czterdzieści trzy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- O mój Boże.

- Cześć, Zuza.

Jedynie po głosie można było poznać, że to naprawdę Remik. Nie wyglądało to jak poturbowanie przez morze, co próbowałam wcisnąć Marcie. Mimo iż był już przebrany w czyste ciuchy i bez wątpienia pozwolono mu się wykąpać, to i tak wyglądał fatalnie. Twarz miał napuchniętą, całą w fioletowo-zielonych sińcach, czarne limo wokół jednego i drugiego oka uniemożliwiało mu uniesienie całkowicie powiek. Reszta ciała, na tyle, na ile udało mi się dojrzeć również było aż sine od krwiaków. Do tego połamane paznokcie, liczne otarcia na twarzy – to akurat chyba faktycznie sprawka Bałtyku – kilka poklejonych plastrami ran. Mówiąc krótko: obraz nędzy i rozpaczy.

- Remik... Co ci się stało?

- Miałem pecha, Zuzka – westchnął. - Ale nic nie powiedziałem, słowo! - Złapał mnie kurczowo za ręką. - Ani literki nie pisnąłem. Musisz mi uwierzyć!

- Spokojnie, opowiedz mi wszystko po kolei – poprosiłam, sadzając go z powrotem na krześle. - Weź głęboki oddech i opowiedz mi wszystko, Remik. Obiecuję, że nie pozwolę cię skrzywdzić, jasne? - powiedziałam, choć nie powinnam mu tego obiecywać. Jeżeli zdradził...

Jeżeli zdradził, nawet nie powinnam myśleć o stawaniu w jego obronie. Choć pewnie i tak bym to zrobiła. W końcu to Remik, mój przyjaciel.

- Początek pewnie znasz. - Chłopak faktycznie odetchnął głębiej i już niemal spokojnie rozpoczął opowieść. - Gdy odpłynęłaś, czekaliśmy z Felkiem na ustalonych pozycjach. Pojawiły się dwie motorówki, które ewidentnie coś chciały wywęszyć, Felek więc odpalił motor i pociągnął jedną za sobą i zwiał na mieliznę, tak jak nas nauczyłaś.

Uśmiechnęłam się lekko na tę myśl. Natowskie motorówki były dość ciężkie i miały duże zanurzenie. Nasze jachty po podniesieniu miecza potrafiły bez problemu pokonywać mielizny w okolicy Helu, choć manewrowanie łódką pozbawioną sterowności nie było łatwe. Manewr Felka faktycznie zasługiwał na uznanie, co przypomniało mi, że nie miałam okazji go za to pochwalić. Musiałam jak najszybciej naprawić ten błąd.

- Ja natomiast ściągnąłem na siebie tę drugą. Było ciężko odciągnąć ich tak, żeby nie nacięli się prosto na „Rakoczego", musiałem uciekać na północny-zachód. Wiesz co te skurczybyki zrobiły? - oburzył się nagle. - Rozstawili sieci. Normalne rybackie sieci. Nieoznakowane. Owinęły mi się wokół steru i miecza no i tak mnie to spowolniło, że capnęli mnie na wysokości Jastarni.

- Kto? - spytałam rzeczowo.

- Anglicy albo Amerykańce, nie umiałem tego dojść. Choć raczej ci pierwsi, bo gadali tak bełkotliwie, że ledwie dało ich się zrozumieć, najpierw myślałem, że to jakiś szyfr, ale do mnie szyfrem by nie gadali, nie? - Remik zerknął na mnie niepewnie. A przynajmniej tak mi się wydawało, bo ciężko było cokolwiek wyczytać z jego poobijanej twarzy. - Na początku, tak jak ustaliliśmy, zgrywałem się, że się zgubiłem, że do Władysławowa płynę, że nie zauważyłem, że opuściłem wody terytorialne i tego typu kity, ale chyba byłem mało przekonujący. Kiepski aktor ze mnie, ot co – westchnął ciężko.

- Wzięli cię na pokład i zabrali? Co z „Mewą"? - pytałam dalej, próbując poukładać sobie to wszystko w głowie.

- „Mewę" wzięli na hol, chcieli ją dokładnie przeszukać. A mnie na pokład, związali, zakneblowali i powieźli w siną dal. Próbowałem wyczuć kierunek, ale związali mi oczy, więc szybko straciłem orientację. Chyba specjalnie trochę pokluczyli. Mówili coś między sobą, że odpłacają się pięknym za nadobne, ale zabij mnie, nie dam sobie głowy uciąć, bo równie dobrze mogli omawiać przepis na sałatkę z selerem, bo brzmiało to jak dławiący się buldog.

- To definitywnie byli Anglicy – stwierdziłam. - I co było dalej?

- Płynęliśmy dość długo, w końcu dotarliśmy do jakiejś większej jednostki... Coś jakby nasz „Rakoczy". Część zaczęła przeszukiwać „Mewę", a dwóch typków wzięło mnie na spytki. To oni mnie tak urządzili. - Wskazał swoją twarz.

- Remik, co powiedziałeś? - spytałam pełnym napięcia głosem. - Musimy to wiedzieć, musimy wiedzieć, co oni wiedzą.

- Wiedzą sporo. Ale nie ode mnie – zarzekał się chłopak. - Naprawdę, nie powiedziałem ani słowa, a pytali mnie o rzeczy, o które nie powinni mnie pytać. Na przykład o ciebie, Zuza – dodał bardzo, bardzo cicho.

- O mnie? - wyjąkałam.

- Jakby wiedzieli, że to ty udaremniłaś bombardowanie Gdańska – wyjaśnił Remik. - I, z tego, co się zdążyłem zorientować, wiedzą, że „Rakoczy" ma się dobrze.

- Kurwa – wyrwało mi się, ale musiałam dać upust emocjom, bo to była bardzo zła wiadomość.

- ...i że jest w Gdańsku – kontynuował Remik. - Tak mi się wydaje. Nie wiem, skąd to wiedzą, bo przecież nie ode mnie! Nawet nie wiedziałem, czy Ignacewicz dotarł z twoją wiadomością!

- Fakt, nie mogłeś tego wiedzieć... - mruknęłam zamyślona.

- A oni wiedzieli. Muszą mieć tu jakieś źródło... ale nie jestem to ja! - zawołał po raz kolejny Remik. - Zuza, musisz mi uwierzyć! Jesteś moją jedyną nadzieją – mówił gorączkowo.

- Spokojnie, wierzę ci – uspokoiłam go. - Dlaczego koniecznie chciałeś rozmawiać ze mną? Akurat ze mną?

- Bo wiedziałem, że mi uwierzysz, Zuza – odpowiedział bez wahania chłopak. - I tylko tobie na pewno mogę ufać. A sprawa jest delikatna... coś się kroi. Coś dużego. Musisz się dowiedzieć co, bo mnie udało się podsłuchać i podejrzeć jedynie skrawki.

- Co konkretnie? I jak, na miłość boską, uciekłeś? To jest najbardziej podejrzane w tym wszystkim. Jak to zrobiłeś, Remik?

- Po pierwsze, udawałem, że nic nie rozumiem, mówiłem tylko po polsku – odpowiedział Remik. - Co prawda, zarobiłem za to kilka dodatkowych siniaków, ale było warto, bo w końcu dali sobie spokój, ale kiedy stwierdzili, że im się na nic nie przydam, postanowili... no wiesz. - Remik spojrzał na mnie lekko przestraszonym wzrokiem.

- Się ciebie pozbyć – wypowiedziałam na głos to, co nie chciało mu przejść przez gardło. - Wtedy postanowiłeś uciec?

- Mhm. Ale nie było łatwo. Miałem zresztą dużo szczęścia. Prowadzili mnie gdzieś, pewnie po to, by odstrzelić mi głowę gdzieś, gdzie nie zabrudzę krwią ładnego parkietu. - Skrzywił się, na samą myśl. - Udałem, że straciłem przytomność, byli tak zaskoczeni, że mnie puścili, a potem jedyne, co mi przyszło do głowy to wyskoczyć za burtę – dokończył opowieść Remik.

- Oszalałeś? W takim stanie? Do tej lodowatej wody? - wykrzyknęłam. - Mogłeś...

- Zginąć? - spytał kpiąco. - Zuza, każdy z nas może zginąć. I to każdego dnia. Byłem na to przygotowany, wierz mi. Ale chciałem to zrobić na własnych zasadach.

- Rozumiem – skinęłam głową. Zabrzmiało to dziwnie znajomo, jednak nie przywiązałam do tego wagi. - Okej, zajmę się tym, żeby nikt nie posądził cię o zdradę, ale musisz mi opowiedzieć wszystko to, co udało ci się dowiedzieć.

- Dobrze, pani podoficer. – Remik nagle przeszedł do oficjalnego tonu. - Ale nie może o tym wiedzieć nikt poza tobą i ewentualnie Romanowskim i Krajewskim. Im też jeszcze jestem w stanie z grubsza uwierzyć. Ale to ty musisz tam popłynąć i to dokończyć.

- Dlaczego? - zdziwiłam się.

- Bo tylko ty masz szansę wyjść z tego cało, Zuza – odparł ponuro Remik, nim po chwili ciężkiego milczenia rozpoczął swoją relację.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro