9. Śledztwo
Pierwszą rzeczą, jaką Sebastian zrobił rano, było wykonanie telefonu do ojca Justyny. Poseł miał zastrzeżony numer, ale dziennikarz należał do nielicznych, którzy go znali. Poczekał przez chwilę, przedstawił się i zaczął rozmowę:
— Panie pośle, wczoraj odwiedził mnie aspirant Mijalski z CBŚP. Chciał porozmawiać o pańskiej córce.
Słuchał przez chwilę, a później się włączył:
— Tak, wszystko w porządku. Chciałem tylko upewnić się, czy rzeczywiście był u mnie z pańskiego polecenia... Tak, zgadza się... Panie pośle, chciałbym pomóc. Znam to środowisko, mam kontakty. Ale potrzebuję rozmowy z panem... Tak, to nie jest rozmowa na telefon, ma pan rację... Tak, mogę przyjechać. Nie w południe, bo do dwunastej mam dyżur w radio... Tak, wieczór mi pasuje... Dobrze, powinienem być w Warszawie około siedemnastej... Tak, osiemnasta mi odpowiada. Poczekam na pana telefon. Dziękuję.
Odłożył słuchawkę i zamyślił się. Było to ryzykowne, ale bez sprawdzenia, co wie ojciec Justyny, nie mógł ruszyć z miejsca.
W rozgłośni nie mógł się skoncentrować. Przez całe trzy godziny audycji myślał głównie o zaginięciu dziewczyny. Na szczęście na takie sytuacje miał sprawdzoną metodę prowadzenia programu: zarzucić słuchaczom jakiś temat do wspomnień i czekać na ich maile, telefony i wypowiedzi na Messengerze, puszczać dużo muzyki, mówić mało, głównie komentować to, co piszą słuchacze. Tematem audycji uczynił obchody pierwszych dni maja. I zaczęło się: pochody pierwszomajowe, uroczystości trzeciomajowe, wyjazdy na majówkę... Maile sypały się jak z rękawa, telefonów też było sporo. Trzy godziny audycji minęły bez większego zaangażowania z jego strony, co dało mu możliwość opracowania planu dalszych działań.
O siedemnastej był w Warszawie. Zjadł obiad, odebrał telefon od posła Kowalskiego i pojechał pod podany adres.
Ojciec Justyny wydał mu się zmęczony. „Nic dziwnego, gdyby mi uciekła córka, też nie byłbym w pełni sił" — pomyślał. Nie lubił Kowalskiego, ale w tej sytuacji współczuł mu. Współczuł też jego żonie, choć mało ją znał i ostatnio rzadko z nią rozmawiał:
— Panie pośle, cieszę się, że znalazł pan czas na to spotkanie — dziennikarz rozsiadł się wygodnie w fotelu w mieszkaniu posła i zagrzechotał kostkami lodu w szklance z wodą, podaną przed momentem przez gospodarza.
Mieszkanie było niewielkie, prawdopodobnie dwupokojowe, jak ocenił Sebastian, w nowym budynku. Salon połączony z gabinetem był przestronny i dobrze umeblowany. Na jednej ścianie stała szafa wypełniona książkami, przed nią biurko i wygodny fotel. Pod drugą ścianą znajdował się kącik wypoczynkowy z kanapą, stolikiem i dwoma fotelami. Na ścianie duży telewizor.
„Gustownie urządzone — pomyślał, tłumiąc lekką zazdrość. — Pewnie za pieniądze sejmowe".
— Po pierwsze chciałem upewnić się, czy udział aspiranta Mijalskiego w tej sprawie rzeczywiście odbywa się za pana wiedzą i zgodą. I czy mogę mu ufać — zaczął.
— Tak, chyba tak — ojciec Justyny skinął głową. — Nie znam go osobiście, polecono mi go w ramach przysługi za przysługę. Podobno jest dobry, dyskretny i skuteczny. Może pan z nim rozmawiać szczerze.
— Dobrze. Jakie są ustalenia? Kto i co wie o nieobecności pańskiej córki? — drążył Sebastian.
— Do tej pory rozmawialiśmy tylko z dyrektorem szkoły i kilkoma nauczycielami. Oni wiedzą, że Justynka zaginęła — powiedział poseł. — Mam jednak nadzieję, że nic nikomu nie zdradzą. Wszyscy inni, łącznie z jej koleżankami, wiedzą, że Justynka przyjechała do Warszawy i jest u mnie.
Sebastian popatrzył z uwagą. Pomysł był prosty, a skuteczny. Nawet jeśli ktoś zacznie zadawać pytania, ta wersja jest na tyle prawdopodobna, że nie wzbudzi wątpliwości.
— Oczywiście podtrzymam tę wersję, panie pośle. Porozmawiajmy o szczegółach. Proszę mi powiedzieć, ale tak szczerze, co się zdarzyło. Czy Justyna faktycznie była u pana? Co się stało, że uciekła? Czy ma pan jakieś podejrzenia? Wiem, że rozmawiał pan z policją — podniósł rękę — ale może przypomniał pan sobie coś, czego dotąd pan nikomu nie powiedział. Proszę pamiętać, że jestem dziennikarzem i zbieram informacje, a nie je udzielam — podkreślił. — Nie jestem księdzem, ani policjantem, nie osądzam, nie krytykuję. Chcę pomóc. Ludzie czasem chętniej porozmawiają z dziennikarzem, zwłaszcza znajomym, niż z obcym policjantem.
Poseł przez chwilę patrzył na niego z namysłem, potem zaczął mówić. Powoli, chwilami się zacinając:
— Córka przyjechała do mnie bez uprzedzenia. Było przedpołudnie. Akurat pracowaliśmy... z moją asystentką... — mówiąc to, unikał spojrzenia dziennikarza.
Wstał, nalał sobie jeszcze whisky, pytająco spojrzał na gościa. Sebastian pokręcił głową, odmawiając. Poseł ciągnął:
— Córka źle zrozumiała sytuację, uciekła i zniknęła. Od tej pory nie mam z nią kontaktu. Nie odbiera telefonu, żona też nic nie wie. Zresztą powiedziałem żonie, że jest odpowiedzialna za tę sytuację — dodał już pewniejszym głosem. — Nie wiedziała, że córka nie poszła do szkoły, że przyjechała do Warszawy. Powinna była wiedzieć...
Sebastian zrozumiał, co poseł miał na myśli. Zamierzał wybielić się w tej delikatnej sprawie kosztem żony. To ona, w intencji polityka, miała być winna całej sytuacji.
Sebastian przestał się dziwić Justynie. Musiała przyłapać ojca w niedwuznacznej sytuacji z asystentką i pewnie dlatego uciekła. Poczuł litość dla dziewczyny. Kontynuował rozmowę:
- Czy coś powiedziała? Dlaczego przyjechała, w jaki sposób? Czy miała zamiar zostać na dłużej?
Poseł przy każdym pytaniu kręcił przecząco głową. Nic nie wiedział; zdziwił się, gdy córka stanęła w drzwiach. Nie zdążyła nic powiedzieć, tylko uciekła. Wybiegł za nią przed budynek, ale już jej nie znalazł. Nie wie, dokąd mogła pójść. Justyna nie zna nikogo w Warszawie. Myślał, że wróci po paru godzinach. Potem myślał, że wróciła do domu. Chciał się z nią skontaktować, żeby nie przekazała swojego wrażenia, mylnego, jak podkreślił, matce. Ale córka nie odbierała telefonu. W końcu zadzwonił do żony. Pokłócili się. Poseł zarzucił jej brak kontroli nad poczynaniami córki. Żona odpowiedziała, że jego nic nie obchodzi poza nim samym...
— To właściwie nie dotyczy sprawy Justynki — przerwał poseł. — Mam nadzieję, że nie wykorzysta pan tego. Ważne jest, że Justynka zaginęła i nie wiemy, gdzie jest i co się z nią dzieje. Opinia publiczna nie może o tym wiedzieć. Dopóki się uda, będziemy podtrzymywać wersję, że przyjechała do Warszawy. Mijalski dobrze zrobił, że lokalne śledztwo zostawił panu. Komendant wojewódzki rozmawiał z komendantem w miasteczku, ale gdyby policjanci zaczęli rozpytywać po mieście, ludzie zaczęliby gadać. A przypomnę, że opinia publiczna nie może się dowiedzieć, jeśli da się tego uniknąć. Jak najdłużej, a najlepiej nigdy. Więc bardzo proszę o dyskrecję. Ta sprawa może mi bardzo zaszkodzić. Poseł Partii Prawdziwej Polski, promujący wartości rodzinne, nie może mieć córki, która ucieka z domu. To zaważy na moim wizerunku...
Sebastian już wszystko wiedział. Z ulgą usłyszał, że jego udział w eskapadzie Justyny nie wyszedł na jaw. Potwierdził, że dołoży starań, aby wyjaśnić sprawę. Porozmawia z ludźmi w miasteczku, z dyrekcją szkoły, może z obsługą ulubionej kawiarni Justyny. I z jej koleżankami.
- Oczywiście, że będę dyskretny. Kiedy zbiorę informacje, pozwolę sobie skontaktować się z panem — zakończył, żegnając się.
* * *
Po powrocie do domu był wykończony. Wrócił grubo po północy. Łącznie osiem godzin jazdy, rozmowa z ojcem Justyny i niepewność co do losu dziewczyny spowodowały, że po wejściu padł na łóżko i spał do południa następnego dnia. Na szczęście, przewidując taką sytuację, zamienił się na godziny dyżuru w radio z kolegą dziennikarzem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro