Kiedy życie boli...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zawsze starałem się nie narzekać na los w imię zasady, że inni mają znacznie gorzej niż ja. Ale kiedy zdarzyło mi się już niezbyt pochlebnie wypowiadać o życiu i wszystkim, co mnie spotykało, dzwoniłem do dziadka. On i babcia urodzili się zaledwie pół roku po powstaniu warszawskim, więc to, co słyszeli jako dzieci, przekazywali mi i dziewczynom. Żeby nam wytłumaczyć, że w porównaniu do życia w tamtych czasach, nie mamy na co narzekać. A że mnie od zawsze kręciła historia, no to słuchałem jak zaklęty i teraz poważnie zastanawiam się nad zmianą rozszerzenia z matematyki na historię. Wbrew stereotypom o ludziach na profilach matematycznych, mam  też inne zainteresowania od liczb i wykresów. Przez siedem lat razem z Natalią graliśmy na skrzypcach. Oprócz tego uwielbiam poezję. Dla Baczyńskiego , Szymborskiej i Norwida jestem  wstanie zarwać niejedną noc.  Nietrudno więc się domyślić,co robiłem w szpitalu w przerwach między wrzaskiem, płaczem i rzyganiem z bólu. Gapiłem się w sufit, mamrocząc jednocześnie ,,Elegię o chłopcu polskim".Z pamięci, bo przecież nie mogę utrzymać telefonu w ręce dłużej niż minutę.


***

Moje poranne rytuały są  dla mnie od czasu wypadku bardzo upokarzające.Pomijając już to, że nie mogę sam się ubrać, jest jeszcze coś. Cewnik, który trzeba codziennie wymieniać, a ja (niestety) nie mogę zrobić tego sam. Nie boli. Tylko trochę piecze. Niby to nic wielkiego, ale ja i tak płaczę wtedy jak dziecko. Nie z bólu, bo tak naprawdę nic nie czuję. Poza wspomnianym przed chwilą pieczeniem. Łzy są wywołane ogarniającym mnie przytłaczającym i do granic możliwości frustrującym poczuciem bezsilności w połączeniu z beznadziejnością. Bo nie mam władzy nad własnym ciałem. Czy może być coś gorszego?


***


-Wiem, nie lubisz tego- mama uśmiecha się do mnie przepraszająco, przyglądając się plastikowej rurce,która po chwili trafia w wiadome miejsce w moim ciele.Wyrywa mi się spowodowane dyskomfortem syknięcie.


-Mamo, błagam, nie mów do mnie jak do rozhisteryzowanego pięciolatka!-krzyczę, po chwili zalewając się niedającymi się skontrolować łzami.- Powiedz mi coś. 


-Co ja mam ci, synku, powiedzieć,co?


-Kurwa, cokolwiek.


-Pilnuj języka.


-Po prostu zmień temat. Czy ja cię proszę o wiele?


-Dziadek ze mną rozmawiał- poinformowała z lekkim rozbawieniem.


-Niech zgadnę,kazał usunąć mi tatuaż.


-O tym nie wspominał


- Niby mu się podoba, ale chyba wykreślił mnie i ciocię z testamentu.


-Myślisz?


-Mamo, jak ciocia mi dała ten bon na tatuaż, myślałem, że dziadek zejdzie na zawał.


-Przestań, to nie jest śmieszne.


-To dlaczego się z tego śmiejesz?


-Przestań. Dzieci i ryby głosu nie mają


-Nie jestem dzieckiem.


-Pod kątem prawnym!


-Ale jednak.


***


-Mogę zaprosić koleżankę?- pytam z nadzieją.


-Którą? Mam nadzieję,że nie Patrycję.


-Nie. Ani słowa o tej dziewczynie w mojej obecności. Myślałem o Amelii. Tej, która była tu tydzień temu.


-Pewnie.


-Chyba nie jesteś aż tak niepełnosprawny jak myślałam- orzekła z konsternacją Natalia.


-Co proszę?


-Chyba nie jesteś aż tak połamany, skoro spraszasz sobie do domu jakąś pannę.


-A co ma jedno do drugiego?Że niby jak jeżdżę na wózku, to nie mogę mieć przyjaciół?


-Tego nie powiedziałam- zaoponowała.


-Ale zasugerowałaś. Jest wielu nie..


-Tylko mi tu teraz nie wyjeżdżaj z  tym swoim Hawkingiem, dobra? Podniecają cię kaleki, czy jak?-przerwała mi 


-NATALIA!-wrzasnęła mama, momentalnie odrywając się od komputera.


-No co?Ktoś go w tym kiedyś musi uświadomić!


-W czym ty mnie chcesz uświadamiać?


-W samotności na całe życie!


-Dzięki za troskę, młoda,ale nie skorzystam.


***

-Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim, moja droga Amelio, tym zniknieniem swoim-wyrecytowałem na powitanie,starając się nie zaśmiać.


-Nie zniknęłam. Byłam chora-przypomniała mi, podchodząc bliżej.


-Nie zniknęłaś?! Tydzień cię na oczy nie widziałem!-mówiąc to, wspiąłem się na wyżyny swoich aktorskich możliwości.


-Przepraszam.  Już jestem.Ale miałam moment, w którym myślałam, że umrę.


-Poważnie? Aż tak?


-Zanim padłam, ziemię przeżegnałam ręką.


-Skąd wiesz?


-Co?


-Że uwielbiam Baczyńskiego. 


-Powiedzmy, że mam od tego swoich ludzi.


-Jesteś szefową gangu?


-Jeśli wolontariat i harcerstwo można nazwać gangiem, to w pewnym sensie tak- potwierdziła z szerokim a jednocześnie cholernie uroczym uśmiechem.


-Zaraz, zaraz. Jesteś harcerką?


-Od jakichś, lekko licząc, dwunastu lat.I tak, uprzedzając pytanie, kocham,,Kamienie na szaniec".


-Jesteś wybitnie zaskakująca.


-Staram się jak mogę.Skoro ty już mnie wypytałeś, teraz moja kolej.


-Dawaj.


-Jak się dziś czujesz?


-Boli mnie wszystko- przyznałem zgodnie z prawda.-Nawet to, co w teorii boleć nie powinno.


-Dobra, wolę nie wnikać. Lecimy dalej. Czego słuchasz?


-Naprawdę chcesz wiedzieć?


-Tak.


-Tylko się nie śmiej.


-Pełna powaga.


-Słucham muzyki starej jak świat.


-To znaczy?


-Krawczyk, Niemen, Grechuta...wiem, stare.


-Ja tak nie uważam, bo słucham podobnej muzyki- zaśmiała się.


-Chyba żartujesz.


-Przemierzyłam cały świat...od Las Vegas po Krym, zgrałam tysiąc talii kart...- wyśpiewała, a ja miałem ochotę powiedzieć jej pewne dwa słowa, które były w moim słowniku zarezerwowane dla osób absolutnie wyjątkowych...




Hejka!

Przybywam do Was z kolejnym rozdziałem.

Mam nadzieję, że Wam się spodoba.

Liczę na Wasze komentarze:)

PS. Wie ktoś, o jakie dwa słowa może chodzić?

Do następnego!

P.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro