Sukienka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***Amelia***


Założę się,że niewielu ludzi tutaj wie, jak to jest, kiedy wychodzisz gdzieś z mężem i czujesz,że dosłownie każdy, kto cię mija na ulicy, gapi się na was. I niewykluczone,że coś o was pod nosem mówi. Najczęściej są to komentarze w stylu ,,Taka ładna,a wzięła sobie ułomnego,aż żal patrzeć.". Tak się czasami zastanawiam, skoro dzieciom powtarzamy od małego,że nie szata zdobi człowieka, to co, nie oceniamy po wyglądzie,ale po sprawności już tak? Lekki paradoks, co? Chociaż... takie teksty to i tak nic w porównaniu z równie idiotycznym ,,Ciekawe, jak on ją posuwa...", bo takie mądrości także do nas docierają. Może zabrzmi to teraz zaskakująco,ale...śmieszy nas to,jednak jest raczej śmiech przez łzy. Bo to idealnie pokazuje ludzki brak świadomości, ignorancję i przyzwyczajenie do stereotypów. Rozśmieszyło mnie niedawno stwierdzenie jakiegoś sędziego w uzasadnieniu wyroku w sprawie o opiekę nad niepełnosprawnym dzieckiem. Facet stwierdził,że ze świadomością w tej sferze jest coraz lepiej. Miałam ochotę powiedzieć: ,,Nie, panie sędzio, w ogóle nie jest, bo ja, jako żona niepełnosprawnego mężczyzny,widzę,że jest zerowa.".Dlaczego tak jest? Dlaczego rodzice niepełnosprawnych dzieci muszą cały czas w szkole i przedszkolu walczyć,żeby były otoczone odpowiednią do swoich przypadłości opieką? Czy naprawdę nikt nie widzi,że coś musi się tu zmienić?


***


Mam czasem wrażenie,że zostałam swego rodzaju kompendium wiedzy o ślubie i weselu dla Gabi. Dzwoni do mnie dosłownie z każdą, nawet z pozoru drobną sprawą jak na przykład wyposażenie ,,koszyczka ratunkowego". A ja cierpliwie słucham, podpowiadam (albo odradzam) i mam nadzieję,że jej pomagam.Bywam też Temidą w jej sporach z ...mamą. Tak to już jest, że jak stykają się ze sobą dwa dominujące charaktery, czasami trzeba interweniować,żeby nie doprowadzić do wybuchu wojny. Na przykład tydzień temu przez godzinę gasiłam ich spór dotyczący...koloru kwiatów w sali, dlatego gdy teraz rozdzwania się mój telefon, wiem, czego mogę się spodziewać.


- Czy to kolejna drama na miarę afery Watergate? -słyszę od rozbawionego Wojtka


- Zaraz się dowiem - deklaruję.- Co tam?


- Słuchaj, doktorko, zbieraj swoją ekipę. Jedziemy kupić ci sukienkę na wesele- słyszę od przyjaciółki.


- Ale...


- Nie ma ,,ale". Ruszaj dupsko. Ty też musisz wtedy jakoś wyglądać. A w  zasadzie nie jakoś, tylko ładnie. A po drodze opowiemy wam o weselu, fajnie?


 - To gdzie wy, do cholery jesteście?- pytam zdziwiona, kiedy udaje mi się dojść do słowa.


- Kawałek od Wrocławia. Dosłownie pół godziny jazdy, więc lepiej,żebyście byli gotowi, jak wam wbijemy do domu. 


***


Nie przypominam sobie,żebym kiedyś szykowała się do wyjścia,mając do niego jakieś..pięć minut.  Ale zawsze musi być ten pierwszy raz,więc teraz staram się nie wydłubać sobie oka stożkową szczoteczką tuszu do rzęs. Nagle słyszę dobiegające z przedpokoju:


- Gdzie ta wariatka ze skalpelem?


A potem pukanie do drzwi zajmowanej przeze mnie łazienki. Tak naprawdę, ciężko nazwać to pukaniem. To raczej uderzanie otwartą ręką.


- Mama -dobiega mnie urocze wołanie po drugiej stronie.


-  Kto tam?  Dianka?  


Drzwi się otwierają i do pomieszczenia wchodzi Gabi z Dianą na rękach.


- Jezu, jak długo trzeba czekać na mamę, co, maluchu? Dianka pukała, wołała, a mama nic!


- Buntujesz mi dziecko?!


- Sama do mnie przyszła!


***


Od dwóch godzin mam deja vu z wybierania sukienki na studniówkę. Każda,którą widziałam, była piękna,ale bez tego mocno metaforycznego ,,czegoś". Tę idealną znalazł dla mnie ojczym. Do tej pory pamiętam to jego ,,Zobacz, córa, ta ci będzie pasować perfekcyjnie!" I teraz podobna sytuacja spotyka mnie, kiedy wybieram sobie sukienkę na wesele . Mam na sobie błyszczącą, długą ciemnozieloną sukienkę z odsłoniętymi plecami. Chwilę zachwycam się sobą w przebieralni i wychodzę. Wszyscy, włącznie z małą, naraz wlepiają we mnie spojrzenia:


- Kochanie? Co myślisz?


- No zapachniało tu bajkami Disneya- słyszę od męża.


- Michu?


- Podpinam się, księżniczkowo się zrobiło. 


- Panna Młoda ma coś do powiedzenia?


- Idziesz w worku po ziemniakach. W tym wyglądasz zbyt zajebiście,żeby się tak pokazać na moim ślubie. 


- Nie narzekaj, tylko gadaj o weselu, jak obiecałaś!


- No to tak. Ta nasza stodoła jest oddalona od Wawy o niecałe czterdzieści minut. Jest tam ślicznie. Pokoje, w których goście będą spać też są piękne. Jest tylko jeden, malutki haczyk...


- Co, nie ma ręczników?- podsuwam ze śmiechem.


- Ręczniki są. Nie ma za to...internetu.


- Serio?!


- Serio.


- Może wam się stodoła z oborą pomyliła? Woda tam chociaż jest, czy będziemy musieli znaleźć studnię?


- Nie, no co ty, nie ma! Prądu też! Najbliższa cywilizacja to właśnie Warszawa.


- Mam jechać prawie godzinę,żeby podgrzać dziecku mleko? Porąbało was?


Tak to właśnie z tą Wieśniarą jest. Ma tę swoją ironię na tyle opanowaną,że gdyby jej nie znał, uwierzyłby w każde słowo. Co nie zmienia faktu,że jest cudną osobą...



Cześć!

Ten rozdział miał pojawić się już wczoraj, ale chciałam go jeszcze bardziej dopracować, więc  liczę na to, że nie urwiecie mi głowy za tę lekką obsuwę;)

Mam nadzieję,że rozdział przypadł Wam do gustu:)

Do następnego!

P.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro