trzydzieści cztery

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Reszta dnia mija mi na unikaniu wszystkich i martwieniu się o Remika. Odkąd się rozdzieliliśmy, nie dał znaku życia. To jeszcze nic nie znaczyło, ale miałam złe przeczucia. Aby się czymś zająć, postanowiłam dowiedzieć się czegoś o dziewczynie Mikołaja.

- Cześć, Maja – przywitałam się z radiotelegrafistką w kwaterze głównej. - Mogę mieć prośbę?

- No? - Rudowłosa dziewczyna założyła włosy za ucho.

- Mój znajomy martwi się o swoich bliskich, nie dają znaku życia, a mieszkają w okolicy, gdzie doszło do wymiany ognia. Mogłabyś trochę dla mnie poszperać w tej sprawie? - spytałam.

- Imię oraz nazwisko, miasto i co z tego będę mieć – odparła w telegraficznym, nomen-omen, skrócie.

- Izabela Sęczykowska, Kołobrzeg, randkę z Feliksem... a przynajmniej was sobie przedstawię. Zgoda? - spytałam.

- Zgoda. Jak coś się dowiem, dam znać. - Kiwnęła głową.

- Dzięki.

- Do usług, pani podoficer.

Gdy wróciłam do swojego pokoju na łóżku zastałam małą karteczkę zapisaną schludnym, choć nieco pośpiesznym pismem.

„19:00, przed wejściem do kwatery głównej, obowiązuje strój cywilny".

Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, choć nie było mi do śmiechu. Raz, że sytuacja była poważna, dwa...

Nie miałam się w co ubrać. Po prostu, po ludzku, nie miałam się w co ubrać. Nie miałam przy sobie nic prócz dwóch kompletów munduru, bielizny, ręcznika i dresu do spania. Żadna z tych rzeczy nie nadawała się na nieoficjalne spotkanie z porucznikiem.

Spojrzałam na zegarek, który pokazywał godzinę siedemnastą i podjęłam błyskawiczną decyzję. Zeszłam na dół do skrzydła szpitalnego, bo jedyną osobą, która mogła mnie uratować była Zośka. Choć miałyśmy odmienne gusta, rozmiar zarówno ubrań, jak i butów, nosiłyśmy ten sam. A ona bez wątpienia miała w szafie coś więcej niż lekarski kitel i szlafrok.

- Zoś, potrzebuję twojej pomocy – zawołałam, szukając jej na zapleczu. Stanęłam w progu, jak zamurowana, bo osoba, którą zastałam w środku, wcale nie była moją kuzynką.

- Dzień dobry, panno German – powitał mnie z uśmiechem na lekko brodatej twarzy Wasin.

Wyglądał o niebo lepiej. Siniaki bladły, opuchlizna zeszła, rany na twarzy powoli się goliły, stając się tylko delikatnymi różowymi bliznami. Teraz było widać przynajmniej, że Rosjanin jest ciemnym blondynem o dość przeciętnej urodzie. To, co najbardziej zwracało uwagę w jego wyglądzie to oczy. Bardzo jasne, niemal wodniste, zimne. Bezuczuciowe, analityczne.

Jeżeli oczy miały być zwierciadłem duszy, to te nie wzbudzały mojego zaufania.

- Dzień dobry – odpowiedziałam z niewielkim wahaniem. - Szukam doktor Kwiecińskiej.

- Wyszła do toalety, zaraz powinna wrócić – odpowiedział Wasin, a w kącikach jego oczu pojawiły się drobne zmarszczki, które chyba miały być jednoznaczne z lekkim uśmiechem.

Kusiło mnie, by zapytać. By zalać go falą pytań, wziąć go w ich krzyżowy ogień. Ale obiecałam porucznikowi omijać Rosjanina z daleka, nie mieszać się do tej sprawy. Nie chciałam po raz kolejny zawieść jego zaufania.

Dlatego zamiast tego ugryzłam się lekko w język i stwierdziłam uprzejmie:

- Wygląda pan o wiele lepiej, panie Wasin.

- Owszem, to w dużej mierze zasługa doktor Kwiecińskiej... o, o wilku mowa. - Jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, a ja zerknęłam za siebie na Zosię, która właśnie weszła do pomieszczenia.

- Zuza, cześć. Widzę, że to się dobrze składa, chciałaś przecież porozmawiać z Olegiem, prawda? - Uściskała mnie na powitanie.

- Tak? - zdziwił się ten ostatni.

- To już nieaktualne. - Machnęłam lekceważąco ręką. - Myślałam, że współpracuje pan przy szyfrach...?

- Owszem, ale przyszedłem na zdjęcie szwów i trochę się zagadaliśmy z panną Zosią. Teraz jednak już na mnie czas. - Wstał z krzesła, zasalutował przede mną, po czym podszedł do mojej kuzynki, pocałował ją w rękę i skłonił się raz jeszcze przed wyjściem. - Miłego dnia, paniom życzę.

Przeniosłam wzrok na Zośkę.

- Zoś, czy to na twojej twarzy to... rumieniec? - spytałam z niedowierzaniem.

- Parzyłam kawę, to pewnie od kuchenki – oparła szybko.

Nieco za szybko, jak na mój gust. Nie podobało mi się to, co zobaczyłam, ale wierna obietnicy danej porucznikowi, zatrzymałam swoje obiekcje względem Rosjanina dla siebie. Zośka zresztą i tak by nie słuchała. W takich kwestiach nigdy nie słuchała, choć może dlatego, że to ona miała w tych sprawach o wiele więcej do powiedzenia ode mnie.

- Napijesz się? - spytała, wskazując lekko wyszczerbiony kubek. Jej ulubiony, musiała przywieźć go z domu.

- Nie, trochę się śpieszę. Potrzebuję czegoś do ubrania. Normalnego do ubrania – uściśliłam, szybko wyłuszczając swoje prośbę.

- Na randkę? - Oczy Zośki natychmiast rozbłysły z zainteresowaniem.

- Nie do końca... - odparłam z lekkim roztargnieniem, nim uświadomiłam sobie, co ona właściwie powiedziała. - To znaczy, nie, absolutnie nie! Zwykłe spotkanie, ale nie mogę iść na nie w mundurze, a tylko to mam...

- Co ty byś beze mnie zrobiła? - westchnęła moja kuzynka, otwierając szafę stojącą w kącie. Zgodnie z moimi przewidywaniami, daleko było jej do określenia „pusta". - Pomyślmy... - Zmierzyła mnie oceniającym wzrokiem. - Spróbuj to. Albo to. Albo to z tym. Ewentualnie z tym, buty zaraz ci do tego przyniosę.

Wcisnęła mi w objęcia dość sporo odzieży i zniknęła na chwilę, którą wykorzystałam na szybkie przymiarki. Nim wróciła, byłam już gotowa. Obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem i kiwając z uznaniem głową wręczyła mi do kompletu czarne, skórzane kozaki przed kolano.

- No proszę, jak się postarasz, to nawet potrafisz wyglądać sensownie... Jesteś pewna, że to nie randka?

- Na sto procent – odparłam, wywracając oczami. - Oddam ci jutro, teraz muszę już lecieć. Jesteś wielka, Zoś! - zawołałam jeszcze na odchodnym.

- No wiem! - odkrzyknęła zuchwale.

Pomachałam jej jeszcze zza drzwi i pośpieszyłam na spotkanie z porucznikiem.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro