Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rankiem obudziłem się jeszcze bardziej zmęczony niż byłem wieczorem. Przetarłem smętnie oczy i sprawdziłem jaka jest godzina. No tak, była już dokładnie 7:30. Szczerze naprawdę nie chciałem wychylać nosa z mojego domu. Chociaż jakby tak się zastanowić, to wolę przejść te kilka kilometrów i ocierać się o śmierć, niż zostać tu i czekać na kolejne bąbardowanie. Wstałem I pobiegłem do kuchni. Babcia siedziała i dziergała coś na drutach, Ciocia jeszcze spała, a Egipt kręciła się przy garach.

Muszę wspomnieć, że wzoraj pisałem pewien list do pewnej osoby. Tak się rozpisałem, że siedziałem jakoś tak do 1 czy 2 godziny. Oczywiście poczta, która stała w mieście była otoczona przez wrogie wojska a ja nie miałem zamiaru wychodzić w wśrodku nocy do miasta i jak jakiś skończony idiota tłumaczyć się, że muszę komuś wysłać list. Albo zrobię to dziś, albo nigdy.

Kiedy mialem wychodzić babcia dała mi śniadanie do szkoły. O mały włos, nie zapomniałem wziąć ze sobą listu, który tak ochoczo pisałem po nocy. Wyszedłem z domu i poczłapałem chwiejnym od strachu krokiem do miasta. Aby dojść do szkoły, musiałem przejść przez całe moje miasteczko a później przejechać się pociągiem do drugiego miasta.

Nogi dygotały mi jak galarety a ja sam chyba cały byłem zlany potem. Doszedłem do poczty- no trudno, teraz albo nigdy. Pomyślałem, po czym zbliżyłem się do jednego z żołnierzy. Miał on twarz zakrytą czarną kominiarką, na której zawiązana była żółta chusta. Przełknąłem ślinę i odezwałem się potulnie.
-sabah alkhayr¹...-skłoniłem się chyba do ziemi I uklęknąłem jak to było w zwyczaju.- J-j-ja tylko chciałem w-wysłać list d-d-do Al-Kamiszli.
-A jak ty się nazywasz dzieciaku?- zapytał mężczyzna I skierował broń w moją stronę.
-J-ja jestem Syria. Inaczej Zahir Navra.- powiedziałem z duszą na ramieniu.
-Dobra. Wyślij I uciekaj gówniarzu.-odrzekł i odciągnął broń od mojej twarzy.
-D-dziękuję- powiedziałem i wstałem z piaszczystego podłoża.

Stanąłem przy ladzie i przywitałem się z kobietą siedzącą w okienkienku. Wysłałem list, I do tego strasznie się wykosztowałem. Mam teraz przy sobie tylko 70989 funtów syrysjskich². Nei ważne! Jeśli nie wysłałbym tego listu, oni byliby w okropnych tarapatach. Cieszę się, jeszcze z jednej rzeczy...

A dokładniej z tego, że pisałem szyfrem. Gdyby ten list, dostał się w ręce ludzi z Al Kaidy, miałbym przesrane. Prędzej czy później, zginąłbym w nieznanych okolicznościach. 

Odetchnąłem ze spokojem i ruszyłem w dalszą drogę do szkoły.

Nie mogłem myśleć o nauce, kiedy to w moich rękach waży się los wielu osób. Cały czas myślałem, o tym, co stanie się z moją rodziną. Jeśli zrobię chodź jeden błąd, to cały ciężar spadnie na moich bliskich. Nie darują nikogo...

Przemyślałem dokładnie, co zrobić, aby wszystkim żyło się lepiej. Babcię, wyślę do mojego majętnego wuja, który mieszka w Danii. Ma po nią przyjechać pociągiem i zabrać do swojej rezydencji. Egipt zabierze się ze mną. Ciotce, załatwiłem bilet z pobliskiego miasta do Rzymu. Niestety, w rzaden sposób nei mogę ochronić Rosji. Jest moim najbliższym przyjacielem, więc jeśli coś mi nie wyjdzie, prawdopodobnie go też zabiją. Nie wiem co mam zrobić...

Zanim mu o tym powiem, muszę przygotować się na różne reakcję.

-Rosja- Zaczepiłem go na korytarzu.
-Oh Syria! Coś się stało?- zapytał, nie wiedząc jeszcze o co chodzi.
-Wiesz, ja...  wyruszam na północ, aby zebrać jak najwięcej osób, zainteresowanych pokonaniem Al Kaidy. Jeśli zrobię chodź jeden błąd... wszyscy moi bliscy i przyjaciele zginą.
-Czyli... Ja też?- zapytał z lekkim przestrachem w oczach
-Niestety...- to jedyne co mogłem odpowiedzieć.
-Jeśli Ty umrzesz, to po co ja miałbym żyć? Jednak mam nadzieję, że się uda.- widziałem łzy w jego oczach. Sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem z niej drobny wisiorek.
-To dla ciebie.- powiedziałem I wyciągnął rękę w stronę przyjaciela.- Jeśli zginę, to może Ci o mnie przypomnieć.- dodałem i uśmiechnąłem się lekko.

Rosjanin nic nie odpowoedział. Kiwnął głową schował mój drobny prezent do kieszeni.

Wyszedłem z budynku. Lekcje już minęły, a ja cały czas myślałem o mojej podróży. Przechodziłem smętnie przez park, który był oświetlony lampami. Wyobrażałem sobie całą naszą podróż. Nagle, bez powodu poczułem się dziwnie, jakby ktoś mnie obserwował. Rozejrzałem się dookoła. Nikogo za mną, przedemną, z prawej ani z lewej nie było. Zdawało mi się, że to wpadam w jakąś paranoję, przez moje niebezpieczne plany. Skierowałem się w stronę dworca kolejowego. Tak szybciej dotrę na miejsce. Pozatym przechodzenie tak długiego odcinka, o tak późnej porze może być niebezpieczne.

Usiadłem na ławce, obok drobnej dziewczyny. Sprawdziłem godzinę na zegarku-18:45. Co tak długo? Pociąg powinien być pół godziny temu... zerknąłem się dziewczynę obok.
-Cześć. Jak masz na imię?- zapytałem lekko znudzony.
-Palestyna.
-Miło mi cię poznać. Jestem Syria. Dla znajomych, Zahir.
-To ty wyruszasz na północ aby pokonać Al Kaidę?- kiedy to powiedziała, okropnie się przestraszyłem. Z kąd ona to wie? 
-Uhm... z kąd się o tym dowiedziałaś?- zapytałem, nie dając po sobie poznać, że się przestraszyłem.
-Egipt mi o tym powiedziała. I tak szczerze, to chciałabym do was dołączyć!- wykrzyknęła podekscytowana.
-Umiesz posługiwać się bronią?
-Nie.
-Czy kiedykolwiek miałaś doczynienie z terrorystami?
-Ehm... nie
-Masz jakiekolwiek doświadczenie medyczne?
-Tak! Przeszłam kurs pomocy na poligonie dla młodzieży rok temu.
-Wyśmienicie.- odpowiedziałem, i uśmiechnąłem się niezauważalnie.
-Świetnie! Kiedy wyruszamy?- zapytała klaszcząc w ręce z ekscytacji.
-Jutro.- odpowiedziałem I uniosłem wzrok w niebo.
-Rozumiem... pożegnam się z rodziną.
-Tak... pożegnaj się

¹ Dzień dobry po arabsku
² W przeliczeniu an PLN ok. 21 zł

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro