Przyzwyczajenie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***Amelia***


Wyobraź sobie taką sytuację: całą szkolną edukację jedziesz na szóstkach i piątkach, potem dostajesz się dzięki temu na wymarzone studia. Pracę naukową piszesz pod okiem człowieka, któremu jako kilkunastoletni dzieciak, a nawet jeszcze trochę dłużej, nadawałeś niemal boskie cechy.  Później przez pewien czas swoją pracę wykonujesz wręcz nienaturalnie dobrze. Nic nie można ci  zarzucić. Wszyscy cię chwalą, doceniają, po skończonej operacji dostajesz owacje na stojąco. Chwilę później ordynator ściska ci dłoń, mówiąc, że jest z ciebie dumny. 


Czujesz się wtedy jak gwiazda. Jak pieprzony Leonidas swojej dziedziny. Myślisz, że masz w swoich rękach jakąś nieograniczoną władzę. Czarodziejską moc uzdrawiania ludzi. 


Tak o tobie mówią. A ty zaczynasz w  pewnym momencie tak o sobie myśleć. W końcu pozytywne wzmocnienia z reguły tak właśnie wpływają na człowieka. Taką tezę przynajmniej często podnoszą behawioryści, psychiatrzy i ogółem ci, którzy choć trochę znają ludzkie zachowania. 


Kiedy ktoś mówi nam coś miłego, to tak, jakby dmuchał nam w skrzydła, żebyśmy mogli poszybować do góry. 


A co w momencie, kiedy sam się ich pozbawiasz? Nie wiesz? Spoko, ja się tydzień temu dowiedziałam. Wiem o tym aż za dobrze. 


Nie jest to miłe. Ani trochę. Uwierz, nie chciałbyś czegoś takiego przeżyć. Ani zastać kogoś bliskiego w takiej sytuacji.  


Nie chcesz wiedzieć, jak to jest mieć na sumieniu życie człowieka, który przychodzi do ciebie przekonany, że mu pomożesz. 


Bo się na tym znasz. Bo przecież przysięgałeś na Hipokratesa, że będziesz służyć życiu i zdrowiu. 


Tak, rozmawiałam z Religą i tak, wiem, jak  bardzo rozległy był to krwotok.


I mam też świadomość, że niewiele mogliśmy z nim zrobić. Ale ,,niewiele" to przecież nie to samo co ,,nic", prawda?


Z takiego założenia wyszłam i trzymałam się go, jakby to o moje życie chodziło. 


Sama jestem zdziwiona własną reakcją. Może dlatego, że w pierwszym odruchu nie zareagowałam w ogóle. 


To, co się stało, doszło do mnie po dłuższej chwili. Pewnie byłam w szoku.


Tak, to bardzo możliwe. Do tego stopnia, że jestem skłonna stwierdzić, że faktycznie tak było. 


***


Jak mi jest ze śmiercią pierwszego pacjenta? Cóż, odpowiedź na to pytanie jest mocno uzależniona od pory dnia. Do północy o tym wcale nie myślę, bo po prostu nie mam na to czasu. Gorzej jest z kolei w nocy, kiedy ten czas się jednak znajduje. 


Bywa, że nie potrafię zasnąć tak naprawdę do rana. A jak mi się uda, często budzę się z płaczem.


- Kiepsko wyglądasz- słyszę od szefa, kiedy na chwilę przysiadłam na schodach.- Co, dalej się tym męczysz? 


- A pan by się nie męczył?


Siada obok mnie i głęboko nabiera tchu, jakby miał zamiar wyłożyć mi całą martyrologię narodu polskiego. 


- Ty młoda jesteś to pewnie znasz  książki tego...Mroza, nie?


- Znam- potwierdzam.


- To pewnie wiesz, że występuje w jego książkach taki jeden prokurator z takim dziwnym, twardym nazwiskiem...


- Rejchert? - podsuwam. 


- Nie...teraz książkę o nim napisał...


- Paderborn- zgaduję. 


- O, tak. Tak się składa, że oglądałem któryś sezon serialu o  Chyłce. Żeby sprawdzić, czym się tak fascynuje moja wnuczka. 


-  Rozumiem. Ja z kolei oglądałam, żeby się dowiedzieć, dlaczego mój mąż tak nagle polubił Cielecką - orientuję się, że na moją twarz wpływa pełen rozbawienia uśmiech.


- Wracając, wiesz, z czego znała go warszawska palestra? 


- Nie przegrał żadnej sprawy. 


- Właśnie. 


- Nie do końca rozumiem, co szef ma na myśli. Co ma fikcja literacka o prawnikach do naszego zawodu? 


- Zastanów się. To, że ten Pader, czy jak oni go tam nazywali, wygrywał każdą rozprawę, nie wydaje ci się choć trochę niepokojące?


- Nie. To tylko książka. Wątpię, żeby któremuś prokuratorowi w realu coś takiego się udawało. 


- Chciałem cię pytać, czy uważasz, że z nami jest tak samo. Ale już mi powiedziałaś. Nie jest. Nie da się tak. Nie jesteśmy bogami, Amelia.  Owszem, każda śmierć boli. Ale tak już jest. Nie każde życie daje się uratować. I nie świadczy to kompetencjach lekarza. Mojemu ojcu też umarło wielu pacjentów. W tym dzieci. Ale czy myślisz o nim jak o zabójcy?


***


Przyznaję, rozmowa z Grzegorzem sporo mi dała. Doszłam do wniosku, że to pewnie nie będzie ostatni raz, kiedy nie uda mi się komuś pomóc. Ale z jednym, co powiedział, nie mogę się zgodzić. Nie jestem się na razie w stanie do śmierci przyzwyczaić. 


- Kochanie...- słyszę męża za sobą.


- Tak?


- Michał dzwonił!


- I co u nich? 


W pierwszej chwili nie słyszę, że jest spanikowany. Ale za to widzę to u niego. Podobny wyraz twarzy miał, kiedy obudziłam z koszmaru i dostałam ataku paniki.


- Niezbyt kolorowo.  Znowu im się nie udało i...zaczynają myśleć o rozstaniu.


- Nie pierdol- podrywam się z miejsca.


- Dokładnie to samo mu poleciłem. 


- Wiesz, co dokładnie mówiła?


- Z tego, co zrozumiałem, że sobie na to nie zasłużył. Że jest młody, powinien być z kobietą, która będzie w stanie spełnić jego marzenie o dziecku. Że jest wspaniałym człowiekiem i na pewno szybko znajdzie kogoś, kto to w nim pokocha.


- Cholera...-podchodzę do okna i kładę dłoń na szybie.- Ona może wcale tak nie myśleć. Być może ma depresję. 


- Pogadasz z nią?


- Spróbuję. 


- Dzięki.




Hej!

To znowu ja:)

I znów stwierdziłam, że pora na lekkie podkręcenie emocji. 

Myślicie, że relację Gabi i Michała da się uratować?

Mam nadzieję, że rozdział Wam się podoba<3

Do następnego!

P.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro