18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Salem wiedziała, że moment, w którym stanie przed obliczem swojego dziadka, w końcu nieuchronnie nadejdzie. Mimo jej cichej nadziei, nastąpi to już wcześniej niż później. Odkąd wraz z Negrito wylądowała awionetką na jednym z prywatnych lotnisk Pedra Torresa, zrozumiała, że jej przyszłość maluje się w czarnych barwach - dziadek jeszcze nikomu niczego nie darował. Żadnego przewinienia.
Salem pomyślała o Juanie Velasquezie, swoim narzeczonym. Jego nie umiała zdefiniować, jak się zachowa, gdy usłyszy, iż niepokorna narzeczona raczyła powrócić do Kolumbii.
– Boi się, co nie? – wąskie wargi Negrito, rozciągnęły się w paskudnym grymasie.
Sługus Pedra Torresa kpił z jego wnuczki w żywe oczy, ale Salem zdążyła się domyśleć, iż  człowiek od brudnej roboty celowo ją prowokuje. Niedoczekanie jego, żeby dała mu satysfakcję okazując swoje niezadowolenie! Roześmiał by się w głos. Zatem dalej milczała, nie udzielając Negrito odpowiedzi. Nie jest dobrze. Xavier został sierotą, Jean wyzionął ducha, a na Salem pewnie czeka dotkliwa kara...
– Szybciej przebieraj nogami, bo nie mam całego dnia, żeby dostarczyć pannę do willi don Pedra! – Negrito był już zmęczony, eskortowaniem delikwentki.– Chyba sama rozumie, że narzeczony się stęsknił za nią?
– Jak kocha, to poczeka!– wymamrotała cicho pod nosem.
Negrito musiał mieć wyjątkowo dobry słuch, ponieważ raptownie się zatrzymał i zanim zdążyła zrobić unik, wymierzył Salem siarczysty policzek.
– Mów z szacunkiem o tych, od których zależy twój lis, dziewczyno!– obserwował ją z zaciekawieniem, a potem znów szli nie zamieniając już ani słowa.
Młoda kobieta chciała, by trafił go szlak, albo - najlepiej - grom z jasnego nieba, ale to niebo, rozpościerające się nad nimi, było błękitne jak fale Oceanu Spokojnego i nic nie wskazywało, żeby zbierało się na burzę.
– Wkrótce znajdziemy się na miejscu – powiedział później tykowaty Negrito, całkiem niepotrzebnie, albowiem rozpoznawała otoczenie. W końcu to Kolumbia, gdzie spędziła większość swego życia!

                                                                                                     ***
Juan Velasquezie siedział przy wypełnionym do połowy wodą basenie. Czekał na cynk od starego Torresa, który to obiecał powiadomić  bardzo stęsknionego narzeczonego o powrocie jego ukochanej. Gdy przyjechała do Velasqueza w gościnę parę miesięcy temu, też siedzieli nad tym samym basenem. Poskąpiła Juanowi wówczas tego o co poprosił, wyrwała się z jego czułych ramion i uciekła! A kto wie, czy to nie ten francuski gad, z którym uciekła, udzielił jej konkretnych lekcji w zakresie miłosnej edukacji i dlatego też nie zamierzała dobrowolnie powrócić do domu?
Juana na samą myśl o tych dwojgu, i o tym, co mogli lub razem robili, aż skręcało z wściekłości.
Salem wzbudzała w Juanie skrajnie różne emocje - od pożądania po gniew i na odwrót. Ale wkrótce wezmą ślub i wszystko będzie pozamiatane!
Tylko czy Juan znał ją i wiedział, kim naprawdę jest kobieta, z którą miał się związać na całe życie? Ladacznicą czy na tyle mądrą, by wybrała, co jest dla niej najlepsze?

                                                                                    ***

– Teeeleefoon! – zawołał na całe gardło Alberto - John, wychylając się z okna swego pokoju na piętrze.
Zdążył zanotować, że Juan podrywa się jak opatrzony z zajmowanego przez niego składanego krzesełka i pędzi na złamanie karku do głównego budynku, by odebrać połączenie.
– Ależ się stęsknił! – mruknął Alberto sarkastycznie, chowając do pokoju.
Gdyby ojciec Juana od razu wiedział, że gra nie jest warta świeczki, w ogóle nie próbował by zacieśnić sojuszu z Pedrem! Znalazłby inny sposób na zdobycie palmy pierwszeństwa w Branży. A teraz, gdy intercyza została podpisana ( na krzywdzących, jak na poczucie godności Alberta, warunkach),  już  musztarda po obiedzie! Masz babo placek!

                                                                                ***

Juan zmieniał kolory jak kameleon, gdy rozmawiał z Don Pedro przez telefon. Alberto zastanawiał się, dlaczego - przecież razem omówili szczegółowo plan, którego obaj chcieli i musieli się trzymać!
– Czego chciał? Co powiedział Pedro? – zapytał niecierpliwie syna, gdy ten zakończył długą gadkę przez telefon.
– Salem jest już w willi dziadka i czeka na mnie z niekłamaną tęsknotą– Juan parskał jak wściekła hiena, więc coś musiało być nie w porządku.
– Salem jest w ciąży? Nie z tobą, synu?
– Nic mi nie wiadomo o tej sprawie. Wiem za to jedno, musimy przyspieszyć nasz plan, pozbycia się Zmory.
– O ile dni?
– Dni??? Godzin raczej! Ślub ma się odbyć jeszcze dziś! Nie mówił ci o tym?!
– Pieprzył jakieś bzdury, banały i takie tam, ale żeby ślub? Nic z tych rzeczy! Na co czekasz, Juan? Mamy mało czasu, doprowadź się do stanu używalności i wbij w garniak, a ja pomyślę o reszcie! Jak ja nienawidzę tego cholernego czorta, Pedra!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro