trzy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Inaczej wyobrażałam sobie okoliczności w jakich pojawię się w gdyńskiej Szkole Morskiej. Byłam tu tylko raz, a właściwie dwa. Za pierwszym razem składałam dokumenty, po tym jak rzuciłam studia na Politechnice Śląskiej. Za drugim przyszłam je odebrać, gdy otrzymałam odpowiedź odmowną.

Dwa miesiące później wyznaczono mi termin egzaminu komisyjnego, jednak nie mogłam się na nim stawić. Nagła śmierć rodziców w wypadku samochodowym pokrzyżowała mi te ambitne plany i wywróciła życie do góry nogami. Potrzebowałam się szybko ustatkować – zdobyć zawód i pracę. Turystyka wydawała się dobrym wyborem.

To wszystko jeszcze bardziej zbliżyło mnie z Zosią. Bardzo mi pomagała w tamtym okresie. Zawsze mogłam liczyć na nią i na ciotkę. Tak samo, jak moja mama wspierała swoją siostrę, gdy ta została porzucona w trzecim miesiącu ciąży przez faceta, który odmówił wzięcia odpowiedzialności za swoje czyny.

Zdążyłam pożegnać się z nimi przed wyjazdem do Gdyni. Przyjechałam wcześniej, lecz to chyba nie był dobry pomysł. Nie miałam pojęcia, gdzie się podziać, a do rozpoczęcia ćwiczeń zostało jeszcze pięć dni.

- Zgubiła się pani?

- Nie, w porządku. Jestem po prostu za wcześnie. - Wzruszyłam ramionami, odwracając się, by przyjrzeć się bliżej mężczyźnie, który mnie zaczepił.

- Na ćwiczenia? Chyba raczej za późno, obóz zaczął się wczoraj – zauważył chłopak, bo jeszcze trochę brakowało mu do bycia mężczyzną. Nie wiem nawet czy miał ukończone osiemnaście lat.

- Ja na następny turnus. Więc jestem o pięć dni za wcześnie. - Uśmiechnęłam się z zakłopotaniem.

- W sumie to lepiej w tę stronę. Felek. - Wyciągnął w moją stronę rękę, którą ochoczo uścisnęłam. - Pierwsza klasa. Pomagamy przy rekrutach spoza szkoły. Macie umiejętności, ale zero przeszkolenia wojskowego. Pierwsze dwa dni to musztra i całą ta terminologia. Bosman, kapitan, porucznik i tak dalej.

- Zuza. Znam to wszystko – przerwałam mu łagodnie. - Mój ojciec był pilotem, przeszedł na wcześniejszą emeryturę, ale wiele mnie nauczył.

Felek zmarszczył brwi. Spojrzenie niebieskich oczu nabrało figlarnego wyrazu.

- Skoro tak... to może dołączysz? Po co masz czekać do poniedziałku, skoro właściwie nic nie straciłaś? Chodź, zaprowadzę cię do kapitana.

Kapitan Fijas okazał się człowiekiem o surowym obliczu, lecz pogodnym usposobieniu. Po wysłuchaniu propozycji Felka, czyli Feliksa Duszy, przepytał mnie z materiału przerabianego przez ostatnie dni. Drobne potknięcia zostały mi wybaczone, a sumiasty wąs uniósł się lekko w górę z zadowolenia.

- Proszę, proszę... niezłych kadetów przysyłają nam tutaj ze Śląska, kto by pomyślał. Dołączy pani do drużyny porucznika Romanowskiego – oznajmił, podając mi jakiś dokument. - Tutaj ma pani wszystkie informacje, panno German. A właściwie... kadetko German. Kadet Dusz oprowadzi panią po szkole i przedstawi panu porucznikowi.

- Tak jest, kapitanie. - Stuknęłam obcasami, wyprężając się na baczność, dokładnie tak, jak czynił to mój tata, co dobrze pamiętałam z dzieciństwa.

Felek powstrzymał się z radosnym hucznym okrzykiem, tylko dopóki nie zamknęły się za nami drzwi gabinetu kapitana.

- Ale ekstra! Będziesz ze mną, też jestem u Romanowskiego – ucieszył się, przybijając mi piątkę. Kiedy się tak uśmiechał, jasne włosy i oczy nadawały mu wygląd aniołka, ale figlarny uśmiech zdradzał psotne usposobienie.

- Też się cieszę. Jaki on jest? - zapytałam ciekawie.

- Sama zobaczysz. Chodź, pokażę ci pokój, przebierzesz się i pójdziemy. Jak się sprężymy, zdążysz na zajęcia z nawigacji. Nienawidzę nawigacji – dodał z mniejszym entuzjazmem.

- To wcale nie takie trudne. Pomogę ci, jeśli będzie potrzeba. - Uśmiechnęłam się do niego, kiedy stanęliśmy przed właściwymi drzwiami. - Zaraz wracam.

- Dzięki, Zuza, super jesteś!

Na jednym z dziesięciu łóżek, z czego osiem ewidentnie było zajętych, leżał czysty mundurek Szkoły Morskiej. Ubrałam się w niego szybko, nie tracąc czasu na sentymenty. Nigdzie nie było lustra, wyszłam więc do Felka, by ocenił efekt.

- Mega. Serio, pasuje ci – powiedział, przyglądając mi się od stóp do głów, podczas gdy ja szybkimi ruchami zaplatałam moje ciemne włosy w warkocz. - Pytanie: czy w twoim wypadku stan cywilny „panna" jest równoznaczny z tym, że jesteś wolna? - rzucił mimochodem z zadziornym uśmiechem.

- Felek. - Spojrzałam na niego z ukosa, kiedy prowadził mnie korytarzem ku jednej z sal wykładowych. - Ile ty masz lat, tak właściwie?

- Dziewiętnaście.

Dziewiętnaście. Tylko dziewiętnaście. Przecież...

- To przecież jeszcze dziecko z ciebie, Felek – zauważyłam ze smutnym uśmiechem.

- Wiem. - Wzruszył ramionami. - Ale ja żartowałem, wiesz o tym?

- Wiem – westchnęłam. Westchnęłam, bo choć sama byłam ledwie parę lat starsza...

On naprawdę wciąż jeszcze był dzieckiem.

- O, to tutaj. Czekaj, wejdę pierwszy. - Felek zatrzymał się przed solidnymi dębowymi drzwiami i zapukał energicznie. Za ściany dobiegło nas gromkie „wejść!". Głos wydał mi się dość młody i miałam rację, bo gdy weszłam za chłopakiem do środka, jego właściciel okazał się ciemnowłosym mężczyzną około trzydziestki.

- Słucham, kadecie Dusz. - Jasnoniebieskie oczy przeszywały Felka oceniającym spojrzeniem, mnie nie poświęcając ani jednej sekundy.

- Na polecenie kapitana Fijasa przyprowadziłem do pańskiej klasy nową kadetkę, poruczniku – odparł służbiście, krótkim spojrzeniem dając mi znać, że powinnam podejść bliżej z kartką, którą otrzymałam od kapitana.

- Kadetka Zuzanna German, panie poruczniku – przedstawiłam się, oddając mu notatkę kapitana Fijasa. Przebiegł ją bystro wzrokiem, po czym przeniósł spojrzenie na moją twarz.

- Dusz, odmaszerować do swoich obowiązków – powiedział, nie odrywając jednak wzroku ode mnie. - Spocznij, German i siadaj, gdzieś jeszcze jest miejsce.

- Tak jest, panie poruczniku.

Miejsce znalazło się w trzecim, przedostatnim rzędzie. Moim współtowarzyszem z ławki stał się rudowłosy piegowaty młodzieniec, chyba odrobinę starszy od Felka.

- Remigiusz, czyli Remik – szepnął do mnie półgębkiem, palcem wskazując swoją plakietkę z nazwiskiem. Remigiusz Zawada.

Skinęłam tylko głową z lekkim uśmiechem. Moje imię znała już przecież cała grupa.

- Skoro nasza nowa kadetka jest na tyle zorientowana, że wpada tu spóźniona o prawie dwa dni, to może rozwiąże zadanie, które widnieje na tablicy? - Porucznik zwrócił się wprost do mnie. Jego spojrzenie było chłodne, oceniające, ale nie wrogie.

Wstałam.

- Poruczniku, szkolenie miałam rozpocząć w przyszłym tygodniu, jednak przyjechałam wcześniej i pan kapitan pozwolił mi dołączyć, sprawdziwszy wcześniej czy dam sobie radę – poinformowałam go uprzejmie, bez strachu patrząc mu prosto w oczy. Mięsień na jego szczęce drgnął. - Myślałam, że zostało to uwzględnione w notatce. A odpowiadając na pańskie pytanie, poruczniku... - Podeszłam do tablicy z rozrysowanym schematycznie kawałkiem mapy Morza Bałtyckiego. Pytanie oraz wszystkie niezbędne dane wypisane były tuż obok. - Kurs sto dwadzieścia stopni, kierunek południowo-wschodni. Czas potrzebny na pokonanie tego dystansu to... - szybko wykonałam obliczenia – czterdzieści cztery minuty. Warto jednak uwzględnić boczny wiatr wiejący często z południowego-zachodu w tej części wybrzeża, odbija się on od klifów. Przy tej sile wiatru wymagać to będzie dużej korekcji kursu, a co za tym idzie zwiększy się opór i zmniejszy prędkość, więc czas operacyjny tego zadania oszacowałabym jednak na około pięćdziesiąt minut.

Odłożyłam kredę, kończąc notować odpowiedź na tablicy. Otrzepałam ręce z białego pyłu i obróciłam się do porucznika z rękami założonymi za plecami w pozycji „spocznij". Ciszę panującą w sali można było kroić nożem.

- German – odezwał się w końcu bardzo cicho. - Porozmawiamy po zajęciach. A teraz wracaj na miejsce i nie chcę słyszeć ani jednego twojego słowa więcej.

- Tak jest, poruczniku. - Wróciłam na miejsce obok Remika. Ten szturchnął mnie dwie minuty później, stukając długopisem w margines swojego zeszytu.

„Kanał. Romanowski będzie cię teraz gnoił, jak psa."

Zmarszczyłam brwi i wyjęłam mu długopis z ręki.

„Bo co? Bo wyjaśniłam mu uprzejmie, dlaczego się spóźniłam? Czy dlatego, że nie mam problemów z rozwiązywaniem zadań z nawigacji?"

„Nie wiem, ale spójrz na jego minę i sama sobie odpowiedz."

Przeniosłam wzrok w kierunku katedry. Romanowski przyglądał się nam z lekko zmrużonymi oczami.

- Zawada, twoja kolej. Może wchłonąłeś część wiedzy panny German poprzez dyfuzję i dasz radę rozwiązać kolejne zadanie. - Wyciągnął w jego stronę kredę, podchodząc bliżej.

Stanął obok naszej ławki, z perspektywy obserwując, jak Remik męczy się z obliczeniami i kreśleniem kursu. Jego palec stukał miarowo o ławkę tuż obok mojego lewego łokcia.

Choć właściwie nie do końca miarowo. Przypominało to...

Zapisałam szybko wynik i na marginesie zaczęłam stawiać kropki i kreski. Już po paru sekundach zorientowałam się, że miałam rację.

S-P-O-K-O-J-N-I-E

Powtarzane raz po raz. Nie odwróciłam głowy. Porucznik podszedł do tablicy, przerywając swoją wiadomość na literze „j". Skorygował odpowiedź Remika, który wymęczony opadł na krzesło obok mnie.

Kolejne trzy godziny walczenia z nawigacją minęły w mgnieniu oka. Cała grupa poszła na kolację, a ja zgodnie z poleceniem zostałam na swoim miejscu. Porucznik dłuższą chwilę pisał coś na tablicy. Cierpliwie czekałam, aż mnie zawoła.

- German, pozwól.

Podeszłam do tablicy i odebrałam z jego ręki kredę, którą podał mi bez słowa. Chwilę analizowałam zadanie przedstawione na tablicy. Nie dotyczyło tylko nawigacji, ale także i strategii, było zatem o wiele trudniejsze.

- Tego zadania nie da się rozwiązać, panie poruczniku. Z tej sytuacji nie ma wyjścia.

- Jesteś pewna, German? - Zmarszczył brwi i stanął pół kroku za mną. Niemal czułam jego oddech na karku. - Stuprocentowo?

Teraz to ja zmarszczyłam brwi.

- Jest jedno wyjście – odparłam z namysłem, robiąc krok do przodu i przyłożyłam nieco niepewnie kredę do tablicy. - Dość ryzykowne, co prawda, ale... gdyby nieoznakowana niewielka jednostka zdołała się przebić z meldunkiem przez linię nieprzyjaciela... – Zaczęłam kreślić. - Żadnego silnika, tylko żagle, choć manewry nie będą łatwe. I cisza radiowa. Wtedy, przy tych warunkach... - mruczałam pod nosem, wykonując jednocześnie obliczenia i stawiając kolejne linie wyznaczające kursy danych jednostek.

- German – powtórzył porucznik, gdy odłożyłam kredę. Wziął ją do ręki i dorysował jedną linię, której zabrakło w moim rysunku. - Przepisz to na czystą kartkę papieru i zanieś niezwłocznie do kapitana. Potem możesz iść na kolację. To wszystko na dziś – rzucił na koniec i ruszył do drzwi.

- Tak jest, poruczniku. - Skinęłam głową, nim sobie o czymś przypomniałam. - I zapewniam pana, poruczniku, że jestem spokojna. Całkowicie.

Przystanął z ręką na klamce.

- Widzimy się na wieczornym apelu, German.

Nie widziałam jego twarzy, ale byłam niemal pewna, że w tej chwili lekko się uśmiechnął.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro