurat on miał snajperkę i akurat on zabił akurat Barton'a.

— Zdążyłam się pogubić.

— Zmierzam do tego, że... Wiem, że to nie zabrzmi przyjemnie. Ale Clint musiał coś wiedzieć.

Pokręciłam głową, jednakże nie zaprzeczyłam mu słownie. Bo w głębi duszy...

Eh...

W głębi duszy wiedziałaś, że on mógł mieć z tym coś wspólnego.

Tylko co?

Nagle w pokoju rozległ się dźwięk telefonu. Stark wyjął komórkę z kieszeni i zerknął w ekran, marszcząc brwi.

— Chyba muszę lecieć — powiedział.

— A czym zamierzacie tam jechać? Lecieć? Nie wiem, płynąć?

— Nie zaprzątaj sobie tym głowy.

— Serio? Nawet tego nie mogę wiedzieć?

— Ruth, mówiłem ci już. Ty wiesz, że ja bym ci z chęcią wszystko wyśpiewał. Ale nie mogę.

Jego telefon skończył dzwonić, by za chwilę rozbrzmieć ponownie. W międzyczasie rzuciło mi się w oczy nazwisko Hill na jego wyświetlaczu.

— Okej, idź już. Szefowa się niecierpliwi — mruknęłam.

— Ruth...

— Nie, mówię serio. Wiem, że wam się spieszy. Nie chcę cię zatrzymywać i żebyś jeszcze z mojej winy dostał opieprz.

— Naprawdę za dużo myślisz.

Wywróciłam oczami na jego słowa.

— Muszę iść, słońce — powiedział po dłuższej ciszy.

Pokiwałam mu głową. Bardzo nie chciałam, aby odchodził. Wiedziałam jednak, że nie miałam innego wyjścia, jak nie przedłużać i pozwolić mu ruszyć na misję.

— Trzymaj się, Tony.

— I ty też się nie puszczaj.

Ponownie wywróciłam oczami — tym razem z większą irytacją. On natomiast zaśmiał się cicho pod nosem.

— Chodź tu. — Otworzył ramiona, podchodząc do mnie

Nie oponowałam. Po prostu dałam się przytulić. Niedługo potem ja sama rozłożyłam ręce by go objąć i mocno uścisnąć.

— Masz wrócić — powiedziałam słabym głosem.

— Wrócę. Nie martw się.

Ostatni raz wzmocniłam swój uścisk, po czym odstąpiłam od niego, dając mu swobodę ruchów w zebraniu swoich rzeczy i pakunków.

Wyszłam z nim na korytarz, który był miejscem naszego rozstania. Z pozostałą resztą zdążyłam pogadać i pożegnać się wcześniej dzisiejszego dnia lub jeszcze wczoraj. Tony'ego chciałam zostawić na sam koniec. I nie chodziło tutaj o wisienkę na torcie.

Z nim najtrudniej było mi się rozstać. Chyba podświadomie odwlekałam tę czynność w czasie.

Po około pół godzinie było już po wszystkim. Większość drużyny zniknęła z siedziby. Zostałam ja, a także Hill i Barnes gdzieś, w odmętach budynku. Nie zamierzałam ich jednak szukać.

Skierowałam się w stronę biura, by przejrzeć akta i znaleźć coś na temat mojego ojca. Bardzo chętnie bym tego nie robiła, jednakże z drugiej strony — kto z obecnych tu, w siedzibie, znał go lepiej, niż ja sama? Musiałam się tym zająć.

Będąc już w biurze zasiadłam za biurkiem i odpaliłam laptopa. Bębniłam palcami w drewnianą powierzchnię mebla, w trakcie gdy czekałam na wczytanie się wszystkich kart i plików. W końcu, kiedy już przygotowałam sobie wszystkie informacje o ofiarach, próbowałam wyszukać profilu mojego ojca.

Na marne.

Zdziwiło mnie to, gdyż... Nie przypominałam sobie, abyśmy usuwali profile osób martwych.

Dowodem na to były chociażby te należące do świeżo upieczonych nieboszczyków — jakkolwiek to zabrzmiało. A mojego ojca nie mogłam nigdzie znaleźć. Co więcej, pracował w T.A.R.C.Z.Y. Powinien być zapisany na jej kartach.

Coś mi tu nie pasowało.

Chcąc nie chcąc — zdecydowanie nie chcąc — musiałam iść porozmawiać z Hill. Wstałam więc zza biurka i skierowałam się w stronę wyjścia.

Otwierając drzwi, prawie wpadłam na Barnes'a. Zatrzymałam się gwałtownie i utkwiłam wzrok w jego tęczówkach. Patrzyłam na niego, wyczekując wyjaśnień, po co tu przyszedł.

Po chwili jednak dotarło do mnie, że biuro służyło nie tylko mi... I każdy z nas mógł przyjść poszukać jakichś informacji, których potrzebował.

Nasuwało mi się na myśl pytanie — powinnam mniej myśleć czy jednak zdecydowanie zacząć myśleć?

— Wyglądasz, jakbym nie miał tu wstępu — przerwał ciszę.

— Wiem- Wiem, jak wyglądam, Barnes.

— Mogę wejść?

— Po co?

Serio, Ruth?... Serio?

— Hm... Pomyślmy. Może chciałem pograć w pasjansa? — Oparł się o futrynę drzwi...

Co sprawiło, że... Jakoś... Moje kolana odrobinę zmiękły.

— Okej... — mruknęłam, odchrząkując. — I co w związku z tym?

Brunet zmarszczył brwi na moje pytanie. Zaraz potem parsknął śmiechem.

— Dobra, Berget. Rozumiem, że o coś ci chodzi i potwornie ci się nie spodobało, że wkopałem się razem z tobą, ale chcę poszperać w informacjach. Więc... Mógłbym? — Pokazał dłonią na przejście do biura.

Jego ton brzmiał, jakby nie zamierzał wysłuchiwać sprzeciwów. W dodatku wbrew swojemu pytaniu o pozwolenie, wyraz jego twarzy wyraźnie mówił, że i tak dostanie się do laptopa.

Nakręcała cię jego stanowczość, mam rację?

Masz ra-

Nie. Zamknij się.

— Em... — Chciałam się wysłowić, ale ewidentnie nic dzisiaj ze mną nie współpracowało. — Odnośnie... Chodzi o Hånoka. Nie ma założonego profilu.

— I? — Uniósł delikatnie brwi.

— I jest to conajmniej dziwne. Pracował w T.A.R.C.Z.Y. Zginął. I nie ma o nim ani słowa.

Barnes wyglądał, jakby z sekundę na sekundę coraz bardziej poważniał.

— Pracownik T.A.R.C.Z.Y — zaczął — który zginął. Którego nie ma w systemie.

— Dokładnie.

Przeniósł wzrok z moich oczu na jakiś punkt w oddali. Chwilę się zastanawiał. Byłam mu ogromnie wdzięczna, że nie drążył i nie dopytywał. Wyglądał, jakby chciał tylko i wyłącznie dysponować faktami, o których wiedział ode mnie — niczym więcej.

— Chodźmy do Hill — powiedział w końcu. — Musimy jej o tym powiedzieć.

Mówił z sensem. Nie wiedziałam czy chciałam tam iść akurat w jego towarzystwie, ale mówił z sensem.

Uznaliśmy, że w pierwszej kolejności zajrzymy do sali konferencyjnej. Okazało się, iż był to strzał w dziesiątkę.

Nie chcąc jej przestraszyć, Barnes zapukał w przeszklone drzwi. Maria uniosła głowę i zaprosiła nas do środka ruchem ręki. Brunet otworzył drzwi i przepuścił mnie w nich. Zaraz potem on sam wszedł do pomieszczenia, zamykając za sobą.

— Maria, jest sprawa — zaczęłam.

— Co znowu zrobiliście? — spytała, odkładając na bok wszystko, co dotychczas robiła.

Uniosłam brew na jej słowa. Barnes z kolei parsknął śmiechem.

— Miłe powitanie — podsumował.

— Nie wiem czy zauważyliście i nie wiem na ile sytuacja z uziemieniem was okazała się być lekcją czy nauczką, ale cokolwiek się nie dzieje, musi tam być wasza dwójka. Mylę się?

Ani ja, ani Barnes nie odpowiedzieliśmy jej.

— To było przegięcie. Po prostu przegięcie. Nie mogliście sobie darować? Wynoszenie tak wrażliwych danych poza nasz skład? Morderca jest nieobliczalny, dobrze o tym wiecie. A wy tak po prostu rozmawialiście o tym z Robertem?

— Właściwie, to — zaczęłam — nie Barnes, tylko ja powinnam-

— Tak, tak po prostu z nim rozmawialiśmy. Wszyscy się dowiedzieli, ponieśliśmy konsekwencje, koniec tematu — przerwał mi.

Rzuciłam mu spojrzenie pełne niezrozumienia.

O co tu, do cholery, chodziło?

Czekałam, aż na mnie spojrzy, ale na marne. Uparcie wpatrywał się w Hill mimo, iż dobrze wiedział, że oczekiwałam na jakąś interakcję w związku z tym, co powiedział. Nie miał obowiązku mnie kryć. Prawda była taka, że to przeze mnie został uziemiony. Ostrzegał mnie i zwrócił mi uwagę, iż postąpiłam niesłusznie rozmawiając z Robertem. A teraz? Teraz przyjął to na klatę. Konsekwencje, które nie były jego. Po prostu je przyjął.

Może mi to ktoś wyjaśnić? Nagrodzę dychą dodatkowych punktów.

— Dobra... — Maria przetarła twarz dłonią. — O co chodzi? Z czym do mnie przyszliście?

— Chodzi o ojca Ruth — powiedział brunet.

Próbowałam zdusić w sobie tę myśl, ale poczułam dziwne uczucie w klatce piersiowej, gdy wypowiedział moje imię.

No, ale mniejsza.

Odchrząknęłam, przestępując z nogi na nogę.

— Pracował kiedyś w T.A.R.C.Z.Y, z tego, co mówiła koleżanka — kontynuował, szturchając mnie łokciem.

Nie chciałam tak zareagować, aczkolwiek otworzyłam szerzej oczy na jego gest. Chwilowo znieruchomiałam na jego dotyk. Zupełnie się tego nie spodziewałam. Nie byłam w stanie sobie tego wytłumaczyć w jakikolwiek sposób. Nie wiedziałam, czemu mnie dotknął. Co więcej, zmieszało mnie słowo koleżanka. Wiem... Może za dużo myślę, może Tony miał rację. Ale...

Ah, zresztą. Mniejsza.

Serio za dużo myślę.

— To może koleżanka dokończy? — zasugerowała Hill.

Kątem oka dostrzegłam, jak brunet pokiwał głową. Nie odezwał się już słowem. Skierował sylwetkę nieco w moją stronę i czekał, aż będę kontynuować.

— No, więc... — Ponownie odchrząknęłam starając się nie myśleć o tym, że Barnes na mnie w tej chwili patrzył. — Mój ojciec, Håkon Berget, był pracownikiem T.A.R.C.Z.Y. On... Zginął. I próbowałam znaleźć go gdzieś w kartach zapisanych w systemie. Ale niestety nigdzie tam nie widnieje. Nie wiem, czemu. Czy to możliwe, żeby tak po prostu zniknął?

— Nie. To niemożliwe, żeby tak po prostu zniknął — powtórzyła pod nosem.

Wyglądała na zamyśloną.

Nastąpiła cisza. Czułam się niezręcznie w jej trakcie, aczkolwiek — chwała Bogu — nie trwała ona długo.

— Z reguły nie mówimy o tym pracownikom — ponowiła. — Ale skoro już dostaliście zlecenie dogłębnego przejrzenia sprawy...

Wstała z fotela i podeszła bliżej nas.

— Zabezpiecz — poleciła, a pomieszczenie dostosowało się do jej rozkazu.

Oparła się tyłem o stół, patrząc nam w oczy.

— Mamy tajną bazę danych. Nie tajną, do której mają dostęp pracownicy T.A.R.C.Z.Y. Chodzi o tajną tajną bazę informacji. Znajdują się tam między innymi profile osób, które w jakiś sposób zasłużyły sobie na wymazanie z głównego systemu. Ewentualnie są to osobistości z jakimiś bardzo wrażliwymi danymi. Są tam plany budowy transportowców, projekty naszych sprzętów, broni... Wiele, wiele innych. Ta dyskrecja tyczy się tego, żeby byle kto nie miał tam wglądu. Chcemy mieć pewność, że nikt nie podrobi tych rzeczy, nie wykorzysta ich i nie użyje do niecnych celów.

Słuchaliśmy jej uważnie. Nie spodziewałam się, że T.A.R.C.Z.A miała jakieś dodatkowe tajne archiwum. To jedno, do którego zakradłam się jeszcze w poprzedniej siedzibie było... Cóż. Było tajne, ale każdy o nim wiedział. A przynajmniej większość. Nieliczni mieli tam wstęp. A tutaj? Nie rzuciło mi się w oczy żadne inne, zamknięte na cztery spusty pomieszczenie. Nigdy nikt o niczym takim nie wspominał.

— I zanim umyśli wam się z kimkolwiek o tym porozmawiać — mówiła, wskazując na nas palcem — zastanówcie się dwa albo nawet i trzy razy czy warto. Mówię poważnie, nawet mnie nie drażnijcie w tym temacie.

— Spokojnie, Maria — odparłam. — To nie jest tak, że my mówimy na prawo i lewo wszystko, co wiemy. To z Robertem... — Przyłożyłam chwilowo dłoń do czoła. — To było w dobrych celach. Wiem, nie posłuchałam się ciebie, ale chciałam pomóc w sprawie. A nie dlatego, że miałam widzimisię i potrzebę wygadania się pierwszej lepszej osobie.

— Dobrze. Trzymam za słowo.

Rany, ależ ona była zawzięta...

— Potrzebujemy pomocy — powiedział Barnes. — Chyba nie tylko mi wydaje się, że coś tu nie gra. Czemu akurat ojciec Ruth zostałby sprzątnięty z bazy danych? Umożliwisz nam dostęp do tych wszystkich tajnych informacji? Może wgląd w sprawę poprzez rodziców Ruth, jak i posługiwanie się informacjami, które dotychczas nie były dla nas dostępne jakoś pomoże?

— Zdecydowanie warto spróbować — odparła.

— A, jeśli mogę, kto wiedział o tajnej bazie danych? Ty i...?

— Swego czasu wiedziałam ja, niektórzy pracownicy T.A.R.C.Z.Y jeszcze poprzedniej siedziby... Fury...

Przymknęłam chwilowo oczy. Potrzebowałam chwili, aby nie wyprowadzić się z równowagi.

Nie trawiłam go ani trochę.

— W ogóle, to co z nim?

— Nie wiem, James. Nie mam pojęcia. Od czasu waszego odejścia miałam z nim jeszcze jakiś kontakt. A teraz... — Wzruszyła ramionami. — Nie wiem, co się z nim dzieje. Gdzie jest. Co robi. Nie ukrywam, że zadaję sobie to pytanie każdego dnia. Jednakże nic z tym nie zrobię. Dobrze wiedział, jak postępuje. Wtedy, kiedy... Sami wiecie. Wszystko się pokomplikowało.

— Ta... — mruknęłam.

— Wracając — powiedziała po krótkiej ciszy. — Teraz wiem ja i dwóch pracowników T.A.R.C.Z.Y. Moje dwie prawe ręce, że tak to ujmę. Nie spotkacie ich tu często. Tu, mam na myśli w siedzibie. Często pracują z domu. Starają się trochę mniej przemieszczać. Chodzi o mniej okazji do rozmów z kimkolwiek. Nie o to, że nie ufam swoim ludziom. A o to, że jak taki pan x zostanie pojmany i przesłuchiwany, a nie spotkał się i nie porozmawiał z panem y, który trzyma pod kluczem te poufne informacje, nadal jesteśmy bezpieczni. Niestety, ale po ostatnim incydencie, który spowodował rozłam, jestem trochę wyczulona na punkcie tajnych informacji. Staram się też patrzeć uważnym okiem na pracowników, by ich w jakiś sposób nie skrzywdzić.

Pokiwałam głową na jej słowa. Cóż, uważałam jej podejście za naprawdę słuszne i rozważne. Człowiek uczy się na błędach. Nie każdy wyciąga wnioski z cudzych lekcji, aczkolwiek Marii nie można było tego zarzucić. I bardzo ją za to ceniłam.

To nasze uziemienie było dla mnie zrozumiałe. I mimo, iż uważałam, że powinniśmy trzymać się razem z drużyną, może dobrze się stało, że zostaliśmy w siedzibie. Dzięki temu dowiedzieliśmy się o tajnej bazie danych.

— Dobra. Chodźcie ze mną. — Zachęciła nas ruchem ręki. — Odbezpiecz.

Skierowała się do wyjścia z sali. My podążyliśmy zaraz za nią.

Idąc korytarzem, Hill poinformowała nas, że dostaniemy się tam tylko i wyłącznie windą. Stojąc już przed nią, czekaliśmy na jej przyjazd. Kiedy dotarła na nasze piętro, weszliśmy do wnętrza windy. Barnes oparł się o ścianę, podczas gdy ja stałam obok niego ze skrzyżowanymi rękami na klatce piersiowej. Obserwowałam Hill starając się zignorować zapach bruneta docierający do moich nozdrzy.

Dobrze wiesz, że na marne.

Daj mi spokój.

— Zabezpiecz — powiedziała Maria.

Drzwi windy zamknęły się, po czym światło w jej wnętrzu przyciemniło się.

— Skieruj nas na Platformę 74. Agentka Ruth Berget i sierżant James Barnes są uprawieni do uczęszczania tam. Zatwierdź z rozkazu Marii Hill.

Światło chwilowo zgasło. Następnie jasny neon zeskanował wnętrze windy z dołu do góry. Gdy czynność została ukończona, do naszych uszu dotarł krótki dźwięk komunikujący o zatwierdzeniu polecenia.

Ruszyliśmy w dół.

Zerknęliśmy po sobie z Barnes'em. Oboje nie mieliśmy świadomości, że istniała tutaj funkcja zabezpieczająca. Oraz, że winda miała piętro, które nie zostało nigdzie oznaczone. A okazało się, że pod najniższym poziomem znajdował się jeszcze jeden dodatkowy — tajny.

Dotarliśmy do ostatniego podziemnego piętra. Drzwi windy otworzyły się. Przed nami pojawił się widok krótkiego korytarza, w którym znajdowały się raptem cztery drzwi.

Maria ruszyła pierwsza. Ja i Barnes podążyliśmy za nią. Szliśmy w kierunku ostatnich drzwi, znajdujących się na wprost nas, na samym końcu korytarza. Wszystko tutaj zrobione było na wzór korytarzy w siedzibie — tych dostępnych dla wszystkich. Poziom wydawał się być zwyczajny. A to zapewne jako przykrywka w razie, gdyby ktoś nieproszony jakimś cudem się tutaj dostał.

Będąc już u drzwi, Maria zeskanowała swój identyfikator. Zapaliło się nad nami zielone światło, po czym rozbrzmiał dźwięk odbezpieczających się zamków.

— Wy też będziecie tu wchodzić za pomocą swoich identyfikatorów — oznajmiła Maria.

Nacisnęła następnie klamkę i pchnęła drzwi. Ukazało się przed nami pomieszczenie nieco przypominające dawne archiwum. To było jednak bardziej zadbane, nowoczesne i przede wszystkim większe.

— Słuchajcie, zostawiam to wam. Ja mam multum swoich rzeczy na głowie — powiedziała, odwracając się do nas. — To, co musicie wiedzieć... — Rozejrzała się wokół. — Za tamtą alejką macie kącik, nazwijmy to, czytelniczy. Znajdują się tam też komputery. Niech was nie zdziwią inne oprogramowania i tego typu pierdoły. Wszystko tu zostało zaprojektowane przez T.A.R.C.Z.Ę. Nikt z zewnątrz nie powieli, nie kupi ani ogólnie mówiąc nie zdobędzie jakichkolwiek elementów znajdujących się na Platformie 74. Są unikatowe. Tajne. Ale wracając. Jeśli chodzi o akta, teczki i segregatory, zostały ułożone alfabetycznie na półkach w alejkach. I to chyba wszystko, co potrzebujecie wiedzieć. Ah, jeszcze jedno. Wasze telefony tu nie zadziałają. Jeśli chcecie się stąd ze mną połączyć, kontakty zostały wprowadzone w komputer i opisane imieniem, nazwiskiem oraz pełnioną funkcją w siedzibie. Na jednym z biurek znajduje się telefon stacjonarny. Nim dzwońcie. I tak, teraz to już chyba wszystko.

Wow. Każda rzecz zdawała się być mocno przemyślana. Wcale mnie to nie dziwiło. Moja reakcja bardziej wynikała z zaskoczenia samym faktem istnienia tego miejsca.

— Dajcie znać, jak uda wam się do czegoś dotrzeć. — Po tych słowach od razu skierowała się do wyjścia z pomieszczenia.

Zamknięcie przez nią drzwi wywołało pogłos w pomieszczeniu. Zaraz potem zapanowała cisza.

Spojrzeliśmy po sobie z Barnes'em. Wiedzieliśmy, że zanim dotrzemy do informacji, czekało nas zapoznanie się z systemem i rozmieszczeniem wszystkich rzeczy.

Jedyne, co poprzedzało nasze — zapewne czasochłonne — działania, było ciężkie westchnięcie.

Witajcie po dłuższej przerwie! 💙🖤
Nie ukrywam, że miło jest wyzdrowieć i mieć trochę czasu na pisanie XD
Kolejny rozdział jest jeszcze mocno w wersji roboczej, aczkolwiek za chwilę siadam go kontynuować.
Jak możecie się domyślać, zbliżamy się do Wigilii i ogólnie Świąt w książce! (A poza Ruth i Barnes'em drużynę wywiało, więc... 😏)
Początkowo rozplanowałam sobie rozdziały tak, aby opublikować je w Wigilię (naszą kalendarzową)... Niestety, sprawy się pokomplikowały. Stąd 1/2 spóźnionego prezentu dziś. A kolejna część... Wkrótce. Będę informować 😁
Dzięki za dzisiaj i do zobaczenia niebawem!
Buźka! 😙💙🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro