dwadzieścia sześć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Coś ostatnio często przebywasz w skrzydle medycznym – zagaiłam.

Siedziałam z Remikiem na nabrzeżu i patrzyłam jak zszywa żagle. Szpagat zręcznie tańczył w jego smukłych piegowatych palcach, a mewy przekrzykiwały się tuż obok nas.

Był ładny, słoneczny dzień, wolnymi krokami nadchodziła wiosna. Bezczynność dobijała mnie, ale wciąż czekałam na przybycie Felka, porucznika wraz z rozkazami oraz na „Albatrosa", który wciąż wymagał drobnych napraw.

Krajewski odpłynął dwa dni temu, zostawiając Ignacewicza do mojej dyspozycji. Często spędzaliśmy razem czas, trochę pływaliśmy na kanale, ćwicząc manewry, trochę opracowując plan działania, choć i tak bez rozkazów nie mieliśmy zbyt wiele danych do opracowania.

- Wcale nie – zaprzeczył Remik, ale czerwone końcówki jego uszu powiedziały mi wszystko.

- Nie mów mi, że Zośka jeszcze nie dała ci kosza, to do niej niepodobne. - Wywróciłam oczami.

- Doktor Kwiecińska to przeszłość. - Remik machnął lekceważąco ręką. - Ale jest tam teraz taka nowa pielęgniarka, ma na imię Marta... - zaczął, a uszy poczerwieniały mu jeszcze bardziej.

- W życiu nie pomyślałabym, że taki z ciebie amant! - zaśmiałam się, trącając go w ramię.

- Artyści ponoć tak mają. - Wzruszył ramionami i ponownie skupił się na żaglu. - Zresztą to nie ja zostałem zaproszony na kolację przez Krajewskiego – wytknął mi.

- To nie on mnie zaprosił, tylko ja jego – sprostowałam. - I to nie było to, o czym myślisz. Chciałam żeby przekazał wiadomość porucznikowi. Krajewski to w końcu jego przyjaciel. - Wzruszyłam ramionami.

- Czy ja dobrze słyszę, że ktoś tu obgaduje mojego kuzyna? - Na dźwięk tego głosu zerwałam się na równe nogi, omal nie wpadając do kanału.

- Feluś! - Porwałam chłopaka w objęcia, a Remik rzucił żagiel na beton i prędko do nas dołączyć. - Czemu nie uprzedziłeś? Myślałam, że będziesz wieczorem!

- Fijas puścił mnie porannym pociągiem – wyjaśnił Felek, poprawiając fryzurę, którą mu zmierzwiałam i przywitał się z Remikiem. - Naprawdę zaprosiłaś Marka na kolację? - zapytał.

- Czekaj. – Dopiero teraz dotarły do mnie jego słowa. - Krajewski to twój kuzyn? Dobrze zrozumiałam?

Felek kiwnął głową i rozsiadł się na nabrzeżu.

- No, nie dostrzegłaś podobieństwa? - Wyszczerzył się. - Spójrz na tę przystojną twarz greckiego bóstwa. - Wskazał na siebie i zaśmiał się cicho.

- Faktycznie, wydawał mi się trochę znajomy. Ale uprzedzając pytania, nic z tych rzeczy, tłumaczyłam już Remikowi. Miałam po prostu coś do przekazania porucznikowi – wyjaśniłam po raz kolejny.

- Właśnie, dziękuję za wyróżnienie, pani podoficer! - Zasalutował Felek zamaszyście. - To dla mnie ogromny zaszczyt służyć pod pani rozkazami, pani podoficer!

- Spocznij – westchnęłam. - Jak przyjdzie Mikołaj to siądziemy i wyjaśnię wam, czego od was oczekuję, a potem pójdę do admirała, może w końcu będzie miał dla mnie jakieś rozkazy...

- Nie umiesz wysiedzieć na tyłku, prawda? - Jakby na zawołanie, na końcu pomostu pojawił się Mikołaj, dźwigając pod pachą kolejny żagiel. - Ty musisz być Felek, prawda? - przywitał się z wszystkimi i dosiadł do Remika. - „Rakoczy" zawija do portu jednak za tydzień, muszą poszukać dziury, żeby się przemknąć.

- Po co w ogóle wpływają do portu? - zdziwiłam się. - Meldunki i zapasy można im przywieźć, a potem będzie się trudno ponownie wrócić na pozycję.

Nie po to narażałam życie, by mogli zostać, tam gdzie byli, żeby teraz beztrosko opuszczali tę pozycję. Zapewne miało to jakiś cel, który zapewne bym poznała, gdybym tylko porozmawiała z Krajewskim, zamiast obrażać się na głupie insynuacje.

Ale to, co powiedział o poruczniku... Po prostu nie dawało mi spokoju i nie mogłam przejść nad tym do porządku dziennego ot, tak.

- Zdaje się, że zrobili co mieli do zrobienia i teraz „Rakoczy" włączy się do czynnej walki – mruknął Mikołaj, biorąc się za łatanie żagla.

Pancernik w samym centrum walk? Jakieś dziwne uczucie ścisnęło mnie w brzuchu, ale zignorowałam je i przeniosłam spojrzenie na Remika, który podnosił się właśnie z ziemi.

- A ty dokąd? - zapytałam.

- Do skrzydła szpitalnego. - Wywrócił oczami, gdy uniosłam wysoko brwi. - Felek musi iść na wstępne badanie i przedstawić kartę szczepień, prawda? Zaprowadzę go – zaofiarował się.

- ...i przy okazji odwiedzisz Magdę – dodałam.

- Martę – poprawił mnie, czerwieniąc się po same czubki uszu. - Choć, Feluś, idziemy. Tylko nie podbijaj do pani doktor, lubi starszych... - usłyszałam jeszcze jak ostrzega go prowadząc już w stronę kwatery głównej.

- Pomogę ci – zwróciłam się do Mikołaja z westchnieniem i dosiadałam się do niego, biorąc porzucony przez Remika żagiel. - Ma jeszcze trochę czasu do spotkania z admirałem.

- Właściwie to nie podziękowałem ci jeszcze za danie mi drugiej szansy – odezwał się nagle Mikołaj. - Wiesz, za przygarnięcie mnie do twojej grupy operacyjnej.

- Nie będzie łatwo – ostrzegłam go. - Ale przyjęcie cię było moim warunkiem, choć odradzano mi to bardzo stanowczo.

- Dlaczego? - zdziwił się Ignacewicz.

- Cóż, dowództwo nie ma o tobie najlepszego mniemania, po tym co zrobiłeś na „Rakoczym" - odparłam nieco bezlitośnie.

- Nie, pytałem dlaczego tak bardzo zależało ci na mnie? - zapytał cicho.

- Bo wiem, że się nie zawiodę. Jesteś dobrym i lojalnym marynarzem, widziałam to – oznajmiłam mu łagodnym tonem. - Choć trochę roztrzepanym, ale to nie grzech. Popełniłeś jeden, poważny błąd, ale to nie powód, by marnować twój potencjał na prace biurowe, czy kopanie rowów, czy co tam miało cię jeszcze czekać – odpowiedziałam, niejasno uświadamiając sobie, że chyba właśnie powielam jakiś schemat.

Zdaje się, że admirał dobrze wiedział, co robi, dając mi pod rozkazy niewielką grupkę marynarzy. Nie mogłam dostać lepszej lekcji pokory niż poczuć na własnej skórze tego, co porucznik.

Co nie zmieniało faktu, że jego zachowanie było dla mnie bardzo mylące. A słowa Krajewskiego jeszcze bardziej mi to wszystko pomieszały. Nie miałam teraz czasu na dziwne dywagacje i odgadywanie myśli. Musiałam się skupić.

Musiałam porozmawiać z porucznikiem osobiście, twarzą w twarz.

I najlepiej w cztery oczy.

Szkoda, że okazja miała się nadarzyć dopiero za kilka dni.

- Nie wiem, czy sprostam twoim oczekiwaniom, Zuza – westchnął Mikołaj. - Pani podoficer – poprawił się nagle.

- Daj spokój – żachnęłam się. - To tylko tytuł...

- Nie. Jesteś naszą przełożoną, jeżeli pozwolisz nam łamać ten dystans, ciężej będzie nam utrzymać dyscyplinę. Nie ze złośliwości, po prostu gdy będziesz naszą koleżanką, łatwo będzie zapomnieć, że powinniśmy być ci posłuszni – odpowiedział Mikołaj, a ja nie mogłam nie przyznać mu racji.

- Ignacewicz – odezwałam się nagle – po cholerę tyś wtedy włączył ten telefon? - Nie mogłam zrozumieć tego fenomenu. Dlaczego? Dlaczego zrobił coś tak głupiego, skoro dał się poznać jako nieco roztargniony, ale rozsądny chłopak.

- To głupio zabrzmi, ale nie pomyślałem. Nikt wprost mi nie powiedział, że nie mogę, wtedy może by mnie ten zakaz otrzeźwił, ale w tamtej chwili nie połączyłem faktów. Wiesz, cisza radiowa to jedno, a telefon to drugie. Gdy tylko usłyszałem... Musiałem zadzwonić, upewnić się, że wszystko w porządku.

- Ale po co? - zapytałam cicho.

- Pamiętasz Świnoujście? Podobny atak przeprowadzono w Kołobrzegu, usłyszałem o tym przypadkiem, to był mój drugi dzień na „Rakoczym". Moja dziewczyna tam mieszka, jest w ciąży – wyjaśnił cicho. - Miałem się jej oświadczyć, ale dzień wcześniej wysłali mnie na szkolenie i nie zdążyłem. Nie odebrała, więc nawet nie wiem czy żyje, czy nic jej nie jest.

- Och, Mikołaj... - westchnęłam i przytuliłam go mocno.

- Ja... ja nie pomyślałem wtedy – wymamrotał, wtulając się w moje ramię. - Tak bardzo ją kocham, na myśl, że coś mogło się jej stać... Może, gdybym dostał wyraźny zakaz, to nie zareagowałbym tak impulsywnie, ale... - urwał, bo głos drżał mu już tak bardzo, że nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa.

Tuliłam go przez dłuższą chwilę, póki się nie uspokoił.

- Może uda mi się czegoś dowiedzieć, ale nic nie obiecuję – powiedziałam w końcu. - Dasz radę opanować emocje, póki nie dostaniemy jakiejś pewnej informacji? Potrzebuję cię, Ignacewicz, potrzebuję cię skupionego, rozumiesz?

- Tak jest, pani podoficer – odpowiedział zdecydowanym, choć wciąż nieco drżącym głosem.

- Dobrze, widzimy się na wieczornym spotkaniu, a teraz idę do admirała. Żagle do hangaru, a potem znajdź Remika i Felka, pomóżcie w hangarze. Jutro wszystkie cztery łódki mają być gotowe do wypłynięcia, jasne?

- Tak jest! - zasalutował, a ja kiwnęłam głową i ruszyłam na spotkanie z admirałem.

Miałam nadzieję, że już wkrótce moja przymusowa bezczynność dobiegnie końca.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro