Poczucie własnej wartości

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***Wojtek***


Ponoć to,co sami myślimy o sobie,powinno być miarą naszej wartości. Ale czasem ciężko myśleć o sobie dobrze,kiedy do wykonania jakiejkolwiek czynności potrzebujesz kogoś,kto ci ten proces ułatwi. Kiedy nie możesz  sam wejść po schodach, wejść na krawężnik czy nawet w pewnym sensie zająć się swoim własnym dzieckiem. Choć na to,odkąd Amelia wróciła na uczelnię,znalazłem parę sposobów.Póki Diana jeszcze sama się nie przemieszcza,dość łatwo jest się nią zajmować,kiedy samemu się nie chodzi. Ale boli mnie trochę fakt,że za parę lat nie wyjdę z nią normalnie na spacer, nie nauczę jeździć na rowerze czy pływać. Te kilka rzeczy skutecznie od pewnego czasu zaniża mi samoocenę.Nie powiem,przykro mi z tego powodu bardzo,ale mam też świadomość,że nic ze swoją sytuacją nie zrobię.


***


- Ty dalej masz te swoje rozkminy o istnieniu?-lekko poirytowana Amelia wyrywa mnie z zamyślenia.


- Tak.Przepraszam,wiem,że cię to wkurza.


- To nie tak. Po prostu nie do końca widzę sens rozpaczania nad sytuacją,której nie zmienisz.


- Chodzi mi raczej o to,że Diana nie będzie miała żadnych fajnych wspomnień ze mną. Bo co ja jej pokażę? Salę rehabilitacyjną?


- Nie mogę się z tym zgodzić. Góry jej już pokazałeś. A jeśli dalej myślisz,że niczego ciekawego jej nie nauczysz,to patrz- na chwilę przerywa, wystukując coś na ekranie swojego telefonu. Po chwili pokazuje mi zdjęcie mężczyzny około czterdziestki. Siedzi na wózku,jednym kołem znajdując się lekko nad ziemią. Ramieniem obejmuje siedzącą na podłodze kobietę.


- Co to za gość?


-To Piotr Iwanicki- wyjaśnia,jakby chodziło o prezydenta jakiegoś znaczącego na arenie międzynarodowej kraju.- Wielokrotny mistrz świata w tańcu integracyjnym. Czyli takim, w którym jeden z partnerów jest niepełnosprawny. 


- Ciekawe,ciekawe- kiwam głową z uznaniem.-Po co mi to mówisz?


- Żebyś wiedział,że nawet w swoim położeniu możesz się realizować. Może nie dasz rady zrobić dosłownie wszystkiego,ale opcje masz zawsze dwie. Albo robisz z wózka skrzydła,które wzniosą cię,gdzie tylko chcesz,albo kotwicę,która zawsze będzie ciągnęła cię tylko w dół. Ale tej decyzji nie możemy podjąć razem. Ona należy już tylko i wyłącznie do ciebie. Ja mogę tylko w zaciszu własnego sumienia stwierdzić,czy jest słuszna.


- Jak tak będziesz mówić do pacjentów, tytuł lekarza dekady masz w kieszeni. Będą cię uwielbiać.


- Dzięki.


***


- Kochanie,mam pytanie- mówię Amelii,gdy tylko wraca z wygranej bitwy zwanej usypianiem księżniczki.


- Słucham.


- Kiedy rozmawiasz z kimś o sercu,myślisz o czymś w rodzaju relikwii?


- Hmm. Nie. Chyba nie. Raczej o narządzie,który kiedyś będę musiała operować. O tym,że jest piękny i jak łatwo można go niestety...zepsuć.


- Zepsuć?-powtarzam,dziwiąc się.


- W tym znaczeniu,że jeden, z pozoru drobny błąd bardzo często może doprowadzić do śmierci pacjenta. Jak to powiedział w ,,Bogach" Jan Englert,wyciętego serca nie da się wszyć,jak coś pójdzie nie tak. 


- Jest jakaś mało inwazyjna operacja serca?


- Na takim organie jak serce,każdy zabieg, każde tknięcie go skalpelem,jest ryzykiem. Od  najczęściej wykonywanych i,jak się śmieją niektórzy kardiochirurdzy,praktycznie rutynowych by passów,po moje ulubione,choć wariackie, przeszczepy.


- To wy już nie jesteście bogami,tylko...wariatami?


- Nigdy nie byliśmy bogami. To ludzie przypięli nam taką łatkę.  Za to szaleńcy i wariaci? Chyba w pewnym stopniu tak,zważając na fakt,że przeszczepy serca są w Polsce operacjami, jakby nie patrzeć,w miarę nowymi. Pierwszy był przecież niecałe czterdzieści lat temu. 


- Czyli nie da się na sercu zrobić jakiejś...lekkiej operacji?-upewniam się.


- Nie. Nie bez powodu kardiochirurgię nazywa się czasem kardiologią inwazyjną. Konkludując zatem,-udaje powagę. -Za jakieś cztery lata legalnie będę wariatką ze skalpelem.


- Będziesz z nim biegała po ulicy i cięła ludzi? No nie,więc nie mów,że będziesz wariatką. Kocham cię,wiesz?-składam na jej ustach pocałunek,który po chwili udaje mi się pogłębić. Już mam rozpinać jej sukienkę,kiedy moja ukochana pani doktor cała sztywnieje,odsuwa się ode mnie i ze łzami w oczach mówi:


- Przepraszam. Nie dam rady. 


- O co chodzi,skarbie?


- Po prostu...nie chcę,żebyś mnie taką oglądał. Nie chcę,żebyś widział mnie nago i zobaczył tą bliznę. To dla ciebie będzie trauma. Już zawsze będziesz na mnie patrzył inaczej,rozumiesz?


- Oczywiście, rozumiem. Masz całkowitą rację. Od jakichś trzech miesięcy patrzę na ciebie jako na mamę mojej córki i najpiękniejszą znaną mi kobietę


- Kocham cię



Tadam!

Oto i rozdział,w którym trochę pochyliłam się nad budowaniem samooceny:)

Mam nadzieję,że Wam się podoba.

Do następnego!

P.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro