11. Szukać? Ale gdzie?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Odsunął się na fotelu i spojrzał na ekran. W jego "wirtualnym biurze" panował chaos: mnóstwo otwartych okien z materiałami żródłowymi oraz dwa pliki Worda: jeden do notowania pomysłów na później, drugi — do właściwych notatek. Zapisał dotychczasową pracę.

Zapalił się do nowego pomysłu. Zaginięcia małoletnich to temat, którym zasadniczo nikt postronny się nie interesuje. Ludzie często natrafiają w mediach na informacje o zaginionych dzieciach czy młodzieży, czasami wzbogacone o apele rodziny, oświadczenia policji czy relacje znajomych. Jednak tak naprawdę niewiele osób wie, jak skutecznie przeprowadzić poszukiwania. Co zrobić? Dokąd się zgłosić?

Sebastian zamierzał to zmienić. Dlatego właśnie nakreślił plan audycji i pomysły na jej ciąg dalszy, który zamierzał przedstawić szefowi na jutrzejszym kolegium.

Puknięcie w drzwi przerwało jego myśli. — Szefie, przepraszam, pan Taborski do pana — odezwała się sekretarka.

— Wpuść — uśmiechnął się.

Lubił ją. Nie byłoby go stać na sekretarkę, gdyby ta uparta dziewczyna nie przyszła przed paroma miesiącami i nie powiedziała, że po maturze planuje studia dziennikarskie. I że ma nadzieję zdobyć u niego pierwsze doświadczenia. Właśnie tak. Nie przyszła prosić o pracę, lecz zaoferować swoją pomoc w zamian za możliwość zbierania doświadczeń i na koniec list referencyjny.

Kasia była rok starsza od Justyny. Kończyła właśnie klasę maturalną, potem planowała studia. Pracowała u Sebastiana od września, w godzinach, które nie kolidowały z jej szkołą. W tym małym wynajętym biurze szumnie zwanym „redakcją", zajmowała się bieżącą obsługą telefonu, maila, prowadziła terminarz, robiła research w internecie w poszukiwaniu ciekawych i gorących tematów do ewentualnego wykorzystania przez Sebastiana w audycji radiowej czy artykułach prasowych.

W odróżnieniu od „złotej" młodzieży, Kasia nie miała łatwo. Chora matka, ojciec zarabiający niewiele i nadużywający alkoholu oraz dwoje młodszego rodzeństwa. Gdyby to było trzydzieści lat temu, poszłaby do najbliższej szkoły branżowej (wtedy zwanej zawodową), żeby się uniezależnić i zarobić pierwsze pieniądze. Jednak po reformie edukacji z końca lat 90-tych ubiegłego wieku w miasteczku zlikwidowano inne szkoły zawodowe, zostawiając tylko tę z kierunkami technicznymi: mechanik samochodowy, ślusarz, monter zabudowy itp. Dziewczyny nie miały tam czego szukać; brakowało klas dla fryzjerów, kucharzy czy sprzedawców.

Nie, żeby szkoła zamykała się przed kandydatkami. Wręcz przeciwnie, organizowano dni promocyjne, na których „kuszono" dziewczęta perspektywą zdobycia dobrze płatnego zawodu. Ale nie było dużego zainteresowania.

Kasia była bystra, pracowita i wiedziała, że to, co osiągnie w życiu, zależy tylko od niej. Już sam pomysł, żeby przyjść do Sebastiana, świadczył o jej odwadze i kreatywności. Bo jemu nie przyszło do głowy, że może potrzebować sekretarki.

Wstał i uśmiechnął się na widok wchodzącego. Poprosił Kasię o dwie mocne kawy.

-Siadaj, Piotr! Dobrze, że mogłeś wpaść.

Przybysz rozejrzał się i kiwnął głową z aprobatą. — Od kiedy Zawadzka u ciebie pracuje, przyjemnie tu przychodzić. Wreszcie masz porządek. Nie mam zbyt dużo czasu, za dwie godziny czeka mnie rada pedagogiczna w sprawie nadchodzącej matury, a przedtem jeszcze muszę coś zjeść. Opowiadaj, w czym ci mogę pomóc. Chcesz jakieś plotki z pokoju nauczycielskiego? Czy kwiatki z zeszytów szkolnych? — roześmiał się.

Tu, z dala od szkoły, pozwolił sobie na szczery śmiech. Wyglądał dużo młodziej i bardziej beztrosko niż w murach liceum. Zniknęła codzienna poza zdystansowanego, mrocznego anioła, pojawił się wesoły, młody mężczyzna. Miał świadomość, że tutaj może się poczuć swobodnie. Obaj mężczyźni poczekali, aż Kasia wniesie kawę i ponownie zamknie drzwi.

— Plotki i kwiatki mogą być — zagaił Sebastian. - Szykuję program o maturach, żeby dać dzieciakom możliwość złapania oddechu w nadchodzącym stresie. Przygotuj mi coś. Ale chciałem cię zapytać o młodą Kowalską...

Taborski zamyślił się: — Inteligentna, choć leniwa. Ale jak się przyłoży, to widać, że posiada wiedzę, umiejętność analizy, potrafi wyciągnąć prawidłowe wnioski... Szkoda, że tak rzadko bywa w szkole. Teraz też jej nie ma. Podobno pojechała do ojca. Poseł czy nie, powinien zdawać sobie sprawę z faktu, że jest rok szkolny, a córka opuściła już sporo dni... — Taborski uniósł brwi. 

— Nie ma jej u ojca— przerwał mu Sebastian. — Pojechała do Warszawy i zaginęła. Poseł nie chce tego nagłaśniać.

Taborski skrzywił się. — A ty prowadzisz śledztwo? Wiesz, jak to się może skończyć?

— Wiem. I zamierzam jej ojcu powiedzieć, że nie mam zamiaru trzymać tego w tajemnicy — odparł dziennikarz. — Że sprawę trzeba nagłośnić, im szybciej, tym lepiej. Ale przedtem chciałem sprawdzić, czy nie da się jej znaleźć po cichu.

Taborski pokręcił głową i napił się kawy. — Marne szanse. Musisz go przekonać. Dziewczyna jest młoda i naiwna, epatuje swoją atrakcyjnością i nie wie, jak to się może skończyć. Myślisz, że nie widziałem, jak w zeszłym roku próbowała mnie poderwać? Krótka spódniczka na moich zajęciach, długie zgrabne nogi na widoku, zalotne uśmiechy... — wyliczał. — Ładna jest, zgrabna i ma to coś... tę pewność siebie wynikającą z pozycji rodziny, z pieniędzy, wpływów...

Popatrzył na przyjaciela i dokończył: — Gdyby na moim miejscu był ktoś inny, pozbawiony skrupułów, z pewnością skorzystałby z okazji. To, że Kowalskiej do tej pory nie spotkała krzywda, to efekt tutejszych cieplarnianych warunków społecznych. W innym środowisku będzie bezbronna. I może się strasznie sparzyć. Jak ci mogę pomóc?

— Muszę ją znaleźć. Daj mi coś, od czego mogę zacząć w Warszawie. Zważywszy na twoje doświadczenie „w pewnych sprawach" — ostatnie słowa Sebastian wypowiedział z lekkim naciskiem — możesz mi bardzo pomóc.

- Oczywiście — przytaknął Tabor. — Masz rację, mogę pomóc. Dam ci listę kontaktów, wykonam parę telefonów. Zacznij od azylu. Tylko jedź jutro, nie zwlekaj. Szkoda tej małej. Parę dni w takim mieście jak Warszawa wystarczy, żeby wpaść po uszy w coś niebezpiecznego. Już może być za późno.

— Wiem — przytaknął dziennikarz. — Rano mam spotkanie z szefem w rozgłośni, a potem się zbieram. Przedwczoraj byłem w Warszawie na rozmowie z posłem. Wczoraj i dziś porozmawiałem z paroma osobami; przekonałem się, że nikt nic nie wie. Justyny nie ma już od kilku dni. Najpierw nie wiedziałem o zaginięciu. Owszem, zdziwiło mnie, że się nie odzywa. Ale kto dziś trafi za tymi młodymi... — urwał. — Myślałem, że może się obraziła albo że jej wstyd, że tak w tajemnicy uciekła od matki. Wiesz, jak to jest — uśmiechnął się porozumiewawczo.

— Wiem — westchnął Tabor. — Jak człowiek jest młody i głupi, nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji swoich zachowań. Ale czego oczekiwać od nastolatków, kiedy ludzie dorośli, teoretycznie dojrzali, potrafią sobie skomplikować życie paroma nieprzemyślanymi działaniami... A wracając do młodej Kowalskiej, czemu właściwie uciekła?

— Sam nie wiem — skrzywił się Sebastian. — Darła koty z matką. Zdaje się, że poszło o "kto tu rządzi". Matka wymaga jakiego-takiego wywiązywania się z obowiązku nauki, córka uważa, że jest na tyle dorosła, żeby sama o sobie stanowić. Matka postawiła granice a młoda spakowała się cichaczem i uciekła. Sam ją podwiozłem na dworzec do Nielinowa.

— Zgłupiałeś? — podniósł głos nauczyciel.

— Nie wiedziałem —  bronił się przyjaciel. — Mówiła, że uzgodniła wyjazd z ojcem. Że będzie na nią czekał w Warszawie.

Teraz, kiedy Sebastian opowiadał całą historię przyjacielowi, widział, jak nierozsądne było jego postępowanie. Wyznał też, że Justyna niedawno spędziła noc w jego mieszkaniu.

Zdenerwowany Tabor kręcił głową. — Tobie też brakuje wyobraźni. Wiesz, jak to można odebrać? Jeśli to wyjdzie na jaw, oberwiesz. I to zdrowo. W najlepszym razie możesz być spalony w tym mieście. W najgorszym, możesz pójść siedzieć. Wiem, co mówię... — dodał z przekonaniem. — Wiele razy Ci mówiłem, że bratanie się z młodzieżą nie przyniesie ci nic dobrego. Od nieletnich trzeba trzymać się z daleka, bez względu na to, jak są ładne, interesujące czy miłe. Podoba ci się dziewczyna? Poczekaj aż skończy 18 lat. Nie podoba ci się? Nie rób jej nadziei. Nastolatki potrafią zrobić z igły widły, dośpiewać sobie całą historię i jeszcze opowiedzieć o niej całemu światu — gorączkował się Taborski.

— Czemu tak ich nie lubisz? — Sebastian zwrócił uwagę, że kolega już nie pierwszy raz wypowiada się bardzo krytycznie o młodzieży.

"Czy to pokłosie dawnych doświadczeń? W dalszym ciągu?" — myślał.

— Lubię — zaprzeczył nauczyciel. — To bardzo ciekawy wiek, chłonne umysły, już nie dzieci a jeszcze nie dorośli. Potrafią być bardzo kreatywni. Sam nie tak dawno byłem taki, więc doskonale ich rozumiem. Ale właśnie przez tę kreatywność, naiwność, specyficzne poczucie humoru, potrafią narobić strasznych szkód sobie albo innym. Nie ze złej woli, tylko przez brak wyobraźni. Jak wchodzę do którejkolwiek starszej klasy, naprawdę miałbym w czym wybierać: zgrabne dziewczyny, świetnie ubrane, wyciągają nogi, prężą biusty, patrzą z obietnicą i nadzieją... Gdybym chciał się bawić w romans z nieletnimi, mógłbym stworzyć harem. Ale właśnie dlatego muszę myśleć za siebie i za nie. Żeby nie zrobiły sobie krzywdy. Nauczyłem się, że tę grupę należy traktować z dużym dystansem, nie wchodzić w bliższe kontakty. Przynajmniej do pełnoletności.

Popatrzył z namysłem na Sebastiana: — Ty też powinieneś trzymać się tej filozofii. W szkole mówi się o twojej zażyłości z nastolatkami. Co prawda na gruncie czysto towarzyskim, ale... Niektórzy rodzice wcale nie są zadowoleni, że ty, dorosły facet, przesiadujesz z małolatami po knajpach albo bywasz na ich imprezach. Jak cię kiedyś któraś weźmie na cel, to się nie pozbierasz. Będziesz musiał uciekać z tego miasteczka, gdzie pieprz rośnie. I legitymacja dziennikarska ci nie pomoże.

— Nie przesadzaj — machnął ręką Sebastian. — Te dzieciaki są naprawdę fajne. Niektóre zachowują się bardzo dorośle. A te knajpiane często mają kłopoty: są samotne, nie mają się komu wygadać. Żebyś ty wiedział, ile ja dotąd usłyszałem sekretów... W odróżnieniu od innych dorosłych, jestem pod ręką, potrafię wysłuchać, zrozumieć, doradzić. Czasami zainterweniuję, gdy któreś zbyt dużo pije, odprowadzę do domu, czasami zaopiekuję się kimś kto nie wie gdzie ma pójść... dotyczy to szczególnie dziewcząt, one są bardziej bezbronne — wyliczał Sebastian:

— Często się zdarza, że komuś, kto ma wszystko, brakuje podstawowej rzeczy: uwagi i troski dorosłych. Te dziewczyny ze "złotej paczki" są często samotne. Rodzice prawie zawsze w pracy albo w delegacji, nie ma kto ich wysłuchać czy doradzić. Dlatego lgną do siebie i tych, którzy chcą je zrozumieć. A Justyna jest naprawdę ciekawą osobą. Bardzo lubię z nią rozmawiać, nawet jak czasami przegnie z alkoholem.

— Ja cię tylko ostrzegam po przyjacielsku. Żebyś nie znalazł się w środku strasznie syfiastej afery — zakończył temat Taborski.

— Dzięki za troskę, brachu — uśmiechnął się Sebastian. — Naprawdę doceniam. Szczególnie, że wiesz z doświadczenia, co mówisz. Przygotuj mi listę kontaktów i prześlij rano. Po spotkaniu z szefem pojadę do Warszawy. Mogę zatrzymać się na kilka dni w tym twoim hostelu?

— Oczywiście. Zadzwonię dziś i cię zapowiem. Tylko, że on nie jest mój... — uśmiechnął się Tabor.

— Sorry, nie twój, tylko twojej fundacji — odpowiedział uśmiechem Sebastian.

Pogadali jeszcze chwilę, uzgodnili dalsze działania i pożegnali się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro