Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po skończonej lekcji języka angielskiego wyszłam tak szybko z klasy, jakby co najmniej ktoś wystrzelił mnie z procy. Samara nie dała mi chodź na pięć minut skupić się na lekcji. Wysłała mi ponad pięćdziesiąt wiadomości, jak nie więcej, jednak mimo mojego naciskania nie powiedziała mi dokładnie o co chodzi. Zdradziła mi jedynie, że pilnie potrzebuję ze mną porozmawiać, dodała również, że głównie chodzi o Liam'a. Na początku, gdy tylko udało mi się do niej dostać, sądziłam, że może młoda beta jej się spodobała i chcę ze mną o tym porozmawiać, jednak bardzo się myliłam. Opowiedziała mi całą historię, chodź nie powiem trochę trudno było od niej cokolwiek wyciągnąć, ponieważ była roztrzęsiona i jak to ona, musiała jak zwykle wymyślić masę czarnych scenariuszy, ale się udało i to co usłyszałam mną nie wstrząsnęło, no może trochę.

Liam został porwany przez Garrett'a, który jak się okazało był łowcą, którego dziewczyna poprzedniego wieczoru została aresztowana przez szeryfa za próbę morderstwa Brett'a Tolbot'a i próbę uduszenia Scott'a. Byłam prawie, że pewna, że chłopak chciał się zemścić i to był główny powód porwania młodej bety, a pieniądze za zabicie go to jedynie dodatek, ale mogłam się mylić.

– Uspokój się Sam – położyłam ręce na jej ramionach przez co ona mimowolnie na mnie spojrzała, a w jej oczach dostrzegłam smutek. Wiedziałam, że tak będzie. – Tylko błagam nie rozrycz mi się tu, bo jesteśmy na środku korytarza i sama bardzo dobrze wiesz, że moje umiejętności pocieszania kogokolwiek są minimalne.

– Naprawdę? – uniosła jedną brew do góry. – Liam został porwany, a ty wyskakujesz twoimi małymi umiejętnościami współczucia innym – wywróciłam oczami. 

Ja zazwyczaj nie współczułam innym, ale to nie znaczy, że zawsze tak było. Czasami zdarzało mi się współczuć innym lub czuć jakiekolwiek tego typu emocje, jednak nie potrafiłam jej współczuć, ponieważ jeszcze nic aż tak tragicznego jeszcze się nie stało i wątpiłam w to, że może. Byłam prawie, że pewna tego, że Scott już wraz ze Stiles'em obmyślali plan działania. Przecież McCall nie mógł tak po prostu pozwolić zabić chłopaka. To do niego zdecydowanie nie pasowało. Znałam bruneta na tyle by wiedzieć, że życie drugiej osoby było dla niej najważniejsze, a w tym przypadku gra toczyła się o życie jego bety, jedynej i pierwszej bety.

– Opanuj się Sam. To, że twój chłopak został porwany...

– To nie jest mój chłopak idiotko – wcięła mi się perfidnie w zdanie, przez co szybko została uciszona przez moje spojrzenie, które jej posłałam, kiedy chciała coś jeszcze dodać.

– Nie ważne kim jest – puściłam jej ramiona odsuwając się. – Musisz się opanować jeśli mamy go uratować i znaleźć Scott'a tak jak kazał ci zrobić Garrett.

Czarownica skinęła jedynie głową i pośpiesznie wybrała numer do wspomnianego chłopaka, gdy ten nie odebrał po drugim sygnale westchnęła niczym wkurzone na swoich rodziców dziecko, które nie dostało wymarzonej zabawki. Spojrzała na mnie znacząco i zaczęła iść wzdłuż jednego ze szkolnych korytarzy, a mi nie zostało nic innego jak podążenie za nią. Musiałyśmy przejść prawie całą szkołę by znaleźć Scott'a, który jak się okazało, stał grzebiąc nerwowo w swojej szafce. 

– Do ciebie też dzwonił? – zapytała szybko Samara, a poważny ton jej głosu spodobał, że alfa szybko odwróciła się w naszą stronę.

– Tak.

– I co mamy zamiar teraz zrobić? – zapytałam. – Chcecie iść z nim pogadać?

– Tak, idziemy – czarownica nie czekając nawet na to co wilkołak ma do powiedzenia, złapała naszą dwójkę za nadgarstki i zaczęła nas ciągnąć w stronę miejsca spotkania z łowcą. Garrett, gdy tylko nas zobaczył, uśmiechnął się. Przejechał wzrokiem po dwójce, gdy jego wzrok na dłuższą chwilę zatrzymał się na mnie, a wtedy uśmiechnął się jeszcze szerzej.

Pierdol się dziecko.

– Okej, jesteśmy. Czego chcesz? – zabrała głos moja przyjaciółka, a wtedy blondyn ze mnie przeniósł wzrok na nią.

– Może grzeczniej? – grzeczniej będzie jak zamkniesz mordę. – Przenoszą ją do więzienia federalnego. Nie pozwolicie na to.

– Jak? – zapytał tym razem alfa.

– Wsadzą ją do auta. Będziemy ich śledzić i ich wyprzedzimy. Zatrzymacie je.

– Mamy zatrzymać auto? Taki masz plan? – prychnęłam zirytowana.

Ten dzieciak zaczął mnie powoli irytować. Próbował grać mądrego, ale wcale taki nie był. Gdybym tylko mogła to zapewne leżałby już dawno rozszarpany na kilka części w niektórych miejscach w pomieszczeniu, jednak nie mogłam tego zrobić, bo tylko on wiedział, gdzie znajduje się młoda beta.

– Jesteś pierwotną, a ty alfą – spojrzał na bruneta. – a ty czarownicą. Jeśli nie zatrzymacie małego autka, to mały beta zginie – łowca podniósł do góry swój kij, który na swoim końcu miał ostrze. Podejrzewałam, że było nasączone tojadem. Klasyczek. Oni chyba nic nowego nie wymyślą. – Dźgnąłem go ostrzem zamoczonym w mordowniku. Jak dotrze do serca, może być źle.



*     *     *



Wieczorem nasza czwórka siedziała w samochodzie blondyna i czekała na furgonetkę, która miała jechać dziewczyna łowcy. Będę szczera, czułam, że ten plan może się nie powieść i oczywiste też było to, że podzieliłam się moimi domyśleniami z dwójką moich przyjaciół, która od razu skarciła mnie, ale ja wiedziałam swoje. Moja kobieca intuicja jeszcze nigdy tak się składa, że mnie nie zawiodła.

 – To się nie uda – powiedział od razu alfa spoglądając niepewnie do pudełka, które trzymał na swoich kolanach. Zaczął nabierać większych niepewności widząc w pudełku pistolet.

 – Macie tylko zatrzymać wóz. Resztą zajmę się ja – nagle obok nas przejechał samochodu. Chłopak odpalił silnik, po czym wyjechał na drogę. – Za kilometr jest znak stop – oznajmił kilka minut później śledziliśmy pojazd.

 – Mam im przebić opony pazurami? – zapytał wilkołak.

– Pazurami, kłami, laserowymi oczami. Macie ich zatrzymać. Gotowi? – nagle zobaczyliśmy coś na co nawet ja nie byłam gotowa, a co dopiero oni.

Faktycznie ciężarówka była tam, gdzie miała być, ale nie stała. Ona leżała, a dookoła niej leżało kilka porozrzucanych ciał. Co tu się do cholery stało?!

– Zatrzymaj się! – krzyknęłam. Garrett posłusznie zatrzymał samochód, a ja dosłownie wyleciałam jak z procy z tego samochodu. Podbiegłam do ciężarówki i pierwszą osobą jaką udało mi się dostrzec, był szeryf Stilinski, który był tatą Stiles'a.

 – Scott... – szepnął, ale przyjaciel jego syna zupełnie go zignorował. Podeszłam do niego razem z brunetką. Chciałyśmy pomóc mu wstać, ale on zatrzymał nas.

– Nie ma jej w samochodzie! – Scott krzyknął w stronę łowcy, który wystawił ostrza w swoim kiju, a ja wstałam będąc w zupełności gotowa do obronienia przyjaciela, gdyby była tylko taka potrzeba.

– Brook... wysłuchaj mnie – spojrzałam na mężczyzna i pokiwałam głową. – Oni nadal tu są.

Zmarszczyłam brwi nie bardzo rozumiejąc słów szeryfa. Jacy oni do cholery? Chciałam już zapytać o to, jednak kawałek dalej pojawiła się dwójka berserków. Spojrzałam przelotnie na czarownicę, która skinęła do mnie głową, dając mi znak, że zostanie z szeryfem. Uśmiechnęłam się przelotnie i podeszłam do McCall'a chcąc na nich ruszyć, ale wyprzedził nas łowca.

– Chcesz mnie?! – krzyknął Garrett na co jedynie westchnęła. i już wiedziałam, że dla niego nie ma ratunku. Był głupi to tak miał, bynajmniej o jednego debila mniej na tej ziemi. – To chodź po mnie! No chodź! – zaczął wymachiwać swoją pseudo włócznia, chodź na istocie i tak nie zrobiło to większej różnicy. W skrócie miał wyjebane w jego popisy. – No właśnie, nie jesteś taki duży. Nie jesteś duży! – nagle za nim pojawił się drugi i przebił go ostrzem. 

Pokręciłam głową lekko zdegustowana jego zachowaniem, przez które przypłacił życiem, ale w końcu się opamiętałam i posłałam sobie nawzajem z wilkołakiem porozumiewawcze spojrzenia. Brunet skinął tylko głową i ruszyliśmy na dwa berserki. Wzięłam go od tyłu, gdy ten chciał ruszyć na Scott'a, który zajmował się w tym czasie jego towarzyszem. Udało mi się uderzyć istotę, przez co poleciała do przodu wywalając się, co było co najmniej zabawne.

Spojrzałam w stronę mojego przyjaciela by zobaczyć, czy nie potrzebuje pomocy. McCall słysząc krzyk szeryfa, który był podtrzymywany przez czarownicę, odwrócił się w jego stronę i przez jego nieuwagę dostał w głowę i runął na ziemie zostawiając mnie z dwoma berserkami, właściwie jednym, bo drugiego nie widziałam. Jak tak szybko udało mu się uciec? Pokręciłam głową i zwróciłam się w stronę mojego przeciwnika, który zdarzył się podnieść i powolnym krokiem ruszył w moją stronę.

Okej, ja też mam czas.

– Brook, za tobą! – usłyszałam przerażony krzyk Sam, ale zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, poczułam ból w okolicy klatki piersiowej.

Byłam prawie, że pewna, że krzyk spowodowany bólem, który przeszedł przez całe moje ciało, słychać było co najmniej kilka kilometrów od nas. Spojrzałam w dół, w miejsce, z którego pochodził owy ból i zrobiłam wielkie oczy widząc, że zostałam przebita na wylot kością tego gówna.

Zaczęłam się siłować z jednym z istot, ale nagle podeszła do nas druga. Byłam już gotowa na wbicie drugiej kości, dlatego zamknęłam oczy przełykając ciężko ślinę, jednak nie poczułam żadnego bólu, a usłyszałam odgłosy strzałów. Szybko otworzyłam oczy i jak się okazało, dosłownie znikąd pojawił się Chris Argent, a razem z nim Julie, która rzuciła się na jednego, a drugiego zaczął ostrzeliwać łowca, przez co kość, która mnie przebiła już nie była we mnie. 

Zregenerowałam się szybciej niż myślałam, bo prawie od razu. 



*     *     *



Godzinę później w pełni zregenerowana stałam wraz z Chris'em, McCall'em i Samarą oraz jej siostrą przed budynkiem, gdzie miała przebywać moje ulubiona już była łowczyni Kate Argent. Niezbyt byłam zadowolona ze spotkania z nią, bo zawsze gdy dochodziło do naszego spotkania prawie ją rozszarpywałam, ale zawsze był ktoś kto mnie zatrzymywał, a szkoda.

Weszliśmy do środka przedzierając się przez wiele folii, które zwisały z sufitu i przez dużą ilość mebli. Nagle stanęliśmy na środku pomieszczenia.

– Po co przyszłości? – usłyszeliśmy głos kobiety. Jeśli chciała brzmieć tajemniczo i złowieszczo to zdecydowanie jej się to nie udało. Była raczej nudna.

– Kate – zaczął brunet. – Chcemy porozmawiać z Violet.

– Spodziewałam się was – zauważyłam w oddali jej cień. Argent, zaczął do niego mierzyć z broni. – ale nieco później – cień zaczął robić się coraz mniejszy, co oznaczało, że kobieta zaczyna iść w naszą stronę. – Po prostu... potrzebowałam więcej czasu – wyszła za folii ukazując nam całą siebie.

Wyglądała trochę inaczej niż wtedy, gdy widziałam ją ostatni raz. Przemieniła się w jaguara, przez co jej twarz zmieniła barwę oraz rysy, a jej oczy barwę.

– Po co? – zadałam pytanie.

– Brooklyn Esther Mikaelson, jak miło usłyszeć twój głos. Dawno cię nie widziałam – uśmiechnęła się i klasnęła w ręcę. – Wracając do tematu. Potrzebowałam czasu na nauczenie się kontroli – Opuść broń. Odejdziemy, a wam nic się nie stanie.

– Gdzie Violet? – dołączyła się do rozmowy Julie.

– Opuść broń, Chris – syknęła.

– Gdzie ona jest? – zauważyłam, że łowca cały czas trzyma za spust, co dało mi do zrozumienia, że to nie skończy się dobrze. Wręcz źle, a nawet okropnie. 

Chris nie dawał za wygraną. Wszyscy ruszyli do ataku, a ja niestety byłam skazana na Kate i niestety musiałam być dla niej łacniejsza chodź nie miałam na to ochoty. Walka z nią była zdecydowanie najnudniejszym co mnie spotkało w moim życiu.

– Żyjesz ponad, tysiąc lat, a nie potrafisz walczyć. Ojciec cię tego nie nauczył? – prychnęła, gdy kopnęłam ją w brzuch. - A no tak. Słodka Brooklyn Mikaelson, nie będzie sobie brudzić rączek – wywróciłam oczami.

Fakt, musiałam się z nią zgodzić. Ojciec nie nauczył mnie walczyć, chodź prosiłam go o to bardzo dużo razy. Właściwie Mikael niezbyt się mną przejmował i to dopiero Eljiah nauczył mnie jakiejkolwiek walki.

Nagle przez moją chwilę nieuwagi, zostałam rzucona na ścianę, przez którą przeleciałam tym samym rozwalając ją. Szybko wstałam na równe nogi zupełnie ignorując uporczywy ból pleców spowodowany rozwaleniem ściany i upadek na nie. Otrzepałam się z kurzu i szybko rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym się znalazłam. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to nie żywa już od dłuższego czasu poszukiwana przez alfę dziewczyna. Była strasznie poszarpana co niezbyt mnie zdziwiło, czy obrzydziło, bo nie takie przypadki widziałam w swoim życiu i bardzo dobrze wiedziałam, że Kate Argent miała pojebany fetysz na terroryzowanie swoich ofiar przed ich zamordowaniem.

Westchnęłam zrezygnowana i szybko znalazłam się obok moich towarzyszy.

 – Violet nie żyje – oznajmiłam posyłając wilkołakowi współczujące spojrzenie. – Przykro mi.

– Nie znajdziemy go – rzekł z żalem, a ja westchnęłam po raz kolejny.

Zdecydowanie za szybko się poddaje.

– Mamy jeszcze czas. Nie możesz się poddawać – Samara położyła dłoń na jego ramieniu dla pokazania, że ma nas i nasze wsparcie, a w odpowiedzi dostała pokręcenie głową i lekko załamaną minę Scott'a. Nagle usłyszeliśmy słaby ryk, który prawdopodobnie należał do zaginionej bety. – Znajdę go – rzuciłam szybko patrząc po wszystkich w pośpiechu i już mnie nie było.

Nawet nie minęła chwila, gdy pojawiłam przy samotnej studni w środku lasu. Zdążyłam w ostatniej chwili złapać nastolatka za rękę i uratować przed upadkiem na samo dno do wody. Pociągnęłam chłopaka go z całej siły do góry i pomogłam wyjść na powierzchnię. Posłałam mu lekko zmartwione spojrzenie, gdy zaczął się trząść przez zimny wiatr, który nabierał na sile. 

Szybko zdjęłam swoją kurtkę, która na szczęście była o kilka rozmiarów na mnie za duża. Liam przyjął ją ode mnie i założył na siebie i skinął głową z wdzięcznością.

– Jesteś już bezpieczny – oznajmiłam, obejmując go ramieniem i pocierając jego ramie jedną ręką z nadzieją, że chodź trochę to pomoże. – Musimy iść – pomogłam mu wstać. – Zabiorę cię do Deatna do kliniki. Scott z pewnością już tam czeka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro