Głód

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Szarpał się przywiązany do łóżka. Warczał i syczał wściekle. Kompletnie nad sobą nie panował. Kakashi podetknął mu ranę na przedramieniu do ust, ale ten odwracał głowę nie przestając się miotać. Nie chciał pić. Kakashi próbował siłą przycisnąć mu ranę do ust, ale ten się cofał, odchylał i miotał. Kiedy oparł się plecami o ścianę, a oni wciąż napierali poczuł gwałtowne uderzenie paniki i zupełnie stracił nad sobą kontrolę.

Warknął gardłowo i szarpnął się napinając więzy do granic możliwości. Widział, że białowłosy coś do niego mówił, ale nie rozumiał słów. Nie słyszał już. Szarpnął się jeszcze może ze trzy razy i zerwał więzy. Nie czekając zaatakował wyrywając sobie kroplówki. Uderzył pazurami najpierw najbliższego intruza. Zostawił mu ślady na twarzy rozrywając materię maski z jednej strony. Potem zaatakował kobietę. To w niej wyczuwał największego wroga.

Uderzył z taką szybkością, że ledwo zdążyli zauważyć, że wykonał ruch, a ona już trzymała się za krwawiący policzek zaskoczona.

Zerwał się z posłania i rzucił się w stronę najbliższej szyby. Wybił ją z zaskakującą łatwością i  wyskakując z pomieszczenia. Biegł przed siebie szerokim korytarzem,  gnany nieznanym, jakimś pierwotnym lękiem. Chciał tylko jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz.

Wreszcie udało mu się wybiec z budynku. Szybko rozejrzał się po okolicy. Na środku ogrodu czy parku zobaczył niebosiężne, rozłożyste drzewo.  Pobiegł tam. Wdrapał się z niesamowitą zręcznością najwyżej jak tylko mógł. Usiadł na konarze i oparł się plecami o pień. Ogarnęło go dziwne znużenie. Z jakiegoś powodu poczuł się tam bezpieczny i spokojny.  Zamknął oczy i pogrążył się w pustym śnie.

***********************

Wszyscy w panice biegali po całym obiekcie, a nawet poza nim szukając bruneta w szpitalnej piżamie, który na boso mógł pobiec dokądkolwiek. Kakashi wybiegł przez wybita przez niego dziurę używając swojego specjalnego oka. Dostrzegł ledwo utrzymującą się smugę, która była jego trasą. Uderzyło go wspomnienie sprzed kilku dni, kiedy potwory chciały Irukę porwać. 
Przypomniał sobie, że pośrodku kompleksu medyczno- badawczego był całkiem nie mały park, w którym rosło sporo wiekowych drzew. 

- Iruka zawsze lubił drzewa, patrzeć na ich soczyste liście i kwitnące kwiaty. Jestem pewien, że i teraz w stronę drzew go instynktownie ciągnęło. Naprawdę muszę spytać starą kwokę czy aby nie jest boczną gałęzią. Mały, wstrętny Hashiramek. Już ja go sobie wypożyczę jak tylko znajdę pod lub na jakimś drzewie, małpiaka jednego.- burczał pod nosem biegnąc w stronę szpitalnego parku, który pamiętał z poprzedniej eskapady po szpitalnych korytarzach, a potem i dachach. 

Wbiegł na jego teren i aż jęknął widząc, że jest tych drzew naprawdę sporo, a uciekiniera ani śladu. Używając chakry szybko wspiął się na czubek najbliższego i rozejrzał. W samym sercu parku dojrzał ogromne i bardzo stare drzewo. Od niego też postanowił zacząć poszukiwania.
Podszedł do drzewa, na którym spał brunet. Czuł jego drżącą energię. Spojrzał w górę. Dostrzegł jego bose stopy i westchnął zrezygnowany.

- Tak myślałem, że znajdę cię w takim miejscu, Niezdaro.- mruknął pod nosem i zebrał chakrę, by skierować ją w stopy.

Nie chciało mu się udawać małpy i skakać po gałęziach. Odwrócił się do kolesia, który o dziwo potrafił w miarę zrozumiale gadać jak człowiek.

- Znalazłem. Spróbuję go uspokoić i nakarmić, ale niech nikt się nie waży zbliżać, bo tym razem może uciec w takie miejsce, że już nigdy go nie znajdziemy. Kapujesz?- warknął na niego

- Tak. Zostaw to mi.

Kakashi nic nie odpowiedział, tylko ruszył w stronę drzewa. Ostrożnie postawił pierwsze dwa kroki, by sprawdzić czy dobrał odpowiednią ilość chakry do tego celu. Zaczął niespiesznie wchodzić po pniu na samą górę ku zdumieniu towarzysza, który gapił się na to.

Wszedł gałąź wyżej i zwisając głową w dół zaczął go budzić, palcem dźgając w policzek.
Iruka po dłuższej chwili otworzył zmęczone oczy. Zobaczył przed sobą jakąś rozmazaną sylwetkę. Zaatakował. Kakashi zareagował natychmiast. Chwycił jego ręce i przycisnął do pnia.

- Co to, to nie. Drugi raz, się nie dam podrapać.

Odpowiedziała mu seria niezrozumiałych sapnięć i warknięć. Kakashi szybkim ruchem zdjął maskę z twarzy i wpił się w jego usta. Całował go długo i namiętnie mimo, że czuł nieprzyjemny metaliczny posmak krwi, kiedy to robił.
Nagle poczuł, że ten zadrżał i zdecydowanie osłabł. Oderwał się od niego. Puścił jego ręce. Patrzył na niego uważnie. Jego wzrok był jakby bardziej przytomny, chociaż na brązowych tęczówkach pojawiły się wyraźniejsze, ciemne plamki. Usiadł na tej samej gałęzi twarzą do niego.

- Kakashi?- wydusił z siebie.

- Tak. To ja, moja ty kupko nieszczęść. Już dobrze.

- Gdzie my jesteśmy? Co się stało? Co się ze mną dzieje?

- Jesteśmy w ogrodzie, bo tu się czujesz bezpieczniejszy. To przez to, że nie chcesz przyjąć lekarstwa. Więcej ci nie mogę powiedzieć. Biała Wiedźma, by mnie chyba za to ukatrupiła.

- Nawet tak nie mów! Chcę zabić. Nie. Rozszarpać każdego, kto będzie chciał ci jakąkolwiek krzywdę zrobić. Czy ja już oszalałem? Powiedz mi. Powiedz. Chcę zrozumieć! Proszę. Ratuj. Boję się. Tak bardzo się boję, Kakashi.

- No dobrze. Spróbuję ci to jakoś wytłumaczyć, ale musisz się skupić, dobrze?

- M-mogę się przytulić? Boję się, że podrapię ci plecy. Nie chcę ci robić krzywdy.

- Chodź do mnie.- powiedział łagodnie, wyciągając w jego stronę otwarte ramiona.

Iruka nie czekał na ponowne zaproszenie. przysunął się nieco bliżej. Przytulił mocno. Drżał przez chwilę. Jednak zamknięty w jego ramionach i kojony równym, spokojnym biciem serca czuł, że spływa na niego łagodny spokój i poczucie bezpieczeństwa. Zacisnął dłonie na jego ubraniu.

- Nie rozumiem czemu twój dotyk tak mnie uspokaja. To takie żenujące i dziwne.

- Cieszę się, że tak się dzieje. Spróbuję ci to jakoś krótko nakreślić żebyś zrozumiał.

- Dobrze. Słucham cię.

- Lekarstwo, które może cie uratować musi zostać przepuszczone przez krew osoby o silnym przeciwnym żywiole.

- Dlatego dawali mi kroplówki z krwią i kazali pić to świństwo?

- Poniekąd. Tak właściwie to miało cię przygotować na właściwy krok i sposób podawania leku. To, co dostawałeś do tej pory tylko uzupełniało braki. Nie chcesz chyba już zawsze być przykuty do łóżka i brać kroplówki i czyjąś krew?

- Nie chcę.

- Dobrze. Zmierzamy do sedna problemu. Jak wiesz żywa krew transportuje składniki odżywcze, energię i wszystko co najlepsze.

- No niby tak, ale do czego zmierzasz?

- Tak samo jest z lekarstwem dla ciebie. Powinieneś dostawać je wraz z żywą krwią a nie przez worek, w którym krew drastycznie traci na wartości. Dlatego chciałbym cię nakarmić. Ja... naprawdę chcę cię uratować. Dla siebie. I możesz mi wierzyć, że zrobię naprawdę wiele by to osiągnąć.

- To niemożliwe, żebyś aż tak mnie kochał. Nie ty.

- Ej. Ja naprawdę potrafię kochać. Pozwól mi to udowodnić. Proszę cię, byś chociaż spróbował. Wiem, że pierwszy raz jest najtrudniejszy, ale weź chociaż łyczka.

- Chyba nie mam nic już do stracenia, oprócz ciebie. Nie patrz.

- Dlaczego? Masz śliczne te białe ząbki.

- Nie prawda! Są okropne! Nie cierpię ich.- krzyknął przejeżdżając mu pazurami po plecach.

- Są śliczne bo są częścią ciebie, a ty dla mnie jesteś najpiękniejszy na świecie.

- Kakashi...

- To jak? Spróbujesz? Zrobisz to dla mnie? Tylko łyczka. Jednego. Proszę?

Odpowiedziało mu niechętne kiwnięcie głową. Kakashi odwinął bandaż i delikatnie naciął kunai'em zasklepiającą się już ranę. Jedną ręką delikatnie go obejmował a drugą zbliżył do jego ust. Iruka powoli zbliżył wargi do rany, ale czując zapach krwi odsunął się gwałtownie.

- Nie. Nie mogę.

- Spokojnie. Nie spiesz się. Powolutku. Oswój się z zapachem i samym faktem tej czynności. Na pewno jesteś głodny. Tyle dni na samej wodzie...

Iruka znów zbliżył twarz do krwawiącego przedramienia. Kakashi miał według niego tak słodko pachnącą krew. Naprawdę kusiła. Coś w nim coraz natarczywiej wołało, by spróbować. Zatopić w nim swoje ząbki. Zakosztować. Narastało w nim też uczucie dziwnego głodu. Głodu, którego nie będzie w stanie zaspokoić nawet najlepsza potrawa.

Otworzył drżące usta wysuwając białe, cienkie kły. Bał się, że Kakashi się wystraszy tego widoku. Zrezygnuje. Ucieknie od niego. Porzuci. Stawał się potworem a białowłosy go jeszcze do tego zachęcał. Nic z tego nie rozumiał, ale bardzo chciał mu zaufać. Ostrożnie i bardzo delikatnie wbił je w ranę. Objął ją ustami i zaczerpnął łyka.

- Niebiosa. Jakie to dobre! Słodkie. Głodny!- pomyślał zaczynając ssać nieco zachłanniej.

Przycisnął jego rękę do swoich ust, jakby bał się, że ten zaraz ją zabierze, bo miał być tylko łyczek a on tak zachłannie go wypija. Był mu w tej chwili wdzięczny za ten cichy bezruch. Pozwalał mu się nasycić. Nic nie mówił. Nie robił. I był tak nieziemsko smaczny.
Kiedy już się nasycił, oderwał od rany a kiełki same się schowały. Oparł mu ciężko głowę na piersi. Dygotał przez świadomość tego, co właśnie zrobił.

- Dziękuję i przepraszam, Kakashi. Tak bardzo nie chcę żeby cię to bolało. Nie chcę ci robić krzywdy. Przepraszam, że tak dużo wziąłem. Miał być tylko łyczek, ale kiedy spróbowałem, nie potrafiłem przestać. Byłem jakiś taki wygłodniały a ty taki smaczny.

- Nie bolało. Byłeś wyjątkowo delikatny. Bardzo się cieszę, że ci smakuję, nie ważne jak głupio to brzmi. Będę od teraz twoim lekarstwem, bezpieczną przystanią, tarczą, czymkolwiek zapragniesz. I nie martw się. Szybko zregeneruję ten upływ.

- Jestem potworem. Zrobili ze mnie to coś, a ty mimo to, nadal mnie kochasz?

- Tak. I nie przestanę, choćby nie wiem, co.

- Kakashi...- załkał.

- Już dobrze. Jak tylko choroba cię opuści to przywrócę ci człowieczeństwo. Zobaczysz. Razem damy radę i nic ani nikt nas nie powstrzyma.

- Kakashi...- wymamrotał sennie mocniej się w niego wtulając.

- Ciiii... Już niedługo to się skończy i wrócimy do domu.- wyszeptał tuż nad nim.

Poczekał, aż ten porządnie zaśnie. Dopiero wtedy wstał ostrożnie biorąc go na ręce i schodząc w ten sam sposób, w który wszedł. Zobaczył, że cały tabun gapiów z Białą Panią na czele na nich czeka. Niechętnie podszedł.

- Udało się coś?- zapytała.

- Tak. Napił się w końcu, do sytości. Tylko mnie trochę na plecach podrapał. Zrobisz coś z tym?

- Oczywiście. Całe szczęście, że ci się udało. Kolejnego ataku mógłby nie przeżyć. Wyglądasz blado. Musiał sporo krwi ci zabrać. Chodź. Pomożemy wam.

Kakashi chciał zaprotestować, ale faktycznie czuł, że z każdą chwilą jest bardziej zmęczony. Nie chciałby po drodze zemdleć i go upuścić. Jeszcze by sobie biedak coś zrobił i co?

Skinął im tylko głowa i niechętnie oddał śpiącego. Sam wsparł się na jednym z nich i wrócili do pomieszczenia szpitalnego, gdzie znów podłączono jego Irukę do maszyn.

Kakashi położył się na łóżku obok. Oczy same mu się zamknęły. Czuł się strasznie wyczerpany, ale z drugiej strony trochę uspokojony, że kryzys został zażegnany.

Obudził się. Plecy go trochę piekły. Nad głową wisiała mętna kroplówka. Czuł się wciąż zmęczony. Obrócił głowę. Widział jak Iruka spokojnie śpi tuż obok. Miał zabandażowane nadgarstki i nową chustkę na głowie. Lekkie rumieńce na policzkach nadawały mu niewinności i seksapilu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro