trzydzieści siedem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następne dni wyglądały kropka w kropkę tak samo. Pływałam na przeszpiegi na przemian z Felkiem i Mikołajem, zdawałam raport Romanowskiemu, pod byle pretekstem odwiedzałam Zośkę, by dyskretnie sprawdzić czy wszystko w porządku, unikałam Wasina jak ognia. Na stołówce szukałam wzrokiem Mai, która jedynie kręciła głową. Żadnych wieści. Ani o dziewczynie Mikołaja, ani o Remiku.

Martwiłam się coraz mocniej, Felek też jakby zmarkotniał. Nawet zadanie, które wyznaczył mu Krajewski – pomoc w przeprowadzaniu manewrów z nowymi rekrutami, którzy wciąż przybywali z Gdyni – nie potrafiło go rozweselić. Mikołaj coraz gorzej radził sobie z emocjami, niepokój o Remika tylko podsycił jego obawy związane z Izą. Wszyscy byliśmy zmęczeni i rozkojarzeni. Nie był to najlepszy nastrój na szpiegowanie, zwłaszcza teraz, gdy wiedziałam, jak bardzo delikatna jest sytuacja, w której się znajdujemy.

- Coś nowego, German? - zapytał porucznik pochylony nad mapą, gdy przyszłam z raportem.

- Nie, panie poruczniku – odpowiedziałam z ciężkim westchnieniem. Dopiero wtedy obrócił się i z trudem powstrzymał wytrzeszcz oczu.

- German, co się stało?

- Dziesięć w skali Beauforta się stało, panie poruczniku – odpowiedziałam, odgarniając mokre włosy z twarzy. Nie było na mnie nawet jednej suchej nitki. - Dokładnie jak w tej piosence. „Albatros" jest w gorszym stanie, ale już go łatają w hangarze – dodałam.

- Dziewczyno, ściągaj te ciuchy, bo się przeziębisz! - zawołał Romanowski, sięgając po koc, który narzucił mi na ramiona, gdy ściągnęłam przemoczoną górę od munduru. Woda i tak wylewała mi się nogawkami na świeżo wypastowany parkiet w jego gabinecie. - Dlaczego się nie przebrałaś od razu?

- Bo kazał mi pan przyjść do siebie, gdy tylko wpłynę do portu – odpowiedziałam słabo, bo właśnie dopadło mnie zmęczenie po całym przedpołudniu walki z żywiołem. - Rozkaz to.. a-spik! ...to rozkaz – dokończyłam, siąkając nosem.

- Idź się przebierz, German. - Pokręcił głową. - I na wszystkie świętości, zaklinam cię, tylko spróbuj mi się teraz rozchorować!

- Nie mam najmniejszego zamiaru, panie poruczniku. - Zasalutowałam i wciąż owinięta kocem wróciłam do siebie. Siadałam na swoim łóżku i zaciągnęłam się lekko jego zapachem. Wypuściłam powoli powietrze, a następnie poszłam wziąć gorący prysznic.

Przebrana w suche ciuchy postanowiłam zejść do kuchni po coś gorącego do picia i do Zośki po aspirynę, tak na wszelki wypadek. Chorowanie teraz to faktycznie nie był najlepszy pomysł.

W skrzydle szpitalnym panowała cisza i spokój. Zawołałam Zośkę, jednak nikt mi nie odpowiedział. Dopiero chwilę później z zaplecza wyjrzała Marta.

- Dzień dobry, pani doktor pojechała do miasta, opatrywać rannych z porannych zamieszek – powiedziała na mój widok, wycierając ręce.

- Spokojnie, ja tylko po aspirynę, strasznie przemokłam – opowiedziałam, siadając na najbliższym krzesełku, a pielęgniarka wygrzebała z kieszeni klucz do przeszklonej szafy z lekami. - O jakich zamieszkach mówisz? - zdziwiłam się.

- Część mieszkańców zebrała się pod pomnikiem Neptuna i głośno protestowali przeciwko całej tej sytuacji – wyjaśniła mi Marta, podając białą pigułkę oraz szklankę wody. - Żądają wybrania strony, opowiedzenia się po którejś stronie konfliktu. Ale niestety połowa jest za wsparciem krajów NATO, a połowa sympatyzuje z Rosją, stąd wniknęły zamieszki. – Dziewczyna westchnęła ciężko.

Teraz zauważyłam, że ma lekko opuchnięte oczy. Chyba wiedziałam dlaczego.

- Ty też martwisz się o Remika? - spytałam łagodnie, dotykając jej ramienia.

- Boję się o niego. Strasznie – wyszeptała dziewczyna, machinalnie przetaczając między palcami fiolkę z tabletkami. Wyjęłam jej ją ostrożnie z rąk. - Gdyby żył, to by się odezwał, prawda?

- Nie wiemy, co się stało – odparłam równie cicho.

- Napisał dla mnie wiersz przed wyjazdem. - Pielęgniarka uśmiechnęła się delikatnie. - Dość kiepski, muszę przyznać. Za to maluje fenomenalnie.

- Artysta. – Podzieliłam jej uśmiech. - Dam ci znać, gdy tylko czegoś się dowiem.

Ścisnęłam raz jeszcze pokrzepiająco jej ramię i ruszyłam na stołówkę, bo mój żołądek głośno domagał się obiadu. Pierwszą osobą, którą zauważyłam po wejściu był Felek rozmawiający z podoficerem Krajewskim.

- Dzień dobry, pani podoficer – przywitał się ze mną chłopak.

- Cześć. Dzień dobry, panie podoficerze. Jakieś wieści o Zawadzie? - spytałam standardowo.

- Nic – odpowiedział zmartwiony Krajewski. - Chyba musimy zacząć brać pod uwagę myśl, że... - Nie dokończył zdania, ale przecież wcale nie musiał. - A jak tam twoje zadanie, German? - zmienił szybko temat.

- Pan wybaczy, ale to sprawa pomiędzy mną a porucznikiem – odparłam grzecznie, acz stanowczo. - Nie mogę rozmawiać o szczegółach, przepraszam.

- Wybaczam, German. Wszyscy wiemy, jak to jest. - Uśmiechnął się kącikiem ust. W tym momencie zaburczało mi głośno w brzuchu. - O, widzę, że ktoś tu nie jadł obiadu. Nie będę cię zatrzymywał, German, bo jeszcze twój żołądek strawi sam siebie, a to byłaby wielka strata. - Pożegnał się z nami krótkim skinięciem, na który odpowiedzieliśmy tym samym i usiedliśmy wraz z Felkiem przy stoliku.

- Jak tam ćwiczenia z Krajewskim? - spytałam, pałaszując zupę w iście rekordowym tempie. O zmierzchu znów wypływałam, musiałam więc jeszcze iść do hangaru pogonić mechaników, żeby „Albatros" był gotowy.

- Właściwie to kiepsko, co jedna grupa to gorsza – westchnął chłopak. - Nie mają już kogo tutaj wysyłać. Brak tam ludzi, Zuza. - Spojrzał na mnie z niepokojem.

Zadziwiające, jak bardzo dojrzał przez te ostatnie tygodnie. Już przestał być tym niewinnym, psotnym chłopcem, który uratował mnie przed błąkaniem się przez pięć dni po Gdyni. Nadal był tym Felkiem, którego znałam, ale jakby co najmniej dziesięć lat starszym.

Tak właśnie wojna działa na ludzi. Postarza ich, czasem aż do śmierci.

Już miałam się zbierać, żeby zobaczyć co z „Albatrosem", kiedy przez przeszklone drzwi do stołówki dojrzałam Maję. Gdy tylko pochwyciła mój wzrok, kiwnęła na mnie, a ja w pół słowa przerwałam rozmowę z Felkiem, przeprosiłam go pospiesznie i ruszyłam na jej spotkanie.

- Mam wieści – powiedziała bez wstępu. - Ale nie są dobre, przykro mi.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro