osiemnaście

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudził mnie lekki dotyk na ramieniu. Zamrugałam, próbując wyostrzyć obraz i rozpoznałam twarz chorążego Krajewskiego.

- Wyspałaś się, German? - W jego głosie nie było wrogości, której się spodziewałam.

- Przepraszam, panie podoficerze, już doprowadzam się do porządku. - Usiadłam na ławce i odgarnęłam włosy z twarzy. - Coś się stało?

- Porucznik chce cię widzieć. Dobrze, że odpoczęłaś, wiele się działo przez ostatnie godziny – dodał łagodnie. - Przyjdź, gdy tylko będziesz gotowa.

- Już jestem – odparłam, odrzucając koc. - Możemy iść.

Gdy weszliśmy, porucznik siedział za biurkiem ze wzrokiem utkwionym w drzwi. Nawet nie drgnął, gdy zasalutowałam.

- W czym mogę pomóc, panie poruczniku? - zapytałam, gdy cisza panująca w pomieszczeniu przedłużała się do granic przyzwoitości.

- Wśród odszyfrowanych dokumentów znaleźliśmy rozkaz zbombardowania Gdańska, Krakowa, Bytomia oraz Wrocławia – odpowiedział beznamiętnym głosem porucznik. - Pojutrze, nad ranem Przykro mi to mówić, German, ale twoje dzisiejsze poświęcenie poszło na marne. I tak musimy się ujawnić i przesłać ostrzeżenie.

- Przerwiecie ciszę radiową i dzisiejszy fortel wyjdzie na jaw – podsumowałam. - Dlaczego mi pan o tym mówi, poruczniku? - zapytałam, a w głowie rozbrzmiały mi niedawne słowa chorążego Krajewskiego.

- Powiedziałem, że przykro mi, że twój trud poszedł na marne – powtórzył. - Ryzykowałaś życie po nic. Chciałbym cię za to przeprosić.

- Nie – przerwałam mu, lekko przeciągając sylaby i mrużąc oczy. - Nie po to mnie pan wezwał, a już na pewno nie po to, by mnie przeprosić. Pan, panie poruczniku, liczy na jakiś pomysł, prawda? Na tyle szalony, że tylko ktoś tak nieodpowiedzialny jak ja, mógłby na niego wpaść – mruknęłam.

- Nie, German – odparł stanowczo. - Powtarzam raz jeszcze: chcę żebyś wiedziała, że doceniamy to, co zrobiłaś, ale niestety zrobiłaś to zupełnie niepotrzebnie. Musimy przesłać ostrzeżenie.

- Ale czy musimy przy tym przerywać ciszę radiową? - spytałam, a Krajewski spojrzał na mnie z ukosa, po czym przeniósł wzrok na porucznika. - Można przesłać meldunek tak, jak wszystkie poprzednie. Za pomocą gońca. Czym ta sytuacja różni się od tego, co robiłam dotychczas? - spytałam retorycznie.

- Nie znamy nowego położenia wrogich jednostek, to jak chodzenie po polu minowym – zauważył Krajewski, podchodząc bliżej.

- A oni się nikogo nie spodziewają, będą widzieć tylko to, co będą chcieli widzieć – zaoponowałam. - To nie jest problem nie do obejścia.

- Odpłynęliśmy od brzegu, to daleka trasa. A mamy mało czasu – zauważył porucznik, wskazując mapę z zaznaczoną naszą aktualną pozycją. Podeszłam do biurka i przesunęłam po niej palcem.

- To dzisiejsza prognoza pogody? - spytałam, sięgając po leżącą obok kartkę. - Jeśli tak, to ta trasa powinna zająć od dziesięciu do dwunastu godzin. To oznacza, że na reakcję zostanie około czternastu. Do zrobienia, ale należy się śpieszyć – zauważyłam.

- German, wystarczy, że wiatr osłabnie, natkniemy się na wrogą jednostkę... wszystko się może zdarzyć. Te czternaście godzin to absolutne minimum – zauważył Romanowski, kręcąc głową. - To bezsensu.

- Wręcz przeciwnie – zaoponowałam. - Jestem w stanie pokonać tę trasę w czasie krótszym niż dwanaście godzin, nawet przy niesprzyjającym wietrze. Przekażę wiadomość i „Rakoczy" będzie mógł dalej kontynuować swoją misję.

- A jeśli nie dasz rady, to zginą tysiące niewinnych ludzi – przerwał mi zimno porucznik. - Muszę mieć pewność, że informacja dotarła, więc i tak będę musiał przerwać ciszę radiową.

- Będzie miał pan pewność, jeżeli otrzyma pan potwierdzenie o przekazaniu tej informacji. Wystarczy ustalone hasło, choćby na niekodowanym kanale, bo i tak przecież prowadzicie nasłuch, prawda? - Zerknęłam na Krajewskiego, który potwierdził krótkim skinieniem. - Jeśli o umówionej godzinie nie usłyszycie sygnału, to będzie oznaczało, że zawiodłam i wtedy faktycznie będziecie musieli przerwać ciszę radiową. Ale zapewniam, że do tego nie dojdzie.

- Mówisz o tym tak, jakby już wszystko było postanowione, German. - Porucznik zmrużył oczy, robiąc krok w moją stronę. Dzieliła nas teraz bardzo niewielka odległość. - Skąd w tobie ta pewność siebie?

- Bo wiem, że nie ma innego rozwiązania. I pan również to wie, poruczniku – odpowiedziałam twardo. - A gdyby miał pan jeszcze jakieś wątpliwości, to postaram się je ukrócić, zgłaszając się na ochotnika. Skoro to ja zdobyłam te plany, to dokończę to, co już zaczęłam, prawda? - spojrzałam mu hardo w oczy.

- I spijesz całą śmietankę, sprytnie, German – zaśmiał się nagle Krajewski.

Porucznik milczał, uważnie lustrując moją twarz. Nie mam pojęcia, czego w niej szukał, może strachu?

- Skąd w tobie tak ogromny brak poszanowania dla własnego życia, German? - spytał w końcu.

- Został wyparty przez miłość do mojej Ojczyzny – odparłam krótko. - Czy to znaczy, że aprobuje pan ten plan działania, panie poruczniku?

- Tak. Ustalmy szczegóły...

- Tu nie ma co ustalać – przerwałam mu. - Czasu mamy coraz mniej. Czy mamy tutaj szare żagle dla „Albatrosa"? Białe za bardzo będą rzucać się w oczy, a będę płynąć również w pełnym świetle dnia. Zresztą i tak potrzeba mu nowego bomu i grota.

- Mamy, wszystko się znajdzie – odpowiedział Krajewski, bo porucznik nagle odstąpił ode mnie, usiadł za biurkiem i w pełnym skupieniu zaczął pisać jakiś list. - Ignacewicz się tym zaraz zajmie. Ty się przygotuj, a my zabezpieczymy i zaszyfrujemy wiadomość. Wypłyniesz w ciągu dwudziestu minut. - Po tych słowach wyszedł, by wszystko przygotować. Zostałam z porucznikiem sama.

- Tak jest – odpowiedziałam w przestrzeń, bo Romanowski nadal mnie ignorował. - A jeżeli dwanaście godzin po moim wypłynięciu nie otrzymacie sygnału... - urwałam, bo koniec zdania nie chciał mi przejść przez gardło.

Niepowodzenie było niemal równoznaczne z moją śmiercią.

Do tej pory nie zestawiałam ze sobą tych dwóch słów - „śmierć" oraz „moja". Teraz to połączenie stało się nagle dziwnie realne i prawdopodobne.

- Jaki sygnał? To nie może być nic podejrzanego, skoro to niekodowany kanał – odezwał się znad listu porucznik, nie podnosząc głowy. - Jakaś piosenka, bądź reklama, bez żadnych skojarzeń.

- Wystarczy biały szum – wtrąciłam. - Do siedemnastej powinnam być już na miejscu, o siedemnastej puszczają w radio reportaż przyrodniczy, mimo wszystko nie porzucili standardowej ramówki – przypomniałam sobie. Remik opowiadał mi o tym, podczas moich pierwszych dni w Gdyni. Jego brat pracował w rozgłośni radiowej, właśnie przy tym programie. - Kilka sekund białego szumu podczas tej audycji nie będzie podejrzane, cały czas mają tam jakieś zakłócenia.

- Właśnie dlatego to nie będzie jednoznaczne, German. Wymyśl coś innego – zaprotestował porucznik.

- Będzie jednoznaczne, zadbam o to, poruczniku – zapewniłam go, a do drzwi gabinetu zapukał Ignacewicz, meldując że wszystko jest już gotowe. - Audycja trwa piętnaście minut, poruczniku.

- German – zatrzymał mnie porucznik, gdy już szykowałam się do odejścia. - Przekaż ten list admirałowi. - Podał mi niedużą kopertę. - Do rąk własnych, treść ściśle tajna. Ostrzeżenie jest tutaj, na tym pendrivie, zrobiliśmy kopie. Wiesz co robić? - spytał nagle bardzo łagodnym tonem, łapiąc mnie za ramię.

- Nie dać się zabić, poruczniku – odpowiedziałam z nieco smutnym uśmiechem, unosząc lekko głowę, by spojrzeć mu w oczy. Górował nieco nade mną wzrostem, jednak nie czułam się przytłoczona.

- Byłbym bardzo wdzięczny, German. Idź, nie ma czasu – westchnął, po czym puścił moją rękę i pozwolił odejść.

- Do widzenia, panie poruczniku. - Posłałam mu przez ramię smutny uśmiech, zastanawiając się, czy dane nam będzie się jeszcze zobaczyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro