Misja
***Wojtek***
Jak przeżyć święta i przy tym nie zwariować? To pytanie zadaję sobie od kilku lat w okolicach grudnia. Już pod koniec listopada w moich rodzicach odpala się tryb,który z siostrami obwołaliśmy ,,Misja choinka". Wszystko zaczynało kręcić się wokół jednego i oczywiście nigdy nie zabrakło jeszcze ogólnopolskiej tradycji zwanej ,,Awanturą Bóg jeden wie,o co". Ale ten rok był jednym z najlepszych,o ile nie tym najlepszym,które przeżyłem. Obchodziliśmy z Amelką pierwszą rocznicę ślubu i, co chyba w tych dwunastu miesiącach było najpiękniejsze,urodziła się Dianka, która... mimo tego,że zapewniałem wszystkich o tym,że dzieci nie lubię i nie chcę, okazała się być moim spełnionym marzeniem. Lubię obserwować,jak codziennie jest inna,więcej potrafi i ciągle interesuje ją dosłownie wszystko. Niedawno zaczęła wstawać( jeszcze na szeroko rozstawionych nogach,ale jednak) i wydaje się bardzo zaskoczona tym,jak wygląda świat w pionie.I pomyśleć,że jeszcze nie tak dawno temu byłem święcie przekonany,że wszystko skończone i już nigdy nie będzie mi danie nikogo kochać.
***
- O, wstałaś już- uśmiecham się na widok lekko jeszcze zaspanej Amelki Możesz mi wyjaśnić,co robiłaś do drugiej w nocy?
- Ja...szukałam gwiazdy na choinkę.
- Przepraszam,ale...naprawdę myślisz,że jest sens ubierania choinki,skoro jutro wyjeżdżamy i nie będzie nas dobrych parę dni?
- Kiedy będzie Natalia?-ignoruje moje pytanie.
- Wieczorem. Ale..znalazłaś chociaż tę gwiazdę?
- Nie. Nie wiem,czy jej nie zniszczyłam przy wyjmowaniu.
- Nieważne-zapewniam. - Przypomnij mi,jaki dokładnie jest plan?
- Wigilia u twoich rodziców,pierwszy dzień świąt u moich, a w drugi idziemy na obiad z Gabi i Michałem.
- No nie- wywracam ironicznie oczami,słysząc ostatnią część zdania. - Przecież ta oferma znowu się barszczem obleje...
- Znowu?
- Przypomniała mi się Wigilia w maturalnej. Taka tam, historia pojedynku Michała z barszczem z torebki.
- Opowiedz mi ją.
- No to tak. Mieliśmy tradycyjną Wigilię. Taką,jaka jest pewnie w większości szkół. Pierogi,pierniki,mandarynki i wspomniany wcześniej bohater,barszcz z torebki. Jeździłem już wtedy na wózku, a mandarynki były daleko,więc poprosiłem Walczaka,żeby mi jedną podał. No i...jakoś tak niefortunnie ruszył ręką,że wylał cały ten barszcz na siebie i na swoją idealnie do tamtej pory białą koszulę.
- Coś zrobiłeś?
- Mniej więcej to- uderzam się w czoło otwartą dłonią. Ale wyobraź sobie taką sytuację: Wszyscy siedzą skupieni na żarciu. Nagle taki jeden kretyn wylewa na siebie barszcz i wszyscy,włącznie z wychowawcą , naraz drą się ,,MICHAŁ!".
- Boże, wyobraziłam to sobie... weźmiemy mu rosół- deklaruje.
- Raczej wodę z chlebem.
***
Około siódmej wieczorem, Natalia zjawia się u nas. Po wymianie uprzejmości biorę na siebie wyjaśnienie jej,że wcale nie zabieramy jej na żaden koncert.
- Nie ma żadnego koncertu - informuję ją spokojnie.
- Co?!
- Zabieramy cię do domu na święta. Cieszysz się?
- Poważnie?!
- Właśnie ci mówię.
W jej oczach zaczynają tlić się iskierki wzruszenia.
- Dzięki!-piszczy,całując mnie w policzek.- Wiesz, tak naprawdę chciałam przyjechać,żeby oficjalnie przedstawić wam Łukasza,ale...Łukasz się urwał jak hejnał. Najgorsze,że ja durna myślałam,że to już jest to. Że wyjdę za mąż, odtańczę z nim pierwszy taniec do jakiejś obrzydliwie romantycznej,pięknej piosenki o miłości.
- Masz na takie rzeczy jeszcze ogrom czasu,Natka - próbuję ją pocieszyć.
- I mówi mi to typ,który wziął ślub tak naprawdę zaraz po maturze.
- Faktycznie,w tym przypadku chyba nie jestem najlepszym przykładem,nie?- reflektuję się
- Chyba? Cholera, to będą najgorsze święta w moim życiu!
- Aż tak? Nie no,młoda,nie może być tak źle.
- Jest aż tak źle. Mi się nie chce żyć w tym momencie . Skręca mnie,jak sobie pomyślę,że mnie ktoś może zapytać,czy kogoś mam. To podstawowe pytanie przy stole zaraz obok ,,Jak ci idzie w szkole?" I chuj z tym,że ja już do niej nie chodzę!
-Spokojnie, ja cię uratuję - obiecuję,lekko ją przytulając.
- Niby jak?
- Coś wymyślę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro