Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chwila oderwania się od ziemi przypomina o umykającym etapie podróży. Świadomość tego, że pozostało kilka godzin lotu spędza mi sen z powiek.

Z pomocą Mata udało się załatwić bilety na samolot. Trzeba było, co prawda zachować pozory normalności: umyć się, ubrać i zaprogramować maski. To już nie staromodna działalność, gdzie spędzało się godziny nad makijażem. Wystarczy zamontować na sobie jakieś ustrojstwo i wpisać kilka linijek kodu.

Nieco szybszym transportem dotarły dokumenty z inteligentnymi polami danych. Chcesz nazywać się Dorian Gray, Fyodor Dostoevski albo Egdar Allan Poe? Nie ma sprawy, trzeba tylko pamiętać, żeby zachować wiarygodność i nie zapaść w pamięć. Kiepskie zestawienie imienia i nazwiska to samobójstwo.

Dlatego ja stosuję malutką sztuczkę. Używam dość popularnych nazwisk i imion. Więc Diana Kent i Clark Prince. Brzmi znajomo? Wystarczy zamienić nazwiska miejscami (1). W praktyce jeszcze trudniej to rozgryźć, gdy dzieli nas czterdzieści innych nazwisk.

— Zgłodniałem.

Nie powinnam mieć mu tego za złe. O ile, przez umiejętność przywykania potrafię nie czuć jako takiego głodu, o tyle on tego nie umie. Ten przymus dbania o kogoś jest prawie jak kula u nogi.

— Poproszę obsługę.

Całe szczęście, siedzę przy wyjściu. To kwesta panicznego strachu przed brakiem możliwości przejęcia panowania nad sytuacją. Każdy doświadcza go w jakimś stopniu i tak samo, w jakiejś części się go pozbywa, ignoruje. Niepewność istnieje zawsze.

Zaczepiam stewardesę, by podrzuciła coś na ząb Wilkiemu a sama idę na tył samolotu. Dzięki niezawodnemu modułowi „Invisibleman", którego używałam, przez ostatnie kilkanaście dni zdecydowanie za często, wchodzę do pomieszczeń magazynowych maszyny.

To przestrzeń pełna półek soczków, orzeszków, batoników i pamiątek a wśród nich znajduję bezpieczną przestrzeń. Miejsce, pomiędzy dwoma regałami, gdzie mogę posiedzieć. W końcu, są dwa wózki, od których kursowania zależy mój spokój. Muszę wpasować się w półgodzinny interwał między wymianą przedmiotów i zasymulować coś na kształt dłuższego posiedzenia. Niełatwo jest być wiarygodnym.

Odpalam komunikator w zegarku. Spodziewam się właśnie zastać szefa w biurze, dopijającego codzienną dawkę kofeiny. Co zabawne, niewiele się mylę, gdy odbiera. Dopiero zdążył zaparzyć kawę:

— Po wczorajszym stanie euforii, jeszcze ledwo trzymam się na nogach. Moe ma mocną głowę.

Moe. Nasz spec od rekrutacji. Człowiek multiorkiestra: pije, pali a, by zdobyć twoje zaufanie, załatwi ci nawet nielegalne filmy. Znaczy, zrobiłby to, gdyby nauczył się ściągać nielegalne filmy. Człowiek starej daty, ale cały czas skuteczny.

— Tabletki są w pierwszej szufladzie po prawej w białym pudełku z napisem „cak".

Sięga po nie z ulgą. Ma już swoje lata, siwieje i nie potrafi dogadywać się z komputerami. Tyle, że zarówno jego, jak i Moego nie można nie lubić. Są wszystkim, co najlepsze w tej firmie.

— Chcesz uzupełnić raport?

Goldeneye (2) musiał mnie uprzedzić i w tym. Zazwyczaj odciążał mnie z tego typu obowiązków, gdy współpracowaliśmy. Praktycznie zawsze. Dla niego to kwestia złożenia słów i wysłania do szefa. Ja musiałaby to pisać.

— Prawdopodobnie. Kilka spraw będzie tego wymagać, Majorze. Bardziej zależy mi na pańskiej opinii na temat brata. Frank żyje i najwyraźniej nie da nikomu spokoju.

Oczywiście, że szef jest zmartwiony. Mało kto lubi, gdy oszukuje go najbliższa rodzina. „Ty żyjesz? Czemu nie przyjechałeś na Święta?"

— On...Czy nic mu nie jest?

— Klon Iana wspominał, że czuje się dobrze. Zaczął palić.

— A był moment, kiedy prawie udało mu się rzucić — wzdycha.

Czasem rozumiem, dlaczego wyrzucili go z wojska. Jest delikatny i zbyt troskliwy. Mimo, że jest młodszym bratem, martwi się Frankiem, jakby był głową rodziny. Szkoda, że nie jest traktowany tak samo przez niego.

— Wilkie chce go zabić.

— Wilkie? — Bardziej zaskakuje go imię, niż fakt, że ktoś chce pozbawić życia członka jego rodziny. Jakby na to nie patrzeć Franka zawsze ktoś chciał zamordować.

— Klon. Chciał, by tak go nazywać. Dla niego imię ma znacznie.

Mój rozmówca przetwarza tę informację dość długo. Część słów należy przecież rozkodować a to nie jest wszystko.

— Ile wie o tobie?

— Garść chaotycznych informacji. Za to sporo na temat pańskiego brata.

Wyciszam na chwilę rozmowę, bo słyszę, że ktoś wchodzi do pomieszczenia. Zapalone światło skutecznie maskuje odblask ekranu. Mogę uniknąć konfrontacji, która i tak nie byłaby taka zła. Znam przeciwnika.

— Co tu robi Zola? — pytam, gdy mężczyzna z personelu wychodzi.

— Wysłałem ci go jako wsparcie.

Więc pomocnika trzeba będzie spławić. Nie potrzeba mi kolejnej kuli u nogi do pilnowania. Nawet, jeśli tak kula jest profesjonalistą.

— Majorze, dam sobie radę bez swoich. To moja sprawa.

— I mój brat.

Biorę głęboki wdech. Mieszanie firmy w sprawę, która nie powinna jest dotyczyć nie jest zbyt rozsądne. Stary ład musi zniknąć, za zgodą, czy bez niej. Nie jestem super bohaterem, ale będę chronić swoich.

— Odezwij się — ponaglił po chwili. — Wiem, że Frank jest taki, jaki jest, ale...

— Jest pańskim bratem, rozumiem. Zrobię to, co będę mogła i to, co będę musiała, jeśli nie będzie wyjścia.

Major wie, że nie mam ochoty nikogo zabijać. Bez powodu. Frank mógł najpierw zmusić mnie do życia, potem usiłować mnie uśmiercić w nieludzki sposób, kiedy byłam dzieckiem a teraz grozić śmiercią mężowi, ale... Zrobił to, ale istnieją inne sposoby rozwiązywania takich problemów. Niekoniecznie kulą w głowę.

— Czasem myślę, że sam powinienem to zrobić.

Zaprzeczam. To ostania rzecz, której chciałabym być świadkiem. Major odgrywający rolę Kaina byłby nie do zniesienia. Myślę, że nawet on sam nie zniósłby takiego losu.

— Proszę zająć się swoimi sprawami, a ja zajmę się swoją. Warto też zaważyć sytuację klona.

— Prawdopodobnie nie mam wyjścia.

Grunt, że rozumie swoje położenie. Wielu tego nie robi, przez co kończą walcząc z otwartymi drzwiami.

Wracam na swoje miejsce lekko trącając Zolę w ramię. To znany dla kieszonkowców trik, który sprawia, że ich ofiary nie czują innego rodzaju nacisku: na przykład wyjmowanego portfela. Tutaj chodzi raczej o wsunięcie małego, niepozornego IK-75, czyli robotycznego karalucha spełniającego rolę pluskwy. Będzie ubaw jak się patrzy.

— Długo cię nie było.

— Żołądek przestaje mnie rozpieszczać, Clark.

W wielkim skrócie: „Mam niestrawność. Nie chciałbyś być na moim miejscu." I klonowi to wystarcza. Chwała mu za to. W końcu czegoś się nauczył.

Tymczasem gdzieś na tyle samolotu zaczyna się krzyk. Jakaś kobieta wyraźnie panikuje, gdy steward próbuje wmówić jej, że ruszający się, podobny do żywego, karaluch jest zabawką. Biedaczka nie chce dać mu wiary, ale się uspokaja.

Z: Wystarczyło powiedzieć.

J: Posłuchałbyś?

Oczywiście, że nie. Żeby ktoś taki, jak on się od ciebie odczepił trzeba naprawdę się postarać. Mocne danie po garach nie zawsze skutkuje tak, jak trzeba:

J: Ochłoń, odwołam IK-75. Tylko się zmywaj.

Z: Mam nie wchodzić profesjonalistce w drogę?

Niby dorosły a potrafi zachowywać się jak dzieciak. Straszne. Dokąd zmierza ten świat, skoro zdarzają się tacy niewyrośnięci dorośli?

J: Nie miałabym ci tego za złe. I tak zrobisz, co uważasz.

Karaluch wpełza na moją rękę. Nie widzę, go, choć czuję jego obecność. Podobnie jak ja, robi użytek z „Invisibleman", by sprawniej się poruszać.

Z: Z samolotu raczej nie wyskoczę.

J: Bez sztuczek.

Z: Bardziej bym się spodziewał ich po tobie, ale nie. Ja dziś mam już dość. Za pół godziny będziemy lądować.

Ważna, użyteczna informacja. W końcu jestem coraz bliżej.

Uczucie spokoju popycha mnie w stronę snu, przez co nie pamiętam, czy bito brawo, gdy pilot wylądował. Równie dobrze mógł zupełnie nie lądować i po prostu nagle przeteleportować się na ziemię. Nie poczułabym różnicy.

— Jak daleko stąd do miasta?

— Może godzina drogi — mruczę wyrywając się z głębokiego snu do stanu, który pozwala mi działać praktycznie normalnie, daje odpoczywając.

— I pół godziny do centrum.

____

(1) Po zamianie, tajne tożsamości Wonder Woman i Supermana.

(2) Paradoksalnie, tak nazywał się dom Iana Fleminga na Jamajce oraz tytuł jednego z jego opowiadań o Jamesie Bondzie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro

#mistrzyni