Kryzysowe urodziny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***Wojtek***


Niewielu ludzi wie, że na początku liceum byłem objęty psychoterapią. Podczas jednej z sesji zauważyłem na ścianie plakat zawierający swego rodzaju poradnik dotyczący tego, jak być fajnym człowiekiem. Jedną z zapisanych tam porad było to, żeby nie narzekać i doceniać to, co się ma. Wtedy, jako nastolatkowi, wydawało mi się to  do potęgi entej irytującym, pustym frazesem powtarzanym nam wszystkim przez dorosłych. W tamtym okresie swojego życia byłem święcie przekonany, że przecież doceniam, więc w czym, do cholery, problem?


A tu nagle wpadam pod samochód i okazuje się, że nie doceniłem swojego życia w ogóle. Cóż, śmieję się czasem, że żeby odpowiednia klepka w mojej głowie wskoczyła na swoje miejsce, musiałem stracić czucie od pasa w dół, z czym niby się pogodziłem, ale gdzieś z tyłu głowy chowa się marzenie o tym, by wstać. Przytulić te moje obie królewny, utrzymując pionową postawę ciała. Już pal licho z chodzeniem. Ale żeby tak po prostu wstać, nawet trzymając się czegoś. Albo skorzystać z potencjalnej pomocy Amelki, którą pewnie by mi ofiarowała.


Chociaż...byłoby to w pewnym sensie odrobinę uwłaczające. Taka sytuacja stanowiłaby dla mnie pewnego rodzaju ujmę na męskości. Bo jestem facetem, a żebym nie upadł, musiałaby trzymać mnie kobieta. 


Ale przecież chyba każdy chłopiec słyszy, że ma być odwrotnie: ci wychowujący się bez ojca, że mają zająć się mamą. Ci mający siostrę, że mają ją chronić. Ci w związkach, że ich obowiązkiem jest pomaganie partnerce. 


A przynajmniej mi tak powtarzano. Co prawda to ostatnie, ale jednak. Zgadzam się z tym zdaniem. To ja powinienem Amelii pomagać. Robię to oczywiście na tyle, na ile mogę i jest to wbrew pozorom całkiem sporo rzeczy. Ale nadal szlag mnie trafia, kiedy dowiaduję się, że moja córka ma wśród ,,pedagogów" (przepraszam za cudzysłów, mam nadzieję, że istnieją jeszcze w naszej oświacie wspaniali nauczyciele z pasją) opinię  ,,tej, co ma ojca na wózku".


***


Co nas podkusiło, żeby wyprawiać Diance urodziny w domu? Cóż, tutaj chyba najbardziej odpowiednim komentarzem będzie zacytowanie fragmentu klasyka pojawiającego się na co drugim weselu, czyli ,,Jak do tego doszło, nie wiem". Po prawdzie nie będzie nas jakoś specjalnie dużo, bo tylko najbliższa rodzina, ale jednak trzeba było się narobić. 


Nawet więcej niż trochę, bo do trzeciej nad ranem męczyliśmy się z dekorowaniem babeczek tak, żeby pasowały do motywu, który wybrała sobie solenizantka (oczywiście Harry Potter, jeżeli ktoś się jeszcze zastanawia). Jasne, można było to załatwić w cukierni, przy okazji zamawiania tortu. Ale uderzyła nam do głowy ambicja.


Unoszę powiekę, słysząc uderzanie bosych stóp o podłogę. No i pospane, myślę.


- Tata...- słyszę od progu.- Śpisz?


- Tak - mruczę. 


- Wcale nie -  zaprzecza mała, wsuwając się między mnie i Amelkę. - Przecież do mnie mówisz!


- Dobra, masz mnie. Zbieraj się, jedziemy na śniadanie


- A co z mamą?


- Mamie też coś weźmiemy. 


***


W drodze powrotnej z kawiarni coś zaczyna mi w zachowaniu córki nie pasować. Nagle cichnie i wygląda, jakby za chwilę miała wybuchnąć płaczem.


- Co się dzieje?- zerkam na nią w lusterku.


- Nie przyjadą, prawda?


- Kto, skarbie?


- Ciocia Gabrysia z wujkiem Michałem.


Korzystając z tego, że lądujemy w korku, na chwilę przymykam oczy, starając się wymyślić naprędce jakąś maksymalnie eufemistyczną odpowiedź, bo nie mam pojęcia, co jej powiedzieć. A nie mogę przecież stwierdzić, że prawdopodobnie się wieczorem nie zjawią. To znaczy...nie powiedzieli nam tego wprost. Ale biorąc pod uwagę, w jakim oboje są teraz stanie, jest to bardzo możliwe. 


- Przyjadą- wypalam, po chwili plując sobie w brodę, bo za kilka godzin może wyjść na to, że ją po prostu okłamałem. Będzie miała pretensje i będą one wtedy jak najbardziej uzasadnione.- A nawet jak nie, to na pewno zadzwonią i wyślą prezent. 


***


Impreza na dobre rozkręcona, większość prezentów Dianka z pomocą moich sióstr już rozpakowała. Z zewnątrz wszystko jest pięknie. Ale tylko z zewnątrz. Chrzestnych dalej nie ma. I tylko ich. Pękało mi serce, kiedy Diana leciała do drzwi i była rozczarowana, że to żadne z nich. A tak naprawdę właśnie na Gabi i Michała czekała najbardziej. Dawno ich nie widziała, więc to naturalne, że zdążyła się stęsknić. Niby się teraz śmieje, rozmawiając z mężem Natalii, ale znam swoje dziecko i widzę, kiedy udaje, a kiedy jest to szczere rozbawienie. Teraz nie jest. 


- Chyba zostawiłam tabletki na serce w sypialni. Pomożesz mi ich poszukać?- Amelka używa naszego tajnego hasła. Umówiliśmy się, że słowa ,,tabletki" użyje na imprezie wtedy, kiedy będzie wiedziała, czy nasi przyjaciele zaszczycą nas swoją obecnością. Nie, tak naprawdę nie nas, tylko Dianę. 


- Jasne. 


Ostrożnie zamyka za nami drzwi sypialni i głęboko nabiera tchu. Przypomina mi się w tym momencie chwila, w której moi rodzice usłyszeli od lekarza, że wyląduję na wózku. 


- Co jest?


- Nie przyjadą - wzrusza ramionami, zaciskając usta w gniewną kreskę. 


- Kurwa, wiedziałem - wzdycham.- Co robimy? Chyba nie zamierzasz dalej wciskać jej kitu, że stoją w korku?


- Nie. Nie wiem. Czekaj, daj mi chwilę. Muszę pomyśleć - wyrzuca z siebie hasła, jakby była na granicy paniki. Staje pod ścianą i wsuwa sobie dłoń we włosy, delikatnie je ściskając.


Prawda jest taka, że sam nie wiem, jak w ogóle powinniśmy zareagować. Podziękować im za spieprzenie urodzin naszemu dziecku? Nie, bo wtedy wyszłoby na to, że wcale im nie współczujemy tego, co ich spotkało. Powiedzieć małej, że ją wysterowali?  Nie...obraziłaby się na amen, bo przecież nic nie wie o ich sytuacji, więc nie widzi powodów, dlaczego ich dziś zabrakło. Wie tylko, że cioci jakiś czas temu było smutno. Czy jest więc sposób na wytłumaczenie jej tego?



Hej!

Oto rozdział!

Miał być w piątek, ale dopadło mnie zmęczenie i padłam jak nie ja. 

Mam jednak nadzieję, że rozdział mimo tej obsuwy Wam się podoba<3

Do następnego!

P.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro