1. Impreza, na której Draco obiecał sobie, że nie będzie się dobrze bawić.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Draco wrócił do swojego mieszkania mieszczącego się w kamienicy nieopodal ulicy Pokątnej i wciąż międlił w swojej głowie to, czy powinien udać się dzisiejszego wieczoru na imprezę. Z jednej strony wiedział, że powinien, a z drugiej jednak kompletnie mu się nie chciało, szczególnie przez to, że ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Plecy wciąż bolały, mięśnie dziwnie drgały, a on chciał się położyć.

Stanął jednak w progu niewielkiego salonu, patrząc tęsknie w stronę kanapy. Wiedział, że jeżeli się złamie i położy, to już nie w stanie, a na pewno nie dzisiaj. Westchnął i ruszył do swojej sypialni. Zatrzymał się przed szafą i beznamiętnie patrzył na szereg koszul, spodni i marynarek. Wszystkie ubrania wisiały wyprasowane, pachnące i gotowe do wyjścia.

Tylko był jeden problem i to spory.

Draco całkowicie nie miał ochoty iść na żadną imprezę. Rozmowa z ludźmi – i to nie zwykła rozmowa, a taka zabarwiona uprzejmością z ludźmi, za którymi nie przepadał, przerastała go do tego stopnia, że chciał uciec. Ale świadomość tego, że będzie tam sam Ridd Murphy sprawiała, że musiał się ugiąć.

Uginać się nie lubił.

Prychnął głośno, wciąż gapiąc się na koszule.

Jeszcze do niego nie docierało, jak wielką szansę otrzymał od losu. Możliwość zagrania w drużynie narodowej była jego dawnym, cichym marzeniem, które właśnie spełniało się na jego oczach.

Musiał natychmiast przestać o tym myśleć, ponieważ jego oczy robiły się niebezpiecznie wilgotne.

Teraz musiał pomyśleć o ubraniu.

Wszystkie koszule były białe, dlatego nie miał trudności z dokonaniem wyboru. Ze spodniami było znacznie gorzej, ale ostatecznie wybrał czarne, co wiedział od samego początku, ale łudził się, że może tym razem sam siebie zaskoczy.

Denerwował go fakt, że będzie tam Granger.

Granger, która miała w planach rozmowę z trenerem narodowej drużyny. Zdziwiony tym, co zobaczył, naprawdę nie chciał zgadywać, jaka relacja mogła ją z nim łączyć. Postanowił, że po powrocie z imprezy przejrzy piętrzące się pod ścianą sterty Proroka Codziennego, w szczególności rubrykę towarzyską, na którą zwykle nie tracił czasu. Zastanawiało go również to, jakim cudem ona go tak dobrze znała. Z tego, co się orientował, nigdy nie interesowała się quidditchem. Bywała na meczach, ale parę razy kątem oka widział, jak czytała książkę, siedząc w specjalnej loży, którą zajmowały rodziny i przyjaciele ze specjalnymi zaproszeniami. Wcale się na nią nie patrzył celowo, jedynie przypadkiem, bo tak wielkim zjawiskiem była osoba czytająca cokolwiek w czasie rozgrywającego się na jej oczach meczu.

Tu musiało chodzić o coś więcej, a on wcale nie miał ochoty się nad tym zastanawiać.

Wcale.

Wypowiedział zaklęcie i wszystkie ciuchy, które miał na sobie, zniknęły i pomknęły w stronę łazienkowego kosza na brudy. Został w samej bieliźnie i sięgnął po koszulę, a potem zaczął ją powoli zapinać, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Naciągnął spodnie i spojrzał z niesmakiem na swoje stopy, na których tkwiły kolorowe skarpetki w znicze. Wiedział, że nie może ich zmienić, ponieważ to właśnie one zawsze przynosiły mu szczęście w czasie meczów i miał jedną, poważną zasadę – nigdy nie ściągał ich przed północą, gdy wygrywał mecz.

Przełknął jednak tę nieprzewidzianą przeszkodę, bo zasady, to przecież zasady.

Wyglądał dobrze. Zdziwił się, że zmęczenie z niego uleciało wyjątkowo szybko. Nawet się lekko uśmiechnął, ale tylko na chwilę.

Spojrzał znowu w stronę szafy, bo musiał jeszcze wziąć marynarkę. Przyszła mu do głowy dziwna myśl, aby tym razem zaszaleć. Wybrał więc dwurzędówkę w kolorze oliwkowym.

Postanowił włosy zostawić takie, jakie były, uznając, że wyglądają wystarczająco poprawnie.

Na imprezie miał być krótko – dokładnie tyle, aby porozmawiać i sprawić, żeby Riddock go polubił, a to przecież nie było łatwe. Draco nie był łatwy w obyciu, ale musiał to zmienić.

Wrócił do korytarza, gdzie miał listę adresów, wśród których musiał znaleźć ten należący do Wooda.

– Nie będę się dobrze bawić – mruknął sam do siebie, a następnie wyszedł z mieszkania, mocno zatrzaskując drzwi i rzucając na nie szereg zaklęć zabezpieczających.

***

Hermiona siedziała na kanapie, przysłuchując się rozmowie Olivera i Harry'ego, którzy wciąż omawiali ostatnie zagrania meczu, a ona już szczerze serdecznie miała tego dość. Sączyła przyjemnie brzoskwiniowego drinka, podrygując delikatnie nogą w rytm najnowszej piosenki Fatalnych Jędz. Musiała się powstrzymać, aby nie zacząć jej również nucić, bo lubiła ten ich ostatni wypromowany kawałek, ale nie pozwoliła sobie na takie szaleństwa – na pewno nie przed północą.

Po meczu wróciła szybko do domu, aby się przebrać i na dzisiejszą imprezę wybrała swój stały, sprawdzony strój – krótką spódniczkę w klasyczną, szkocką kratę, ciemne rajstopy, rockowe botki i czarny, lekki kaszmirowy golf. Do tego dobrała biżuterię, która w ostatnich czasach zaczęła się w niebezpieczny sposób rozrastać w jej szkatułce. Dzisiaj nałożyła bransoletki z kwarcu truskawkowego, który od pierwszego spojrzenia skradł jej serce. Parvati razem z Padmą zarzekały się, że kwarc ten jest wypełnioną magią miłości, ale ona nie zamierzała im wierzyć – to było po prostu nielogiczne. Włosy szczepiła w wysoki kucyk, uzupełniając swoją stylizację o duże kolczyki w kształcie kół.

Hermiona nie lubiła zwracać na siebie uwagi strojem, ale ostatnio postanowiła zaszaleć, bo przecież kiedy, jak nie teraz mogła sobie pozwolić na takie eksperymenty. Mężczyźni zaczęli ją zauważać, co jej się podobało, ale tak naprawdę żaden nie wydał jej się na tyle interesujący, aby miała ona również na niego spojrzeć inaczej.

Mężczyzn Hermiona Granger w swoim życiu nie potrzebowała – miała Harry'ego, Rona, wszystkich jego braci oraz pozostałych członków drużyny. Gotowała się z nimi w tym samym sosie od lat i czasem miała ich wszystkich serdecznie dosyć, ale gdy zapraszali ją na imprezy – nie chciała im odmawiać.

Hermiona wierzyła w miłość – taką prawdziwą, silną i na całe życie, ale jeszcze jej nie doświadczyła, mając nadzieję, że wkrótce to nastąpi. Miała nadzieję, że może ten słodziutki drink z seksem w nazwie jej w tym pomoże.

Z zamyślenia wyrwał ją głośny rechot Rona, którego zdecydowanie zbyt mocno rozbawił żart opowiedziany przez Katie Bell. Zanotowała sobie w głowie, że w czasie kolejnego spotkania z nim i Harrym w Trzech Miotłach, gdzie bywali regularnie od skończenia szkoły, będzie musiała mu wyjaśnić, jak powinien zachowywać się przy Katie, aby ją w pełnym tego słowa znaczeniu oczarować, zamiast rozczarować, co z dużym prawdopodobieństwem, graniczącym z pewnością mogło się wkrótce przydarzyć.

Dłużej nie mogła na to patrzeć, dlatego podniosła się, czego nikt nie zauważył, co ona sama przyjęła z ulgą. Postanowiła pokręcić się pomiędzy lekko już wstawionymi gośćmi, aby odnaleźć kogoś zdolnego jeszcze do inspirującej rozmowy, ale srogo się zawiodła. W międzyczasie dopiła swojego drinka i pierwsze kroki skierowała w stronę baru. Poprosiła o coś fajnego, a dostała whisky z colą i lodem. Szczytem jej marzeń i spełnieniem pragnień ten drink nie był, ale posłała znudzonemu barmanowi wymuszony uśmiech i odeszła w stronę tarasu, gdzie skryła się część gości. Zatrzymała się obok Grahama Montague'a, ale jego zamglony wzrok i wesoła paplanina w jasny i oczywisty sposób wskazywała, że rozmowa z nim nie będzie w żaden sposób satysfakcjonująca.

Postanowiła się nie poddawać i szukać szczęścia dalej, bo przecież gdzie ono musi na nią czekać.

***

Draco stał od dziesięciu minut przed drzwiami, skąd dobiegała głośna muzyka i dziwił się, że nikt mu nie otwiera. Po odczekaniu kolejnych pięciu zrozumiał, że nikt zapewne nie słyszy dzwonka, dlatego zmuszony okolicznościami, nacisnął na klamkę, która od razu ustąpiła.

Wszedł, nabierając głęboko powietrza do płuc.

Stojąc na zewnątrz, wyobrażał sobie ten moment, gdy on się tam zjawi. Wydawało mu się, że muzyka przestanie grać, wszyscy zamilkną, a ktoś upuści drinka.

Okazało się jednak, że nikt nie zwrócił na niego uwagi. Niektórzy kiwali jedynie głowami, a co odważniejsi śmiali się do niego, czego on kompletnie nie był w stanie zrozumieć. Potem musiał sobie przetłumaczyć, że jedynie się uśmiechali, jak to ludzie mają w zwyczaju, ale początkowo chciał po prostu zawrócić i zniknąć.

– Draco! – ryknął Wood prosto do jego ucha i objął go jednym ramieniem. – Jesteś!

– Nikt nigdy nie cieszył się tak na mój widok – odburknął.

– Ty to jednak mruczek jesteś, ale to nic, zaraz się rozkręcisz – zaśmiał się Oliver, wciskając mu do ręki szklankę ognistej.

Draconowi tylko przez ułamek sekundy przemknęła myśl, czy nikt więcej z tej szklanki przed nim nie pił, ale ostatecznie upił łyk, czując przyjemny chłód. Whisky była odpowiednia schłodzona, dokładnie tak jak lubił, co go zdziwiło.

– Jest cała drużyna! Baw się dobrze, Draco! – powiedział Wood, po czym poklepał go po ramieniu i zniknął w tłumie znajomych twarzy.

Draco również chciałby zniknąć, ale nie mógł. Musiał odnaleźć Ridda, potem dopić przyjemnie schłodzoną ognistą i dopiero później się ewakuować.

Musiał przyznać z wielkim trudem oczywiście, że wszyscy nieźle się bawili, pili, tańczyli, ale on oczywiście nie mógł do nich dołączyć.

Przyszedł tutaj w zupełnie innym celu.

Denerwował się, dlatego wypił całą porcję alkoholu na raz. Oprócz początkowego chłodu teraz czuł również żar rozchodzący się po całym jego ciele. Kochał ognistą i jej zbawienne działanie, nawet pomogła leczniczo na jego łupanie w kręgosłupie. Wrócił do baru, aby poprosić o kolejnego drinka. Sączył go, przeskakując wzrokiem po zebranych. Tańczyli śmiesznie, dlatego się nawet uśmiechnął.

Widział Pottera i Weasleya, ale nie zamierzał z nimi rozmawiać. Swój humor wciąż oceniał na zadowalający, a nie zamierzał go sobie niczym psuć – na pewno nie rozmową z nimi.

Nigdzie nie widział Ridda, dlatego postanowił poszukać go na dworze. Przecisnął się pomiędzy tańczącymi czarodziejami i wyszedł na taras.

Nikogo tu nie było, co przyjął z rozczarowaniem, dlatego zawrócił, ale zatrzymał się i znowu zerknął w stronę słabo oświetlonego trawnika.

Nagle usłyszał wesoły śpiew.

First, when there's nothing

But a slow glowing dream

That your fear seems to hide

Deep inside your mind

Przypatrywał się tańczącej i śpiewającej kobiecie, i już tym razem wiedział od razu, na kogo patrzy. Uwierzenie, że to naprawdę ona przyszło mu z trudem, ale postanowił jej nie przerywać. Mógł przecież popatrzeć.

All alone, I have cried

Silent tears full of pride

In a world made of steel

Made of stone

Tańczyła, bujając rozkosznie biodrami w zdecydowanie zbyt krótkiej jak na nią spódniczce, ale w sumie nie narzekała. Zdziwił się, że miała biodra. I to całkiem ładne biodra. Nigdy wcześniej o nich nie myślał. Jej buty stały na ostatnim schodku, a ona pląsała boso po trawie. Wypił kolejny łyk ognistej, tym razem dużo większy.

Well, I hear the music

Close my eyes, feel the rhythm

Wrap around, take a hold of my heart

Kołysała się w rytmie, zachowując się tak, jakby cały świat nie istniał, a przecież był, wciąż obok, ale jej to wcale nie przeszkadzało. Był pewien, że jest lekko wcięta, stąd takie swobodne pląsy i śpiewanie. Znowu się napił.

What a feeling

Being's believin'

I can have it all, now I'm dancing for my life

Take your passion

And make it happen

Pictures come alive

You can dance right through your life

Now I hear the music

Close my eyes, I am rhythm

In a flash, it takes hold of my heart

– Serio, Granger? – zapytał, a ona się nagle zatrzymała.

– Nie widziałeś tego – odpowiedziała, wpatrzona w ciemność przed sobą.

– Widziałem – odparł, dopijając resztkę drinka. – Piękny występ.

Odwróciła się powoli i poprawiła spódniczkę, która najprawdopodobniej znalazła się zbyt wysoko, odsłaniając jej uda. Na jej twarzy malowała się dumna powaga, okraszona odrobinką zawstydzenia, która jedynie dodawała jej uroku, co musiał szczerze przyznać.

Nie mógł tego przyznać nigdy w życiu.

– Uznajmy, że tego nie wiedziałeś – powtórzyła.

– Ale przecież widziałem – drażnił się z nią, bo chciał sprawdzić jej reakcję.

– To w takim razie – powiedziała, przygryzając lekko dolną wargę. – Widziałeś, ale nie będziesz tego nikomu rozpowiadać.

– Bo mnie o to prosisz?

– Tak – wycedziła.

– Nie usłyszałem magicznego słowa.

– Znam ich wiele – odpowiedziała, splatając buntowniczo ręce przed sobą.

Uśmiechnął się, bo go to rozbawiło. Granger nie zamierzała odpuszczać, a jemu się to spodobało.

Uśmiech zgasł tak szybko, jak się pojawił.

Bo przecież on absolutnie nie miał się dzisiaj dobrze bawić.

Nie dzisiaj i na pewno nie z nią.


Credits: Pinterest

Piosenka: Flashdance – What a Feeling – Irene Cara

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro