Chapter 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłam się w środku nocy, ponieważ bardzo chciało mi się pić. Wstałam ociężale z łóżka i pomaszerowałam do kuchni. Z szafki wyjęłam szklankę, a z lodówki ulubiony sok bananowy. Wypełniłam cieczą szklankę, po czym wypiłam calusieńką jej zawartość.

Nagle usłyszałam jakby coś się wylało na podłogę. Spojrzałam na karton soku, lecz ten stał nienaruszony. Rozejrzałam się po całym pomieszczeniu, ale nic dziwnego nie zauważyłam.

Zmarszczyłam brwi i spojrzałam w dół. Spodziewałabym się wszystkiego, ale nie tego.

- O mój Boże właśnie odeszły mi wody! - spanikowałam, budząc wszystkich domowników.

Nie wiedziałam, co mam robić, więc chodziłam w kółko i trzymałam się za głowę.

Wiedziałam, że ten moment kiedyś nadejdzie, ale myślałam, że będzie to w terminie i będę do tego dobrze przygotowana. Życie jednak lubi mnie zaskakiwać...

- Noelia, ubierz coś na siebie i jedziemy do szpitala, a ty, kochanie, leć przygotować auto - powiedziała mama, zwracając się najpierw do mnie, a później do mojego taty.

Szybko założyłam na siebie sweter i kurtkę, a na nogi wcisnęłam swoje czarne vansy. Chwyciłam torebkę w rękę, a mama z góry przyniosła mi telefon. Następnie wybiegłyśmy przed dom, gdzie czekał już na nas tata w aucie. Niezgrabnie wsiadłam na tylne siedzenia, a rodzicielka zajęła miejsce pasażera z przodu i ruszyliśmy z piskiem opon prosto do szpitala.

Po drodze złapały mnie mocne skurcze, przez co jęczałam z bólu, jednocześnie starając się głęboko oddychać. To wcale nie było takie proste jak opisywali w podręcznikach dla ciężarnych.

- Mamo, nie wytrzymam dłużej - załkałam, trzymając się za brzuch.

- Już dojeżdżamy. Wytrzymaj, skarbie - powiedziała troskliwie mama.

Łzy ciekły po moich policzkach, a serce biło jak szalone. I jeszcze ten ból... Czułam się jakby mnie coś rozrywało. A najgorsze w tym wszytkim było to, że uczucie wcale nie ustępowało, a wręcz nasilało się.

Samochód wreszcie się zatrzymał, a mama wystrzeliła jak z procy. Otworzyła mi drzwi i pomogła wydostać się z maszyny. Tata w tym czasie zawołał lekarza i pielęgniarkę.

Chwilę później jechałam już na wózku inwalidzkim prosto na porodówkę.

- Błagam szybciej! - krzyknęłam w agonii.

Co chwila z moich ust uchodziły jęki i westchnienia spowodowane przeszywającym mnie bólem. To było okropne. Jeżeli śmierć ma być boleśniejsza, to na samą myśl chciałabym nigdy się nie urodzić. Kto w ogóle wymyślił, że podczas porodu wszystko musi tak cholernie boleć? Niech no ja się tylko dowiem, a nogi mu z dupy powyrywam.

Nie wiem kiedy, ale zaczęłam histerycznie płakać i bardzo szybko oddychać. Położna, którą mi przydzielili zaczęła próbować mnie uspokajać, ale w głowie miałam tylko szum.

- Wszystko będzie dobrze, niech się pani odpręży. Proszę oddychać głęboko i nie wpadać w panikę - powtarzała to w kółko.

Miałam ochotę krzyknąć jej w twarz, żeby sama spróbowała nie panikować w takim stanie, ale ugryzłam się w język.

Wreszcie dotarliśmy na odpowiednią salę. Przy pomocy pielęgniarek położyłam się na miękkim łóżku, a nogi oparłam o dwie podpórki.

- Musisz mnie teraz uważnie posłuchać, dobrze? - zwróciła się do mnie położna.

Ponieważ gryzłam własną wargę i nie byłam w stanie nic jej odpowiedzieć, po prostu przytaknęłam.

- Twoim zadaniem będzie oddychać głęboko, a kiedy ci powiem, będziesz musiała mocno się spiąć i przeć. Łatwe prawda? - powiedziała miło brunetka.

Ja wiem czy to takie łatwe... skoro mnie tak cholernie boli?

Nic nie mówiąc, zaczęłam się uspokajać i głęboko oddychać. Musiałam chociaż spróbować.

- Okay, a teraz przyj - odparła spokojnie.

Wtedy z całej siły spięłam wszystkie mięśnie miednicy i brzucha i trzymałam tak kilka sekund, dopóki nie zmęczyłam się.

- Jeszcze raz, nie poddawaj się - zachęciła mnie brunetka.

Szybko powtórzyłam wcześniejszą czynność i tak kilka razy pod rząd.

Nawet nie zauważyłam przez to wszystko, że mojej mamy nie ma na sali. Pewnie kazali jej wyjść przez moją panikę.

- Już jest bardzo blisko. Postaraj się, a to będzie koniec - powiedziała zmęczona też już położna.

Mimo wielkiego bólu, postanowiłam się postarać i zrobić to, co należy.

Napięłam się bardzo mocno i chwilę później poczułam niesamowitą ulgę.

W uszach słyszałam bicie swojego serca. Byłam wykończona. Czułam, że nawet mrugnąć będzie mi ciężko.

Po prawej stronie łóżka podeszła do mnie położna z dzieckiem w ręku. I nagle cały świat przestał mnie obchodzić. Spojrzałam w te duże, niebieskie oczy i czułam, że nic więcej do życia mi nie jest potrzebne.

- Chłopiec czy dziewczynka? - zapytałam z uśmiechem.

- Dziewczynka - powiedziała brunetka.

Byłam taka szczęśliwa... ona była cudowna! Jak ja mogłam w ogóle pomyśleć o aborcji... albo o oddaniu jej...

- Jakie imię wpisać? - spytała lekarka.

- Em... Faith.

- A nazwisko?

- Nazwisko moje. McKey - powiedziałam stanowczo.

Wiedziałam, że było to dziwne z perspektywy tej pani, ale byłam sama z dzieckiem i tak miało zostać. Nie potrzebowałam już pomocy. Nauczyłam się samodzielności. Nie miałam wyjścia.

Po godzinie Faith położyli na łóżko obok mnie, a ja poszłam spać. Na początku bałam się zasnąć, ale byłam tak wykończona, że nie mogłam dłużej wytrzymać bez snu.

Tym razem spałam spokojnie, a na twarzy miałam uśmiech. To był najszczęśliwszy dzień mojego życia. Kiedy tylko zobaczyłam moje maleństwo, zapomniałam o całym bólu...

***
Hejka misie moje!
Dawno nic nie dodałam, ale to dlatego, że byłam w górach na wycieczce i niestety nie miałam tam zbyt dobrego internetu. Za to postaram się może nawet jutro dodać kolejny rozdział :)
Bardzo Was proszę o komentarze z opiniami na temat tego, co udało mi się napisać. To naprawdę dla mnie wiele znaczy. Same gwiazdki nie wystarczą. Chcę wiedzieć czy rozdział zawiera błędy albo czy coś się wam nie podoba. Może jakaś scena, dialog?
Nasz główny bohater ukaże się już niedługo :*
Jak myślicie? Jakie będzie miał relacje z naszą Noelią? :)
Pozdrawiam!
Przypominam o tt: @sadghost_me
Do następnego!
Loovers

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro