BONUS - opatrywanie Remika

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Również na specjalne życzenia K., która nie potrafi pożegnać się z tą historią.


Magdalena Wolczyńska nigdy nie zastanawiała się, co mogłaby robić w życiu, gdyby nie była pielęgniarką wojskową. Naprawdę, gdyby ktoś jej to odebrał, nie wiedziałaby, co robić. Być może przestałaby istnieć, bo ta praca była całym jej życiem.

Było ciepłe wiosenne przedpołudnie, gdy wracała z koszar na przedmieściach Łeby do jednostki wojskowej. Całą noc opatrywała rannych i marzyła tylko i wyłącznie o swoim ciepłym łóżku. Jej zmiana jednak jeszcze nie dobiegła końca, musiała jakoś wytrzymać do południa.

Aby nie iść przez miasto, ruszyła mało znanym skrótem, który biegł skrajem lasu, praktycznie kilkaset metrów od brzegu. Szła nieco zamyślona, zmęczona po całej nocy pracy, dlatego dopiero hałas zwrócił jej uwagę na mężczyznę, który wyszedł z lasu i upadł na twarz, potykając się o nierówne płyty chodnikowe.

- Ej! - zawołała, kierując się w jego stronę. - Hej, ty tam! Cały jesteś? - zapytała, bo nieznajomy nie odpowiadał.

Gdy tylko podeszła bliżej, zorientowała się, że coś jest bardzo nie w porządku. Mężczyzna, a właściwie chłopak nieco młodszy od niej samej był mocno poturbowany, jakby ktoś dał mu niezły wycisk. Obróciła go na plecy, by lepiej ocenić jego stan i zauważyła, że nie stracił przytomności.

Kiedy tylko udało mu się skupić wzrok gdzieś mniej więcej w okolicach jej twarzy wymamrotał:

- Do pani podoficer German. Kod „Mewa", powtarzam, kod „Mewa".

Po czym natychmiast zemdlał, jakby wypowiedzenie tych paru słów wyczerpało do cna jego siły.

Nazwisko German obiło się Wolczyńskiej o uszy, kodem „Mewa" postanowiła się jednak na razie nie przejmować. Rudzielec leżący w jej ramionach wymagał natychmiastowej pomocy, już pobieżne oględziny jego obrażeń utwierdziły Magdę w przekonaniu, że to cud, że żyje. Wezwała przez krótkofalówkę pomoc i przystąpiła do wstępnego zabezpieczania ran chłopaka w oczekiwaniu na innych sanitariuszy. Zawartość podręcznej apteczki, która miała przy sobie była niczym przysłowiowy plaster na otwartą ranę.

Dosłownie i w przenośni.

- Wytrzymaj, przystojniaku – szepnęła mu do ucha, gdy pojawiła się pomoc. Chłopcy domyślnie wzięli ze sobą nosze, na których ostrożnie ułożyli poszkodowanego. - Wytrzymaj, proszę.

Było coś ujmującego w jego stosunkowo młodej twarzy pokrytej szczelnie piegami, które nie zniknęły nawet pod nawałem siniaków i ran. Coś, co sprawiło, że Wolczyńska chciała za wszelką cenę utrzymać go przy życiu.

A brak lekarza a łebskiej jednostce sprawiał, że to zadanie wcale nie miało być takie łatwe.

***

Po dokładniejszych oględzinach Magda ustaliła, że chłopak prócz licznych krwiaków i ran ma złamany nos, złamaną lewą kość jarzmową, trzy żebra po prawej stronie i dwa po lewej, na szczęście żadne z nich nie przebiło płuca. Krwotok wewnętrzny i stłuczone narządy mogła jedynie podejrzewać, bo nie miała żadnego sprzętu, którym mogłaby zrobić badanie obrazowe, a USG zostało właśnie dzień wcześniej oddane do konserwacji.

- Miałeś dużo szczęścia – mruknęła, podpinając mu kroplówkę. Prócz tych wszystkich urazów chłopak był kompletnie odwodniony i wycieńczony, a wiele z jego ran wykazywało początkowe etapy zakażenia. - W coś ty się wpakował? - westchnęła siadając na krześle i odgarniając mu z twarzy kosmyk rudych włosów.

Oczywiście nie odpowiedział, a chwilę później Wolczyńska została wezwana przez swojego bezpośredniego przełożonego.

- Dlaczego ja się dopiero teraz dowiaduję o kodzie „Mewa"?! - zagrzmiał podporucznik Zakrzewski. - Od jak dawna jeniec jest w naszej jednostce?!

- Od paru godzin, panie podporuczniku, jednak to nie jeniec, a poszkodowany – odparła twardo Magda. - Zgodnie z jego prośbą poprosiłam o przesłanie informacji do Gdańska, a potem zajęłam się jego, nie da się ukryć, opłakanym stanem – wyjaśniła.

- A ja o niczym nie wiem i teraz zostaję zaskoczony informacją, że Krajewski jedzie do nas po jeńca, a w Gdańsku jest kod żółty! - wyrzucił z siebie gniewnie Zakrzewski. - Robisz ze mnie durnia, Wolczyńska.

Magdalena zmrużyła swoje niebieskie oczy i poruszyła głową, jakby odrzucając czarne włosy z ramienia, jednak były na to zbyt krótkie. Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do nowej fryzury.

- Sądziłam, że radiotelegrafista przekaże panu informację, panie podporuczniku – wyjaśniła chłodno. - Ja miałam pacjenta. Swoją drogą, dobrze by było, gdyby jak najszybciej trafił pod opiekę lekarza, nie jestem w stanie wykluczyć krwotoku. Kod żółty...? - dodała nagle, uświadamiając sobie, co to oznacza. - Jest szpiegiem?

- Nie wiem, Wolczyńska, okazuje się, że jestem najmniej poinformowanym człowiekiem w tej jednostce – prychnął. - Przyślę Krajewskiego, gdy tylko przyjedzie. Do tego czasu, nikt poza tobą nie może mieć kontaktu z jeńcem, jasne?

- Tak jest, panie podporuczniku. - Magda zasalutowała i wróciła do szpitala, by zająć się nieznajomym rudzielcem.

***

Pierwszym, co Remik zobaczył po odzyskaniu przytomności, były niebieskie oczy i ciemne włosy pochylającej się nad nim dziewczyny.

- Zuza? - wyjąkał zaskoczony i natychmiast tego pożałował, czując ból w całej twarzy.

- Masz złamany nos i kość jarzmową, to ta w policzku – wyjaśniła kobieta, która jednak nie była Zuzą. - Mam na imię Magda, ty jesteś Remigiusz, prawda?

- Remik – wymamrotał, starając się jak najmniej otwierać usta. - Nie lubię pełnego imienia. Gdzie jestem?

- Nadal w Łebie, za parę chwil przyjedzie ktoś po ciebie, nie mogę nic więcej powiedzieć – odparła smutno pielęgniarka, siadając w nogach jego łóżka.

- Dlaczego? - zdziwił się, próbując lekko podnieść głową. Magda natychmiast podała mu drugą poduszkę, by nie musiał się dźwigać. Była odrobinę starsza od niego i poza kolorem włosów i oczu, wbrew pierwszemu wrażeniu, wcale nie była podobna do Zuzki.

Wolczyńska speszyła się lekko na jego słowa i przygryzła wargę.

- Nie powinnam ci tego mówić, ale po tym jak zgodnie z twoją prośbą nadaliśmy kod „Mewa", w Gdańsku ogłoszono kod żółty – odparła w końcu przyciszonym głosem. - Przykro mi, nic więcej nie mogę powiedzieć, zresztą nic więcej nie udało mi się dowiedzieć.

- Myślą, że jestem... szpiegiem? - wyjąkał oszołomiony Remik i próbował podnieść się do pozycji siedzącej. Spowodowało to okropny ból, a Magda z troską pomogła mu się ponownie ułożyć z powrotem.

- Przykro mi, ale musisz leżeć. Masz połamane żebra, ustabilizowałam je na tyle, na ile to możliwe, ale jeśli nie będziesz ostrożny mogą się przesunąć i coś uszkodzić w środku – wyjaśniła. - A w łagodniejszej wersji źle zrosnąć i ograniczą ruchomość klatki piersiowej, więc... nie ruszaj się dobrze? - poprosiła Wolczyńska, dotykając dłońmi jego piersi, a Remik zezując przeniósł tam wzrok.

- Było... bardzo źle? - zapytał. Jak przez mgłę pamiętał wydarzenia z „Golden Eagle'a". Jego umysł chyba próbował wyprzeć te wydarzenia.

- Miałeś szczęście, że cię znalazłam. Jeszcze trochę i byłoby po tobie – odpowiedziała, mimowolnie przesuwając dłonią po jego ramieniu.

Było coś takiego w tym chłopaku, co sprawiało, że traciła swój profesjonalizm, którym zawsze się szczyciła. Jako córka wysoko postawionego wojskowego znała poczucie obowiązku i dyscypliny, ale dla tego rudzielca złamała już kilka zasad. To nie było w jej stylu.

- Czyli byłem jedną nogą w grobie? - upewnił się chłopak.

- Nadal trochę jesteś. Ale w Gdańsku zajmą się tobą dobrze... - dodała. - Zapisałam na kartce wszystko, co powinna wiedzieć wasza lekarka, a na drogę dam ci lodówkę z lodem.

- Po co? - zdziwił się Remik. - Trochę kłuje mnie w boku i piecze mnie twarz, ale to nic takiego... - Chyba próbował zgrywać twardziela.

- Owszem, ale nadal masz znieczulenie miejscowe... tam. - Magda wykonała bliżej nieokreślony ruch w kierunku jego krocza. - Lód będzie mimo wszystko najlepszy.

- Chcesz mi powiedzieć, że oglądałaś mnie... - Remik urwał, nagle czerwieniąc się po czubki uszu, nim zreflektował się nagle. - No tak, to twoja praca. Wybacz, po prostu, wiesz... piegi – wyznał coraz bardziej zażenowany. - Są okropne i... są wszędzie – westchnął.

- Nie mogę się nie zgodzić – wypaliła Magda, nim zorientowała się, co powiedziała. - To znaczy nie są okropne, ale są... - urwała, stwierdzając, że nie ma sensu się bardziej pogrążać. I tak cały profesjonalizm diabli wzięli. Chłopak zupełnie nie był w jej typie, ale wszystko, co przeszedł i fakt, że udało mu się to przeżyć, działał lepiej niż jakikolwiek afrodyzjak. - Przepraszam. - Pokręciła głową, czując piekący rumieniec na twarzy.

- W porządku. Czy możesz mi tylko jeszcze powiedzieć, czy odebrali informację ode mnie? - zapytał, szybko zmieniając temat, za co Magda była mu niewymownie wdzięczna.

- Informacja dotarła, ale nie wiem, jak ją zrozumieli – odparła. - Nie powinnam z tobą o tym rozmawiać – dodała ciszej.

- Wierzysz, że zdradziłem? - zapytał smutno Remik.

- Nie – odpowiedziała po chwili milczenia, siadając na skraju jego łóżka. - Choć nie zdziwiłabym się, gdybyś po tym, co ci zrobili, wygadał wszystko łącznie z pinami do wszystkich kart kredytowych. - Zaśmiała się nieco ponuro. - Ale nie wierzę, byś to ty był szpiegiem, jesteś na to zbyt... - Delikatnie przesunęła palcem po jego policzku, tak by nie zadać mu bólu. Sama dobrze nie wiedziała, co chce powiedzieć,

- Mam nadzieję, że oni też mi uwierzą – odpowiedział, odwracając twarz. - Muszę tam jak najszybciej wrócić, jest tam ktoś, kto na mnie czeka – dodał lekko akcentując ostatnie słowa.

A Magdalena dobrze wiedziała, że nie chodzi tutaj o żadnego z jego przełożonych.

- Jak ma na imię? - spytała z zaciekawieniem, czując coś na kształt ulgi, że chłopak sam wylał na jej głowę kubeł zimnej wody, nim jej umysł uroił sobie coś zupełnie głupiego.

- Marta – odparł, czerwieniąc się aż po czubki uszu, a jego piegi stały się paradoksalnie jeszcze bardziej widoczne, niż dotychczas. - A ty? Masz kogoś, kto na ciebie czeka? Albo czy ty czekasz na kogoś? - zapytał.

- Nie – Pokręciła głową. - Już nie mam na kogo czekać – odpowiedziała cicho.

- Och, przykro mi. - Remik dotknął ostrożnie jej ręki. - Jeśli ci to poprawi humor, to ja mogę czekać na ciebie. Myślę, że polubiłabyś się z Martą, też jest pielęgniarką... to znaczy nie uważam, ze wszystkie pielęgniarki muszą się lubić, ale mam wrażenie, że macie ze sobą wiele wspólnego. Z Zuzą zresztą też – dodał po namyśle.

- Z Zuzą? To znaczy z Zuzanną German? - upewniła się Wolczyńska, uświadamiając sobie, że już wcześniej wspominał to nazwisko.

- Tak, a co? Znasz ją?

- Nie znam, ale chyba każdy tutaj o niej słyszał. To co zrobiła... - Magdalena pokręciła głową z niedowierzaniem. O wyczynie German było głośno nie tylko w Gdańsku.

- Jest trochę szalona – przyznał Remik. - Wszyscy chyba trochę jesteśmy...

- Całą ta sytuacja jest pokręcona – zgodziła się Magda i w tym momencie drzwi otworzyły się i stanął w nich przystojny jasnowłosy mężczyzna około trzydziestki. Jego bystre spojrzenie niebieskich oczy niemal od razu skierowało się na nich.

- Na miłość boską, Zawada, jak ty wyglądasz! - zawołał, podchodząc bliżej. - Podchorąży Marek Krajewski, pani doktor, czy mogłaby pani... - Przeniósł wzrok na Magdę, która właśnie łajała się w myślach za to, co pomyślała sobie sekundę wcześniej.

Właśnie biła wszelkie rekordy nieprofesjonalizmu, wykorzystując chyba zapas z całego dotychczasowego życia.

- Nie jestem lekarzem, panie podoficerze – odpowiedziała. - Magdalena Wolczyńska, pielęgniarka. Mam tutaj wypis i wszelkie niezbędne informacje dla waszego lekarza. – Podała mu kilka kartek zapisanych zgrabnym pismem. - Niestety nie dysponujemy odpowiednim sprzętem, by w pełni udzielić pomocy panu Zawadzie – odparła.

- Niestety będziemy musieli zabawić tu jeszcze jeden dzień – odpowiedział, oddając jej dokumenty. - Nie mam jeszcze pozwolenia na transport... jeńca. – Ostatnie słowo z trudem przeszło mu przez gardło. - Czy mogłaby pani zostawić nas samych z Zawadą? Muszę z nim porozmawiać...

- Niech się pan nie kłopocze, panie podoficerze – przerwał mu Remik, łapiąc pielęgniarkę za łokieć. - I tak nic nie powiem nikomu poza Zuzą – odpowiedział twardo.

- Zresztą teraz pan Zawada musi odpoczywać – dodała podobnym tonem Magdalena. - Musi przygotować się do podróży, która nie będzie dla niego łatwa. Czy pozwoli pan, panie podoficerze, że pokaże mu pokoje gościnne...? - zasugerowała tonem nie znoszącym sprzeciwu.

- Oczywiście. - Krajewski skinął głową. - Zawada, czy zdajesz sobie sprawę...

- Tak, panie podoficerze. Dlatego nic nie powiem, dopóki nie porozmawiam z Zuzą – powtórzył. - Złapali mnie i torturowali, ale nic nie powiedziałem, choć ciężko w to uwierzyć. Więcej mogę powiedzieć tylko osobie, której bezgranicznie ufam i z całym szacunkiem, ale nie jest to pan – odpowiedział.

Magdalena zerknęła z ukosa na Krajewskiego, który nieco mocniej zacisnął szczęki, ale to była jedyna reakcja na słowa Remika. Zauważyła, że muszą się znać, być może nawet łączy ich coś na kształt przyjaźni mimo dużej różnicy w wojskowej hierarchii. Za te słowa rudemu chłopakowi mogło się mocno oberwać, ale Krajewski chyba faktycznie nie uznał tego za nic osobistego, bo jedynie skinął głową.

- Chodźmy. - Przepuścił ją w drzwiach, prosząc, by wskazała mu drogę.

Przemierzali korytarze w milczeniu, a Magdalena nie mogła się powstrzymać, by nie zerkać na niego od czasu do czasu. W końcu Krajewski to zauważył.

- Dlaczego tak mi się pani przygląda?

Odpowiedź „bo jest pan niesamowicie przystojny, panie podoficerze" nie wchodziła w grę, Magda więc szybko ugryzła się w język i odparła:

- Zaskoczył mnie spokój, z jakim przyjął pan jego ostatnie słowa, podoficerze.

- Nikt kto nie zna osobiście Zuzanny German tego nie zrozumie – odparł z uśmiechem. - Zawada służy bezpośrednio pod jej rozkazami i dałby się za nią pokroić... zresztą, jak widać, dał – dodał ponuro. - Choć ona sama sobie dobrze z tego nie zdaje sprawy, jej słowo bardzo liczy się dla dowództwa. Zawada wie co robi, licząc na jej wsparcie, niezależnie od tego co zrobił, bądź czego nie zrobił – wyjaśnił Magdalenie.

- Niezwykła kobieta – westchnęła Wolczyńska.

- Niezwykła – zgodził się Krajewski z tajemniczym uśmiechem. - Jak wszystkie, które można spotkać na wojnie. - Następny uśmiech skierował w jej stronę, a Maga była niewymownie wdzięczna za kiepskie oświetlenie w korytarzu, które pomogło ukryć jej rumieniec. Kolejny tego dnia.

To naprawdę nie było w jej stylu.

- Dobranoc pani. - Skłonił się w jej stronę. - Proszę dopilnować, by Zawada dał radę dotrzeć jutro na miejsce w całości – poprosił.

- Zrobię co w mojej mocy. Dobranoc – pożegnała się i poszła do siebie.

***

Następnego dnia rano z Gdańska przyszła zgoda na transport domniemanego szpiega. Wolczyńska została wezwana do punktu sanitarnego, by upewnić się, że da radę sprostać trudom podróży.

- Jak się czujesz? - spytała, osłuchując go. Coś nie brzmiało najlepiej w jego płucach.

- Bywało lepiej, ale też i gorzej... - odparł Remik, siląc się na uśmiech. - To znaczy gorzej niż dwa dni temu to nie było, ale wiesz, o co mi chodzi.

Magdalena odwzajemniła uśmiech.

- Jeśli nie chcesz jeszcze tam wracać, mogę znaleźć powód, by cię zatrzymać – zniżyła lekko głos.

Chłopak pokręcił głową.

- Nie, tylko Zuza może mi pomóc, a ona jest tam. Zresztą... ktoś tam na mnie czeka. Mam nadzieję – dodał ciszej.

- Chyba masz rację – zgodziła się Magda, wyrzucając do kosza zużyte rękawiczki. - Im prędzej trafisz do lekarza, tym lepiej. Nie podobają mi się te szumy w lewym płucu, boję się, że któreś żebro mogło jednak je zranić.

- Faktycznie, może lepiej będzie szybko się zobaczyć z doktor Kwiecińską... albo jakąś utalentowaną pielęgniarką. - Jego uszy poczerwieniały nagle, pod licznymi siniakami.

- Nie boisz się? - spytała cicho Magdalena. - Jeśli ci nie uwierzą...

Nie musiała kończyć. Po lęku w jego oczach poznała, że dopuszcza do siebie taką możliwość. Karą za zdradę w większości przypadków była... śmierć. Zwłaszcza w tak istotnych kwestiach, jakie były poruszane przy tej okazji.

- Zuza nie pozwoli zrobić mi krzywdy – odparł krótko, zaciskają usta na tyle, na ile pozwoliła mu obolała szczęka.

- Bardzo w nią wierzysz – zauważyła pielęgniarka.

- Taka już jest panna German, nie da się w nią nie wierzyć – odezwał się Krajewski, stając za ich plecami. Dzisiejszego ranka wyglądał nieco lepiej. Jakby był bardziej opanowany i spokojny. - Czy pan Zawada jest gotowy do drogi?

- Owszem. - Magda skinęła głową i wstała. - Wypis oraz zalecenia i porcja leków na drogę, tak na wszelki wypadek. Proszę się spieszyć, niepokoi mnie jego stan, a nic więcej nie jestem w stanie zrobić – dodała, podając wszystkie dokumenty.

- Zrobię, co w mojej mocy. - Krajewski skinął głową. - Gotowy? - Zwrócił się do Remika.

- Bardziej nie będę. Do widzenia. - Niepewnie uśmiechnął się do Wolczyńskiej. - I dziękuję, chyba zawdzięczam ci życie.

- Postaraj się więc go nie stracić zbyt szybko – odpowiedziała, zerkając z ukosa na Krajewskiego. - Swoją drogą, panie podoficerze... Czy jest szansa na jakieś wsparcie medyczne dla nas? Jestem tutaj praktycznie sama – zauważyła.

- Mogę wspomnieć o tym admirałowi, ale nic nie obiecuję – odparł mężczyzna. - Do widzenia pani. - Skłonił lekko głowę i przepuszczając Remika przed sobą wyszedł z pomieszczenia.

Magdalena spojrzała na zamykające się za nimi drzwi i westchnęła ciężko. Pozostało jej jedynie trzymać kciuki za tego chłopaka, który jakoś dziwnie przyciągnął ku sobie jej uwagę.

Nie łudziła się, że los jeszcze kiedykolwiek postawi ich na swojej drodze.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro