trzydzieści sześć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Porucznik odprowadził mnie aż pod same drzwi mojego pokoju. Oboje milczeliśmy przez całą drogę powrotną z naszego małego spaceru, każde pogrążone w swoich myślach. Choć sądziłam, że rozmowa z porucznikiem rozjaśni mi w głowie, nie spodziewałam się, że będzie w stanie jeszcze bardziej mi w niej namieszać.

Z jednej strony cieszyłam się, że udało mu się obłaskawić admirała Wieniawskiego na tyle, by przymknął oko na mój ostatni wybryk. Kara w postaci przydzielenia mi Romanowskiego jak mojego bezpośredniego przełożonego, wcale nie była karą. Naprawdę nie chciałam już wychylać się przed szereg, a współpraca z porucznikiem zapowiadała się owocnie. Wydawało mi się, że oboje mamy zbieżne cele i pogląd na świat, a ostatnia rozmowa tylko mnie w tym przekonaniu utwierdziła.

Z drugiej strony, zaufanie, którym mnie obdarzył powierzając mi ściśle tajne informacje przytłaczało mnie. Było to miłe, ale naprawdę bardzo przytłaczające. Odpowiedzialność, która na mnie teraz spoczywała przerażała mnie, ale też motywowała do działania. Rozsądnego działa, zbieżnego z poleceniami porucznika.

Po trzecie, informacje, które mi przekazał wstrząsnęły mną do głębi. Znalazłam się w samym środku czegoś, co przekraczało moje pojęcie. Miałam teraz nad czym myśleć, sytuacja była trudna i jeden nieostrożny krok mógł skończyć się dla Polski katastrofą.

Do tego wszystkiego, martwiłam się o Zośkę. Ewidentnie coś działo się pomiędzy nią a Wasinem, a teraz, gdy znałam jego rolę w tym konflikcie, to wszystko komplikowało się jeszcze bardziej. Nie wiedziałam, na ile szczere były jego intencje, a fakt, że nie mogłam o niczym powiedzieć kuzynce, jeszcze mocniej pogłębiał mój niepokój.

To zawsze ona byłą tą dojrzalszą, odpowiedzialniejszą, stawianą mi za wzór. Ja byłam lekkoduchem, wciąż poszukującym swojego powołania, a jedyną rzeczą, którą traktowałam poważnie było żeglarstwo. Zośka z kolei miała jasno określony cel i dążyła do niego według ściśle określonego planu. Sukcesywnie odnosiła swoje małe zwycięstwa, podczas gdy ja miotałam się pomiędzy jednym marzeniem a drugim. Jej życie towarzyskie było bogate, a ja zawsze stałam trochę z boku, jednak odpowiadało mi to. To ona zawsze mi pomagała, namawiała do robienia nowych rzeczy i trochę wyciągała mnie z mojego własnego świata do ludzi.

Teraz jednak czułam, że to ona potrzebuje mojej pomocy i ochrony. Problem tkwił w tym, że nie widziałam, jak mogłabym to zrobić, nie łamiąc obietnicy danej porucznikowi.

- Jakieś wieści o Zawadzie? - Moje rozmyślania przerwał głos porucznika. Wtedy też zauważyłam, że stoimy pod drzwiami do mojego lokum.

Pokręciłam głową w odpowiedzi.

- Boję się, że wpadł przeze mnie w tarapaty – westchnęłam.

- Tak to już jest, gdy odpowiadasz za grupę ludzi, która ci ufa. Zrobią wszystko, a ty będziesz czuć się za nich odpowiedzialna, nawet jeżeli nie masz wpływu na ich los – odpowiedział mi porucznik, a w jego oczach dostrzegłam jakąś nutę melancholii.

- Nie wybaczyłabym sobie, gdyby się okazało, że... - urwałam, bo straszne słowa nie chciały mi przejść przez gardło.

Porucznik łagodnie położył dłoń na moim ramieniu.

- German, nie martw się na zapas. Jeszcze nic nie jest przesądzone, nie ma go dopiero jeden dzień – powiedział uspakajającym tonem. - A teraz idź się wyśpij. Jutro jak gdyby nigdy nic płyniesz na patrol. Zbieraj informacje, przekażesz mi je po powrocie. Żadnych notatek, tylko relacja słowna, w cztery oczy, jasne? - Spojrzał na mnie surowo.

- Tak jest, panie poruczniku. Czy mogę wziąć ze sobą Felka? Albo Ignacewicza? - zapytałam.

- Jak najbardziej, choć może lepiej Ignacewicza. Dusz będzie potrzebny Krajewskiemu jutro. Wypływacie w południe – dodał jeszcze.

- Dobrze. Dobrej nocy, panie poruczniku. - Skinęłam mu głową na pożegnanie.

- Dobrej nocy, German... - Romanowski zawiesił głos, mierząc mnie jeszcze spojrzeniem od stóp do głów. Mimo kiepskiego oświetlenie dostrzegłam lekki błysk w jego oku. - German...

- Dziękuję, panie poruczniku – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem, zanim skończył zdanie. A może i tak by go nie skończył.

- Przecież nic nie powiedziałem, German – zdziwił się, marszcząc lekko brwi.

- Nie musiał pan, panie poruczniku – odparłam i otworzyłam drzwi do pokoju. - Dobranoc.

- Dobranoc...

Ostatnim, co zobaczyłam przed zamknięciem drzwi, był szeroki uśmiech rozświetlający twarz Romanowskiego.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro