Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zamrugałem kilka razy.
Czym był ten dziwny głos? O co chodziło z dramatycznym cięciem?

Charlie wyglądał na zmartwionego, Kapitan miał mnie gdzieś. Wyglądali jakby nic nie słyszeli.

— Wszystko w porządku? Chyba odleciałeś myślami na chwilę. Jeśli chcesz możemy pójść na spacer, odetchnąć trochę — Fae powiedział, używając łagodniejszego głosu niż wcześniej.

Spojrzałem na mój już pusty kubek. Może to przez ziółka?

— Tak, myślę że spacer będzie dobrym pomysłem — odpowiedziałem cicho po czym odstawiłem kubek na bok i wstałem. — skoczę po buty, zaraz wracam — dodałem już normalnym tonem.

Zanim Xav lub Charlie zdążyli cokolwiek odpowiedzieć, udałem się do pokoju w którym się obudziłem. Ubrałem buty i wróciłem.

W czasie gdy byłem poza salonem, Kapitan zdążył się gdzieś ulotnić. Jednak nie zamierzałem o niego pytać. Skoro on nie dbał o swoją drużynę, czemu miałbym dbać o niego?

Fae-nie-wróżka już na mnie czekał. Na swój T-shirt zarzucił czarną rozpinaną bluzę a na nogi włożył niebiesko-białe trampki.

Bez słowa ruszyliśmy na zewnątrz.

Po kilku krokach zerknąłem za siebie. Budynek bohaterów wyglądał trochę jak zaniedbany pałacyk. Ogrody składały się głównie z chwastów oraz błota, gdzieniegdzie pod zieleniną było można zauważyć stare posągi. Trudno było stwierdzić co przedstawiały kamienne postacie, były zbyt zniszczone i skryte w zaroślach.  W kilku miejscach na ścianach i dachu znajdował się mech. Jasno-zielona farba też zdecydowanie nie była położona niedawno. Zabrudzona od deszczu i pyłu, miejscami pęknięta i było można zobaczyć cegły pod spodem. Działka z pałacykiem była otoczona borem, pewnie niewiele starszym od samego budynku.

Szczerze mówiąc, nie wyglądało to zbyt dyskretnie. Jestem pewny, że większość osób z okolicy wiedziała, że tutaj mieszkali bohaterowie. Cała idea ksywek traciła przy tym sens.

W milczeniu skierowaliśmy się w stronę jednej z widocznie najczęściej używanych ścieżek. W głębi duszy cieszyłem się, że Charlie nie próbował zacząć konwersacji. Na tą chwilę potrzebowałem się skupić na śpiewie ptaków, skrzeczeniu mew, szumie lasu i morza.

Gwałtownie przystanąłem i popatrzyłem na koniec ścieżki, który wydawał się zbyt piaszczysty dla mojego komfortu.

Fae stanął kilka kroków dalej i spojrzał na mnie, widocznie znów zmartwiony. Wydawał się być dość empatyczny jak na nie wróżkę niczym z bajek.

— Wszystko okej, Vincent? — zapytał niepewnie.

Na tą chwilę zignorowałem fakt, że znał moje imię mimo, że się nie przedstawiłem. Pewnie po prostu wiedział kogo porywa.

Mój oddech wraz z tętnem przyspieszyło, a rzeczywistość zaczęła niebezpiecznie się mieszać ze wspomnieniami.

Dawno temu, gdy byłem nad morzem..
Mamo, mogę wejść do wody?
— Lepiej nie... — kobieta odpowiedziała zmartwiona, lecz zaraz mężczyzna się wtrącił.
— Biała flaga jest, wchodź.

Postanowiłem pobawić się w wodzie. Normalne polskie wakacje nad Bałtykiem. Trochę wody, trochę...

Nagle wrzasnąłem gdy poczułem coś wokół mojej kostki. Coś jakby ręka. Myślałem, że to zabawa, że jakiś dzieciak mnie wkręca, ale...

Zamknąłem oczy, starając się wziąć parę głębszych oddechów. Nienawidziłem, gdy moja głowa zamieniała się w jeden wielki chaos. Zresztą wątpiłem, żeby ktokolwiek to lubił.

Coś wciągnęło mnie pod wodę, a ja poczułem pieczenie w oczach i gardle. Starałem się kopnąć, cokolwiek mnie trzymało i nie pozwalało wypłynąć. Ale nie mogłem.

A później następne, co pamiętam, to leżenie na piasku z ratownikami tuż obok mnie. Oczywiście nikt nie wierzył w moją historię.

Od tamtej pory nienawidzę morza, nie tylko polskiego.

Nagle poczułem dotyk na ramieniu. Podskoczyłem lekko i otworzyłem oczy. To był Charlie. Patrzył mi w oczy, jakby starał się czytać w nich jak książkę.

— Co jest? — wyszeptał.

Strąciłem jego rękę lekko, a on nie oporował.

— Nic. Nie przepadam za morzem. Waszą miejscówkę dodam do listy, którą nazwałem Dlaczego wolę wrócić do swojego świata.

Może chcesz jednak wrócić do bazy i pobyć sam w swoim pokoju? — zignorował mój komentarz o powrocie do mojego świata.

Jedynie kiwnąłem głową, starając się wypchnąć flashbacki z głowy. Tylko tego mi brakowało, by rozpłakać się przy zupełnie obcej osobie.

Gdy tylko wróciliśmy do pałacyku, schowałem się w tym samym pokoju, w którym się obudziłem wcześniej. Teraz to był mój pokój.

Westchnąłem głęboko, usiadłem na łóżku i schowałem twarz w dłoniach. Po chwili rozejrzałem się za swoim plecakiem. Był obok biurka, nie wiem jak mogłem go przegapić wcześniej.

Szybko do niego podszedłem i wyjąłem swój telefon wraz ze słuchawkami. Jeszcze szybciej spotkało mnie rozczarowanie, gdy zauważyłem, że żadne z urządzeń nie działało.

Kurwa, przekląłem w myślach.

Wszystkie światy były przeciwko mnie. Miałem nadzieję na posłuchanie muzyki, lecz i ta nadzieja legła w gruzach.

Czemu bohaterzy książek i seriali zazwyczaj byli zadowoleni, wręcz podekscytowani, zmianą świata i nowymi przygodami? Brak muzyki na słuchawkach, brak Internetu. Jak dla mnie, znalezienie się w takim świecie było totalnie do dupy.

Zazwyczaj umiałem znaleźć pozytywy w każdej sytuacji. Tym razem jednak wydawało się to być dużo cięższe.

Mam nadzieję, że spotkam tego całego Milo jak najszybciej, jednocześnie też nie chciałem go wcale spotkać. Z drugiej strony, im szybciej zacznę lekcje magii, tym szybciej będę mógł wrócić do siebie i swoich bliskich.

W mojej głowie nagle zabrzmiały słowa Kapitana:
O nich się nie martw. Użyjemy Fae by zapomnieli, że kiedykolwiek istniałeś.

Nie dość, że zmienili mi życie o sto osiemdziesiąt stopni to jeszcze oderwali mnie od mojego jedynego źródła komfortu. Już nawet stęskniłem się za Łączkowskim i jego wejściówkami co wykład.

A już myślałem, że nigdy nie zatęsknię za elektrotechniką.

Ścisnąłem swój telefon, który tutaj był bezużyteczny i rzuciłem go w okno nad biurkiem. Szkło pękło, a z dołu usłyszałem nowy głos.

— Kolejny telefon — westchnięcie. — A mówiłem Kapitanowi, żeby był ostrożniejszy wśród nowych zamiast rzucać wszystko na raz. Jeszcze brakuje by kolejny... Ej, nowy!

Kolejny telefon? To ilu z Ziemi było przede mną?

Wstałem, siadłem na biurko i otworzyłem okno. Wychyliłem się przez nie i nieśmiało pomachałem ręką.

Na dole zobaczyłem niskiego blondyna, choć możliwe że to perspektywa sprawiała, że wyglądał na niskiego. Miał na sobie brązowy T-shirt i jeansowe ogrodniczki. Buty były zasłonięte przez chwasty. Starałem się przyjrzeć jego oczom, lecz z tej odległości nie mogłem być pewny ich koloru.

Chłopak odmachał mi ręką.

— Hej! Następnym razem rzucaj w ścianę. Śmierć poprzez dostanie telefonem czy książką w łeb nie jest zbyt ciekawa — zaśmiał się.

Też się zaśmiałem.

— Przepraszam — odpowiedziałem. — jestem Vincent, a ty?

— Milo!

Mina mi zrzędła, lecz postarałem się wymusić uśmiech.

— Miło poznać! Ale lecę odpocząć — Pomachałem ręką raz jeszcze i zeskoczyłem z biurka na podłogę.

To był ten czarownik, który miał mnie uczyć. Z jednej strony wydawał się być miły, a z drugiej... Raczej nie chciałem kolejnego przypomnienia, że jestem tu by być bohaterem.

Nie chciałem kolejnego przypomnienia, że już nic nie będzie normalne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro