czterdzieści cztery

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Porucznik wysłuchał mnie w milczeniu od początku do końca. Kilkukrotnie podkreśliłam, że Remik nie zdradził i to nie od niego pochodzą te wszystkie przecieki. Udowodnienie, że to nie mógł być on nie było łatwe, ale chyba dałam radę.

- Co teraz? - spytałam cicho. - Dobrze by było gdyby Zośka go obejrzała, jest dość mocno poturbowany, może mieć krwotok wewnętrzny – dodałam. - Zawołać ją?

- Myślę, że to dobry pomysł. Powinienem iść teraz do admirała... - westchnął porucznik. - Ale...

- Trzeba to załatwić szybko i dyskretnie. Nikt nie może wiedzieć – przypomniałam słowa Remika. - Wierzy mu pan, panie poruczniku?

Milczał dłuższą chwilę, nim odpowiedział.

- Tak. Ale nawet gdybym nie wierzył, to uwierzyłbym tobie, German – dodał ciszej.

- Dlaczego? - zdziwiłam się.

Milczał jeszcze dłużej, tak długo, że myślałam, że już nie doczekam się odpowiedzi.

- Bo jeszcze nigdy mnie nie zawiodłaś, German. Po prostu.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć na te słowa. Skinęłam więc tylko głową i poszłam po Zośkę. Na rogu obejrzałam się jeszcze do tyłu.

- Spotkamy się za pół godziny i wszystko zaplanujemy – rzucił jeszcze porucznik, nim odszedł w swoją stronę.

W skrzydle szpitalnym pierwszą osobą, którą spotkałam byłam Marta. Chyba nie udało mi się zamaskować targających mną uczuć, bo natychmiast do mnie przypadła, gorączkowo dopytując co z Remikiem.

- Bywało lepiej, ale się wyliże – odparłam ogólnikowo. - Potrzebna mi Zosia, dobrze by było gdyby go obejrzała... - odparłam lekko roztargnionym głosem, rozglądając się za kuzynką.

- Ach. - Pielęgniarka nagle nieco spochmurniała. - A czy Remigiusz nie mówił przypadkiem... Wspomniał coś... o... - zająknęła się, po czym dokończyła niemal bezgłośnym szeptem. - O mnie?

Otworzyłam usta, jednak zawahałam się przed powiedzeniem jej prawdy. Bo prawda była taka, że Remik ani słowem się nie zająknął o swojej sympatii. Nie sądziłam jednak, by miało to związek z osłabieniem jego uczuć. Po prostu...

Po prostu myślał teraz o czymś zupełnie innym. Być może, kiedy ochłonie...

- Myślę, że nie chciał, żebyś widziała go w takim kiepskim stanie – odparłam ogólnikowo. - Wiesz, nie chce pokazywać słabości przed osobą, którą... bardzo lubi – wybrnęłam nieco mętnie.

- Och, głuptas z niego – westchnęła Marta. - Znajdę panią doktor i pójdziemy razem... jeśli będzie potrzebowała mojej pomocy.

- Na pewno się ucieszy. - Posłałam jej pokrzepiający uśmiech. Tego akurat byłam pewna. Remik, choć mocno zaaferowany i przestraszony, na pewno nie zapomniał o niej tak łatwo. - Muszę iść, zajmijcie się nim porządnie. Niech się szybko kuruje, jest dużo do zrobienia. - Pożegnałam się i poszłam na chwilę do siebie, by przygotować się na spotkanie z porucznikiem.

Opłukałam twarz wodą w łazience, by odzyskać jasność myśli i odetchnęłam głęboko. Jeśli podejrzenia Remika były prawdziwe... Musieliśmy niezwłocznie się tym zająć. A było tylko jedno rozwiązanie, by potwierdzić jego teorię.

Ktoś musiał dostać się na wrogi pancernik i zebrać wszystkie potrzebne informacje. Tą osobą musiałam być ja. Zadanie było niebezpieczne, a mogły się jej podjąć tylko trzy osoby: ja, Romanowski lub Krajewski. Oni obaj byli zbyt ważni, by narażać ich na takie niebezpieczeństwo, a ja...

Ja byłam tylko mną. Nikim szczególnym. Gdyby coś poszło nie tak, można było mnie spokojnie poświęcić. Nikt by po mnie nie płakał, no może poza Zośką. Dlatego też byłam kandydatką idealną.

Rzecz w tym, że mogłam się założyć o wszystko, że porucznik mi na to nie pozwoli. Trochę domyślałam się co nim powoduje, jednak liczyłam, że nie zaburzy to jego fachowego osądu.

- Jestem, panie poruczniku. - Weszłam do jego gabinetu, słysząc donośne „Proszę". Na jednym z krzeseł przed jego biurkiem siedział już podoficer Krajewski. - Dzień dobry, panie podoficerze.

- Dzień dobry, panno German. Piotr już mi o wszystkim powiedział... Wierzysz w to, co wymyślił Zawada?

- W to, że Amerykanie chcą nas zaatakować i zrzucić winę na Rosjan, by wyglądało na to, że zbombardowali państwo o statusie neutralnym? - spytałam retorycznie. - Jest jeden sposób, by się o tym przekonać, doskonale o tym wiecie, panowie. - Zmierzyłam ich pewnym siebie spojrzeniem. - Już raz to zrobili, wywołując cały ten konflikt. Skoro poskutkowało, czemu mieli by tego nie powtórzyć? Używając nomenklatury brydżowej, „dobry woźnica zawraca".

- Grywa pani w brydża, panno German? - zainteresował się zupełnie nie na miejscu Krajewski, natychmiast sprowadzony do pionu surowym spojrzeniem porucznika.

- Zdarzało mi się – odpowiedziałam odruchowo. - To jak? Będziemy ciągnąć zapałki, czy od razu przejdziemy do momentu, w którym mimo silnego i zupełnie bezpodstawnego sprzeciwu pana porucznika, uznamy wszyscy, że moja kandydatura to jedyne możliwe rozwiązanie? - spytałam zmęczonym głosem.

- German! - oburzył się porucznik. - Czy pani się przypadkiem nie zapomniała, panno German?

- To zależy od tego, czy mam rację.

Miałam dość tej gry. Nie było sensu dalej udawać, że ta misja zostanie zlecona komuś innemu. Jałowe kłótnie były tylko niepotrzebną stratą czasu.

Porucznik westchnął ciężko, opierając się dłońmi o biurko. Posłał krótkie spojrzenie Krajewskiemu. Nie wiedziałam, co ten z niego wyczytał, ale zaśmiał się nagle krótko, odchylając się mocno na krześle do tyłu.

- Cholera, Piotrek. Jeśli nie ty, to ja, naprawdę! - Pokręcił głową, a ja zmarszczyłam brwi wodząc wzrokiem od jednego do drugiego. - Dobra, rozumiem, że Wieniawski nie może się dowiedzieć, póki nie będziemy mieć pewności. Pójdę go czymś zająć, a wy się dogadajcie. - Uniósł ręce w obronnym geście. - Tylko nie roznieście wszystkiego w pył, dobra? Odmeldowuje się, poruczniku.

Zasalutował nieco niedbale i wyszedł, a ja przeniosłam spojrzenie na porucznika.

- Pan będzie bardziej potrzebny tutaj – powiedziałam cicho. - Jeśli się pan o mnie martwi, to zupełnie niepot-...

- Skąd pomysł, że się o ciebie martwię, German? - przerwał mi ostro porucznik, nachylając się mocno nade mną i ściągając mocno brwi.

- A nie jest tak? - spytałam miękko, odpowiadając pytaniem na pytanie. - Pamięta pan te pierwsze zajęcia z nawigacji? Znajduję rozwiązania tam, gdzie pozornie ich nie ma, odkrywam brutalną prawdę, gdy nie ma bezpieczniejszego wyjścia. Dzisiaj ja jestem tym wyjściem, poruczniku. - Podniosłam na niego wzrok. Jego spojrzenie przeszywało mnie na wylot.

- German. - Złapał mnie za ramiona, nachylając się tak, by nasze oczy znalazły się na jednym poziomie. - Dlaczego to musisz być akurat ty? - spytał w końcu cicho. Byłam niemal pewna, że nie o to chciał pierwotnie zapytać.

- To nie muszę być ja. Ale tylko ja nie mam nic do stracenia – odparłam prosto. - I nie jestem niczyim wszystkim do stracenia. Nie jestem niczyją słabością, poruczniku – odpowiedziałam cicho.

- Jesteś tego pewna, German? - zapytał jeszcze ciszej. Ucisk jego dłoni na moich ramionach zwiększył się odrobinę, a mnie zrobiło się dziwnie gorąco.

- Co pan ma na myśli?

- Choćby doktor Kwiecińską. Twoją ciotkę, German. I przyjaciół – wymieniał dalej. - Nie są dla ciebie ważni?

- Oczywiście, że są – odpowiedziałam bez wahania. - Ale ich świat się beze mnie nie zawali, nie jestem ich „wszystkim".

- A może jednak dla kogoś jesteś? - spytał cicho porucznik. - Nie myśl o sobie w ten sposób, German, żyj własnym życiem, żyj dla siebie, nie dla innych.

Uśmiechnęłam się lekko na te słowa.

- I co? Jednak się pan martwi, poruczniku. - Nie mogłam się powstrzymać przed tą uwagą. - To kiedy mogę wypływać? - spytałam, jakby wszystko było już przesądzone.

Bo przecież było.

- Jak tylko będziesz gotowa. Wiesz, co robić, German? - upewnił się, robiąc mi miejsce, żebym mogła wstać.

- Tak, poruczniku. - Skinęłam głową. - Przede wszystkim, nie dać się zabić. - Zasalutowałam i wyszłam, by przygotować się do następnej misji.

Ta miała być jeszcze trudniejsza niż wszystkie poprzednie wzięte razem.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro