Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałem na całkiem wygodnej kanapie, popijajac jakiś dziwny napar z ziół (podobno na uspokojenie, ale cholera ich wie).

— Czyli reasumując, zbieracie osoby silniejsze od innych w tym Międzyświecie oraz osoby nie pasujące do ludzkiego świata i..? — moje pytanie zawisło w powietrzu.

Nie było opcji, że dobrze wszystko zrozumiałem z magicznego bełkotu Kapitana i Charliego.

— I robimy z nich grupę wsparcia — dokończył Xav.

— Po twojemu grupę bohaterów — wyjaśnił Nie-wróżka.

Jednak była opcja, że wszystko dobrze zrozumiałem. Po prostu mój mózg to wypierał.

— Jaki jest okres wypowiedzenia? — zapytałem zmęczonym tonem, pół ironicznie.

— Brak — odrzekł Xavier.

— Brak w sensie odejdź kiedy chcesz, czy w sensie nie możesz odejść i to jest dośmiertne? — dopytałem.

— Nie możesz odejść, chyba że przez walkę zostaniesz inwalidą. Lub umrzesz.

Spojrzałem na Charlie by się upewnić, że Kapitan nie blefował. Fae tylko kiwnął głową, potwierdzając moje obawy.

Wziąłem kolejny łyk naparu, licząc że on mnie uspokoi jakkolwiek.

— Ale ja nie mogę tu zostać! Mam własne życie, studia, pracę, znajomych — zacząłem protestować.

Co prawda nie miałem wielu znajomych, ale oni nie musieli tego wiedzieć.

Kapitan machnął ręką.

— O nich się nie martw. Użyjemy mocy Fae by zapomnieli, że kiedykolwiek istniałeś — odparł Kapitan, tak spokojnie jakby opisywał plan na śniadanie, a nie na wyczyszczenie pamięci moim bliskim.

Zacisnąłem szczękę na chwilę, starając się pozostać spokojnym.

— Będę potrzebować czegoś mocniejszego niż ta herbatka, żeby to przetrawić — powiedziałem cicho, pomiędzy mamrotem a szeptem.

— Mamy zasadę, że bohaterowie nie piją alkoholu ani nie zażywają innych używek, by pozostać trzeźwym i zawsze na służbie — Charlie wtrącił swoim jak zwykle przyjaznym i łagodnym głosem.

— Japierdole — wymamrotałem i wypiłem resztę naparu na raz.

Nie wiem, który raz już dzisiaj przekląłem. Dobrze, że moi rodzice czy dziadkowie tego nie słyszeli, bo by mnie wydziedziczyli.

Brunet lekko się skrzywił na wulgaryzm ale nie skomentował.

— To w ogóle legalne by kogoś tak porwać z jego świata i zmusić do bycia bohaterem? — kwestionowałem, starając się znaleźć jakąś drogę wyjścia.

— Tak — niebieskowłosy i Xav stwierdzili jednocześnie.

Westchnąłem głęboko i wbiłem wzrok w kubek, na którego dnie było parę ziół i ostatnie parę kropel naparu.

To nie na moją głowę. W filmach postacie były jak "Hurra, przygoda!", natomiast moja reakcja była bardziej jak "Mam ochotę walnąć baranka przez okno, albo porządne whiskey".

Nikt się nie odezwał, więc siedzieliśmy przez dłuższy czas w trochę niekomfortowej (przynajmniej dla mnie) ciszy.

— I co dalej? Będę musiał mieć jakąś ksywę, czy obejdzie się bez? — zapytałem z nutą nadziei, że nie będę musiał wybierać jakiegoś kiczowatego imienia.

— Wybierzesz sobie ksywkę albo my ci wybierzemy na podstawie twojego charakteru i umiejętności — teraz Kapitan wyglądał jak podekscytowany ojciec. — Wiesz, lepiej żeby nikt nie znał tożsamości bohatera. To jedynie środek zapobiegawczy.

Przetarłem oczy w nadziei, że to wszystko to tylko sen i się obudzę. Lecz nadzieja matką głupich. Wszystko było całkowicie realne i nie zanosiło się na to, bym szybko się stąd wydostał.

— Wy wiecie, że ta kropka nie sprawiła, że nagle umiem czary-mary i inne takie? — postanowiłem się upewnić.

— Tak. Mamy tutaj czarownika, on chętnie ci pomoże — potwierdził Charlie i lekko skinął głową.

— To ilu was tu jest?

Dosłownie jak w serialu prowadzonym z odcinka na odcinek. Postacie znikały, pojawiały się znikąd. Jeszcze brakuje by ktoś podzielił to gówno na rozdziały czy odcinki i kończył w najmniej odpowiednim momencie, tylko po to, by utrzymać czytelnika w napięciu.

Dyskretnie się przejrzałem by się upewnić, że nie było tutaj żadnych kamer.

— Cóż... Ja, Charlie, Vertex i Milo — wymienił Xav.

Zachowałem milczenie przez moment, myśląc że zaraz wymieni więcej członków ekipy. Z tego co widziałem od środka, budynek wydawał się być dość duży. Trochę za duży na cztery, teraz pięć, osób.

— To tyle? — uniosłem jedną brew a kapitan z Fae kiwnęli głowami.

— A co się stało z resztą? Budynek wydaje się być za duży na tylko parę osób.

— Ach, wiesz. Różne rzeczy się tu zdarzają — Xavier machnął ręką jakby go to nie obchodziło, natomiast oczy Charliego posmutniały. — kilku zostało zjedzonych przez smoki, jeden się utopił, inni zginęli w wojnie — wzruszył ramionami.

—Och, dzień jak co dzień z tego co słyszę — powiedziałem sarkastycznie.

— Właściwie to tak — potwierdził Kapitan będąc zupełnie poważny.

Zerknąłem na Charliego, szukając jakiegoś potwierdzenia słów Xava. Ten tylko skinął delikatnie.

Świetnie. Nie dość, że zostałem porwany to moim dowódcą był idiota, który miał gdzieś swoją drużynę. Lepiej być nie mogło.

— Z tych co zostali, kim są Vertex i Milo?

— Vertex to zmiennokształtny, natomiast Milo to czarownik który będzie cię uczył — niebieskowłosy powiedział szybko, widocznie chcąc odciągnąć temat od zmarłych jak najszybciej się dało.

Wziąłem głęboki oddech gdy...

Dramatyczne cięcie niczym w filmach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro