pięćdziesiąt dwa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie pamiętałam ostatnich kilometrów naszej podróży. Zasnęłam gdzieś przed Gdynią, a potem byłam już z powrotem w skrzydle szpitalnym z Zośką krzątającą się dookoła mojego łóżka. Gdy tylko zauważyła, że się obudziłam, stanęła nade mną biorąc się pod boki.

- Zuzanno Franciszko German, jeszcze raz wywiniesz mi taki numer i możesz pożegnać się z życiem – zagrzmiała. - Czy ty wiesz czym są bakterie? Zanieczyszczona rana? Gangrena? Zakażenie? Sepsa?

- Wiem – jęknęłam, unosząc się na łokciach. - Było aż tak źle?

- Nie, musiałam tylko wyciągnąć ci pół kilo piachu z rany, słona woda trochę to wszystko uchroniła – odpowiedziała Zośka nieco łagodniejszym tonem. - Ale wcale nie musiało tak być. Nie ruszysz się z tego łóżka, póki na to nie pozwolę, jasne?

- Jasne – odpowiedziałam zmęczonym głosem. W ogóle czułam się zmęczona, wizja pozostania w łóżku wydawała mi się w tym momencie bardzo kusząca.

- Swoją drogą ten porucznik to się nadźwiga, znowu musiał cię tutaj przytaszczyć, a wcale taka lekka nie jesteś – zauważyła nieco złośliwie Zosia. - Jak tym razem podziękował ci za uratowanie życia? - zapytała ciekawie.

- Po prostu podziękował – ucięłam dyskusję, nie wdając się w szczegóły. Wolałam zachować je dla siebie.

- Hm, dziwne, nie zajrzał do ciebie ani razu, odkąd wróciliście – mówiła dalej Zośka, przysiadając na skraju mojego łóżka. - No wiesz, ostatnio przyszedł do ciebie, wtedy z tą różą. A teraz nic, jakby cię unikał...

- Ma dużo pracy. Moja niedyspozycja nie pomaga – wymamrotałam, odwracając głowę. - Zdrzemnę się jeszcze, dobrze? - postanowiłam delikatnie ją spławić.

- Jasne, myślę, że wieczorem będziesz mieć gości. - Uśmiechnęła się tajemniczo. - Odpoczywaj, Zuza. - Ścisnęła mnie lekko za rękę i w końcu zostawiła mnie samą.

Lecz choć zamknęłam oczy, sen nie nadchodził. Nie chodziło o ból, którego nie czułam dzięki środkom przeciwbólowym, ani też o ogólne zmęczenie czy złe samopoczucie. Po prostu w końcu w pełni przytomna, na spokojnie mogłam przeanalizować wydarzenia ostatnich dni. Nie tylko te związane z Romanowskim. Całą tą sytuację. Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej żałowałam, że jednak nie mogę ruszać się z łóżka. Było tyle do zrobienia, choćby odnalezienie prawdziwego szpiega, nim ten storpeduje kolejne nasze plany.

Robienie czegokolwiek było teraz niemożliwe, póki ktoś donosił o wszystkich naszych ruchach. Miałam nadzieję, że to tym zajmuje się teraz porucznik. Że nie unika mnie tylko ze względu na moje ostatnie słowa. Mogłam zostać źle zrozumiana, bo w innych okolicznościach...

Cholera, w innych okolicznościach nie wahałabym się ani chwili. Ale okoliczności był takie, jakie były i żadne z nas nie mogło pozwolić sobie na najmniejsze rozproszenie uwagi. Myślałam, że oboje zdajemy sobie z tego sprawę. Myślałam, że specjalnie trzyma mnie na dystans, właśnie z tego powodu. Służbowy dystans miał uchronić nas przed patrzeniem na siebie tak, jak patrzą na siebie mężczyzna i kobieta.

Ale najwyraźniej było to silniejsze od nas.

Pokręciłam głową, skupiając się na innych aspektach mojej wyprawy. Druga wizyta na „Golden Eagle'u", choć bardzo krótka również dostarczyła mi wielu nowych wiadomości. Zresztą teraz, gdy na spokojnie myślałam o tym, o czym dowiedziałam się za pierwszym razem, wiele elementów zaczęło wskakiwać na swoje miejsce. Byłam jednak osamotniona w swoich procesach myślowych.

A przynajmniej do wieczora.

- O, cześć, Zuzka. Jest Marta? - Po kolacji Remik zajrzał do skrzydła szpitalnego.

- Nie widziałam jej dzisiaj – odpowiedziałam, z trudem hamując lekki żal, że nawet nie zapytał jak się czuję. Remik chyba to jednak dostrzegł, bo w sekundę był już przy moim łóżku. Z tej perspektywy jego połamany nos był jeszcze bardziej krzywy, niż mi się wydawało, ale prócz jeszcze kilku prawie wygojonych zadrapań i bladych siniaków, to był jedyny mankament jego wyglądu, który przypominał o tym, co przeszedł. Może jeszcze jakaś taka ostrożność w ruchach, gdy pobolewały go jeszcze nie do końca zagojone żebra.

- Hej, Zuza, zgrywałem się. Przecież to logiczne, że ja do ciebie! - zawołał, łapiąc mnie za rękę. - Jak się czujesz? Wszyscy mówią tylko o tobie i o tym, co zrobiłaś! - wykrzykiwał entuzjastycznie. - Musisz mi wszystko opowiedzieć. Nam, bo zaraz przyjdzie tu jeszcze Felek z Mają. I może Mikołaj, od wczoraj zaczyna dawać oznaki powrotu do świata żywych...

- Czy moja misja nie była przypadkiem tajna? - pytam. - Zresztą nie powinniśmy nic mówić, póki mamy kod żółty...

- Kod żółty już dawno odwołany, Zuzka, co ty! - zawołał Remik, zdziwiony moją niewiedzą. Spojrzałam na niego z lekki politowaniem. Kiedy musiał otwierać szerzej usta, jego mowa stawała się nieco mniej wyraźna przez wciąż jeszcze dobrze nie wygojone obrażenia na twarzy. - A no tak, byłaś nieprzytomna. Złapali go, zgadniesz, kto to był?

- Nie muszę – odpowiedziałam. - Zośka go wybadała? - spytałam tylko dla pewności.

- Tak, działała na osobiste polecanie admirała. Okazuje się, że jest całkiem grubą rybą tam u tych od NATO – wyjaśnił mi z zapałem Remik. - A to, czego udało się dowiedzieć Romanowskiemu tylko to potwierdziło. Wzięli się za niego z Krajewskim, gdy tylko wrócił, dopiero niedawno wyszli. - Wzdrygnął się lekko, zapewne na myśl o tym, co sam przeszedł ledwie parę dni temu. Albo bardzo szybko się po tym pozbierał, albo doskonale ukrywał swoje uczucia. Obiecałam sobie mieć na niego, na wszelki wypadek, oko. - Pani doktor narzekała, że cała jej robota z opatrywaniem go wcześniej poszła na marne, bo teraz wygląda jeszcze gorzej niż wcześniej. Ale przynajmniej puścił parę i wszystko już wiemy. Teraz to my jesteśmy górą...

- Remik – upomniałam go. - Powoli, bo nie nadążam. Krajewski wrócił z Świnoujścia?

- Tak, wściekły jak osa, bo okazało się, że pojechał tam na darmo – wyjaśnił pośpiesznie. - Okazało się, że już przyjechał ktoś inny i jednak nie potrzebują ludzi od nas...

- Siema, Zuzka! - Z mojej drugiej strony pojawił się roześmiany Felek, który przysunął sobie krzesło i wziął na kolana lekko zarumienioną Maję, która przywitała się ze mną uśmiechem. - Jak się czujesz?

- Dobrze, ale właśnie się zaczęłam zastanawiać, ile ja właściwie byłam nieprzytomna... - stwierdziłam z zadumą. - Remik jest już prawie całkiem wykurowany, wy jesteście ze sobą bardzo... zżyci, a porucznik zdążył wraz z Krajewskim przetrzepać Wasina od A do Z...

- Właściwie to nie całkiem – odezwała się Maja. - Wiecie, nadaję dużo wiadomości, więc co nieco wiem. Jest coś, czego nie chce im powiedzieć. Coś ważnego – westchnęła. - Dlatego Romanowski jest taki podenerwowany, lepiej nie wchodzić mu teraz w drogę.

Pomyślałam, że chyba jest zdenerwowany też z trochę innego powodu, ale postanowiłam się nie dzielić tym spostrzeżeniem z resztą. Wypytałam ich o wszystko i wszystkich, chwilę później dołączyła do nas Marta, całując na powitanie Remika, który aż zaczerwienił się po czubki uszu.

- Wiecie co? - stwierdziłam nagle, a cała czwórka spojrzała na mnie z zainteresowaniem. - Cieszę się, że jesteście cali. Mam nadzieję, że tak pozostanie.

- Też mamy taką nadzieję – odpowiedział Felek w imieniu wszystkich. - Dobra, ja idę. Wachta obserwacyjna sama się nie odwachci – westchnął i wywrócił oczami na lekko złośliwą uwagę Mai, że słowo „odwachci" nie istnieje. - Dziś Mikołaj wypływa pierwszy raz od... no wiecie – zasępił się nieco.

- Pozdrów go ode mnie ciepło, dobrze, Feluś? - poprosiłam, ściskając na pożegnanie jego ramię.

Maja pożegnała się kilka minut później, mówiąc, że musi wracać do pracy, Zośka zawołała Martę do pomocy przy jednym z pacjentów, a Remik posiedział jeszcze chwilę.

- Zuza... uratowałaś mnie, wiesz? - powiedział nagle.

- Ja? - zdziwiłam się. - Chodzi ci o to, że się za tobą wstawiłam?

- To też, ale... wcześniej – wyznał. - No wiesz, jak mnie porwali. Myślałem sobie o tym wszystkim, o czym nam mówiłaś, czego nas nauczyłaś i to mnie uratowało. A kiedy było bardzo, bardzo źle i myślałem, że już nie dam rady, myślałem o rodzinie i o Marcie. Ale też o was: o tobie, o Felku i Mikołaju. Ale głównie o tobie, bo wiedziałem, że byłoby ci bardzo przykro, gdybym nie dał rady wrócić.

- Och, Remik – westchnęłam, obejmując go, na tyle na ile pozwalały mi na to bandaże na brzuchu.

- Teraz rozumiem tę piosenkę, o którą poprosił cię wtedy porucznik. Pamiętasz? - Kiwnęłam głową. - Teraz dobrze rozumiem, że nieważne jak, ważne, by wrócić. Ja wróciłem, ale... nie jestem już ten sam, Zuza. Już nie jestem tym samym Remikiem, co kiedyś – westchnął ciężko, odwracając wzrok.

- Remik. - Dotknęłam łagodnie jego ramienia. - Wiem. Ale to w porządku. To by źle świadczyło o nas, jako o ludziach, gdybyśmy wrócili po tej wojnie niezmienieni. Na każdym z nas odcisnęła, bądź jeszcze odciśnie piętno. Na jednych większe, na innych mniejsze. Nikt z nas nie wróci taki sam...

- Grunt, żebyśmy wrócili – dokończył Remik cicho. - Przekazać porucznikowi, że się obudziłaś? Pewnie chcesz go zobaczyć... - zagaił, wstając powoli do wyjścia.

- Nie, nie zawracaj mu głowy – odpowiedziałam, nieco zaskoczona jego inicjatywą. - Sama go znajdę, jak już Zośka pozwoli mi się ruszyć. Dzięki za odwiedziny, Remik. Uważaj na siebie – zawołałam jeszcze za nim, gdy zmierzał już ku drzwiom szpitala.

Opadłam ponownie na poduszki i zamknęłam oczy. Chcąc nie chcąc, mój myśli zaczęły krążyć wokół mojej rozmowy z Romanowskim. Patrząc z perspektywy czasu, zastanawiałam się, czy nie zareagowałam zbyt gwałtownie. Zrobiłam to ze strachu, a powodów do obaw miałam wiele. Strach przed straceniem go w jakiś okropny sposób, był tylko jednym z nich.

Gdybym jednak zaryzykowała... pozwoliła sobie na odsłonięcie się bardziej, niż kiedykolwiek... Może to byłoby tego warte? Może...

Pokręciłam głową. Nie byłam w stanie nic ustalić, bez rozmowy z porucznikiem. A na razie byłam zupełnie uziemiona, a on...

A on najwyraźniej nie miał zamiaru mnie w tej chwili widzieć.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro